Читать книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa - Страница 14
12
ОглавлениеStompor westchnął, patrząc na tabliczkę z napisem „Komendant KRP Warszawa VII nadkomisarz Bogusław Kraus”. Komendant machnął niedbale ręką i spojrzał znad okularów.
– Ile u mnie pracujesz?
– Od dziewięćdziesiątego drugiego.
– To już pięć lat.
– Cztery i pół.
– Uhm – mruknął Kraus. – A ile masz służby?
– Wstąpiłem w dziewięćdziesiątym.
– Czyli siedem. A nadal się meldujesz. Wiesz, że nie musisz?
– Wiem, ale…
– Nieważne. Wyspałeś się?
– Wolałbym pospać do południa.
– I tak powinienem obudzić cię wcześniej. Mam sprawę. A przy okazji, wiesz, że nie musimy się spierać? – dodał przymilnie.
– A co się nagle zmieniło?
– Zapomnijmy o tamtym. – Komendant potarł brodę, uśmiechnął się, wstał, podszedł do okna. Odwrócony plecami patrzył na zbieg ulic Grenadierów, Augusta i Lubomira. Wiedział, że w pytaniu Emila tkwiło echo sporów na temat tego, jak policjant ogniwa wywiadowczego powinien być ogolony. – Możesz to puścić w niepamięć?
– To się okaże.
– Spróbuj. To nie będzie już miało znaczenia.
– A dowiem się, z jakiego powodu? Czy mam iść do lekarza?
Komendant pamiętał, że kiedy dał Stomporowi do zrozumienia, że ma się stawiać do służby ogolony, ten dostarczył zaświadczenie od dermatologa stwierdzające, że nie powinien się golić z powodów zdrowotnych.
– Nie musisz.
– Czyżbym został zwolniony?
– Tylko w pewnym sensie.
– Co to znaczy?
– Już nie musisz się golić.
– Zawiesza mnie pan?
– Chyba nie podejrzewasz mnie o złe intencje?
– Więc jednak coś się stało?
– I tak, i nie – powiedział dowódca. – Nie to jest ważne. Liczy się nasza współpraca.
– Współpraca? Wybiera się pan na emeryturę i chce zostawić dobre wrażenie?
– Postaram się trochę jeszcze napsuć ci krwi – odpowiedział Kraus, odwracając się do policjanta. – Wezwałem cię w innej sprawie.
– I dlatego ściągnął mnie pan tu po nocnej służbie w dniu wolnym?
– Jest ważny interes służby.
– Nadal nie wiem jaki.
– Nadszedł czas, żeby zwolnić cię z zajmowanego stanowiska – rzekł oficjalnie komendant.
– Czy to oznacza, że koniec z tymi szopkami tutaj?
– Szopkami? Nie rozumiem, ale nie ciągnijmy tematu. To nic nam nie da. Skupmy się, bo robota jest do zrobienia.
– A, o to chodzi.
– Mam propozycję. Jeśli się zgodzisz, od jutra… a właściwie od dzisiaj będziesz kryminalnym. Wystarczy, jak odpowiesz, że przyjąłeś do wiadomości.
– To z powodu sprawy Las Vegas?
– Miałeś powiedzieć: przyjąłem – westchnął Kraus. – Las Vegas nie ma związku. Uznałem, że nadajesz się do poważniejszych spraw. To powinno ci wystarczyć.
– Panie komendancie, mam dwudziestą grupę zaszeregowania. Pan ma piątą. Mnie ojczyzna docenia najniższym dodatkiem służbowym, jaki może mieć gliniarz. Czy ta propozycja oznacza coś innego?
– Nie ma na razie etatów. Masz słowo, że stanę na głowie, żebyś awansował. Szesnasta grupa.
– Detektyw? Kiedy?
– I dodatek raz wyższy, niż masz teraz – kusił Kraus. – Tyle mogę obiecać.
– A co może pan zagwarantować?
– Wydział kryminalny.
– To obietnice, a co z konkretami?
– Nie, Stompor – odparł Kraus. – To konkret. Spodoba ci się ta praca.
– To, co robię teraz, też mi się podoba. I coś mi śmierdzi. Powiedział pan, że pan nie ma etatów, a teraz rozmawiamy o wydziale kryminalnym. O co chodzi?
– W kryminalnym się rozwiniesz, policja będzie miała z ciebie większy pożytek – rzekł Kraus, znów patrząc za okno – a także ojczyzna, społeczeństwo dzielnicy i miasta. Robisz dobrą robotę, a ja doceniam ludzi. Zresztą z tego, co pamiętam, od dawna chciałeś się przenieść, prawda?
