Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 104

Na zewnątrz

Оглавление

Za każdym razem, gdy Tabitha Hutter przystawała i nieruchomiała, komary wracały, bzycząc jej przy uszach. Musnęła policzek i przepędziła dwa, odganiając je od siebie w noc. Gdy musiała prowadzić obserwację, wolała to robić z samochodu, najlepiej klimatyzowanego, i ze swoim iPadem.

Powstrzymywanie się od narzekania było kwestią zasad. Prędzej umarłaby z utraty krwi, wyssana do sucha przez te pieprzone małe wampiry. Poza tym nie miała zamiaru skarżyć się przy Daltrym, który kucnął wraz z innymi i zamarł jak posąg z na wpół przymkniętymi powiekami, ze złośliwym uśmieszkiem na ustach. Kiedy komar siadł mu na skroni, pacnęła go i zostawiła krwawą smugę na jego skórze. Drgnął, ale potem z wdzięcznością skinął głową.

– Kochają panią – powiedział. – Komary. Kochają to delikatne kobiece ciało, marynowane w studium podyplomowym. Prawdopodobnie smakuje pani jak cielęcina.

Na posterunku obserwacyjnym w lesie były jeszcze trzy osoby, łącznie z Chitrą, wszyscy ubrani w lekkie czarne kurtki przeciwdeszczowe narzucone na kamizelki kuloodporne. Jeden z agentów trzymał antenę akustyczną – czarny pistolet z lufą rozszerzoną jak megafon, ze spiralnym sznurem telefonicznym połączonym ze słuchawką w jego uchu.

Hutter się pochyliła, postukała go w ramię i szepnęła:

– Słyszysz coś?

Mężczyzna pokręcił głową.

– Mam nadzieję, że drugi zespół coś odbiera. Słyszę tylko biały szum. Od czasu tego grzmotu są tylko zakłócenia.

– To nie był grzmot – zaznaczył Daltry. – To nie brzmiało jak uderzenie pioruna.

Facet wzruszył ramionami.

Przed domem, parterową chatą z bali, stał pick-up. W pokoju od frontu paliła się lampa. Jedna roleta była podniesiona do połowy i Hutter widziała telewizor (wyłączony), kanapę, reprodukcję sceny myśliwskiej na ścianie. W drugim oknie od frontu wisiały białe firanki, więc pewnie tam była sypialnia. W domu nie mogło być wiele więcej pomieszczeń: kuchnia na tyłach, łazienka, może druga sypialnia, choć na pewno ciasna. Carmody i Christopher McQueen przebywali w tylnej części domu.

– Czy jest możliwe, że szepczą? – zapytała Hutter. – I wasz sprzęt jest za mało czuły, żeby coś wychwycić?

– Kiedy działa, jest dość czuły, żeby wyłapać głośne myśli – odparł mężczyzna ze słuchawką. – Problem w tym, że jest zbyt czuły. Hałas był za silny, aparatura nie zdołała sobie z nim poradzić i może trzasnął kondensator.

Chitra sięgnęła do sportowej torby i wyjęła środek odstraszający komary.

– Dziękuję – powiedziała Hutter, biorąc od niej pojemnik. Zerknęła na Daltry’ego. – Chce pan?

Wstali razem, żeby mogła go spryskać.

Stojąc, widziała fragment zbocza za domem, wznoszącego się ku granicy lasu. Na trawę padały dwa prostokąty bursztynowego światła z okien na tyłach domu.

Nacisnęła przycisk i rozpyliła białą mgłę nad Daltrym.

Zamknął oczy.

– Wie pani, czym według mnie było to wielkie trzaśnięcie? – zapytał. – Ten gruby skurwiel walnął na glebę. Dzięki, wystarczy. – Otworzył oczy, gdy przestała rozpylać. – Nie będzie pani miała sobie za złe, jeśli padnie trupem?

– Nie musiał uciekać – powiedziała.

– Nie musiała pani mu na to pozwalać – skomentował i wyszczerzył zęby w uśmiechu. – To pani umożliwiła temu biedakowi ucieczkę.

Hutter poczuła nagłą, czystą i prostą ochotę psiknięcia mu w oczy.

