Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 90

Indiana

Оглавление

Odwrócił głowę i spojrzał przez tylne okno. Butelka rozbiła się na drodze, sproszkowane szkło utworzyło pajęczynę na asfalcie, odłamki turlały się i dzwoniły. Manx wyrzucił jakąś butelkę. Wayne widział to nie po raz pierwszy. Charlie Manx nie sprawiał wrażenia faceta, który zawraca sobie głowę recyklingiem.

Kiedy Wayne usiadł – wbijając kostki palców w oczy – bałwany zniknęły. Podobnie jak śpiący księżyc, góry i płonąca w dali perła Gwiazdkowej Krainy.

Widział wysoką zieloną kukurydzę i knajpę z krzykliwym dziesięciometrowym neonem w kształcie blondynki w krótkiej spódniczce i kowbojskich butach. Gdy neon zamrugał, dziewczyna poderwała nogę, odchyliła głowę, zamknęła oczy i pocałowała ciemność.

Manx spojrzał na niego w lusterku wstecznym. Wayne czuł rumieńce na policzkach i miał mętlik w głowie po głębokim śnie. Być może z tego powodu wcale nie był zaskoczony, że Manx wygląda młodo i zdrowo.

Nie miał kapelusza i był łysy jak zawsze, ale czaszkę miał gładką i różową, nie białą i plamistą. Wczoraj wyglądała jak globus z mapą kontynentów, których nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby odwiedzić: Wyspa Mięsaka, Północna Plama Wątrobowa. Oczy, patrzące na niego spod łuków brwi koloru szronu, były nadzwyczaj bystre. Wayne nie sądził, żeby w ciągu spędzonego razem czasu widział bodaj jedno mrugnięcie. Równie dobrze Manx mógł wcale nie mieć powiek.

Wczoraj rano przypominał żywego trupa. Teraz wyglądał jak zdrowy, energiczny mężczyzna po sześćdziesiątce. Ale z jego oczu wyzierała tępota – zachłanna bezmyślność ptaka, który wbija ślepia w leżącą na jezdni padlinę i zastanawia się, czy zdoła skubnąć parę smakowitych kąsków i uniknąć rozjechania.

– Czy pan mnie zjada? – zapytał Wayne.

Manx się zaśmiał, z jego gardła popłynęło chrapliwe krakanie. Nawet pod tym względem przypominał wronę.

– Jeszcze nie ugryzłem ani kawałeczka i raczej tego nie zrobię – odparł. – Nie jestem pewien, czy nadawałbyś się na posiłek. Niewiele na tobie mięsa, a na dodatek już lekko trącisz. Wolę zaczekać na te frytki z batatów.

Wayne czuł, że coś jest z nim nie w porządku. Nie potrafił tego dokładnie określić. Był obolały, potłuczony i rozpalony, ale może tylko wskutek spania w samochodzie. Do tego dochodziło coś więcej. Odnosił wrażenie, że niewłaściwie reaguje na zachowanie i słowa Manxa. Kiedy Manx powiedział „trącisz”, o mało nie parsknął śmiechem. Nigdy dotąd nie słyszał, żeby takie słowo padło w rozmowie, i uznał to za śmieszne. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nikt normalny nie śmiałby się z doboru słów swojego porywacza.

– Przecież jest pan wampirem – powiedział. – Zabiera pan coś ze mnie i bierze dla siebie.

Manx przyglądał mu się przez chwilę w lusterku wstecznym.

– Samochód sprawia, że obu nam się polepsza. Jest jak jeden z tych pojazdów, które obecnie nazywa się hybrydami. Wiesz, co to są hybrydy? Jeżdżą w połowie na benzynie, w połowie na dobrych chęciach. Ale Upiór jest oryginalną hybrydą! Jeździ na benzynie i na złych zamiarach. Myśli i uczucia są po prostu kolejnym rodzajem źródła energii, jak ropa. Ten stary model rolls-royce’a może przejechać wiele kilometrów, napędzany wszystkimi twoimi złymi uczuciami oraz tym, co kiedykolwiek cię skrzywdziło i przestraszyło. Wcale nie używam przenośni. Masz jakieś blizny?

