Читать книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa - Страница 16

14

Оглавление

Kobieta poprawia jasne włosy i myśli, że wszystko jest możliwe. Zwłoki Sary mogą kołysać się w Wiśle, pływać w Kanale Żerańskim, odbijać się o brzeg w Porcie Czerniakowskim albo równie dobrze nabrzmiałe od gazów ciało może leżeć na dnie basenu portowego na Starej Pradze.

– Czterdzieści siedem dni to długo – stwierdza.

– Ona żyje.

– Niewykluczone jednak, że Sara właśnie kupuje torebkę w Londynie, Nowym Jorku albo zjada oscypka w Zakopanem. – Laura Bielecka wykrzywia usta w jednym z tych wyuczonych przed lustrem sztucznych uśmiechów, kiedy kelnerka stawia filiżankę z kawą.

– Pani mi nie wierzy? – Pytanie brzmi jak stwierdzenie. – Moja siostra jest gdzieś przetrzymywana.

Dziennikarka myśli o dziesiątkach niszczejących budynków we wsiach wokół stolicy. Do głowy przychodzą jej stodoły z rozsypujących się cegieł i zmurszałych belek, odrapane, nieczynne warsztaty z rdzewiejącym dachem i zapomniane, zapuszczone pozostałości rozwiązanych PGR-ów.

– Tylko gdzie?

– Według mnie niedaleko.

– Wie pan, że to jak szukanie igły… – Uśmiecha się, bo Puszcza Kampinoska, Las Legionowski czy Lasy Chojnowskie też są niedaleko.

– Przewiezienie Sary dalej wiązałoby się z dodatkowym ryzykiem. Powtórzę: siostrze grozi poważne niebezpieczeństwo. Policja nic nie zrobiła, nic, a tu chodzi o jej życie.

– Tym bardziej musieli coś zrobić. – Bielecka stara się wyglądać na zainteresowaną, a jednak rzuca dyskretne spojrzenie na zegarek. Ludzie zbyt często usiłują zainteresować media sprawami, którymi powinny się zająć sądy, policja lub po prostu inni. – Nie wierzę, że nic nie zrobili. To niemożliwe.

– Fakty są takie, że siostrę porwano w piątek około dwudziestej trzeciej trzydzieści. Ktoś anonimowy poinformował natychmiast policję, a jednak dopiero w poniedziałek o godzinie piętnastej przyjęto nasze zgłoszenie.

– Musi upłynąć czterdzieści osiem godzin, by służby wszczęły poszukiwania.

– Zawiadomienie przyjmuje się natychmiast – odparł mężczyzna – a to, kiedy wszczyna się poszukiwania, zależy od kategorii zagięcia. Policja dzieli takie zdarzenia na trzy kategorie. Do pierwszej wlicza się pierwszorazowe zaginięcia nieletnich, osób chorych psychicznie, upośledzonych, wymagających opieki. Poszukiwania wszczyna się niezwłocznie, jeśli okoliczności wskazują na zagrożenie życia i zdrowia albo wolności. Na przykład przy zapowiedzi samobójstwa.

– Rozumiem.

– Robi się to również w wypadku podejrzenia popełnienia przestępstwa przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności. Wie pani, jakie to przestępstwa?

– Zabójstwo, pobicie, rozbój?

– Jest ich prawie dwadzieścia. W tym bezprawne pozbawienie człowieka wolności. I to właśnie się stało.

– Proszę mówić dalej.

– Padł strzał. Nie wierzę, że nikt tego nie usłyszał.

– To nocny klub. Było głośno.

– I lokal był pełen ludzi. A mimo tego nie znaleziono nikogo, kto cokolwiek by widział. Oględziny wykonano dopiero w niedzielę rano. Żadnych śladów nie było, pies nie podjął tropu.

– Powiedział pan, w niedzielę rano? To doba po zagięciu.

– Trzydzieści godzin.

– Jak to możliwe?

