Читать книгу Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow - Страница 38
Rozdział 4
„ZOSTAJĘ GŁÓWNYM REZYDENTEM” Czerwiec–grudzień 1941 roku
Panika w stolicy
ОглавлениеRankiem przyleciałem do Moskwy. Od razu wezwano mnie do ludowego komisarza bezpieczeństwa. W gabinecie Berii zastałem już Szczerbakowa*.
Jeszcze w drodze z lotniska dowiedziałem się o wczorajszej panice w stolicy. Rozeszły się pogłoski, że Niemcy doszli już do rogatek Moskwy – skutek postanowienia GKO o ewakuacji szeregu zakładów przemysłowych do oddalonych regionów kraju. Niektórzy z dyrektorów przedsiębiorstw zamiast należytego organizowania wyjazdu załóg robotniczych porzucili wszystko na pastwę losu, załadowali na ciężarówki swe rodziny i zaczęli opuszczać stolicę. Na przedmieściach zatrzymywali ich robotnicy, wyrzucali z samochodów i nie pozwalali jechać dalej.
Kiedy wszedłem do gabinetu, Szczerbakow siedział czerwony na twarzy i tylko powtarzał: „Co to będzie! Co to będzie!”. Beria nakazał mu, by wziął się w garść.
Kiedy się przywitałem, zaczęli jeden przez drugiego mówić o tym, co już wiedziałem. Powiedziałem im to. „Jedź w takim razie do zakładów wagonowych do Mytiszcz! Tam pięciotysięczny tłum przetrzymuje Ustinowa* (ministra zbrojeń) i nie pozwala na ewakuację urządzeń i maszyn. Weź ze trzy ciężarówki żołnierzy i karabiny maszynowe. Fabryka musi być ewakuowana”. Pojechałem.
Dojeżdżając do zakładu, zobaczyłem, że tłum wylewa się za bramę – to już nie 5, a co najmniej 10 tysięcy robotników.
Żarcikami torowałem sobie drogę. Odpowiadano mi podobnie: „Przepuśćcie wysokie kierownictwo!”, ale przeszkód nie czyniono. Dotarłem tak do gmachu dyrekcji. Zastałem w środku Ustinowa, dyrektora zakładu Gonora*97 oraz inne osoby z kierownictwa.
Po przywitaniu się ponury D.F. Ustinow oświadczył, że moje wysiłki nie zdadzą się na nic. Ja na to: „Wyjdźmy razem do robotników”. On na to: „Byłem już, rozmawiałem. Nic z tego. Nie chcą słuchać”. Jednak go przekonałem. Wyszliśmy.
W środku podwórka na ciężarówce stało kilku krzykaczy, którzy się darli: „Nie pozwolimy! Nie dopuścimy!” itd. Weszliśmy z Ustinowem na ciężarówkę. Poprosiłem o głos. Krzyki z tłumu: „A coś ty za jeden?”. Mówię: „Zastępca ludowego komisarza bezpieczeństwa”. Milczą. Po chwili pada pytanie: „Skąd niby jesteś?”. Odpowiadam: „Z sąsiedztwa. Z Wołogdy”.
Ktoś skomentował: „Swój chłop”. Okazało się, że w tym zakładzie od dawna pracowali jacyś Sierowowie. Na marginesie, jednym z trzech zatrzymanych za organizację tego całego zamieszania okazał się też Sierow.
Zacząłem przedstawiać nasze racje. Słuchają. Kiedy doszedłem do potrzeby ewakuacji, nie zgodzili się ze mną: „Jeżeli trzeba, tu na miejscu działa też wyprodukujemy. Rozminujcie fabrykę. Moskwy wrogowi nie oddamy”. Tłumaczę im, że niepotrzebnie ryzykują – groch o ścianę. Bez skutku.
Widzę, że sprawy marnie stoją. Sięgam po wariant zapasowy – pytam o zarobki. Zaczęli narzekać: „Za październik forsy nie wypłacili!”, „Chleba nie dowożą!”. Pomyślałem, że jeżeli zorganizuję im zaległą wypłatę i dowóz chleba, to można będzie ich wszystkich z terenu zakładu spokojnie wyprowadzić.
„Poczekajcie tu – mówię – idę porozmawiać z komitetem miejskim o tych pieniądzach i chlebie”. Rzeczywiście, domówiłem się ze Szczerbakowem, że natychmiast wysyła jedno i drugie. Moim zdaniem głupio to wyszło – nie płacą robotnikom, nie karmią ich, a domagają się ewakuacji.
Znów wgramoliłem się na ciężarówkę i mówię: „Zaraz dostarczą pieniądze i chleb, ustawiajcie się w kolejkę przy klubie (stał poza terenem zakładu), tam będą wydawali”. Rozległy się głosy: „Oszukujesz! Nie ruszymy się!”.
