Читать книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa - Страница 15

13

Оглавление

Zza chmur przeświecało słońce. A jednak co kilkanaście minut kropiło, więc stając przed barem U Sylwka, wybrali środek zamiast miejsca pod parasolami. Emil zrelacjonował partnerowi rozmowę z Krausem.

– To się nazywa propozycja nie do odrzucenia – rzekł Kosar.

– Raczej śmierdząca sprawa.

– A która sprawa w naszej robocie nie jest śmierdząca? Pomyśl pozytywnie. Po pierwsze szesnasta grupa to nie dwudziesta druga, najmniejszy dodatek na dwudziestej drugiej to nie to samo, co maksymalny na szesnastej.

– Jesteś gliną dla kasy?

– Wolałbym coś zarobić, a nie zapierdalać za damski chuj – burknął urażony Kosar. – Szósta grupa to detektyw, a detektywi to nie jacyś zasrani wywiadowcy jak my.

– Mów za siebie.

– Może zaraz powiesz, że w kryminalnym pracuje się tak samo jak w patrolówce?

– Też pracujemy po cywilnemu.

– Ale nie prowadzimy śledztw.

– Kiedyś pracowałem przy jednym – powiedział Emil. – To większy syf niż nasze nocki z rzędu.

– To jest przynajmniej prawdziwa policja.

– A nasza jest sztuczna? Jak miód z cukru?

Kosar pokręcił głową i się napił. Spojrzał w zawieszony nad barem telewizor. MTV emitowało hit Barbie Girl zespołu Aqua. Proste, wpadające w ucho dźwięki wypełniały lokal.

– Nie byłbyś sobą, gdybyś się zgodził, co?

– Nie podoba mi się ta sprawa – odparł Emil. – Oferują tak wiele. Przecież wiesz, jak jest w firmie. Nikt nie daje kokosów. Dlatego chciałem z tobą o tym pogadać.

– Nad czym się zastanawiasz?

– Wstąpiłem do firmy dla innych celów.

– O ja pierdolę! – Kosar przewrócił oczyma. – Zaczyna się, kurwa! Ty jednak jesteś jebnięty! Niby po szkołach, wykształcony, ale idiota. Zaraz sprzedasz mi tę gadkę o tym, że wierzysz w to, co robimy. Czasem mi się wydaje, że masz nierówno pod sufitem. Wypisz wymaluj, Lot nad kukułczym gniazdem. Randle McMurphy, w mordę. Tylko że Nicholson grał, a ty jest świr autentyczny.

– Chcesz być jak ci w pałacu Mostowskich czy na Puławskiej?

– Nie naprawisz świata.

– Nie musisz tego powtarzać – warknął Emil.

– Tak samo jak ty nie musisz mnie ciągle na coś narażać. Pamiętasz Wronę? Powinniśmy zamknąć gnoja.

– Żeby teraz śmiał się nam w twarz?

– Mogą nas za to wypierdolić! Łamiemy prawo.

– Raczej działamy na jego granicy.

– Mamy działać w jego granicach. Nie jesteśmy szeryfami. Praga to nie Dziki Zachód.

– Nie bylibyśmy skuteczni.

– To nie jest sprawiedliwość.

– To właśnie jest sprawiedliwość – wyjaśnił Emil – bo prawdziwej sprawiedliwości nie ma. Ona czasem bywa, a jeśli jest, to zawsze tylko jakaś.

– Nie wierzysz w nią?

– Wierzę, ale tylko w boską. Boską lub moją.

– Coś pójdzie nie tak i dostaniemy wyroki za niedopełnienie albo przekroczenie.

– To ryzyko zawodowe.

– To się źle skończy. Nie pomyślałeś o tym?

– Sram na to.

– To może pomyślałeś o mnie? – zapytał Kosar, wlepiając spojrzenie w Emila. – Nie przeszło ci przez myśl, że mogę oberwać przez twoje naprawianie świata, zasady i obronę słabszych?

Emil nie odpowiedział. Nie raz się sprzeczali o metody pracy, jakie narzucał. Kosarewicz się podporządkowywał i współpracował, bo okazywały się skuteczne. A jednak nie akceptował przekraczania granicy.

– I tak nie lubisz tej roboty.

– Bo jej nie lubię. Co nie znaczy, że mam z niej wylecieć – zauważył Kosar.

– Nie wylecisz.

– Możesz mi to zagwarantować?

– Trzymaj się mnie. Rób to, co ci powiem, a nic ci nie będzie.

– Możesz wymierzać sprawiedliwość, ale jak się coś wysra, to obaj będziemy mieć przejebane. To, że wpadniesz w gówno po uszy, mnie akurat mało obchodzi, ale dlaczego ja mam mieć przy tym przejebane?

– Nie maż się. Powiedziałem, że ze mną nie zginiesz.

– Żebyś się nie zdziwił, bohaterze!

– Zgodziłbyś się?

– Bezapelacyjnie, kurwa. Bez zastanowienia.

– Tak myślałem. – Emil pokiwał głową. – Wszystko dotyczy i ciebie.

Kosar zatrzymał butelkę w połowie drogi do ust. Za oknem lunęło i decyzja, by usiąść wewnątrz, okazała się słuszna.

– Mogłem się domyślić, że bierzesz mnie pod włos. I że już podjąłeś decyzję. Za nas obu.

– Znamy się nie od wczoraj – odpowiedział Emil. – Podejrzewałem, że ci się to gówno spodoba. Uznałem, że albo wchodzimy w to razem, albo w ogóle. Mamy czas do jutra. Nie ma co się kłócić i strzępić języka, przecież i tak nie mamy wyboru.

Kosar stuknął butelką w butelkę Emila.

Czas Wagi

Подняться наверх