To, co powiedział Daltry, było źródłem jej konsternacji, niepokoju. Louis Carmody wydawał się zbyt ufny, zbyt dobroduszny, zbyt zmartwiony losem swojego syna, zbyt miły dla swojej byłej, żeby mieć cokolwiek wspólnego ze zniknięciem Wayne’a. Uważała, że jest niewinny, ale i tak wydała na niego wyrok, żeby zobaczyć, dokąd ją zaprowadzi, nie przejmując się tym, że w każdej chwili może paść na udar. Jeśli tak się stanie, czy będzie go miała na sumieniu? Przypuszczała, że tak.

– Musieliśmy zobaczyć, co zrobi. Proszę o tym pamiętać. Nie chodzi o jego dobro, tylko o dobro chłopca.

– Wie pani, dlaczego panią lubię, Hutter? Naprawdę lubię? Jest pani większym sukinsynem niż ja.

Hutter pomyślała, nie po raz pierwszy, że nienawidzi wielu gliniarzy. Szpetnych, wrednych pijaków, którzy u każdego doszukują się najgorszych cech.

Zamknęła oczy i rozpyliła środek na twarz i szyję. Kiedy uniosła powieki i dmuchnęła, żeby odgonić truciznę, zobaczyła, że światła na tyłach domu zgasły, zniknęły z trawnika. Nie zauważyłaby tego, gdyby kucała.

Przeniosła spojrzenie na pokój od frontu. Widziała korytarz wiodący na tyły domu, ale nikt nim nie przechodził. Spojrzała w okno sypialni, czekała, żeby ktoś zapalił tam światło. Nikt tego nie zrobił.

Daltry przykucnął z innymi, ale ona stała. Po minucie zadarł głowę, żeby na nią spojrzeć.

– Udaje pani drzewo?

– Kto obserwuje tyły domu? – zapytała.

Drugi gliniarz stanowy, facet, który dotąd się nie odzywał, popatrzył na nią. Twarz miał bladą i piegowatą i z rudymi włosami trochę przypominał Conana O’Briena.

– Nikt. Ale tam nic nie ma. Kilometry lasu, żadnego szlaku. Nawet gdyby im kazać, nie uciekaliby…

Hutter już szła z rękami wyciągniętymi przed siebie, żeby chronić twarz przed gałęziami.

Chitra zrównała się z nią po czterech krokach. Musiała szybko przebierać nogami, żeby nadążyć, kajdanki pobrzękiwały jej u pasa.

– Martwi się pani? – zapytała.

Hutter usłyszała za plecami trzask pękającej gałęzi i szelest liści. To pewnie Daltry, idący za nimi bez szczególnego pośpiechu. Był równie natrętny jak komary; przydałby się jakiś spray, żeby go przepędzić.

– Nie – odparła Hutter. – Zajęliście wyznaczone pozycje. Nie było powodu ich zmieniać. Jeśli wyjdą, to drzwiami od frontu. To najzupełniej sensowne.

– Więc…?

– Jestem zaintrygowana.

– Czym?

– Dlaczego siedzą po ciemku. Zgasili światła, ale nie przeszli do pokoju od frontu. To oznacza, że siedzą na tyłach ze zgaszonymi światłami. Czy to nie wydaje się dziwne?

Robiąc następny krok, weszła w zimną, błotnistą wodę, głęboką prawie na dziesięć centymetrów. Przytrzymała się smukłego pnia brzozy, żeby nie stracić równowagi. Metr dalej woda sięgnęła jej do kolan. Niewiele się różniła od ziemi, czarną powierzchnię zaścielały liście i gałązki.

Daltry je dopędził, wpadł w wodę po uda, zachwiał się i o mało nie upadł.

– Moglibyśmy zapalić latarkę – zaproponowała Chitra.

– Albo przydałaby się fajka do nurkowania – burknął Daltry.

– Żadnych świateł – oznajmiła Hutter. – Możecie zawrócić, jeśli nie chcecie się przemoczyć.

– Co? I stracić całą zabawę? Wolałbym utonąć.

– Nie rób nam nadziei – powiedziała do niego Hutter.

NOS4A2

Подняться наверх