Zeskoczyłem z wozu, ująłem dwóch robotników pod ręce i mówię: „Chodźcie, dostaniecie pieniądze i chleb jako pierwsi”. Poszli ze mną. A za moimi plecami rozrabiacze znów krzyczą: „Oszustwo! Nie idźcie tam!”. No to rzucam do nich: „Stójcie tu dalej, a my dostaniemy i forsę, i chleb!”.
Powoli za nami ruszyła cała pozostała masa ludzka. Rzeczywiście szybko pojawiły się samochody z chlebem i zaczęło się rozdawanie. Wystawiłem uzbrojone posterunki przy wszystkich wejściach do zakładu.
Do wieczora zdołano wywieźć niezbędne maszyny, przygotowano też transport dla robotników. Pomyślałem sobie, że załoga fabryki ma rację – ludzie chcą bronić ojczyzny i stolicy. Gdyby im ktoś rozsądnie wytłumaczył, o co chodzi, zrozumieliby konieczność produkcji armat nie w oblężonym mieście, lecz na dalekim bezpiecznym zapleczu. Nikt tego jednak nie uczynił – sekretarz komitetu obwodowego Szczerbakow stracił głowę, nie organizował komunistów do tej roboty i wyszło nieporozumienie. Takich spraw nie rozstrzyga się za pomocą żołnierzy i karabinów maszynowych. To głupota.
Wieczorem sporządziłem notatkę na temat zajścia. Stalin potem napisał na niej: „Tow. Szczerbakow – przeczytajcie. Sprawa wygląda inaczej, niż mi referowaliście”. Szczerbakow na mnie się obraził, potem się usprawiedliwiał, ale na długo to zapamiętał.
Muszę powiedzieć, że wielu działaczy się pogubiło, kiedy Niemcy podeszli do Moskwy. Mogło to być częściowo skutkiem naszej przedwojennej propagandy, że jeżeli wróg na nas napadnie, będziemy go razili na jego własnym terytorium.
Kiedy te złudzenia pękły jak bańka mydlana, długo nie byli w stanie dojść do siebie. Niektórzy zbyt pośpiesznie na sygnał alarmu lotniczego pędzili do schronów, przezwanych przez nas „zbiorową mogiłą”. Przeważnie były to piwnice 5–7-piętrowych budynków mieszkalnych. Jeśli bomba rozwali taki dom, nikogo zbyt szybko z gruzowiska nie odkopią. Pierwszy raz też poszedłem do schronu, ale potem wolałem przeczekać nalot w swoim gabinecie.
Z moich obserwacji wynikało, że moskwianie zachowywali się jak prawdziwi patrioci. Dzielnicowe organizacje partyjne organizowały pospolite ruszenie i budowę umocnień obronnych. Wszyscy byli poważni, surowi i gotowi. Przyjemnie było popatrzeć. Czasem pytali: „Co tam na froncie?”. Kiedy niezmiennie odpowiadałem, że „wkrótce Niemiec będzie zwiewał na potęgę”, na twarzach malowało się prawdziwe zadowolenie.
Nie brakowało i podłych tchórzy, szczególnie w trudnych dla stolicy dniach 17–18 października, kiedy niektórzy dyrektorzy zakładów, głównie żydowskiego pochodzenia, zostawili wszystko i rzucili się do ucieczki w stronę Gorkiego98.
W miejskim komitecie partii znalazło się dwóch idiotów, którym powierzono wywiezienie z Moskwy dokumentów partyjnych, a oni po prostu nadali walizki na bagaż na dworcu kolejowym, po czym sami zwiali do Kujbyszewa. Obu drani potem z partii wyrzucono. Poinformowałem o tym KC. Stalin się rozgniewał, a do mnie zadzwonił G.M. Popow z wymówką: „Po coś meldował?”.
97
L.R. Gonor nie był dyrektorem Mytiszczeńskiej Fabryki Wagonów, lecz w ramach zmiany profilu zakładu na potrzeby frontu mógł nadzorować jego ewakuację.
98
Zamieszanie i panika w Moskwie w październiku 1941 r. nosiły charakter masowy. Zaczęły się ucieczki dyrektorów przedsiębiorstw i wyższych rangą urzędników. Wskutek zamieszania w wielu zakładach nie wypłacano pensji, co spowodowało akcje protestacyjne. Zdarzało się, że robotnicy atakowali kolumny samochodowe z wyjeżdżającymi rodzinami dyrektorskimi, dopuszczali się wobec nich aktów przemocy, o czym szczegółowo informują zachowane akta NKWD.
W ciągu dwóch dni 16–17 października moskiewskie UNKWD odnotowało wypadki buntów, strajków, zbiorowych bójek, potyczek z władzami, kradzieży jednocześnie w 20 przedsiębiorstwach (Organy gosudarstwiennoj biezopasnosti w WOW. Naczało. Sbornik dokumientow, t. 2, ks. 2, Ruś, Moskwa 2000, s. 222–226).