Читать книгу Wracając do moich Baranów - Janusz R. Kowalczyk - Страница 9
16
ОглавлениеBo o czym to ja właściwie wtedy – w czasach skrajnego zideologizowania każdego skrawka życia publicznego – chciałem pisać? O jakiejś ledwo tolerowanej przez władze grupce skandalizujących artystów, niestroniących od satyry politycznej? To zapowiadało kłopoty już na starcie. Pocieszał mnie fakt, że jeden z naszych wykładowców, doktor Józef Opalski (dziś profesor), dopiero co na łamach „Literatury” i „Teatru” dzielił się swymi doświadczeniami organizatora jubileuszu dwudziestolecia Piwnicy pod Baranami. Więc jednak można.
Kolejne zajęcia z doktor Anną Krajewską-Wieczorek (dziś profesor) wypadło nam odbyć w nietypowym miejscu, w kawiarni Sukiennice, którą i tak wszyscy nazywali po dawnemu Noworolem. Od nazwiska właścicieli: Haliny z Ujazdowskich i Tadeusza Noworolskich, którym ludowe państwo w majestacie nowo ustanowionego prawa odebrało zarówno ten lokal, jak i kawiarnię Literacką znajdującą się na linii Plant, nieopodal ulicy Sławkowskiej. (Ich córka, Zofia Noworolska-Klimek, była notabene wierną fanką Piwnicy). W niekrępującej atmosferze kafeterii moja propozycja przyjęta została bez zastrzeżeń, co dawało mi pretekst częstszego przebywania wśród ludzi, których kunszt podziwiałem.
Tu pora uderzyć się w piersi. Zgłoszonego tematu nigdy nie podjąłem. Sprawę pracy rocznej przesłonił wkrótce problem osobisty.
Kinga, moja sympatia, a wkrótce i żona, studiowała malarstwo w pracowni Jerzego Nowosielskiego na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Po powrocie z zajęć w uniesieniu opowiadała, jak podczas malowania „wchodzi w obraz”. I mierzyła mnie wymownym spojrzeniem. Bo i cóż... Na tle barwnej braci malarskiej, z którą dopiero co się rozstała, ja – w kapciach i na kanapie, z palcem wetkniętym między stronice kolejnej książki z długiej listy lektur – jawiłem się jej jako pozbawiony wyobraźni, tępy mieszczuch. Nie przeczę – zgroza.
Dawała mi to nieraz odczuć, zwłaszcza wtedy, gdy wracała po nie tak znowu rzadkich okazjach imprezowych. Samym wzrokiem wyrażała tak skrajną dezaprobatę, że już lepiej pomińmy wypowiadane wtenczas słowa. I trudno jej się dziwić.
Dla ratowania nadwerężonego związku postanowiłem zrobić coś radykalnego. Ba! Ale co? Chyba jedynie... zostać artystą.
Miałem wprawdzie za sobą debiut literacki w tygodniku „Przekrój”, gdzie nowelką Wbrew woli zapoczątkowałem długoletnią współpracę z tym, wtedy jeszcze tradycyjnie krakowskim, tygodnikiem. Redaktor Wandę
Błońską zarzucałem swoimi humoreskami, wierszami, fraszkami czy złotymi myślami, z czego spora część trafiła na łamy pisma. Tego typu dokonania oznaczały jednak wciąż to samo – kanapę.
Pełen neofickiego zapału zapisałem się więc na lekcje rysunku prowadzone w Collegium Maius przez Zdzisława Pabisiaka – malarza, który zasłynął