– Nie wiem – dodał ciszej. – Wiem za to, że to nie było zaginięcie. Siostrę porwano.

– A monitoring?

– Nic nie widać.

Przystojny, starannie ogolony i używający dobrej wody kolońskiej, ubrany w drogi garnitur, gustownie dobrany krawat oraz koszulę sprawia pozytywne wrażenie. Tak inny od jej byłego męża, a nawet narzeczonego, z którym się niedawno rozstała.

– Wagniewski? Dobrze zapamiętałam?

– Karol. – Mężczyzna podsuwa wizytówkę. – Zakłady Mięsne Wagniewscy to nasza firma.

Ostatnie zdanie elektryzuje kobietę. Bielecka uświadamia sobie, że rozmawia z synem milionera. Natychmiast zapisuje w notatniku nazwisko i stawia znak zapytania.

– Kto pana zdaniem porwał siostrę?

– Nie wiem.

– Dlaczego to zrobił?

– Nie mam pojęcia.

– A ma pan pomysł?

– Mam mnóstwo hipotez.

– Mamy czas.

– Nie, mamy go coraz mniej. Sarę porwano ponad sześć tygodni temu.

– Czego pan oczekuje?

– Liczę, że dzięki nagłośnieniu sprawy ktoś się zainteresuje losem siostry. Dzieją się rzeczy, jakie nie powinny mieć miejsca. Śledztwo prowadzi komenda na Grenadierów, konkretnie nadkomisarz Hubicz. Czynności prowadził też komisarz Skalski. Doszło do takiego paradoksu, że jeden przesłuchiwany był przez drugiego. W charakterze świadka.

– Świadka?

– Tak. Ponieważ tamtej nocy Hubicz tam był i jest jedynym świadkiem zdarzenia.

– Będę to musiała sprawdzić – mówi dziennikarka, kreśląc słowo „porwanie”.

– Hubicz trzykrotnie zmieniał zeznania. Początkowo zeznał, że tam był, ale niczego nie słyszał. Następnie doprecyzował, że niczego nie słyszał, ponieważ w trakcie zdarzenia znajdował się w toalecie.

– A potem?

– Do prokuratora przyszedł anonimowy list od osoby opisującej przebieg zdarzenia. W liście znalazła się wzmianka, że Hubicz znajdował się przed lokalem.

– Pan żartuje?

– Ani trochę.

– Co było dalej?

– Hubicz oświadczył, że nic nie pamięta, ponieważ znajdował się pod wpływem alkoholu.

– Aha. A jak było naprawdę?

– Nie wiem.

Dziennikarka szybko notuje kolejne słówko w notesie. Spogląda zza okularów na mężczyznę w garniturze. Ten pije wodę ze szklanki i gorzko się uśmiecha.

– Dlaczego Hubicz zmieniał zeznania? – dodaje. – Czy to nie dziwne, że był tamtej nocy w tym właśnie lokalu? I czy w takiej sytuacji to nie ktoś inny powinien prowadzić śledztwo? Do tych pytań można wrócić. Dla mnie jednak teraz najważniejszy jest los mojej siostry.

– Proszę powiedzieć coś więcej.

– Cztery dni po porwaniu, we wtorek rano, po osiemdziesięciu trzech godzinach od uprowadzenia porywacze skontaktowali się z ojcem. Siostra powiedziała do słuchawki, że to porwanie dla okupu i żebyśmy nie informowali policji.

– Pana siostra?

– Przypuszczamy, że ją zmusili. Potem zresztą kilkakrotnie kontaktowali się z nami w ten sposób.

– Wróćmy do wtorku po porwaniu. Już poinformowaliście policję?

– Tak. Policjanci o zdarzeniu i tak wiedzieli.

– No, tak. – Dziennikarka kiwa głową. – Oględziny.

– Jedenastego dnia od porwania dostaliśmy kolejny telefon. Zażądali okupu w wysokości stu tysięcy dolarów amerykańskich.

