Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 95

Here, Iowa

Оглавление

Wyjeżdżając z mostu, Vic zwolniła i wrzuciła luz. Żywo pamiętała swoją ostatnią wizytę w Bibliotece Publicznej w Here, jak wpadła na krawężnik i przeszorowała kolanem po betonowym chodniku. W obecnym stanie nie mogła sobie pozwolić na wypadek. Silnik odmówił pracy na jałowym biegu i gdy wjechała na asfaltową drogę, która znajdowała się za biblioteką, zgasł z cichym, przygnębionym sapnięciem.

Poprzednim razem, kiedy była w Here, wąski park za biblioteką był zagrabiony, czysty i cienisty – dobre miejsce do rozpostarcia koca i poczytania książki. Teraz zobaczyła spłacheć błota rozoranego przez opony koparek i wywrotek. Stuletnie dęby i brzozy zostały wyrwane z ziemi i zepchnięte w jedno miejsce przez spychacze. Czterometrowy stos martwego drewna piętrzył się na skraju dawnego parku.

Została jedna parkowa ławka. Kiedyś była ciemnozielona, z poręczami i nogami z kutego żelaza, ale farba się złuszczyła, a drewno spękało, wypalone przez słońce tak bardzo, że niemal straciło barwę. Maggie drzemała na siedząco, z podbródkiem opartym o piersi, na brzegu ławki, w bezpośrednim, bezlitosnym blasku słońca. W ręce trzymała kartonik lemoniady, mucha brzęczała wokół jej ust. Miała koszulkę bez rękawów, więc widać było jej chude, obciągnięte obwisłą skórą ramiona, pełne blizn po dziesiątkach oparzeń papierosem. Jakiś czas temu ufarbowała włosy na jaskrawy pomarańczowy kolor, ale widać już było brązowe i siwe odrosty. Vic pomyślała, że jej matka nie wyglądała tak staro, kiedy umierała.

Widok Maggie – takiej zniszczonej, wychudzonej, zmaltretowanej i samotnej – zabolał ją bardziej niż lewe kolano. Zmusiła się do przypomnienia sobie, w najdrobniejszych szczegółach, jak w chwili złości i paniki rzuciła jej papiery w twarz, jak groziła jej policją. Poczucie wstydu było dotkliwe, ale nie odsunęła go od siebie. Pozwalała, żeby ją paliło jak rozżarzony papieros mocno przyciśnięty do skóry.

Przedni hamulec zapiszczał, gdy się zatrzymała. Maggie uniosła głowę, odgarnęła z oczu cienkie włosy koloru oranżady w proszku i uśmiechnęła się sennie. Vic opuściła stopkę.

Uśmiech Maggie zniknął równie nagle, jak się pojawił. Niepewnie podniosła się z ławki.

– Och, V-V-Vic. Co ty sobie zrobiłaś? Jesteś cała we krwi.

– Jeśli to poprawi ci samopoczucie, większość nie jest moja.

– Nie poprawiło. S-s-s-sssłabo mi. Czy nie musiałam cię opatrywać wtedy, gdy byłaś tu poprzednim razem?

– Tak, chyba tak – odparła Vic. Spojrzała na bibliotekę. Okna na parterze przecinała krzyżująca się żółta taśma policyjna. – Co się stało z twoją biblioteką, Maggie?

– W-w-widziała lepsze czasy. Jak j-j-jjja – powiedziała Maggie i uśmiechnęła się, żeby pokazać brakujące zęby.

– Maggie… – szepnęła Vic i przez chwilę znów była bardzo bliska płaczu. Przez te usta, nierówno umalowane fioletową szminką. Przez martwe drzewa na stosie. Przez słońce, zbyt gorące i jasne. Maggie zasłużyła na trochę cienia.

– Nie wiem, która z nas bardziej potrzebuje lekarza.

– O rany, nic mi nie jest! Tylko j-j-ją-jąkanie się pogorszyło.

– I twoje ręce…

Maggie ze zdumieniem spojrzała na konstelację oparzeń, potem uniosła wzrok.

– To pomaga mi normalnie mówić. Pomaga też w czymś innym.

– Co ci pomaga?

– B-b-b-ból. Daj spokój. Wejdźmy do środka. Mama Maggie cię opatrzy.

– Potrzebuję czegoś więcej, Maggie. Mam pytania do twoich płytek.

– M-m-mo-może nie być odpowiedzi – powiedziała Maggie, ruszając w górę ścieżki. – Już się t-t-tak dobrze nie sprawiają. Teraz one te-też się jąkają. Ale spróbuję. Zaraz po tym, jak się umyjesz i ci po-po-pomatkuję.

– Nie wiem, czy mam na to czas.