– Do techniki operacyjnej, a nie do kryminalnego. Napisałem dziewięć raportów. Wszystkie zaopiniował pan negatywnie.
– No tak, faktycznie. – Komendant podrapał się za uchem. – To prawda.
– W trzy lata. Średnio wychodzi jeden co cztery miesiące.
– Jest potrzeba w wydziale kryminalnym. Mam nadzieję, że łapanie prawdziwych bandytów pójdzie ci tak samo dobrze jak matematyka.
– Nie interesuje mnie wydział kryminalny.
– To nie koncert życzeń – powiedział chłodno szef, zerkając na Emila. – Otworzyły się możliwości i nie zapomniałem o tobie. O twoim partnerze również. Tworzycie zgrany duet. Słyszałem, że jesteście jak stare, dobre małżeństwo.
– Tak, policja nas rucha na każdym kroku, ale my…
– Daj już spokój!
– Jak pan komendant sobie życzy.
– Taka uprzejma odpowiedź w twoich ustach nie brzmi wiarygodnie – stwierdził podejrzliwie Kraus.
– Wiem o tym.
– Zostawmy to. W ostatnim roku zatrzymaliście z Kosarewiczem najwięcej sprawców wśród wszystkich policjantów służby prewencyjnej w Warszawie. Coś chcesz dodać?
– Tak, ale pagon mi nie pozwala.
– Mów.
– Jaki jest prawdziwy powód naszej rozmowy? Bo, z całym szacunkiem, to, co słyszę, to pieprzenie.
– Nie musisz mi wierzyć.
– Nie wierzę.
– To twój punkt widzenia – chrząknął komendant. – Przyznam, że jest w nim ziarno prawdy.
– A jaka jest cała prawda?
– Prawda – westchnął szef. – Po co ci ona?
– Dla zasady.
– Ty i twoje zasady, Stompor. Tylko ci przeszkadzają. Jedna powinna ci wystarczyć. Ja jestem tutaj, a ty po drugiej stronie. Zresztą, prawdę i tak poznasz – powiedział, częstując Emila papierosem. Zatrzymał wzrok na policjancie, a potem nabrał powietrza. – Widzisz, prawda będzie dla nas inna. I wiem, że to rozumiesz. Niestety. – Kraus uchylił okno. Do gabinetu wdarły się dźwięki Kamionka, Pragi Południe i Grochowa. Komendant zapalił, zaciągnął się i wydmuchał dym w kierunku nieba. Przez chwilę myślał, po czym szczerze się uśmiechnął. – Car Rosji, Piotr Pierwszy, wydał zarządzenie, w którym jest mowa o tym, że podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty, tak by pojmowaniem istoty sprawy nie peszyć przełożonego.
– Wolałby pan mnie głupszego?
– Wolałbym, żebyś nie sprawiał problemów.
– Mamy wiek dwudziesty.
– A ja nazywam się Kraus, a nie Piotr Pierwszy.
– I nie jest pan carem Rosji – zauważył Emil.
– Żyłoby ci się lżej, gdybyś nie pyskował.
– Taka natura.
– I byłoby lżej innym.
– Cały czas trzymam język na wodzy.
– Nie wierzę. Co nie zmienia faktu, że jestem twoim przełożonym. I mówię ci, Emil – zwrócił się do Stompora po imieniu – że prawda nie jest dobra. Masz ledwie siedem lat służby, ale doświadczenia więcej niż niejeden kryminalny przed emeryturą.
– I dlatego pracuję piętnaście razy w miesiącu w nocy na dwudziestej drugiej grupie? I za moje wyniki ktoś inny bierze nagrody i awanse w Święto Policji.
– A co chciałbyś robić?
– Pisałem w raportach, że…
– Wiem, co pisałeś. Pytam, co chciałbyś robić.
– Nie mogę powiedzieć.
Kraus zatrzymał papierosa w pół drogi do ust i uniósł brwi. Emil nabrał powietrza, spojrzał na krople deszczu sunące po szybach, a potem na komendanta. Nie potrafił wyczytać z jego twarzy nic oprócz wyczekiwania i ciekawości.
– To nie zabrzmi dobrze.
– Byłbym zdziwiony, gdyby było inaczej – odpowiedział Kraus. – Nie znamy się miesiąc.
– Wstąpiłem do policji, żeby bronić słabszych.
– Nie jesteśmy na konferencji prasowej.
– Mnie naprawdę nie interesuje służba, etos, patos i inne…
– Pierdoły?