– Uff. Sporo.

– Proszę wybaczyć, ale nie dla nas. Nie dla ojca. To niewielka kwota za życie siostry. Dwa dni później mieliśmy pieniądze.

– No, a co z policją?

– Poinformowaliśmy Hubicza o telefonie.

– Hubicza?

– Prowadził sprawę.

– No, ale przecież okazało się, że jest w to zamieszany?

– Dowiedzieliśmy się niedawno.

– Od kogo?

– Ustalił to dla nas detektyw.

– Dobrze. Macie gotówkę. Co było dalej?

– We wtorek dwudziestego piątego czerwca, piętnaście dni od uprowadzenia, zadzwonili kolejny raz i nałożyli na nas karę.

– Za co?

– Za poinformowanie policji. Zwiększyli okup do trzystu tysięcy dolarów.

Dziennikarka uśmiecha się smutno, ściąga okulary i zaczyna się zastanawiać, czego jeszcze się dowie. Jest piękną, młodą, inteligentną kobietą, której w karierze bardzo pomógł kiedyś pewien polityk.

– Wiem, o co pani chce zapytać. Nikt o tym nie wiedział poza mną, ojcem, detektywem, prokuratorem oraz policjantami.

– Sugeruje pan, że ktoś przekazał porywaczom informację o współpracy z policją?

– A dla pani jak to wygląda?

– Bardzo nieprawdopodobnie.

– A jednak to prawda.

– Skąd do was dzwonili? Sprawdzono numer?

– Hubicz ze Skalskim nie zdołali tego do dziś ustalić.

– Skąd o tym wiecie?

– Od detektywa – odparł Wagniewski.

– Nie chce mi się w to wszystko wierzyć. Dali wam przynajmniej kogoś? Psychologa, nie wiem, negocjatora, jakiegoś specjalistę?

– Nie.

– Założyli podsłuch?

– Odpowiedziano nam, że to nie amerykański film, proszę pani.

– A chociaż poinstruowali was, jak rozmawiać z porywaczami?

– Nie.

– To co zrobili, do cholery?

– Nic. Pani redaktor, nie jestem wariatem. To się dzieje naprawdę. Jedyne, co nam dali, to zapewnienia, że pracują nad sprawą operacyjnie. Poprosili, żeby ich o wszystkim informować i nie przeszkadzać. Nie przeszkadzaliśmy. Zebraliśmy trzysta tysięcy dolców i czekaliśmy na telefon.

– Hubicz o tym wiedział?

– Przedstawił hipotezę, jakoby siostra upozorowała swoje porwanie dla pieniędzy.

– Co?

– Wiem, że to brzmi niewiarygodnie.

– Co dalej?

– Dostaliśmy list z dokładnymi instrukcjami, gdzie mamy zostawić okup.

Kobieta zerka na kopię dokumentu.

– Zmienili dolary na marki – zauważa.

– Tak.

– Sądziłam, że litery będą wycięte z gazety, a nie napisane na maszynie.

– Hubicz powiedział, że ustalą markę oraz model. Zapis tej rozmowy jest na tej kasecie. – Mężczyzna kładzie kopertę przed dziennikarką. – Od pewnego momentu nagrywaliśmy wszystkie rozmowy: z policjantami, z prokuratorem, z detektywem. Szczerzucki nam to doradził. Proszę się nie dziwić. Nasza rozmowa też jest rejestrowana. Dla bezpieczeństwa. Z każdym dniem zaczęliśmy zauważać, że dzieje się coś niedobrego, a służby nie działają tak, jak powinny.

Bielecka kiwa głową, chowając kasetę do torebki.

– Co Hubicz ustalił?

– Nic. Do roku osiemdziesiątego dziewiątego wszystkie maszyny były rejestrowane. Jak broń. Okazało się, że list sporządzono na niezarejestrowanym egzemplarzu.

