Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 93

Dom Snu

Оглавление

– Mamo, jeszcze coś. On zabiera nas na spotkanie z… – powiedział Wayne, a zaraz potem rozległ się brzęk, stuknięcie i głośny trzask drzwi.

– Dość tej pogawędki – oznajmił Manx tym swoim pogodnym tonem naganiacza z wesołego miasteczka. – Nasz dobry mały mężczyzna ostatnio wiele przeszedł. Nie chciałbym, żeby go dopadło wyczerpanie nerwowe.

Vic płakała. Oparła pięść o kuchenną ladę i kołysała się, płacząc do słuchawki.

Dziecko, które słyszała na drugim końcu linii, mówiło głosem Wayne’a… ale to nie był Wayne. Niezupełnie. Wykryła dysonans między tym sennym, przymulonym dzieckiem a swoim synem, zawsze tak bardzo odważnym i samodzielnym. Dopiero pod koniec rozmowy, gdy przypomniała mu o Hooperze, zaczął mówić jak dawny on. Przez chwilę wydawał się zmieszany i przestraszony, ale był sobą. Ogólnie rzecz biorąc, sprawiał wrażenie oszołomionego, jak człowiek, który właśnie wybudza się z głębokiej narkozy.

Samochód w jakiś sposób go usypiał. Usypiał, jednocześnie odbierając mu jego prawdziwy charakter, pozostawiając tylko szczęśliwe, bezmyślne coś. Wampira, przypuszczała Vic, jak Brad McCauley, zimny mały chłopiec, który próbował ją zabić w domku nad Gunbarrel wszystkie te lata temu. Uznała, że nie wolno jej kontynuować tego toku rozumowania, że musi się od niego oderwać, bo jeśli tego nie zrobi, zaraz zacznie krzyczeć.

– Dobrze się czujesz, Victorio? Mam zadzwonić kiedy indziej?

– Zabijasz go – powiedziała. – On umiera.

– Nigdy nie był bardziej żywy! Jest świetnym chłopcem. Dogadujemy się jak Butch i Sundance! Możesz mi wierzyć, że dobrze go traktuję. Co więcej, dam ci słowo, że go nie skrzywdzę. Nigdy nie skrzywdziłem dziecka… co nie znaczy, że ktokolwiek o tym wie, nie po tych wszystkich kłamstwach, które o mnie naopowiadałaś. Przez całe życie służyłem dzieciom, ale ty z perwersyjną radością mówiłaś każdemu, kto się nawinął, jaki to ze mnie okropny pedofil. Wiesz, miałbym wszelkie prawo zrobić najgorsze rzeczy twojemu synowi. Przecież w ten sposób tylko postąpiłbym zgodnie z niestworzonymi historiami, jakie o mnie opowiadałaś. Nie cierpię rozwiewać mitu. Ale nie jestem złośliwy wobec dzieci. – Po chwili milczenia dodał: – Dorośli jednak to zupełnie inna historia.

– Puść go. Proszę, pozwól mu odejść. Przecież nie chodzi o niego. Wiesz, że nie o niego. Chcesz wyrównać rachunki ze mną. Rozumiem. Zaparkuj gdzieś. Po prostu zatrzymaj samochód i czekaj. Skorzystam z mojego mostu. Znajdę cię. Możemy się wymienić. Ty wypuścisz go z samochodu, a ja wsiądę i będziesz mógł ze mną zrobić, co tylko zechcesz.

– Miałabyś wiele do nadrobienia. Powiedziałaś całemu światu, że napastowałem cię seksualnie. Źle się czuję w związku z tym, że zostałem oskarżony o coś, czego nigdy nie miałem przyjemności zakosztować.

– Chcesz tego? Czy chcesz, żeby cię uszczęśliwić?

– Gdybym cię zgwałcił? Mój Boże, nie! Po prostu jestem rozgoryczony. Nie rozumiem takiego zdeprawowania. Jestem świadom, że wiele kobiet bawi brutalny seks na tylnym siedzeniu samochodu i słuchanie poniżających wyzwisk, ale to tylko swego rodzaju rozrywka. Brać kobietę na przekór jej woli? Powiem ci, czasami dochodzę do przekonania, że ty i ja źle rozpoczęliśmy naszą znajomość! Przykro mi z tego powodu. Nigdy nie mieliśmy okazji się poznać. Założę się, że byś mnie polubiła, gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach.

– Gówno prawda – mruknęła.

