Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 102

Dover, New Hampshire

Оглавление

Głośny huk, jakby zatrzasnęły się największe drzwi świata. Elektroniczny pisk. Ogłuszający ryk zakłóceń.

Tabitha Hutter krzyknęła i zerwała słuchawki.

Daltry, który siedział obok niej, wzdrygnął się, ale wytrzymał ze słuchawkami chwilę dłużej, krzywiąc twarz z bólu.

– Co się stało? – Hutter zwróciła się z pytaniem do Cundy’ego.

Siedzieli w piątkę w furgonetce z napisem DELIKATESY KING BOAR na boku – odpowiednim, biorąc pod uwagę, że byli ściśnięci jak sardynki w puszce. Furgonetka stała przy stacji CITGO, po drugiej stronie drogi i trzydzieści metrów na południe od podjazdu prowadzącego do domu Christophera McQueena.

Mieli zespoły rozmieszczone w lesie, bliżej chaty McQueena, wyposażone w kamery wideo i mikrofony paraboliczne. Materiał wizyjny i dźwiękowy przesyłany był do furgonetki. Jeszcze chwilę temu Hutter widziała podjazd na dwóch monitorach, w nienaturalnym szmaragdowym kolorze. Teraz ekrany pokazywały tylko zieloną śnieżycę.

Obraz zanikł jednocześnie z dźwiękiem. W jednej chwili Hutter słuchała prowadzonej ściszonymi głosami rozmowy Chrisa McQueena i Louisa Carmody’ego w kuchni. McQueen pytał Lou, czy chcę się napić kawy. W następnej chwili głosy ucichły, zastąpione przez wściekły wybuch szumu zakłóceń radiowych.

– Nie wiem – odparł Cundy. – Po prostu wszystko padło.

– Stukał w klawiaturę laptopa, ale ekran był gładką czarną taflą.

– Jakby uderzył w nas zajebisty impuls elektromagnetyczny. – Cundy był śmieszny, gdy przeklinał: filigranowy czarnoskóry mężczyzna o piskliwym głosie, mówiący z lekkim brytyjskim akcentem, udający, że skończył szkołę życia na ulicy, a nie MIT.

Daltry zdjął słuchawki. Spojrzał na zegarek i parsknął śmiechem: suchy odgłos zaskoczenia nie miał nic wspólnego z rozbawieniem.

– O co chodzi? – zapytała Hutter.

Daltry przekręcił rękę, żeby mogła zobaczyć zegarek. Wyglądał równie staro jak on, z cyferblatem i zmatowiałą srebrną kopertą, która prawdopodobnie kiedyś była zabarwiona w taki sposób, żeby wyglądała na złotą. Wokół tarczy krążyła wskazówka sekundnika – do tyłu. Godzinowa i minutowa zamarły w idealnym bezruchu.

– To zepsuło mój zegarek – burknął i znowu się zaśmiał. Zwrócił się do Cundy’ego: – Czy to samo zepsuło całą twoją elektronikę? Czy to gówno wybuchło i uszkodziło mój zegarek?

– Nie wiem, co się stało – powiedział Cundy. – Może uderzył w nas piorun.

– Jaki, kurwa, piorun? Słyszałeś grzmot?

– Ja słyszałam głośny trzask – odezwała się Hutter. – Iw tej samej chwili wszystko padło.

Daltry wsunął rękę do kieszeni, wyjął papierosy, a potem jakby sobie przypomniał, kto siedzi obok niego, i obrzucił agentkę kosym spojrzeniem cierpkiego niezadowolenia. Wsunął paczkę z powrotem do kieszeni.

– Jak długo potrwa przywrócenie obrazu i dźwięku? – zapytała.

– Może to plama słoneczna – zasugerował Cundy, jakby wcale nie zabrała głosu. – Słyszałem, że zanosi się na burzę na Słońcu.

– Plama na Słońcu – parsknął Daltry. Złożył ręce jakby w modlitwie. – Myślisz, że zawiniła plama na Słońcu, co? Wiesz, od razu poznać, że studiowałeś przez sześć lat i specjalizowałeś się w neuronauce czy czymś tam, bo tylko naprawdę genialny facet może wierzyć w takie bzdury. To zaćmienie, ty autystyczny dupku.

– Cundy – wycedziła Hutter, zanim technik zdążył się odwrócić i wziąć udział w tych męskich zawodach w porównywaniu długości kutasa. – Kiedy sprzęt zacznie działać?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Pięć minut? Dziesięć? Zresetowanie systemu? Chyba że wybuchła wojna nuklearna. W takim wypadku prawdopodobnie zajmie to więcej czasu.