– …sprawy, komendancie. Pewnego dnia postanowiłem, że nie chcę, aby ludzie się bali bandytów, złodziei, gwałcicieli…
– Co chciałbyś robić, kiedy dorośniesz? Chcesz zostać kierownikiem, naczelnikiem, komendantem? – dodał Kraus bez zastanowienia. – Powiatowym, stołecznym, a może głównym? Nie chciałbyś?
– Jestem zbyt uczciwy.
– Dajże już spokój! Z takim pyszczkiem nie zrobisz kariery.
– Myślałem, że karierę robią ci, co są dobrzy.
– Trzeba tylko wiedzieć w czym. Dobrą radę ci daję: nie pyskuj, bo niczego nie osiągniesz. I nie narzekaj. Właśnie proponuję ci awans. Od jutra możesz być detektywem.
– Teoretycznym, bo bez grupy i bez pieniędzy.
– Nie mówiłeś przypadkiem, że chciałeś bronić słabszych?
– Mówiłem też, że chciałem do innego wydziału. I rozumiem, że się nie da, więc wyjaśnijmy przynajmniej, w co mnie pan komendant pakuje.
– W nic.
– Nie wierzę.
– Po prostu przyszedł czas na kopa w górę. – Kraus wzruszył ramionami i obrzucił Emila czujnym spojrzeniem, po czym zmrużył oczy i zagasił niedopałek w popielniczce.
– Chodzi o Katowice?
– Nie zapomniano tego, co zrobiłeś, kiedy byłeś posterunkowym.
– Szeregowym. A Kosar?
– Jesteście jak Sonny Crockett i Ricardo Tubbs. Jak Starsky i Hutch albo Dempsey i Makepeace!
– Pan komendant chyba spędza sporo czasu przed telewizorem.
– To ja ciebie wezwałem na dywanik, a nie ty mnie! Weźmiesz się za prawdziwą robotę. Tym bardziej że moja komenda ma braki kadrowe. I mały problem. – Komendant uśmiechnął się szeroko, odsłaniając rząd równych zębów. Po chwili do uśmiechu dodał rozłożone ręce, podrapał się po głowie i zaczął innym tonem: – I martwię się o ciebie, Stompor. Wszystko u ciebie w porządku?
– Nieustające pasmo sukcesów.
– Wyczuwam ironię. I doszły mnie słuchy o twoich kłopotach…
– Jedynym moim kłopotem jest ta praca.
– W życiu osobistym, Emil.
– A więc już panu donieśli?
– Rozstałeś się z narzeczoną?
– Zmieniam zdanie – odparł Emil. – Moim kłopotem są służba, plotki i przełożeni.
– Trzymasz formę. Kiedyś cię za to wywalą. Na zbity pysk.
– Bądźmy szczerzy. Mam trzydzieści pięć lat. Nie jestem dzieciakiem. Dobrze wiem, że coś jest na rzeczy. Chciałbym wiedzieć co. Wewnętrzni, statystyka, emerytura? Pan może mi pięknie mówić, ja mogę odpowiadać to, co pan chciałby usłyszeć. Tylko czy nam na tym zależy?
– Piękna perspektywa. Szkoda, że nierealna. Niech będzie. Mógłbym, przepraszam za wyrażenie, pierdolić ci o tym, że naprawdę o nic nie chodzi. Mógłbym, ale tego nie zrobię. Doceń to.
– Doceniam.
– To dobrze. Słyszałeś o tym porwaniu?
– Doleciało do mnie w kuluarach.
– Pracuję dwadzieścia pięć lat, a ostatni raz taką sraczkę w stanie wojennym pamiętam. Zawiesili Skalskiego z Hubiczem. Na Mostowskich zapierdalają po korytarzach jak z piórkiem w dupie.
– Co mam z tym wspólnego?
– To, co zrobiłeś na Śląsku. I to, co robisz każdego dnia. Myślę, że przejrzeli teczki i cię wyłowili. No i to pismo. – Komendant stuknął paczką papierosów w telegram. – Mam cię namówić na przeniesienie. Wiem, że to dziwnie brzmi. Żeby prosić sierżanta o zgodę? Przecież to jest policja, a nie koncert życzeń! Dla mnie to jakaś głupota!
– Czyli mogę się nie zgodzić?
– Przeczytam ci, co stołeczny napisał: Zwracam się z poleceniem o spowodowanie, aby starszy sierżant Emil Stompor bez zwłoki zwrócił się z dobrowolnym raportem o przeniesienie na stan etatowy Komendy Stołecznej Policji, Wydział Kryminalny. Z powodu stawiającej policję w negatywnym świetle sprawy porwania zostanie powołana grupa robocza złożona z wyróżniających się policjantów. Stompor wejdzie w jej skład. – Kraus odłożył pismo, odchylił się w fotelu i zaczął bębnić palcami w biurko.