– Kiedyś pośliznąłem się ze szpachelką i została mi szrama. – Wayne podniósł prawą rękę, ale gdy na nią spojrzał, nie mógł znaleźć cienkiej jak włos blizny na opuszku kciuka. Nie miał pojęcia, co mogło się z nią stać.

– Droga do Gwiazdkowej Krainy usuwa wszelkie smutki, koi ból i wymazuje blizny. Zabiera wszystko, co nie daje ci niczego dobrego, a to, co zostaje, jest jasne i czyste. Gdy przybędziemy do celu podróży, będziesz wolny nie tylko od bólu, ale również od jego wspomnień. Całe twoje nieszczęście jest jak brud na szybie. Kiedy samochód skończy cię uzdrawiać, szyba będzie idealnie przejrzysta, a ty będziesz lśnić czystością. Podobnie jak ja.

– Aha – mruknął Wayne. – A gdyby nie było mnie tu z panem? Gdyby pan sam jechał do Gwiazdkowej Krainy? Czy wtedy samochód by pana… odmłodził? Czyby sprawił, że lśniłby pan czystością?

– No nie, zadajesz mnóstwo pytań! Założę się, że jesteś piątkowym uczniem. Nie. Nie mogę sam jechać do Gwiazdkowej Krainy. Sam nie potrafię znaleźć drogi. Bez pasażera ten samochód jest po prostu zwyczajnym samochodem. I właśnie to jest najlepsze! Mogę być szczęśliwy i zdrowy tylko wtedy, gdy uszczęśliwiam i uzdrawiam innych. Uzdrawiająca droga do Gwiazdkowej Krainy dostępna jest tylko dla niewinnych. Samochód nie pozwoli, żebym zagarnął ją całą wyłącznie dla siebie. Muszę wyświadczać dobro innym, jeśli sam chcę je otrzymać. Gdybyż tak reszta świata podlegała tej samej regule!

– Czy to uzdrawiająca droga do Gwiazdkowej Krainy? – zapytał Wayne, spoglądając przez okno. – Bardziej wygląda na międzystanową osiemdziesiątkę.

– To jest międzystanowa osiemdziesiątka… bo się przebudziłeś. Ale minutę temu śniłeś słodkie sny i jechaliśmy Aleją Świętego Mikołaja pod starym panem Księżycem. Nie pamiętasz? Nie pamiętasz bałwanów i gór w dali?

Wayne nie byłby bardziej wstrząśnięty, gdyby wjechali w głęboki wybój. Nie podobała mu się myśl, że Manx był z nim w jego śnie. Na chwilę wrócił do wspomnienia tego obłąkańczego nieba wypełnionego śniegiem zakłóceń. Niebo fałszywe jest to. Wayne wiedział, że babcia Linda próbowała mu coś powiedzieć – usiłowała podsunąć mu sposób na ochronę przed tym, co robił mu Manx wraz z tym samochodem – ale jej nie rozumiał. Wydawało mu się, że rozgryzienie, o co jej chodziło, wymagałoby zbyt wielkiego wysiłku. Poza tym uznał, że jest trochę za późno na dawanie i wysłuchiwanie dobrych rad. Niezupełnie się starała powiedzieć mu coś pożytecznego za życia i podejrzewał, że nie lubiła jego ojca tylko dlatego, że jest gruby.

– Kiedy zaśniesz, znów znajdziemy drogę – podjął Manx.

– Im prędzej dotrzemy do Gwiazdkowej Krainy, tym prędzej przejedziesz się na saneczkowej kolejce górskiej, tym prędzej zagrasz w kij w oko z moimi córkami i ich przyjaciółmi.

Jechali wąwozem wyciętym w lesie kukurydzy. Nad rzędami roślin piętrzyły się jakieś urządzenia, czarne łuki prosceniów na niebie. Wayne’owi wpadła do głowy myśl, że te maszyny są spryskiwaczami pełnymi trucizny. Skropią kukurydzę zabójczym deszczem, żeby uchronić ją od zjedzenia przez gatunki inwazyjne. Właśnie takie słowa – „gatunki inwazyjne” – dźwięczały w jego mózgu. Później kukurydza zostanie lekko przemyta i trafi na stoły ludzi.

