Читать книгу Wracając do moich Baranów - Janusz R. Kowalczyk - Страница 13

20

Оглавление

– Wysłuchałeś człowieka? Dobry?

Tego dreszczu emocji, jaki mi towarzyszył przy pierwszym wejściu na piwniczną estradkę, nie zapomnę do końca życia. Nie miałem dotąd zbyt wielu okazji do publicznych wystąpień. Ot, będąc harcerzem w słynnej krakowskiej drużynie Czarna Trzynastka im. Zawiszy Czarnego, udzielałem

się czasem jako wykonawca w skeczach podczas obozowych ognisk, dzięki czemu komendant obozu, harcmistrz Janusz Depa, przyznał mi sprawność aktora. I tyle. Aż tu nagle przyszło mi mierzyć się z widzem, który z niemałym trudem, nie mówiąc o kosztach, zdobył – bo wszystko się wtedy zdobywało – bilet na piwniczny program.

Oczywiście zanim wszedłem na scenkę, Piotr odpowiednio mnie zapowiedział, w swoim absolutnie niezapomnianym stylu.

– A teraz przed państwem, na odpowiedzialność Andrzeja Warchała, który go odkrył, wystąpi Janusz Kowalczyk – rzucił niby to zdawkowo, acz zachęcająco, Skrzynecki. – To jego debiut, więc przyjmijcie go ciepło.

Nikt, żaden konferansjer na świecie nie umiał tak jak on podchodzić do mikrofonu. Może raczej: dopadać mikrofonu... Widząc go przy tej czynności, miałem wrażenie, że owija się wokół statywu jak wąż. („Jak wąż boa oburącz”), ale i... obunóż.

Równie niepowtarzalne było to, co mówił. Nikt poza nim nie potrafił z równie niewinną beztroską łączyć powagi z kpiną, głębokich przemyśleń z brawurową improwizacją, artystowskiej nonszalancji z estradową rutyną, dzięki czemu zawsze wychodził na swoje. Wirtuozeria.

Jego zapowiedź dawała odpowiednią rangę wszystkiemu, co za chwilę mogło się wydarzyć. Skrzynecki każde potknięcie takiego jak ja napaleńca umiałby obrócić w doskonały żart. Choćby nawet przez ściśnięte z tremy gardło nie przeszło mi ani słowo. Na szczęście przeszło, choć w gardle sucho. Przede mną aksamitna czerń usiana czerwonymi punkcikami żarzących się papierosów. Zdawało się, że jeśli nieopatrznie postąpię krok naprzód, ta czarna dziura mnie wchłonie. Ulżyło mi dopiero po nawracających wybuchach śmiechu i oklaskach widzów.

Paradoksalnie, tym bardziej mnie zadziwiły, że padły w miejscach ściśle przez mnie przewidzianych. Nagle wokół mego serca rozlało się dziwne ciepło. I jak wtedy, gdy pierwszy raz w życiu wziąłem za rękę ukochaną dziewczynę, tętno zaczęło mi nieoczekiwanie pulsować gdzieś w gardle. Tym razem było podobnie, choć, o dziwo, nie przeszkadzało mi to w mówieniu. I nikomu nie przeszkadzało, że Skrzynecki robi mi klakę, śmiejąc się głośniej od innych. Wręcz przeciwnie.

Kiedy wychodziłem z Piwnicy na płytę Rynku Głównego, widząc już z daleka w wykroju pałacowej bramy oświetloną Wieżę Ratuszową i podcienia Sukiennic, żegnający gości lider zespołu zastąpił mi drogę.

Wracając do moich Baranów

Подняться наверх