– Pójdę sprawdzić, czy nie widać grzyba atomowego – powiedziała Tabitha Hutter, wstając i przesuwając się w kierunku tylnych drzwi.

– Tak – mruknął Daltry. – Ja też. Jeśli latają rakiety, chcę zapalić, zanim zostaniemy starci z powierzchni ziemi.

Hutter nacisnęła klamkę, otworzyła ciężkie metalowe drzwi, wpuszczając wilgotną noc, i wyskoczyła na zewnątrz. Mgła wisiała pod latarniami. Noc pulsowała brzęczeniem owadów. W paprociach i chwastach mrugały zielone gazowe błyski świetlików.

Daltry wysiadł i stanął obok niej. Strzeliło mu w stawach kolanowych.

– Chryste, pomyślałem, że w tym wieku na pewno na coś umrę.

Jego towarzyszka nie okazała wesołości. Stała się dotkliwie świadoma swojej samotności. Kiedyś wierzyła, że w tym wieku będzie miała więcej przyjaciół. Ostatni mężczyzna, z którym się spotykała, krótko przed zerwaniem coś jej powiedział: „Nie wiem, może przynudzam, ale za każdym razem, gdy wychodzimy na kolację, mam wrażenie, że ciebie ze mną nie ma. Żyjesz we wnętrzu własnej głowy. Ja nie mogę. Nie ma tam dla mnie miejsca. Nie wiem, może byłabyś bardziej mną zainteresowana, gdybym był książką”.

W tym czasie go znienawidziła, i trochę samą siebie, ale później, patrząc wstecz, doszła do wniosku, że gdyby nawet ten facet był książką, to z działu Biznes i Finanse. Minęłaby go i poszukała czegoś w SF i Fantasy.

Hutter i Daltry stali razem na prawie pustym parkingu. Mogli zajrzeć do CITGO przez wielkie tafle szyb. Pakistańczyk za kasą obrzucał ich nerwowymi spojrzeniami. Hutter mu powiedziała, że nie on jest obserwowany, że rząd federalny dziękuje mu za współpracę, ale mimo to prawie na pewno wierzył, że jego telefon jest na podsłuchu i że uważają go za potencjalnego terrorystę.

– Myśli pani, że powinniście jechać do Pensylwanii? – zapytał Daltry.

– W zależności od rozwoju sytuacji, być może pojadę tam jutro.

– Popierdolony horror.

Hutter przez całą noc odbierała e-maile i wiadomości z poczty głosowej dotyczące domu przy Bloch Lane w Sugarcreek. Rozstawili nad nim ogromny namiot i każdy, kto do niego wchodził, musiał mieć gumowy kombinezon i maskę przeciwgazową. Traktowali dom tak, jakby został skażony wirusem Ebola. Dwunastu ekspertów kryminalistyki, stanowych i federalnych, rozbierało go na części. Przez całe popołudnie wydobywali kości ze ściany ziemianki. Facet, który tam mieszkał, Bing Partridge, rozpuszczał zwłoki w ługu. To, czego nie zdołał zniszczyć, magazynował, jak pszczoła miód, w małych komórkach lekko obrzuconych błotem.

Jeszcze się nie zabrał do rozpuszczania swojej ostatniej ofiary, Nathana Demetera z Kentucky – trupa, o którym Vic McQueen wspomniała przez telefon. Facet zniknął nieco ponad dwa miesiące temu wraz ze swoim zabytkowym rolls-royce’em. Kupił samochód na aukcji federalnej ponad dziesięć lat wcześniej.

Poprzednim właścicielem był niejaki Charles Talent Manx, były pensjonariusz zakładu karnego Englewood w Kolorado.

Demeter wspomniał o Manxie w liście, który napisał krótko przed śmiercią przez uduszenie; zrobił błąd w nazwisku, ale było jasne, o kogo mu chodziło. Hutter widziała ksero listu, przeczytała go tuzin razy.

Tabitha Hutter nauczyła się systemu klasyfikacji książek Deweya i następnie zgodnie z nim uporządkowała książki w swoim mieszkaniu w Bostonie. Miała plastikowe pudełko pełne odręcznie wypisanych przepisów, ułożonych według regionu i rodzaju jedzenia (danie główne, przystawki, desery i jedna kategoria opatrzona etykietą „zps”: zakąski po stosunku). Czuła prywatną, niemal pełną winy przyjemność podczas defragmentacji swojego twardego dysku.

