Читать книгу Wracając do moich Baranów - Janusz R. Kowalczyk - Страница 8
15
Оглавлениеmarszruta wypadła mi znowu przez ulicę Świętej Anny, obok murów KDK. Nagle dobiegł mnie gremialny wybuch śmiechu. Stłumiony, jakby spod ziemi. Po raz drugi, trzeci, kolejny. Ponad tą eksplozją zbiorowej radości, potwierdzoną oklaskami, górował śmiech silniejszy od innych. Spontaniczny, ale dobrze ustawiony. Aktorski. Jeszcze nie do końca rozpoznany, choć znajomy.
Wreszcie udało mi się zlokalizować źródło owej wesołości. Eksplozje śmiechu wydobywały się z przegrodzonego rdzewiejącą żeliwną taflą uchylonego piwnicznego okienka. Nigdy wcześniej nie zwróciłem nań uwagi, choć przechodziłem tamtędy setki razy. Jeden rzut oka pod łukowate sklepienia pozwolił mi powtórnie tego dnia zobaczyć Olbrychskiego. Siedział w środku pierwszego rzędu i zaśmiewał się z przewrotnych puent tekstu Warchała. Z ostrzem satyry wymierzonym – w sposób zawoalowany, ale jakże celny – w ówczesny układ polityczny. Stałem jak wmurowany, chłonąc pokątnie, bo bez jakiegokolwiek upoważnienia, atmosferę tego osobliwego lokum i całkiem nie po chrześcijańsku zazdroszcząc aktorowi komfortu bycia piwnicznym gościem.
Determinacja, z jaką zapragnąłem dostać się na program kabaretu, albo i przypadek skierowały mój wzrok na niewielką odręczną notatkę o możliwości nabycia biletów na koncert Piwnicy. Ginęła w natłoku innych informacji przyszpilonych do tablicy ogłoszeń w Gołębniku, jak w studenckim slangu określaliśmy siedzibę Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego przy ulicy Gołębiej, gdzie mieliśmy większość zajęć. Miejsce występu było jednak nietypowe, bo w gościnnych progach studenckiego klubu Rotunda przy ulicy Oleandry. Niedługo później
udało mi się również kupić bilet na koncert kabaretu na scenie kameralnej Starego Teatru przy ulicy Bohaterów Stalingradu, dziś ponownie Starowiślnej. Natomiast podziemia Pałacu pod Baranami stanęły przede mną otworem dopiero za trzecim podejściem – dzięki łańcuszkowi ludzi dobrej woli, którzy pomogli mi w zdobyciu zaproszenia.
– Wysłuchałeś człowieka? Dobry? – rzeczowy ton Skrzyneckiego sprawił, że dziwnie zwiotczały mi mięśnie nóg. Warchała zamurowało. Znał moje teksty tylko z lektury. Nie tracąc kontenansu, potwierdził jednak kiwnięciem głowy. Na wszelki wypadek nieznacznym.
Odpowiadała mi formacja estetyczna Piwnicy, wyczarowywany z programu na program wystrój plastyczny, opętańcza muzyka Zygmunta Koniecznego, Jana Kantego Pawluśkiewicza, Piotra Walewskiego, refleksyjne piosenki Leszka Długosza. Chłonąłem atmosferę magicznego miejsca, w którym czuło się oddech intelektualnej wolności.
Piwnica nieodparcie zawładnęła moją wyobraźnią. Do tego stopnia, że przy wyborze tematu pracy rocznej na zajęciach z teatru współczesnego zgłosiłem chęć spisania jej historii. Uczyniłem to z pewną nieśmiałością, gdyż opiekun naukowy ponosił pełne ryzyko akceptacji pracy studenta.