– Jasne, że masz – zapewniła Maggie. – On jeszcze nie do-do-dojechał do Gwiazdkowej Krainy. Obie wiemy, że wcześniej nie zdołasz go dorwać. To byłoby jak próba z-z-zzzłapania garści mgły.

Vic ostrożnie zsiadła z motocykla. Szła, niemal skakała na jednej nodze, żeby nie obciążać tej zranionej. Maggie objęła ją w talii. Vic chciała jej powiedzieć, że nie potrzebuje pomocy, ale prawda była taka, że potrzebowała – wątpiła, czy sama dałaby radę dojść do biblioteki – i odruchowo zarzuciła rękę na jej ramiona. Przeszły parę kroków. Maggie się zatrzymała i wykręciła głowę, żeby spojrzeć na Krótszą Drogę, która znów spinała brzegi rzeki Cedar. Rzeka wydawała się szersza, niż Vic pamiętała, wzburzona woda podeszła do skraju wąskiej drogi za biblioteką. Porośnięta krzakami skarpa, która kiedyś ciągnęła się wzdłuż rzeki, została zalana.

– Co tym razem jest na drugim końcu mostu?

– Dwóch martwych mężczyzn.

– Czy ktoś będzie cię ś-ś-śśścigał?

– Nie sądzę. Policja mnie tam szuka, ale most zniknie, zanim go znajdą.

– Tu była p-p-po-policja.

– Szukali mnie?

– Nie wiem! M-m-m-mo-momoże! Wracałam z drogerii i zobaczyłam radiowóz przed bi-bi-biblioteką. Zrobiłam w tył zwrot. Czasami t-t-tu się zatrzymuję, czasami w innych mie-miejscach.

– Gdzie? Zdaje się, że gdy się poznałyśmy, wspomniałaś coś o mieszkaniu u krewnych… u wuja czy kogoś?

Maggie pokręciła głową.

– Już go nie ma. Nie ma całego p-p-pa-parkingu przyczep. Woda zabrała.

Dwie kobiety pokuśtykały do tylnych drzwi.

– Prawdopodobnie szukali ciebie, ponieważ zadzwoniłam. Mogli namierzyć twoją komórkę – powiedziała Vic.

– Też tak pomyślałam. Wyrzuciłam ją po naszej rozmowie. Wiedziałam, że nie będziesz już musiała do m-m-mnie dzwonić. Nie ma obawy!

Na żółtej taśmie na zardzewiałych drzwiach widniał napis NIEBEZPIECZEŃSTWO. Arkusz papieru wsunięty w przezroczystą foliową koszulkę informował, że konstrukcja grozi zawaleniem. Drzwi były uchylone, z kawałkiem betonu wsuniętym w szczelinę. Maggie podniosła taśmę i pchnęła drzwi. Vic weszła za nią w ciemność ruiny.

Rozległy, przepastny loch był kiedyś bibliotecznym magazynem pachnącym dziesięcioma tysiącami książek, które spokojnie starzały się w cieniach. Regały wciąż tam były, choć całe szeregi przewróciły się jak wysokie na trzy i pół metra żelazne kamienie domina. Większość książek zniknęła, pozostałe murszały na stosach cuchnących pleśnią i rozkładem.

– Wielka p-p-po-powódź była w dwa tysiące ósmym, i mu-mu-mu-mury wciąż są wilgotne.

Vic musnęła ręką zimny, wilgotny beton.

Maggie ją podtrzymywała, gdy ostrożnie kluczyły przez rumowisko. Vic kopnęła stertę puszek po piwie. Gdy jej oczy przywykły do mroku, zobaczyła graffiti na ścianach, zwyczajną galerię dwumetrowych kutasów i cycków wielkości talerzy. Ale był tam również ważny komunikat, nabazgrany ociekającą czerwoną farbą:

PROSZĘ BYĆ CIHO W BIBLOTECE LUDZIE PRUBUJOM BYĆ NA HAJU!

– Przykro mi, Maggie – powiedziała Vic. – Wiem, że kochałaś to miejsce. Czy ktoś coś robi, żeby pomóc? Czy książki zostały przeniesione gdzie indziej?

– Jasne – mruknęła Maggie.

– W pobliżu?

– C-c-ca-całkiem blisko. Miejskie wysypisko jest półtora kilometra stąd w dół rzeki.

– Czy nikt nie może nic zrobić z tym budynkiem? Ile ma? Sto lat? Na pewno jest zabytkowy.

– Masz rację – powiedziała Maggie i przez chwilę wcale się nie jąkała. – To historia, mała.

Vic dostrzegła w cieniach jej minę. Tak wyglądała prawda: ból naprawdę łagodził jej wadę wymowy.

NOS4A2

Подняться наверх