– Czy ktoś kiedyś opuścił Gwiazdkową Krainę? – zapytał.

– Kiedy raz tam trafisz, nie będziesz chciał stamtąd odejść. Znajdziesz tam wszystko, czego tylko zapragniesz. Tam są najlepsze zabawy. I więcej waty cukrowej niż mógłbyś zjeść przez sto lat.

– Ale jeśli będę chciał, mogę opuścić Gwiazdkową Krainę?

Manx niemal wrogo spojrzał na niego w lusterku.

– Z drugiej strony może niektórzy nauczyciele uważają, że nękasz ich tymi wszystkimi pytaniami. Jakie masz stopnie?

– Niezbyt dobre.

– No tak. W takim razie z przyjemnością się dowiesz, że w Gwiazdkowej Krainie nie ma szkoły. Sam nie cierpiałem szkoły. Wolałem tworzyć historię, niż o niej czytać. Wmawiają ci, że uczenie się jest przygodą. Ale to bzdury. Uczenie się to uczenie. Przygoda to przygoda. Moim zdaniem wystarczy umieć dodawać, odejmować i w miarę dobrze czytać. Wszystko inne z reguły prowadzi do wydumanych pomysłów i kłopotów.

Wayne zrozumiał, że nie będzie mógł opuścić Gwiazdkowej Krainy.

– Czy mogę mieć ostatnie życzenie?

– Posłuchaj. Zachowujesz się jak skazaniec. Nie jesteś w celi śmierci. Przybędziesz do Gwiazdkowej Krainy w lepszej kondycji, niż kiedykolwiek byłeś.

– Ale jeśli nie wrócę, jeśli będę musiał zostać tam na zawsze… chciałbym najpierw zrobić pewne rzeczy. Czy mogę zjeść ostatni posiłek?

– O co ci chodzi? Sądzisz, że w Gwiazdkowej Krainie nie dostaniesz jeść?

– Czy w Gwiazdkowej Krainie można dostać do jedzenia wszystko, czego dusza zapragnie?

– Jest wata cukrowa, kakao, hot dogi i lizaki, po których zawsze bolą mnie zęby. Jest wszystko, czego może chcieć dziecko.

– Zjadłbym kolbę kukurydzy. Z masłem – powiedział Wayne. – I napił się piwa.

– Jestem pewien, że nie będzie kłopotu z załatwieniem dla ciebie kukurydzy i… co powiedziałeś? Piwo korzenne? Tu na Środkowym Zachodzie mają dobre piwo korzenne. Jeszcze lepsza jest sarsaparyla.

– Nie piwo korzenne. Prawdziwe piwo. Chcę coorsa silver bullet.

– Dlaczego?

– Mój tata mówi, że wypiję z nim piwo na werandzie, kiedy będę miał dwadzieścia jeden lat. Powiedział, że będę mógł wypić jedno w Dzień Niepodległości i oglądać fajerwerki. Nie mogłem się doczekać. Przypuszczam, że teraz to się nie zdarzy. Poza tym pan powiedział, że w Gwiazdkowej Krainie każdego dnia jest Boże Narodzenie. Przypuszczam, że to wyklucza obchody czwartego lipca. Mieszkańcy Gwiazdkowej Krainy nie są zbyt patriotyczni. Chciałbym też trochę zimnych ogni. W Bostonie miałem zimne ognie.

Jechali przez długi, niski most. Żłobkowany metal pomrukiwał smętnie pod kołami. Manx się odezwał dopiero wtedy, gdy wyjechali po drugiej stronie.

– Dzisiaj buzia ci się nie zamyka. Przejechaliśmy tysiąc kilometrów i dopiero teraz się rozgadałeś. Przekonajmy się, czy dobrze rozumiem. Chciałbyś, żebym ci kupił piwo, kaczan kukurydzy i fajerwerki na twój prywatny Dzień Niepodległości. Jesteś pewien, że nie chcesz nic więcej? Nie planowałeś, że zjesz ze swoją matką pasztet z wątróbek i kawior z okazji ukończenia ogólniaka?