– Nie zgadzam się.
– Spójrz na to inaczej. Nie jakaś KRP Warszawa VII, ale Komenda Stołeczna.
– Nie podoba mi się to.
– Szesnasta grupa. Detektyw. Maksymalny dodatek – zauważył Kraus.
– To brzmi tak samo jak tamto gówno na Śląsku!
– Przesadzasz.
– Śmierdząca sprawa.
– Uznali, że się nadajesz do najpoważniejszej sprawy kryminalnej w Polsce.
– Raczej najgłośniejszej.
– Tak czy inaczej, priorytetowej. To jak będzie?
– W razie niepowodzenia łeb mi obetną.
– Nie bądź durniem! Tutaj nie możesz liczyć na taki awans.
– Aha. Czyli nie muszę się zgodzić, ale…
– Tak, nie musisz.
– …ale jak się nie zgodzę, to nie awansuję?
– Nie wiesz, jak to wygląda? Każdy wniosek etatowy czy awans podpisuje stołeczny. W piśmie nie ma nic o tym, że jeśli się nie zgodzisz, to cię upierdolą na lata. Tego nie mogli napisać. Zamiast tego napisali, jakimi argumentami mam cię zachęcić.
– Grupa i dodatek. Trzydzieści srebrników.
– Wiesz, że ze stołecznej wszędzie będziesz miał bliżej?
– Uhm. Do cywila, pierdla albo grobu. Wolę Pragę i dwudziestą grupę z Kosarem. Nie podoba mi się ta propozycja. Boję się.
– Ty się boisz?
– Tylko człowiek niespełna rozumu nie czuje strachu.
– Stawiasz mnie w złym świetle.
– Przyzwyczaiłem się do pracy tutaj. Tu mam kolegów.
– W policji nie ma kolegów – rzucił Kraus.
– Więc wrogów, na własnej piersi wyhodowanych.
– Możesz wziąć ich ze sobą.
– Pan idzie ze mną?
Kraus zaprzeczył głową. Emil zrozumiał. Przewidzieli, że może nie chcieć.
– Nie, ale możesz wziąć Kosarewicza. Na tych samych warunkach. Grupa, dodatek i przeniesienie. Dali mi taki argument do ręki. – Kraus wskazał pismo. – I mam upoważnienie, aby zagwarantować ci, że po zakończeniu sprawy pójdziesz do Szczytna.
– Już mam studia.
– Zostałbyś podkomisarzem. Kosarewicz tak samo. Teraz masz starszego sierżanta, drugą grupę, najmniejszy dodatek. I tak do emerytury. Kosarewicz również – zauważył Kraus, wkładając pismo do szuflady. – Zawsze znajdą się tacy, którzy zapamiętają odmowę. Nie ja, bo mnie i tak czeka emerytura, ale inni. Wielu takich, którzy będą nad tobą. I Kosarewiczem. A wiesz, że każdemu może powinąć się noga, prawda? Wystarczy się nie ogolić. To twój wybór.
– Nie mam wyboru.
– Wybieraj z głową.
– Ona mi mówi, że to propozycja nie do odrzucenia.
– To twoje życie, twoja decyzja, twoja kariera. W policji się nie odmawia. Nigdy się takiej samej szansy nie dostaje. Sporo ci zaoferowali.
– Prawie żaden argument mnie nie przekonuje.
– Naprawdę?
– To brzmi zbyt różowo. Nie lubię różowego koloru.
– Nie umiem cię rozgryźć. Drugi by matkę za taką propozycję zabił – westchnął komendant. – To co, mogę oddzwonić, że się zgadzasz?
– Muszę się zastanowić.
– Jeszcze powiedz, że to nie w twoim stylu i że masz zasady, a na to wszystko jesteś za uczciwy. No, ale zrobisz, jak chcesz. Pamiętaj, że nie masz czasu. Jutro musisz się zgodzić. To znaczy, musisz podjąć decyzję – poprawił się komendant. – Jaka by ona nie była, niech będzie właściwa. A to znaczy, że pojutrze rano zaniesiecie raporty do pałacu Mostowskich. Wolne masz, jutro też, więc się wyśpij. Nie wiem, wódki się napij, rodziców odwiedź. W ryj komuś daj. I pomyśl. To wychodzi ci jednak najlepiej. Niestety.
Emil spojrzał w oczy Krausa i zobaczył cień czegoś, czego nie rozumiał. Jakiś czas później zrozumiał tamto puste spojrzenie, gdy przypomniał sobie ów deszczowy i senny poniedziałkowy poranek.