Czasami wyobrażała sobie własny umysł jako futurystyczne mieszkanie z przejrzystą szklaną podłogą, przejrzystymi szklanymi schodami, meblami z przejrzystego plastiku, wszystko jakby unoszące się w powietrzu: czyste, uporządkowane, bez odrobiny kurzu.

Teraz jednak było inaczej i kiedy próbowała przemyśleć to, co się stało w ciągu ostatnich siedemdziesięciu dwóch godzin, czuła się przytłoczona i zdezorientowana. Chciała wierzyć, że informacje klarują obraz. Nie po raz pierwszy w życiu naszła ją niepokojąca myśl, że często bywa przeciwnie. Informacje są słojem much i kiedy odkręci się pokrywkę, rozlatują się we wszystkie strony i złapanie ich wymaga naprawdę wielkiego szczęścia.

Hutter odetchnęła nocnym powietrzem przepojonym zapachem mchu, zamknęła oczy i skatalogowała muchy:

Victoria McQueen została uprowadzona w wieku siedemnastu lat przez Charlesa Manxa, człowieka, który prawie na pewno dokonał również innych porwań. W tym czasie jeździł rolls-royce’em wraithem, model z 1938 roku. Vic uciekła, a Manx trafił do więzienia za przewiezienie jej przez granicę stanu i zamordowanie żołnierza w służbie czynnej. W innym sensie Vic wcale mu nie uciekła. Jak wiele ofiar traumy i prawdopodobnie napaści seksualnej, stawała się więźniem – nałogów, szaleństwa. Kradła, brała narkotyki, urodziła nieślubne dziecko i miała za sobą szereg nieudanych związków. Od czasu porwania próbowała za Charliego Manxa zrobić to, czego on nie miał możliwości dokonać.

Manx prawie dwadzieścia lat spędził w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Englewood. Po prawie dziesięciu latach śpiączki zmarł wiosną tego roku. Koroner ocenił, że miał około dziewięćdziesięciu lat – nikt nie znał jego wieku, a sam Manx, gdy jeszcze jasno rozumował, twierdził, że ma sto szesnaście. Jacyś wandale ukradli zwłoki z kostnicy, wywołując drobny skandal, ale nie było żadnych wątpliwości co do jego śmierci. Jego serce ważyło 289 dekagramów, trochę mało jak na mężczyznę takiej postury. Hutter widziała zdjęcia narządu.

McQueen twierdziła, że zaledwie trzy dni temu znów została napadnięta, przez Charliego Manxa i jakiegoś mężczyznę w masce przeciwgazowej, i że obaj odjechali z jej dwunastoletnim synem w zabytkowym rolls-roysie.

Ta opowieść budziła duże wątpliwości. Vic została poważnie pobita – ale obrażenia mogły zostać spowodowane przez dwunastolatka walczącego o życie. Na trawniku widniały ślady opon, ale równie dobrze mógł zostawić je motocykl – na miękkiej, wilgotnej, porośniętej trawą ziemi nie zachowały się przydatne odciski. Twierdziła, że do niej strzelano, ale technikom nie udało się znaleźć ani jednego pocisku.

Do tego wszystkiego dochodził bardziej obciążający fakt: McQueen potajemnie skontaktowała się z pewną kobietą z centrum kraju, niejaką Margaret Leigh, dziwką i narkomanką, która, jak się zdaje, miała informacje o zaginionym dziecku. Kiedy Hutter powiedziała, że wie o Leigh, McQueen uciekła na motocyklu, niczego ze sobą nie zabierając. I zniknęła, jakby wpadła do szybu w kopalni.

Zlokalizowanie panny Leigh okazało się niemożliwe. Przewinęła się przez szereg schronisk i ośrodków odwykowych w stanie Iowa i Illinois, nie płaciła podatków ani nie miała pracy od roku 2008. Jej życie zakreśliło niedwuznacznie tragiczny łuk: Kiedyś była bibliotekarką i uwielbianą, jakkolwiek ekscentryczną miejscową scrabblistką. Otaczała ją również sława jasnowidzącej; od czasu do czasu z jej usług korzystali nawet stróże prawa. Co to znaczyło?

Poza tym młotek, pomyślała Hutter. Młotek od wielu dni ciążył jej na sercu jak kamień. Im więcej się dowiadywała, tym cięższy się stawał. Jeśli Vic postanowiła zmyślić historię o napaści, dlaczego nie powiedziała, że Manx rzucił się na nią z kijem baseballowym, łopatą, łomem? McQueen opisała i wskazała narzędzie, które zdecydowanie było młotkiem do kości, dokładnie takim jak ten, który zniknął wraz ze zwłokami Manxa – a tego szczegółu nie podano w żadnych wiadomościach.