– Wcale nie chcę mieć prywatnego Dnia Niepodległości. Po prostu chcę kilka zimnych ogni. I może parę fajerwerków. – Po chwili dodał: – Pan mówił, że jest moim dłużnikiem. Za zabicie mojego psa.

Zapadło ponure, przedłużające się milczenie.

– Tak – przyznał w końcu Manx. – Wypadło mi to z głowy. Nie jestem z tego dumny. Uznasz dług za spłacony, jeśli dam ci piwo, kolbę kukurydzy i kilka fajerwerków?

– Nie, ale nie poproszę o nic więcej. – Wayne spojrzał w okno i wypatrzył księżyc. Był wyszczerbionym kawałkiem kości, anonimowym i dalekim. Ani trochę nie był tak dobry jak księżyc w Gwiazdkowej Krainie. Wayne przypuszczał, że tam wszystko jest lepsze. – Skąd się pan dowiedział o Gwiazdkowej Krainie?

– Jeździłem tam z córkami – odparł Manx. – Iz moją pierwszą żoną. – Po chwili dodał: – Moja pierwsza żona była trudną kobietą. Trudno ją było zadowolić. Większość rudych jest taka. Miała długą listę skarg na mnie i doprowadziła do tego, że moje własne dzieci przestały mi ufać. Mieliśmy dwie córki. Jej ojciec dał nam pieniądze na prowadzenie interesów, a ja wydałem je na samochód. Ten samochód. Pomyślałem, że Cassie, moja pierwsza żona, będzie szczęśliwa, gdy przyjadę nim do domu. Zamiast tego była impertynencka i trudna jak zawsze. Powiedziała, że zmarnowałem pieniądze. Oznajmiłem, że zostanę szoferem. Ona na to, że zostanę nędzarzem i ten sam los spotka ją wraz z córkami. Odnosiła się do mnie z pogardą i ubliżała mi przy dzieciach, czego żaden mężczyzna nie powinien doświadczyć. – Manx zacisnął ręce na kierownicy, aż pobielały mu kostki palców. – Pewnego razu żona rzuciła mi w plecy lampą naftową i zapalił się mój najlepszy płaszcz. Myślisz, że przeprosiła? Ha! Pomyśl jeszcze raz. Wyśmiewała się ze mnie w Święto Dziękczynienia i na rodzinnych spotkaniach, przedrzeźniała mnie, udając, że stoi w płomieniach. Biegała, gulgocząc jak indor, wymachując rękami i wrzeszcząc: „Zgaś mnie, zgaś!”. Jej siostry zawsze miały z tego wielką uciechę. Coś ci powiem. Krew rudowłosych jest o trzy stopnie chłodniejsza niż krew normalnych kobiet. Potwierdziły to badania medyczne. – Spojrzał drwiąco na Wayne’a w lusterku wstecznym. – Oczywiście, te same cechy, które uniemożliwiają życie z nimi, sprawiają, że trudno jest trzymać się od nich z daleka, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.

Wayne tylko pokiwał głową.

– No tak. W takim razie w porządku – podjął Manx. – Chyba doszliśmy do porozumienia. Znam pewien lokal, gdzie możemy kupić fajerwerki tak głośne i jasne, że ogłuchniesz i oślepniesz, zanim je wszystkie wystrzelamy! Jutro po zmroku powinniśmy dojechać do biblioteki w Here. Tam możemy je wystrzelić. Gdy będziemy wystrzeliwać rakiety i rzucać wiśniowe petardy, ludzie pomyślą, że wybuchła trzecia wojna światowa. – Urwał, po czym dodał chytrym tonem: – Może panna Margaret Leigh dołączy do nas i razem będziemy świętować. Nie miałbym nic przeciwko, żeby zapalić pod nią lont i dać jej małą nauczkę, że nie należy wściubiać nosa w cudze sprawy.

