Читать книгу Wracając do moich Baranów - Janusz R. Kowalczyk - Страница 10
17
Оглавлениеzwłaszcza jako zdolny kopista, między innymi plafonów w odbudowanym Zamku Królewskim w Warszawie. Na jego zajęciach za martwą naturę służyły nam bezcenne eksponaty z muzealnych zasobów powierzonych pieczy profesora Karola Estreichera. Mimo takich subtelności nie zająłem jednak stosownego miejsca wśród mistrzów pędzla. Ostatecznie zniechęciła mnie drobnostka – brak jakichkolwiek postępów. Cóż... moje umiejętności plastyczne okazały się odwrotnie proporcjonalne do chęci.
O tym, że jeszcze wcześniej byłem w Teatrze 38, wstyd mi nawet wspominać, gdyż zmusiły mnie do tego okoliczności zgoła pozaartystycznej natury. Otóż z końcem lat sześćdziesiątych dotarła do Polski epidemia grypy Hongkong. Dopadła i mnie – pobiłem wówczas własny rekord ciepłoty ciała: czterdzieści stopni i dwie kreski w skali Celsjusza.
Nie wyszedłem z tej choroby bez powikłań laryngologicznych, czego najprzykrzejszą konsekwencją była osobliwa pamiątka... Zamiast niskiego tembru głosu, jak przystało na człowieka wchodzącego w wiek męski, piałem niczym kogut. Było to jeszcze przed modą na falsety Bee Geesów, więc upiorny dyszkant, którego w żaden sposób nie umiałem się pozbyć, zatruł mi cztery licealne lata.
Skrępowany nienaturalnym brzmieniem piskliwego głosu, odzywałem się na lekcjach skąpo i niechętnie. Nawet gdy na zadane przez nauczycieli pytania znałem odpowiedzi, sam się z nimi nie zgłaszałem. Niewątpliwie nie pozostawało to bez wpływu na moje oceny.
Posiadaną wiedzą dzieliłem się szeptem z kolegą z ławy szkolnej. On ochoczo podnosił rękę i konto świetnych not pęczniało, ale jemu. Raz jedyny polonistka, pochwaliwszy odpowiedź mego kompana z ławki, dorzuciła mimochodem:
– Zapomniałeś tylko dodać: „Jak słusznie zauważył kolega Kowalczyk”. Słusznie czy niesłusznie, wyrywany do odpowiedzi ustnych przepadałem z kretesem. Zebrane wówczas pały poprawiałem z kolei przy okazji sprawdzianów pisemnych. Stąd też moje oceny osiągały skrajną rozpiętość: niedostatecznie; bardzo dobrze; niedostatecznie; bardzo dobrze; niedostatecznie; bardzo dobrze...Ten stan rzeczy był jednak dla mnie na tyle uciążliwy, że przełamując pokłady nieśmiałości, stawiłem się ze swoimi ówczesnymi warunkami głosowymi (permanentnej mutacji) przed komisją prowadzącą nabór do studenckiego Teatru 38.
Oczywiście odrzucili mnie w przedbiegach. Determinacja kazała mi jednak skorzystać z furtki, jaką pozostawili, ogłaszając, iż nie są nieomylni. Podszedłem do najaktywniejszego z nich, Bogdana Michalika, wtedy jeszcze studenta aktorstwa, późniejszego reżysera, i wyjawiłem mu ów wstydliwy sekret, który przygnał mnie do teatru. Szczerość albo i tupet wydały owoce: zostałem przyjęty, a w sceniczne arkana wtajemniczał mnie arabista Paweł Świderski, zagorzały wielbiciel Ghelderodego.