Dziennikarka bierze w palce kopię pisma. Z listu wynika, że porywacze wyznaczyli datę i dokładny czas przekazania okupu oraz miejsce, gdzie zostanie odebrany, a także to, jak tam dojechać.

– Przekazaliście okup?

– Niezupełnie – mówi Wagniewski, podając Bieleckiej kolejny list, też napisany na maszynie, a potem następny, taki sam. – Okup przekazywaliśmy kilkakrotnie, zgodnie z instrukcjami. I kilka razy nie został podjęty – wyjaśnia, kładąc jeszcze jeden, napisany taką samą czcionką list.

Kobieta czyta:

Torba z pieniędzmi ma zostać zrzucona w Warszawie z estakady Trasy AK na przebiegającą pod nią ulicę Gwiaździstą w oznaczonym miejscu. Miejsce, gdzie zatrzymacie samochód, będzie na lewym pasie. Szukajcie dwóch migających czerwonych światełek na baterie, jakie stosuje się w rowerach. Pomiędzy nimi będzie czerwony znicz, naprzeciw którego w ekranie dźwiękochłonnym znajdziecie otwór, przez który przerzucicie paczkę z pieniędzmi. Jeśli poinformujecie gliniarzy, już nigdy nie zobaczycie Sary żywej.

– Odebrali pieniądze?

– Sądzimy, że tak. Niestety, policjanci ani detektyw nie są w stanie tego potwierdzić. Miejsce oraz procedura przekazania były na tyle precyzyjne, że Szczerzuckiemu nie udało się nic namierzyć.

– A jakiś nadajnik?

– Detektyw nam to odradzał. Hubicz również. Zwróciła pani uwagę na datę przekazania okupu?

– To sześć dni temu.

– Dwudziestego czwartego lipca. To Święto Policji – mówi z gorzkim uśmiechem mężczyzna. – Hubicz zapewnił nas, że panują nad sytuacją. Utrzymywał, że przy przekazaniu okupu za każdym razem byli jego ludzie. Że tamtego dnia również będą. Twierdził, że jego ludzie dotrą do porywaczy. A potem okazało się, że nikogo od Hubicza tam nawet nie było. Detektyw – rzekł, a kiedy kiwnęła głową, dodał: – Jego biuro śledziło ich tego dnia cały dzień. Nie było tam ani jednego policjanta.

– Więc gdzie byli?

– Na uroczystościach. Potem u komendanta wojewódzkiego w Olsztynie. Konkretnie w jego domu na Mazurach. Na zakrapianej imprezie.

– Spisaliście numery banknotów?

– Tak.

– A policjanci?

– Nie.

– Przecież w to nie można uwierzyć! Tego się można dowiedzieć nawet z filmów, i to niezbyt dobrych! Hubicz wyjaśnił wam jakoś, dlaczego nie złapał porywaczy?

– Oni nie wierzą, że Sarę porwano – odparł Wagniewski. – Prokurator Mikosz wyjaśniła, że śledztwo jest prowadzone w kierunku upozorowania porwania.

– No nie! To nie może być prawda!

– Ale jest – powiedział ciszej mężczyzna, po czym podsunął grubą kopertę z logo jednej z najbardziej znanych w Polsce agencji ochrony i detektywistyki. – W środku znajdzie pani raporty i zdjęcia.

– Jest coś jeszcze?

– Nie wiem. Nie ma pieniędzy, nie ma siostry. To jasne, że nie otrzymamy pomocy od policji, na pewno nie od Hubicza i Skalskiego. Mojej siostrze grozi niebezpieczeństwo. Minął ponad miesiąc. Nie wiemy, czy żyje. Może jest ranna, chora, może potrzebuje pomocy? Nie pomogły nam pieniądze, nie pomogła policja. Po rozmowach z ojcem i za namową detektywa zdecydowaliśmy, że powinniśmy poinformować media. Jest pani pierwszą dziennikarką, która poznała sprawę.

Czas Wagi

Подняться наверх