– Dlaczego ona jest ważna? – zapytał Wayne. – Dlaczego po prostu nie zostawimy jej w spokoju?

Duża zielona ćma uderzyła w przednią szybę z miękkim, suchym odgłosem, zostawiając na szkle szmaragdową smugę.

– Jesteś bystrym młodym człowiekiem, Waynie Carmody – powiedział Manx. – Czytałeś artykuły na jej temat. Jestem pewien, że gdy nad tym pomyślisz, zrozumiesz, dlaczego mnie interesuje.

Kiedy jeszcze było jasno, Wayne przewertował papiery, które Manx przyniósł do samochodu, wyszperane przez Binga informacje o Margaret Leigh. Dziesiątki artykułów składały się na jedną wielką opowieść o porzuceniu, o uzależnieniu, o samotności… i o dziwnych, niepokojących cudach.

Pierwszy artykuł pochodził z początku lat dziewięćdziesiątych i ukazał się w „Cedar Rapids Gazette”: Jasnowidzenie czy ślepy traf? Przeczucie miejscowej bibliotekarki ratuje dzieci. Była to historia niejakiego Hayesa Archera, który mieszkał w Sacramento. Archer zapakował dwóch synów do nowiutkiej cessny i zabrał ich na nocny lot wzdłuż wybrzeża Kalifornii. Nie tylko samolot był nowy. To samo odnosiło się do jego licencji pilota. Czterdzieści minut po starcie jednosilnikowa cessna wykonała kilka chaotycznych manewrów, po czym zniknęła z radaru. Obawiano się, że w gęstniejącej mgle pilot stracił widoczność ziemi i rozbił się na morzu, próbując znaleźć horyzont. Zdarzenie nagłośniono w wiadomościach krajowych, gdyż Archer był wart małą fortunę.

Margaret Leigh zadzwoniła na policję w Kalifornii z wiadomością, że Archer i dzieci żyją, że nie rozbili się na morzu, tylko wylądowali i zniknęli w wąwozie. Nie mogła podać dokładnego położenia, ale uważała, że należy przeszukiwać wybrzeże w miejscu, gdzie może być sól.

Cessnę znaleziono dwanaście metrów nad ziemią, leżącą do góry kołami na sekwoi w – uwaga! – parku stanowym Solny Punkt. Chłopcom nic się nie stało. Ojciec miał złamane kręgi szyjne, ale spodziewano się, że przeżyje. Maggie powiedziała, że miała przebłysk nieprawdopodobnej wizji, kiedy grała w scrabble. Artykułowi towarzyszyło zdjęcie samolotu na drzewie i drugie, przedstawiające Maggie pochyloną nad planszą scrabble podczas turnieju. Podpis informował: „Mając takie przeczucia, Maggie może żałować, że wybrała scrabble, a nie grę na loterii!”.

W ciągu kolejnych lat miały miejsce inne zdarzenia: dziecko znalezione w studni, informacja o mężczyźnie zaginionym na morzu podczas próby opłynięcia świata. Ale stawały się coraz rzadsze, dzieliły je coraz dłuższe odstępy czasu. Ostatni krótki artykuł o Maggie pomagającej znaleźć zbiega ukazał się w roku 2000. Do 2008 panowała cisza, a późniejsze doniesienia dotyczyły nie cudów, lecz czegoś wręcz przeciwnego.

Najpierw Here w stanie Iowa nawiedziła powódź, spowodowała wielkie zniszczenia i zalała bibliotekę. Maggie o mało nie utonęła, próbując ratować książki, i doznała poważnego wyziębienia organizmu. Kwestarze zebrali za mało pieniędzy na odnowienie budynku i biblioteka została zamknięta.

W 2009 Maggie została oskarżona o wzniecenie pożaru w opuszczonym budynku. W chwili aresztowania miała przy sobie akcesoria narkotykowe.

W 2010 została aresztowana i oskarżona o bezprawne zajmowanie lokalu i posiadanie heroiny.