– To nie jest wcale takie niewiarygodne. Byłem dwa razy żonaty i rzadko się obywałem bez damskiego towarzystwa. Każda kobieta znajdowała we mnie coś, co się jej podobało.

– O czym ty gadasz? Chcesz się, kurwa, umówić na randkę?

Zagwizdał.

– Jak ty się wyrażasz? Przy tobie dorożkarz oblałby się rumieńcem! Znając wynik twojej pierwszej randki z Bingiem Partridge’em, przypuszczam, że wyjdzie mi na zdrowie, jeśli ograniczymy nasze kontakty tylko do rozmowy telefonicznej. Gdy się nad tym zastanowić, nasze pierwsze spotkanie też nie było zbytnio romantyczne. Ty po prostu wykańczasz mężczyzn, Victorio. – Zaśmiał się. – Pocięłaś mnie, obrzuciłaś oszczerstwami i posłałaś do więzienia. Jesteś gorsza niż moja pierwsza żona. A jednak… masz coś, co sprawia, że mężczyzna wraca po więcej! Nie potrafi o tobie zapomnieć! Nie potrafi przestać o tobie myśleć!

– Dam ci inny temat do myślenia. Pomyśl: Nie możesz jechać bez końca. Prędzej czy później będziesz musiał się zatrzymać, żeby na chwilę przymrużyć oko. I kiedy je otworzysz, ja tam będę. Z twoim przyjacielem Bingiem poszło łatwo, Charlie. Jestem wredną, zdegenerowaną dziwką i, kurwa, spalę cię żywcem w twoim samochodzie, i odzyskam syna.

– Jestem pewien, że spróbujesz, Victorio – powiedział. – Ale może poświęcisz chwilę na zastanowienie, co zrobisz, jeśli w końcu nas znajdziesz, a Wayne nie będzie chciał pójść z tobą?

W słuchawce zapadła cisza.


Gdy Manx się rozłączył, Vic się zgięła, zasapana, jakby właśnie skończyła długi, zaciekły wyścig. Jej płacz był skutkiem złości, fizyczny i wyczerpujący jak wymiotowanie. Już chciała złapać słuchawkę i zacząć walić nią w ścianę, ale chłodniejsza część jej natury powstrzymała rękę.

„Jeśli zamierzasz wpaść w szał – usłyszała swojego ojca – w takim razie wykorzystaj swoje szaleństwo i nie pozwól, żeby ono wykorzystało ciebie”.

Czy rzeczywiście kiedyś powiedział coś takiego? Nie miała pojęcia. Wiedziała tylko tyle, że słyszy w głowie jego głos.

Kiedy przestała płakać, piekły ją oczy i miała gorącą twarz. Ruszyła do zlewu, poczuła, że coś ją szarpnęło za rękę, i zdała sobie sprawę, że wciąż trzyma słuchawkę połączoną długim czarnym spiralnym przewodem ze ściennym telefonem.

Wróciła do aparatu i stanęła, patrząc na obrotową tarczę. Czuła się pusta i obolała, a jednak teraz, gdy minął atak płaczu, po raz pierwszy od kilku dni ogarnął ją swego rodzaju spokój, podobny to tego, jaki towarzyszył jej podczas szkicowania ilustracji do Wyszukiwarki.

Może do kogoś zadzwonić. Musi zadecydować, do kogo.

W wymyślonych przez nią łamigłówkach zawsze było mnóstwo rozpraszających uwagę informacji wizualnych, mnóstwo zakłóceń. Pierwsza książka osiągała punkt kulminacyjny w pozaziemskim statku kosmicznym. Wyszukiwarka musiał znaleźć drogę przez statek, pstrykając różnymi wyłącznikami autodestrukcji, żeby dotrzeć do kapsuły ratunkowej. Między nim i wolnością znajdowały się lasery, zamknięte drzwi, napromieniowane przedziały i wściekli kosmici, którzy wyglądali jak kubki galaretki kokosowej. Dorośli radzili sobie z wykonaniem zadania gorzej niż dzieci i Vic z czasem zrozumiała dlaczego. Dorośli zawsze próbowali zobaczyć drogę od początku do końca, a nie mogli tego zrobić, ponieważ było zbyt wiele danych. Za wiele do patrzenia, za wiele do myślenia. Dzieci jednak nie odsuwały się od łamigłówki i nie spoglądały na całość. Wcielały się w Wyszukiwarkę, bohatera opowieści, wędrowały przez labirynt i patrzyły tylko na fragment, który mogły zobaczyć, na kolejne etapy drogi. Vic doszła do przekonania, że różnica między dzieciństwem i dorosłością jest różnicą między wyobraźnią i rezygnacją. Człowiek wymienia jedno na drugie i gubi drogę.

