Читать книгу Wracając do moich Baranów - Janusz R. Kowalczyk - Страница 5
ОглавлениеKrzysztof Miklaszewski
Nie znasz Kowalczyka?
Nie znasz Kowalczyka? To bardzo źle, bo... rozszyfrowanie, kim jest naprawdę, zajmie sporo czasu. Świadczy o tym dowodnie „naukowa” biografia druków podziemia Solidarności: jej biegli i rozeznani w drugim obiegu autorzy pełne Kowalczykowe personalia (nazwisko poprzedzone dwoma imionami) uznali za pseudo nieznanego literackiego konspiratora. Nie znasz Janusza? To wręcz fatalnie, bo... jego skromna postura bywa bardzo myląca. Przekonać się o tym przyszło kręgowi „gniewnych po warszawsku” krytyków teatralnych, którzy wysokie recenzyjne wymagania estetyczne swego kolegi skłonni byli traktować w kategoriach staromodnych marzeń krakowskiego (na dodatek) konserwatysty. Ten esteta okazywał się bowiem bardziej od nich skutecznym fighterem w polemicznych starciach z nimi samymi.
Nie znasz R.? To prawie niemożliwe, bo... łagodność jego lirycznego spojrzenia kryje niekłamaną pasję odkrywania myślowej demagogii i ujawniania artystycznego kłamstwa. Sprawdzić to mogli zarówno czytelnicy, jak i – przede wszystkim – interlokutorzy jego niezliczonych wywiadów prasowych i rozmów. Ten kulturalny rozmówca nie stronił w nich bowiem ani od radosnej kpiny, ani nawet od intelektualnej prowokacji.
Nie znasz Janusza R. Kowalczyka? Jeśli rzeczywiście nie, to żałuj, bo... jego sylwetka wiecznego chłopca, który jak Piotruś Pan ani dorastać nie chce, ani nie musi, kamufluje dobrze przewrotną psotę dystansu estradowego wykonawcy własnych teksów. Doświadczali tego przez lat kilka widzowie krakowskiej Piwnicy pod Baranami, na wybiegu której Kowalczyk nie tylko wzrastał, ale i dojrzewał...
To koniec anaforycznego narastania wątpliwości. Pytanie bowiem NIE ZNASZ KOWALCZYKA? to przecież jego własna Kowalczykowa figura wyrafinowanej prowokacji. Po prostu JANUSZ R. takim pytaniem otworzył XV rozdział swojej książki. Więcej: rozliczając się publicznie z tej swojej najważniejszej młodzieńczej inicjacji, dorosły JANUSZ R. KOWALCZYK nie ma złudzeń, iż:
„Wspomnienia mają to do siebie, że pamięć odsiewa wszystko to, co oczywiste, powszednie, banalne, niekoniecznie istotne. To z kolei sprawia, że obraz opisywanej rzeczywistości zdaje się być mniej lub bardziej wyidealizowany”.
7
Ta refleksja jest szczególnie istotna w momencie, kiedy istnieje zarówno kanoniczne dzieło Joanny Olczak-Ronikierowej, intymny przewodnik plotkarski Barbary Nawratowicz, jak i sylwetkowy baedeker Wacława Krupińskiego.
Olczakówna – której babcia Janina Mortkowiczowa, żona słynnego wydawcy Jakuba, a sama – znakomita tłumaczka, odkryła dla estrady Skrzyneckiego – obdarzyła nas wspaniale ilustrowaną przez Kazimierza Wiśniaka historią Piwnicy na jej czterdziestolecie. Barbara Nawratowicz, błyskotliwa wykonawczyni i autorka własnych piwnicznych numerów, której udało się kontynuować swą twórczość na falach Wolnej Europy, wyjaśniła wiele towarzysko-politycznych tajemnic początków kabaretu. Wreszcie wszędobylski redaktor „Dziennika Polskiego” Wacław Krupiński, obcując na co dzień z całą piwniczną hałastrą, zbudował każdemu ze swych ulubieńców solidny dziennikarski pomniczek.
Kowalczyk zatem – powracając do swych Baranów – nie tylko nie odciął się od istniejących już wzorców zapisu piwnicznego szaleństwa, ale z nich korzystając, zaproponował swój własny punkt widzenia. Punkt niesłychanie oryginalny i – jak się okazało – skuteczny.
Janusz R. Kowalczyk postanowił bowiem pokazać Piwnicę pod Baranami poprzez swoją w niej... obecność. Zanim jednak się w niej zadomowił, przeżywając wzruszające chwile i wstrząsające epizody, przeszedł iście cierniową drogę przez mękę piwnicznej inicjacji.