W 2011 została aresztowana za nagabywanie w celach uprawiania nierządu. Może Maggie Leigh umiała przepowiadać przyszłość, ale dar parapsychiczny jej nie uprzedził, że ma się trzymać z daleka od tajniaka w holu motelu Cedar Rapids. Dostała trzydzieści dni. Później tego samego roku znowu ją zgarnęli, ale tym razem trafiła do szpitala, nie do więzienia. Przyczyną było wyziębienie organizmu. Jej stan opisano jako „zbyt częsty wśród bezdomnych w stanie Iowa” i stąd Wayne się dowiedział, że mieszkała na ulicy.

– Chce się pan z nią zobaczyć, ponieważ wiedziała, że pan przybędzie, i powiedziała o tym mojej mamie.

– Muszę się z nią zobaczyć, ponieważ wiedziała, że ruszyłem w drogę, i chciała narobić mi kłopotów – poprawił Manx. – I jeśli z nią nie porozmawiam, nie będę miał pewności, czy znów nie sprawi mi kłopotów. Nie po raz pierwszy mam do czynienia z osobą jej pokroju. Ilekroć to możliwe, staram się unikać takich ludzi jak ona. Zawsze są irytujący.

– Ludzi takich jak ona… To znaczy innych bibliotekarzy?

Manx parsknął.

– Przekomarzasz się ze mną. Cieszę się, widząc, że odzyskałeś poczucie humoru. Chciałem powiedzieć, że poza mną są inni, którzy mają dostęp do tajemnych wspólnych światów myśli. – Postukał się w skroń, żeby pokazać, gdzie znajduje się ten świat. – Ja mam swojego Upiora i kiedy wsiadam za kierownicę, mogę znaleźć wjazd na tajemne drogi, które wiodą do Gwiazdkowej Krainy. Znałem innych, którzy mogli używać własnych totemów, żeby przenicować rzeczywistość. Żeby kształtować ją jak miękką glinę. Niejaki Craddock McDermott twierdził, że jego duch istnieje w jego ulubionym garniturze. Człowiek, Który Chodzi do Tyłu miał straszny zegarek chodzący wstecz. Nie chciałbyś spotkać Człowieka, Który Chodzi do Tyłu w ciemnej uliczce, dziecko. Ani nigdzie indziej! Jest Wierna Gromada mieszkająca na drodze i zajmująca się mniej więcej tym samym co ja. Zostawiam ich w spokoju, a oni z radością się odwzajemniają. Nasza Maggie Leigh będzie miała własny totem, którego używa do podglądania i szpiegowania. Prawdopodobnie te płytki scrabble, o których wspomniała. Wygląda na to, że jest mną zainteresowana. Przypuszczam, że złożenie jej wizyty będzie po prostu uprzejmością. Chciałbym ją poznać i zobaczyć, czy nie zdołam jej uleczyć z tej niezdrowej ciekawości.

Pokręcił głową i parsknął śmiechem. Brzmiało to jak chrapliwe krakanie sędziwego człowieka. Droga do Gwiazdkowej Krainy może odmłodziła jego ciało, ale w żaden sposób nie wpłynęła na brzmienie jego śmiechu.

Jechali dalej, po lewej stronie przemykała przerywana żółta linia.

Po jakimś czasie Manx westchnął i podjął:

– Powiem ci szczerze, Wayne, że prawie wszystkie kłopoty, jakie miałem, zaczynały się od tej czy innej kobiety. Margaret Leigh, twoja matka i moja pierwsza żona były ulepione z tej samej gliny. Bóg świadkiem, nie były jedyne. Wiesz co? Najszczęśliwszymi chwilami w moim życiu były te wolne od wpływu kobiet, kiedy nie musiałem się dostosowywać. Mężczyźni przez większość życia są przekazywani z rąk jednej kobiety w ręce następnej, i muszą im służyć. Nie wyobrażasz sobie, przed jakim życiem cię uchroniłem! Mężczyźni nie mogą przestać myśleć o kobietach. Myślą o jakiejś pani tak, jak głodny myśli o krwistym steku. Kiedy jesteś głodny i czujesz zapach steku pieczonego na grillu, rozprasza cię ściskanie w gardle i przestajesz myśleć. Kobiety są tego świadome. Wykorzystują to. Dyktują warunki, tak samo jak twoja matka przed kolacją. Jeśli nie posprzątasz pokoju, nie zmienisz koszuli i nie umyjesz rąk, nie wolno ci usiąść do stołu. Większość mężczyzn wyobraża sobie, że będą coś warci, jeśli spełnią warunki narzucone przez kobiety. Ale kiedy usunie się kobietę z obrazka, mężczyzna może odzyskać odrobinę wewnętrznego spokoju. Kiedy nie masz się z kim targować, z wyjątkiem samego siebie i innych mężczyzn, możesz się w końcu odnaleźć. To wspaniałe uczucie.