Vic już wiedziała, że tak naprawdę nie musi szukać Manxa. Byłoby to równie beznadziejne jak próba trafienia strzałą w inną lecącą strzałę. Manx myślał – kazała mu tak myśleć – że będzie próbowała użyć mostu, żeby go dogonić. Ale wcale nie musi tego robić. Wiedziała, dokąd jedzie. Dokąd musi pojechać. Może się tam skierować w dowolnej chwili.

Nie chciała wyprzedzać biegu wypadków. Do Gwiazdkowej Krainy daleka droga, dosłownie i w przenośni.

Musi być gotowa do walki, kiedy znowu zobaczy Manxa. Pomyślała, że będzie musiała go zabić, a w takim wypadku należy znaleźć sposób, jak tego dokonać. Co ważniejsze, pozostawała sprawa Wayne’a. Musi wiedzieć, czy Wayne wciąż będzie sobą, gdy dotrze do Gwiazdkowej Krainy, czy możliwe będzie odwrócenie zachodzących w nim zmian.

Vic znała kogoś, kto mógłby powiedzieć jej o Waynie, i znała kogoś innego, kto mógłby jej powiedzieć, jak walczyć z Manxem. Kogoś, kto może nawet zaopatrzyć ją w broń, żeby zagrozić jedynej rzeczy, na której najwyraźniej ogromnie mu zależy. Ale te osoby też mogą zaczekać. Zobaczy się z każdą z nich po kolei. Niedługo.

Wszystko w swoim czasie. Najpierw ta dziewczyna, Michelle Demeter. Straciła ojca i musi wiedzieć, co się z nim stało. Wystarczająco długo żyła w niepewności.

Vic spojrzała, pod jakim kątem światło wpada przez okno kuchni, i osądziła, że zbliża się wieczór. Niebo było ciemnoniebieską kopułą; burza, na którą się zbierało, kiedy tu przyjechała, już się oddaliła. Jeśli ktoś usłyszał wybuch butli sewofluranu, która rozerwała Binga Partridge’a na dwoje, z pewnością uznał to za dudnienie gromu. Przypuszczała, że była nieprzytomna trzy, może cztery godziny. Spojrzała na stos kopert na podłodze. Widniał na nich adres Człowieka w Masce Przeciwgazowej:

BING PARTRIDGE

25 BLOCH LANE

SUGARCREEK, PENSYLWANIA, 16323

Trudno to będzie wyjaśnić. Cztery godziny to zdecydowanie za mało, żeby dotrzeć do Pensylwanii z New Hampshire, nawet z gazem do deski przez całą drogę. Potem przyszło jej na myśl, że wcale nie musi niczego tłumaczyć. Niech inni się tym martwią.

Wykręciła numer. Znała go na pamięć.

– Słucham – odezwał się Lou.

Nie miała pewności, czy to on odbierze – spodziewała się, że usłyszy głos agentki Hutter. A może tego szpetnego faceta z krzaczastymi białymi brwiami, Daltry’ego. Mogłaby mu powiedzieć, gdzie znajdzie swoją zapalniczkę.

Brzmienie głosu Lou trochę ją osłabiło, na chwilę odebrało jej pewność siebie. Czuła, że nigdy nie kochała go tak, jak na to zasługiwał, i że on zawsze kochał ją bardziej, niż zasłużyła.

– To ja – powiedziała. – Słuchają?

– Cholera, Vic, a jak myślisz?

– Jestem tu, Vic – Tabitha Hutter wtrąciła się do rozmowy. – Zdenerwowałaś mnóstwo ludzi. Czy chcesz porozmawiać o powodach swojej ucieczki?

– Pojechałam po swoje dziecko.

– Wiem, że nie wszystko mi powiedziałaś. Może się bałaś powiedzieć. Ale musisz to zrobić, Vic. Jestem pewna, że uważasz za słuszne to, co robiłaś przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Z pewnością wierzysz, że musiałaś to…

– Dwadzieścia cztery godziny? Jak mam to rozumieć?

– Tak długo cię szukamy. Potrafisz cholernie dobrze znikać. Kiedyś musimy porozmawiać o tym, jak tego dokonałaś. A teraz może powiesz, gdzie…

– Minęły dwadzieścia cztery godziny?! – krzyknęła Vic. Myśl, że straciła cały dzień, wydawała się w pewien sposób równie niewiarygodna jak koncepcja samochodu, który zamiast na bezołowiowej jeździ na ludzkich duszach.