Piwnica była i jest do dzisiaj swoistym fenomenem, opartym na dialektyce otwartości i zamkniętości zarazem. Wejście w nią jest tylko pozornie łatwe. Tak wydaje się jedynie oszołomionym widzom, którzy w kabaretowym collage’u estradowym dojrzą wśród prawdziwych gwiazd rewelacyjną, ale skromną debiutantkę z jeszcze skromniejszym instrumentem, przyniesionym pod pachą i na piechotę.Takie wrażenie odnieść mogą nawet bywalcy na widok wpuszczonego na estradę znanego człowieka innej (zwłaszcza dziennikarskiej) profesji, świetnie radzącego sobie z kabaretowym przekazem. Zdziwienie natomiast wszystkich bez wyjątku wzbudzi na pewno nieznany nikomu amator, człowiek z ulicy, przekonujący swoją sceniczną osobowością.
Na pytania: „Skąd się oni, u diabła, wzięli?”, „Kto tu ich wpuścił?” czy „Kto ich odkrył?”, odpowiada Kowalczyk swoją książką. Więcej: wzruszająco, ale i dowcipnie, opowiada o bardzo powolnym wchodzeniu w artystyczny, zamknięty klan, którego członkowie nie tylko dobrze się znają i lubią (a czasami: równie silnie nie cierpią), ale są także odporni na zewnętrzne wpływy. Było to zresztą konieczne – co podkreślała Nawratowicz – w czasach, których zasadą była inwigilacja wszystkich środowisk, a środowiska artystycznego zwłaszcza. Możni tego świata, czyli socjalistyczni rządcy – podążając za dobrymi sowieckimi wzorami – wierzyli w zgubną siłę myśli, podważającej krzepiące komunistyczne ideały posłusznego społeczeństwa.
8
„Wysłuchałeś człowieka?” – od tej wątpliwości piwnicznego bossa, skierowanej do Andrzeja Warchała, Kowalczykowego protektora – rozpoczęła się piwniczna kariera młodego teatrologa, nieopierzonego jeszcze wtedy scenarzysty i przyszłego krytyka.
Janusz R., zapamiętawszy na całe życie, że w to pytanie Piotra do Andrzeja wpisana była cała jego ( J.R.K.) determinacja, jak dostać się do Piwnicy, po pokonaniu wszystkich pokładów nieśmiałości z masochistycznym wręcz rechotem ujawnia kolejne progi piwnicznej akceptacji jego rzeczywiście skromnej osoby.
Jednym z nich było wspólne imprezowanie przed, po i w czasie występów. I chociaż on sam krytycznie stwierdza, że w tej kategorii „utrzymywał się raczej w dolnej strefie stanów niskich” (jak zwykł mawiać Warchał), to jednak z osiągania kolejnych stopni wtajemniczenia był tak dumny, że na całe życie zapamiętał komentarz wiejskiej baby o piwnicznym kręgu: „Uni jedna sitwa! Z jednego kieliszka pijom!”.
Na szczęście jednak Kowalczykowi, którego ekspresja mieściła się między Warchałem i Dymnym, udało się skorzystać zarówno z ich estradowego kunsztu, jak i opieki artystycznej Piotra Skrzyneckiego, który z dumą anonsował wejście debiutanta: „Proszę państwa, proszę państwa, oto przed wami Janusz Kowalczyk, który na własną odpowiedzialność mówi teksty własnego autorstwa”.
Tych tekstów było – jak widać z dzisiejszej perspektywy – bardzo wiele. I dobrze się stało, że się ich Kowalczyk po latach nie wstydzi, skrzętnie je przypominając. Są wśród nich i wiersze, i teksty piosenek, i estradowe dialogi, i pełne inwencji sceniczne skecze. Są literackie pastisze, „pytania ze sceny”, „listy życzliwych”, fraszki, satyry, bajki, „myśli i absurdeski”, cytaty kunsztownie na nowo spreparowane, własne aforyzmy, sentencje, złote myśli, maksymy, powiedzonka, „pytania kontrolne kursu dla awansowanych”, a więc pełny sztafaż form estradowych – niezbędnik literacki świadomego wykonawcy.
I wreszcie, pośród zapisu wrażeń estradowych – Blask – impresja wypchniętego na estradę autora podczas czytania debiutanckiego utworu.
„Choć włosy lepiły mi się do czoła, a siódmy pot łaskotliwą strużką spływał wzdłuż kręgosłupa, usiłowałem nadać swojej twarzy niefrasobliwy, pogodny wyraz”.
To wyznanie wzmaga autentyzm relacji, w której na każdej stronie pojawia się kolejny piwniczanin – współtwórca – jak słusznie dowodzi Kowalczyk – całościowego zespołowego sukcesu. Na pierwszym planie – Kowalczykowa Trójca Święta Piwnicy: Piotr – Wiesław – Andrzej, znakomicie sportretowana.
