Читать книгу Wracając do moich Baranów - Janusz R. Kowalczyk - Страница 19
28
Оглавлениеraport z przebiegu zajścia naszemu kuszetkowemu. Zrobiłem to w nadziei, że porozmawia z krewką koleżanką i obejdzie się bez wzywania milicji. Oczyma wyobraźni widziałem już bowiem, jak nas wyprowadzają za chuligaństwo w kajdankach, a następnie stawiają przed kolegium do spraw wykroczeń. Nie były to jeszcze czasy tak wyrozumiałe dla piwnicznych artystów jak późniejsze, począwszy od lat dziewięćdziesiątych. Ślepe prawo opowiedziałoby się przypuszczalnie po stronie kobiety z sypialnego, która stosowała się do jakichś bliżej nam nieznanych przepisów, cóż z tego, że absurdalnych. Zapewne miała podstawy, żeby równie uciążliwych pasażerów, spragnionych oferty WARS-u, do podległego jej pieczy wagonu nie wpuścić.
Imaginacja podpowiedziała następnie memu szóstemu zmysłowi, jak odpowiednie pisemko z kolegium wędruje na ręce Jego Magnificencji Rektora Mieczysława Karasia. Albo i „Jego Mistyfikacji...” – jak pewna matka zatytułowała list do rektora UJ w imieniu swego syna studenta, który coś tam przeskrobał. I zrobiłaby się z tego sprawa polityczna, jednak ustalono, że piszącej istotnie mogło się coś pokręcić, skoro edukację
skończyła na kilku klasach wiejskiej freblówki. Tak przynajmniej głosiła stugębna plotka.
Niemniej jednak w sposób równie absurdalny, jak niespodziewany zadziałała moja bujna wyobraźnia, w której groźba relegacji z uczelni wydawała się całkiem realna. Zwłaszcza że powinienem w tym czasie odbywać kolejne uczelniane zajęcia, a nie włóczyć się po kraju w równie podejrzanym towarzystwie.
Personalia Warchała ani jego pozycja w Piwnicy do naszego kuszetkowego nie przemawiały. Oczy mu zalśniły dopiero, gdy wspomniałem, iż Andrzej był szefem (pominąłem, że literackim) Studia Filmów Animowanych. Szef – to już był konkret na tyle dumnie brzmiący, że trafiał do przekonania.
Do aresztowania bandytów jakoś nie doszło. Ile w tym było czyjejkolwiek zasługi, trudno dziś rozstrzygnąć.
Użytkowniczka łańcucha stanęła mi przed oczami, gdy wiedziony modą wybrałem się na film Wejście smoka z udziałem Bruce’a Lee. Patrząc, jak on sobie radzi z nunczaku, musiałem przyznać, że na nadwiślańskim gruncie miał anonimową propagatorkę podobnego rodzaju broni. Szło jej nie gorzej.
Nazajutrz wystąpiliśmy w pełnym składzie. Pierwszy raz spotkałem się oko w oko z widzem, któremu mogłem spojrzeć wprost w twarz, bo na sali gdańskiego klubu Żak było wystarczająco jasno. Dokładnie widziałem, kto i jak reaguje na moje teksty. Z satysfakcją odnotowałem, że odbiór ich jest tym żywszy, im inteligentniejsza publiczność, bo tym razem byli to studenci. W macierzystej siedzibie krakowskiego kabaretu bywało z tym różnie.
Sala Żaka, szczególnie w porównaniu z ciasnotą Piwnicy, wydawała się gigantyczna. Nie mówiąc o scenie. Piotr Skrzynecki, jak miał w zwyczaju, mnożył nieprzewidziane