– Vic, chcę, żebyś została tam, gdzie jesteś – powiedziała Hutter cicho, cierpliwie.

– Nie mogę.

– Musisz…

– Nie, zamknij się. Po prostu słuchaj. Musisz zlokalizować dziewczynę, Michelle Demeter. Mieszka w Brandenburgu, w Kentucky. Jej ojciec zaginął jakiś czas temu. Prawdopodobnie córka odchodzi od zmysłów ze zmartwienia. On jest tutaj. Na dole. W piwnicy. Nie żyje. Nie żyje od kilku dni, jak sądzę. Rozumiesz?

– Tak…

– Obejdźcie się z nim przyzwoicie, cholera. Nie wystarczy go zapakować do jakiejś szuflady w jakiejś pieprzonej kostnicy. Niech ktoś przy nim siedzi, dopóki nie zjawi się córka. Wystarczająco długo był sam.

– Co mu się stało?

– Zabił go niejaki Bing Partridge. Bing to facet w masce przeciwgazowej, ten, który do mnie strzelał. Człowiek, w którego istnienie nie wierzycie. Pracował z Manxem. Myślę, że łączy ich długa współpraca.

– Vic, Charlie Manx nie żyje.

– Nieprawda. Żyje. Widziałam go, podobnie jak Nathan Demeter. Demeter potwierdzi moje słowa.

– Vic, przecież przed chwilą powiedziałaś, że Nathan Demeter nie żyje. Niby jak ma potwierdzić twoje słowa? Vic, zwolnij tempo. Wiele przeszłaś. Sądzę, że straciłaś…

– Nie straciłam, kurwa, kontaktu z rzeczywistością. Nie prowadziłam wyimaginowanych rozmów z martwym człowiekiem. Demeter zostawił list, rozumiesz? W liście podał nazwisko Manxa. Lou! Lou, jesteś jeszcze?

– Tak, Vic, jestem. Nic ci nie jest?

– Dziś rano rozmawiałam z Wayne’em, Lou. Żyje, jeszcze żyje, a ja zamierzam go odzyskać.

– O Jezu… – mruknął głosem ochrypłym z emocji i Vic poznała, że powstrzymuje się od płaczu. – O Jezu. Co powiedział?

– Nie został ranny.

– Victorio – wtrąciła Tabitha Hutter. – Kiedy…

– Chwileczkę! – krzyknął Lou. – Vic, ja cię, nie możesz zrobić tego sama. Nie możesz sama przejść przez ten most.

Vic się przygotowała, jakby mierzyła z karabinu do dalekiego celu, po czym z takim spokojem i klarownością, na jakie mogła się zdobyć, powiedziała:

– Posłuchaj mnie, Lou. Muszę zrobić jeden przystanek, a potem chcę się zobaczyć z człowiekiem, który może dać mi trochę ANFO. Mając ANFO, mogę wysadzić świat Manxa w powietrze.

– Jakie info? – zapytała Tabitha Hutter. – Victorio, Lou ma rację. Nie możesz zajmować się tym sama. Wróć. Wróć i porozmawiaj z nami. Z kim masz zamiar się spotkać? Jakich informacji potrzebujesz?

– Zmykaj, Vic – powiedział Lou powoli, rwącym się głosem. – Możemy odłożyć to gówno na kiedy indziej. Oni już po ciebie idą. Wynoś się stamtąd i zrób to, co musisz.

– Panie Carmody? – odezwała się Tabitha. W jej tonie brzmiała nuta napięcia. – Panie Carmody?

– Ruszam, Lou. Kocham cię.

– Ja ciebie też – zapewnił. Głos miał zdławiony ze wzruszenia, zupełnie się rozklejał.

Vic delikatnie odłożyła słuchawkę na widełki.

Pomyślała, że rozumiał, co chciała mu powiedzieć. Odparł: „Możemy odłożyć to gówno na kiedy indziej”. Zdanie miało sens w kontekście rozmowy, ale było tam drugie znaczenie. Nikt poza nimi nie zdoła go rozszyfrować. Gówno, końskie gówno: podstawowy składnik ANFO, substancji, której jej ojciec przez dziesiątki lat używał do wysadzania skał.