Kowalczyk – w przeciwieństwie do Krupińskiego – daleki jest od hagiografii. I stąd, niezależnie od hołdu dla Skrzyneckiego, w innej jego opowieści pracodawca Piwnicy pojawi się jako żądna estradowego mięsa „hiena”. W pamięci Kowalczyka pozostaje na zawsze ten Bóg Ojciec Piwnicy jako „Piotr – mędrzec w błazeńskim przebraniu”, „bezkompromisowy prześmiewca, przewrotny
9
szyderca”, ale i „człowiek, który na dnie duszy skrywa tajemnicę własnej dojmującej samotności”.
Największy jednak szacunek płynie dla Świątka Filozofa oraz polskiego Andy’ego Warhola.
Ten pierwszy – Wiesław Dymny – jest wzorem literackim. Wzorcem – co konstatuje z żalem Kowalczyk – „nie do podrobienia”, chociaż – i to była dla niego wyjątkowa satysfakcja – po śmierci Dymnego wiele Kowalczykowych tekstów traktowano jako testament... Wiesia. Ten drugi – Andrzej Warchał – pozostał dla Kowalczyka na zawsze ultrasem zaskakującego estradowego dowcipu sytuacyjnego.
Żeby zrozumieć, co wziął z nich Kowalczyk, wsłuchajmy się w kilka satyrycznych „mgnień” jego dowcipu:
„Kto żywi nadzieję, sam zazwyczaj chodzi głodny”.
„Nie krusz kopii zgodnej z oryginałem”.
„Nie wszyscy ugięli się pod ciężarem bagażu przeżyć i doświadczeń: niektórzy wynajęli tragarzy”.
„Stojąc na gruncie zasad, możesz narazić się na kwasy”.
„Dlaczego poniektórzy ponieśli wielkie zasługi na polu. I te zasługi leżą tam do dziś – a pole nie wydaje plonów?”
„«Róbmy rząd, chodźmy stąd»
Padło hasło z sali.
Rząd uformowali,
Niestety – zostali”.
Tę Kowalczykową antologię gatunkowo zróżnicowanych utworów czyta się znakomicie, zwłaszcza że poprzedza je prezentacja piwnicznych głów. I – co najciekawsze – Janusz przedstawia każdą postać w uwikłaniu z jakimś konkretnym ważnym piwnicznym wydarzeniem, które detalicznie zapamiętał.
Tym sposobem każdy z Wielkich ożywa w swych bardzo ludzkich cechach. I tak: Zygmunt Konieczny – muzyczny „klasyk za życia” – jawi się w zaszczepionym przezeń całej Piwnicy procederze – „sprzedawania i kupowania plotek”, a bezkompromisowa Halina Wyrodek – w ciągu niekonwencjonalnych wystąpień w rozdziale „Trzeba mieć czoło”. Co myśli Kowalczyk o Marianie Dziędzielu, określanym jako „polski Travolta”, o
„cudownym dziecku muzyki” Jacku Wójcickim, o „wodzireju” Janie Kantym Pawluśkiewiczu – przeczytajcie Państwo sami. A wtedy się przekonacie, że obok tak popularnych piwniczan, jak Marek Grechuta, Grzegorz Turnau, Leszek Długosz, Anna Szałapak, Ewa Wnukowa czy Jacek Zieliński, zstępują z kart książki Kowalczyka i pozostają w naszej pamięci równie ciekawe postaci, jak Andrzej Skąpski, Andrzej Pacuła – brat Marka, czy Piwniczna Madonna – Janina Garycka.
10
Cieszy mnie natomiast fakt, iż pośród Kowalczykowych sylwetek Piwnicy pod Baranami nie znajdziecie Państwo mojej skromnej osoby, która podobnie, a może trochę inaczej niż Kowalczyk, wstępowała w piwniczny mrok, żeby w nim prawie cztery lata (notabene: wbrew woli mego Mistrza Kantora, który Piwnicy nie cierpiał) na estradzie pozostać.
Cieszy mnie, bo tym sposobem mogłem spojrzeć bardziej obiektywnie na dzieło Kowalczyka, podejrzewając go jednak, że to czysta odgrywka po latach.
Aby rzecz skonkretyzować: wraz z Andrzejem Majem na przełomie roku 1980 i 1981 zrealizowaliśmy film Zawsze w sobotę czyli Pamiętnik Piotra S. Janusz R. Kowalczyk wprawdzie w nim wystąpił, ale honorarium nie otrzymał. Kto był winien? Pewnie ja jako reżyser tego „półkownika” (film pozostał na półkach dobrych lat kilka). Dlatego tak dobrze rozumiem poczętą z inspiracji Bułhakowem końcową refleksję autora:
„Na pewnym etapie życia zacząłem stroić poważniejsze miny, czego dowodem, mam nadzieję, ta książka. I niech tak zostanie”.
Londyn – Kraków – Warszawa luty – marzec 2011