Na koniec Louis Carmody, kochanek Vic McQueen, ojciec jej dziecka, człowiek, który przed laty zabrał ją na motocyklu od Charliego Manxa. Carmody nie udawał, że się rozchorował; Hutter rozmawiała z lekarką, która się nim zajmowała. Potwierdziła, że w ciągu tygodnia doznał jednego, a być może dwóch miniudarów.

– Nie powinien opuszczać szpitala – oznajmiła lekarka, jakby sama Hutter była winna jego odejścia. W pewnym sensie rzeczywiście tak było. – Bez angioplastyki każdy wysiłek serca może spowodować kaskadę niedokrwienia. Czy pani rozumie? Lawinę w mózgu. Poważny zawał.

– Mówi pani, że może mieć atak – powiedziała Hutter.

– W każdej chwili. W każdej minucie poza szpitalem jest jak człowiek kładący się na środku jezdni. Prędzej czy później zostanie rozjechany.

A jednak Carmody wyszedł ze szpitala, pojechał taksówką na odległą o kilkaset metrów stację kolejową. Tam kupił bilet do Bostonu, przypuszczalnie w jakiejś naiwnej próbie zmylenia policji, po czym udał się do CVS, skąd zadzwonił do Dover w New Hampshire. Czterdzieści pięć minut później zjawił się Christopher McQueen w pick-upie i Carmody wsiadł na fotel pasażera. I teraz byli tutaj.

– No tak. Jak pani sądzi, o jakie info chodzi Vic McQueen? – zapytał Daltry.

Koniuszek papierosa jarzył się w ciemności, rzucając piekielne światło na jego pobrużdżoną brzydką twarz.

– Info?

– Udała się najkrótszą drogą do tego Binga Partridge’a. Upolowała go, żeby zdobyć informacje o swoim synu. I zdobyła. Tak powiedziała, prawda? Najwyraźniej zadawała się z jakimiś szumowinami. Dlatego dzieciak został porwany, nie sądzi pani? Dostała nauczkę od swoich partnerów biznesowych.

– Nie wiem – powiedziała Hutter. – Zapytam, kiedy ją zobaczę.

Daltry uniósł głowę, wydmuchnął dym w bladą mgłę.

– Stawiam na handel ludźmi. Albo dziecięcą pornografię. To ma sens, prawda?

– Nie – odparła Hutter i odeszła.

Z początku chciała tylko rozprostować nogi, spragniona ruchu. Chodzenie pomagało jej myśleć. Wsunęła ręce do kieszeni wiatrówki z nadrukiem FBI, okrążyła furgonetkę i poszła skrajem drogi. Po drugiej stronie między sosnami widziała światła domu Christophera McQueena.

Lekarka powiedziała, że Carmody jest jak człowiek, który kładzie się na jezdni, czekając na rozjechanie, ale niezupełnie miała rację. Było znacznie gorzej. Carmody szedł środkiem drogi, rozmyślnie zmierzając ku nadjeżdżającym pojazdom. Ponieważ w tym domu było coś, czego potrzebował. Nie, poprawka: czego potrzebował Wayne. Było to na tyle ważne, że wszystko inne, łącznie z życiem Lou, zeszło na dalszy plan. To coś znajdowało się w tym domu. Sześćdziesiąt metrów dalej.

Daltry się z nią zrównał, gdy przechodziła przez drogę.

– I co teraz robimy?

– Chcę dołączyć do jednego z zespołów obserwatorów – odparła. – Jeśli chce pan iść ze mną, proszę zgasić papierosa.

Rzucił niedopałek i rozgniótł go na asfalcie.

Ruszyli żwirowym poboczem. Dwanaście metrów dzieliło ich od chaty Christophera McQueena, kiedy ktoś zawołał cicho:

– Proszę pani?

Spod gałęzi świerka wysunęła się niska, krępa kobieta w granatowej kurtce przeciwdeszczowej. Była to ta Hinduska, Chitra. Trzymała w ręce długą latarkę z nierdzewnej stali, ale jej nie zapaliła.

– To ja, Hutter. Kto tu jest?

– Ja, Paul Hoover i Gibran Peltier. – Tworzyli jeden z dwóch zespołów zajętych obserwacją domu. – Coś jest nie w porządku ze sprzętem. Padł talerz. Kamera nie chce się włączyć.

– Wiemy – powiedział Daltry.

– Co się stało? – zapytała Chitra.

– Plama na Słońcu.

NOS4A2

Подняться наверх