– Dlaczego nie rozwiódł się pan z pierwszą żoną? – zapytał Wayne. – Skoro jej pan nie lubił?

– W tamtych czasach nikt się nie rozwodził. Nawet nie przyszło mi to do głowy. Wpadłem na pomysł, żeby odejść. I parę razy nawet odszedłem. Ale zawsze wracałem.

– Dlaczego?

– Miałem apetyt na stek.

– Jak dawno temu był pan żonaty?

– Pytasz, ile mam lat?

– Tak.

Manx się uśmiechnął.

– Coś ci powiem: na naszej pierwszej randce poszliśmy z Cassidy na niemy film! To było tak dawno temu.

– Jaki film?

– Niemiecki horror, choć napisy były po angielsku. W czasie przerażających scen Cassie wtulała twarz w moje ramię. Byliśmy na seansie z jej ojcem i jestem przekonany, że gdyby nie on, wpełzłaby mi na kolana. Miała wtedy zaledwie szesnaście lat, rozkwitający pączek, była pełna wdzięku, troskliwa i nieśmiała. Tak to jest z wieloma kobietami. W młodości są bezcennymi klejnotami możliwości. Drżą z chęci gorączkowego życia i pragnienia. Kiedy stają się złośliwe, to przypomina pierzenie się ptaka, zrzucanie puszku młodości na rzecz ciemniejszych piór. Kobiety często tracą swoją wczesną delikatność, jak dziecko, które gubi mleczne zęby.

Wayne pokiwał głową i z zadumą wyjął z ust jeden z górnych zębów. Wsunął język w lukę, z której sączył się ciepły strumyczek krwi. Wyczuł nowy ząb, który zaczynał wyrastać w miejscu starego, choć sprawiał wrażenie nie tyle zęba, ile małego haczyka na ryby.

Wsunął ząb do kieszeni spodenek, gdzie wcześniej schował inne. W ciągu trzydziestu sześciu godzin, które spędził w Upiorze, stracił pięć zębów. Wcale się tym nie przejmował. Czuł kiełkujące liczne rzędy małych nowych zębów.

– Później, wiesz, żona mnie oskarżyła, że jestem wampirem, podobnie jak ty to zrobiłeś – kontynuował Manx. – Powiedziała, że jestem jak diabeł z tego pierwszego filmu, który razem oglądaliśmy, z niemieckiego filmu. Powiedziała, że wysysam życie z naszych dwóch córek, że się nimi karmię. Ale minęło wiele lat, a moje córki wciąż są silne, szczęśliwe, młode i pełne radości! Gdybym rzeczywiście próbował wyssać z nich życie, wyszłoby na to, że kiepsko się starałem. W ciągu kilku lat moja żona unieszczęśliwiła mnie do tego stopnia, że gotów byłem zabić ją, siebie i dzieci, byle tylko położyć temu kres. Teraz jednak mogę spojrzeć wstecz i roześmiać się na całe gardło. Rzuć kiedyś okiem na moje tablice rejestracyjne. Pożyczyłem od żony jej chore pojęcie o mojej osobie i przemieniłem je w żart. To sposób na przetrwanie! Musisz nauczyć się śmiać, Waynie. Musisz znajdować sposoby, żeby się dobrze bawić. Zapamiętasz?

– Chyba tak – odparł Wayne.