Pokuśtykała do zlewu, starając się oszczędzać lewą nogę. Puściła zimną wodę, ochlapała twarz i ręce. Krew i brud spływały w ładnych różowych wirach. Vic miała na sobie strzępy Człowieka w Masce Przeciwgazowej, krople płynnego Binga ściekały z jej koszuli, miała zbryzgane ramiona, na pewno również włosy. Usłyszała dobiegające z dali zawodzenie policyjnej syreny. Przyszło jej do głowy, że przed rozmową z Lou powinna wziąć prysznic. Albo przetrząsnąć dom w poszukiwaniu broni. Pewnie przydałaby się jej bardziej niż szampon.

Otworzyła siatkowe drzwi i zeszła po schodach, ostrożnie, żeby nie przeciążyć lewego kolana. Będzie musiała jechać z wyprostowaną nogą. Przeżyła chwilę zwątpienia, zastanawiając się, jak będzie zmieniać biegi – potem sobie przypomniała, że to przecież brytyjski motocykl. Prawa noga. Dźwignia zmiany biegów znajduje się po prawej stronie motoru, co jeszcze w niezbyt odległej przeszłości, w czasach przed jej urodzeniem, było zabronione w Stanach Zjednoczonych.

Vic ruszyła na wzgórze z twarzą zwróconą ku słońcu. Zamknęła oczy, żeby skupić zmysły na przyjemnym cieple. Syrena wyła coraz głośniej, efekt Dopplera sprawiał, że dźwięk wznosił się i opadał, narastał i przycichał. Tabitha Hutter pourywa im głowy, kiedy się dowie, że podjeżdżają pod dom z ryczącymi syrenami, uprzedzając zbiega o swojej wizycie na długo przed przybyciem do celu.

Na szczycie wzgórza, na parkingu New American Faith Tabernacle, obejrzała się i zobaczyła radiowóz wjeżdżający na Bloch Lane. Kierowca zahamował przed domem Binga. Nawet nie skręcił na podjazd, tylko zatrzymał wóz pod kątem, blokując połowę jezdni. Wysiadł tak szybko, że uderzył głową w futrynę i czapka spadła na drogę. Był taki młody. Vic nie mogła sobie wyobrazić, że umawia się z nim na randkę, a co dopiero, że zostaje przez niego aresztowana.

Ruszyła dalej i po zrobieniu trzech kroków straciła dom z oczu. Miała chwilę na zastanowienie, co zrobi, jeśli nie zobaczy swojego motoru, jeśli jakieś dzieciaki znalazły go z kluczykami w stacyjce i wybrały się na przejażdżkę. Ale triumph stał tam, gdzie go zostawiła, oparty na zardzewiałej stopce.

Wyprostowanie go nie było łatwe. Vic szlochała z bólu, zapierając się obiema nogami, żeby tego dokonać.

Przekręciła kluczyk, włączyła zapłon i kopnęła pedał rozrusznika.

Motor stał na deszczu przez całą noc i nie byłaby wcale zaskoczona, gdyby nie chciał zapalić, ale zadudnił od razu, niemal jakby niecierpliwie pragnął jazdy.

– Cieszę się, że jedno z nas jest gotowe – powiedziała.

Zrobiła kółko i wyprowadziła triumpha z cienia. Okrążyła ruiny kościoła. Zaczęło mżyć. Deszcz wydawał się lśniący i jasny, padając z oświetlonego przez słońce nieba, krople były zimne jak w październiku. Przyjemnie chłodziły jej skórę i nawilżały suche, zakrwawione, brudne włosy.

– Deszczu, deszczu, nie trzeba cudu – powiedziała cicho – żebyś uwolnił mnie od tego brudu.

Kobieta na triumphie zakreśliła szeroką pętlę wokół zwęglonych belek, które kiedyś były Domem Bożym.

Kiedy wróciła tam, skąd wyruszyła, most już czekał w głębi lasu, jak dzień wcześniej. Tylko że się obrócił, więc wjechała na niego od wschodniej strony. Na ścianie po lewej widniało wypisane zielonym sprayem słowo.

HERE →

Wtoczyła się na stare, spróchniałe deski, które zagrzechotały pod oponami. Gdy dźwięk silnika ścichł w dali, wrona usiadła przed wlotem mostu i zajrzała w ciemną gardziel.

Dwie minuty później most zniknął jak pęknięty balon, z głośnym hukiem. Spowodował falę uderzeniową, która trzasnęła we wronę niczym pędzący samochód, zdmuchując jej połowę piór i odrzucając ją na odległość sześciu metrów. Była martwa, zanim spadła na ziemię – po prostu kolejna ofiara ruchu drogowego.

NOS4A2

Подняться наверх