– W takim razie w porządku – powiedział Manx. – Dwóch facetów jadących razem w nocy! To wspaniałe. Pozwolę sobie zauważyć, że jesteś znacznie lepszym towarzyszem podróży niż Bing Partridge. Przynajmniej nie odczuwasz potrzeby śpiewania głupkowatych piosenek na każdy temat. – Przeraźliwie piskliwym głosem zaśpiewał: – Ja kocham cię, ja kocham się, uwielbiam bawić się siusiakiem! – Pokręcił głową. – Odbyłem z Bingiem wiele długich podróży i każda z nich była dłuższa niż poprzednia. Nie wyobrażasz sobie, jaką ulgę niesie przebywanie z kimś, kto nie zawsze śpiewa głupie piosenki albo zadaje głupie pytania.

– Możemy coś zjeść? – zapytał Wayne.

Manx plasnął ręką w kierownicę i parsknął śmiechem.

– Chyba za wcześnie to powiedziałem… bo jeśli nie jest to głupie pytanie, jest temu bardzo bliskie, paniczu Wayne! Obiecałem ci frytki z batatów i, na Boga, będziesz je miał. W ubiegłym stuleciu zawiozłem do Gwiazdkowej Krainy ponad setkę dzieci i jeszcze żadnego nie zagłodziłem na śmierć.

Po dwudziestu minutach jazdy na zachód zajechali przed restaurację serwującą już legendarne frytki z batatów. Obok budynku z chromu i szkła rozciągał się parking wielkości boiska do futbolu. Sodowe lampy na dziewięciometrowych stalowych słupach zalewały asfalt blaskiem tak jasnym, jakby świeciło słońce. Na parkingu stały wielkie ciężarówki. Wayne przez okna zobaczył, że wszystkie stołki przy barze są zajęte, jakby była dwunasta w południe, a nie dwunasta w nocy.

Cały kraj wypatrywał starca z dzieckiem w zabytkowym rolls-roysie, ale ani jedna osoba w restauracji nie wyjrzała na zewnątrz. Nikt nie zwrócił na nich uwagi i Wayne wcale nie był tym zaskoczony. Już zdążył pogodzić się z faktem, że samochód można zobaczyć, lecz nie zauważyć. Był jak nieczynny kanał w telewizji – gdy na ekranie widać tylko śnieg, wszyscy szybko przełączają na inny kanał. Manx zaparkował przed wejściem, przodem do budynku, ale Wayne’owi ani razu nie przyszło na myśl, żeby wyskoczyć, wrzasnąć albo załomotać pięściami w szybę.

– Nigdzie nie odchodź – przykazał Manx i mrugnął do niego, po czym wysiadł z samochodu i ruszył do restauracji.

Wayne widział przez przednią szybę, jak Manx kluczy przez tłum skupiony wokół baru. Na ekranie telewizora umieszczonego nad barem samochody pędziły po torze wyścigowym, potem prezydent na mównicy potrząsał palcem, a następnie zimna blondynka mówiła coś do mikrofonu, stojąc na tle jeziora.

Wayne ściągnął brwi. Nastąpiło cięcie i nagle zobaczył dom wynajęty nad Winnipesaukee, radiowozy stojące na podwórzu. W restauracji Manx też oglądał telewizję, zadzierając głowę, żeby lepiej widzieć.

Znów cięcie i Wayne zobaczył, jak jego mama wyjeżdża z powozowni na triumphie. Nie miała kasku i włosy jej powiewały, gdy jechała prosto na kamerę. Kamerzysta nie zdążył uskoczyć na czas. Matka go potrąciła, gdy przemykała obok niego. Kamera pokazała wirujące niebo, trawę i żwir, zanim upadła na ziemię.

Charlie Manx żwawym krokiem wyszedł z restauracji, wsiadł za kierownicę i NOS4A2 płynnie wrócił na drogę.

Oczy miał zasnute mgiełką i ściągał kąciki ust w twardym, nieprzyjemnym grymasie.

– Chyba jednak nie zjemy tych frytek z batatów – powiedział Wayne.

Ale jeśli Charlie Manx go słyszał, to tego nie okazał.

NOS4A2

Подняться наверх