Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 89

Aleja Świętego Mikołaja

Оглавление

Na północ od Columbus Wayne na chwilę zamknął oczy, a kiedy je otworzył, na nocnym niebie spał bożonarodzeniowy księżyc, a po obu stronach autostrady tłoczyły się bałwany, które obracały głowy, żeby patrzeć na przejeżdżającego Upiora.

Przed nimi wznosiły się góry, kolosalna ściana czarnego kamienia na krawędzi świata. Szczyty były takie wysokie, że wyglądało, jakby księżyc mógł o nie zahaczyć.

W kotlince nieco poniżej szczytowych partii najwyższej góry znajdował się koszyk światła. Płonął w mroku, widoczny z odległości setek kilometrów, wielka rozjarzona świąteczna ozdoba. Widok był tak ekscytujący, że Wayne z trudem mógł usiedzieć na miejscu. Był to puchar ognia, szufelka gorących węgli. Żar pulsował i Wayne pulsował razem z nim.

Pan Manx luźno trzymał jedną rękę na kierownicy. Droga biegła idealnie prosto, jak wytyczona przy linijce. Radio było włączone, chłopięcy chór śpiewał O Come All Ye Faithful. Serce Wayne’a śpiewało odpowiedź na ich święte zaproszenie: Jesteśmy w drodze. Jedziemy jak najszybciej. Zachowajcie dla nas odrobinę Bożego Narodzenia.

Bałwany stały w gromadach, całymi rodzinami: bałwankowi ojcowie, bałwankowe matki z bałwankowymi dziećmi i bałwankowymi zwierzakami. Podmuch wzbudzony przez samochód tarmosił ich pasiaste szaliki. Wayne widział ich cylindry, kukurydziane fajki i marchewkowe nosy. Wszystkie bałwany wymachiwały wygiętymi patykami rąk, salutując panu Manxowi, jemu i NOS4A2, gdy przejeżdżali. Czarne węgielki ich oczu połyskiwały, rozświetlając noc, jaśniejsze niż gwiazdy. Jeden bałwankowy pies trzymał kość w pysku. Jeden bałwankowy tata stał z uniesioną nad głową jemiołą, podczas gdy bałwankowa mama zamarzła w akcie dawania mu całusa w okrągły biały policzek. Jedno bałwankowe dziecko stało między pozbawionymi głów rodzicami, z siekierą w ręce. Wayne śmiał się i klaskał, żywe bałwany były najrozkoszniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widział. Ależ głupstwa wyczyniają!

– Co będziesz chciał zrobić zaraz po tym, jak tam dojedziemy? – zapytał pan Manx z mroku przedniego fotela. – Kiedy dotrzemy do Gwiazdkowej Krainy?

Wachlarz możliwości był tak ekscytujący, że Wayne miał kłopot z ich uporządkowaniem.

– Pójdę do skalno-cukrowej groty, żeby zobaczyć człowieka śniegu. Nie! Wybiorę się na przejażdżkę saniami Mikołaja i uratuję go przed chmurzastymi piratami!

– Doskonały plan! – pochwalił Manx. – Najpierw przejażdżka! Później zabawy!

– Jakie zabawy?

– Dzieci mają swoją ulubioną grę zwaną nożyczki dla włóczęgi, najlepszą zabawę, jaką znasz! Jest też kij w oko. Synu, nie poznasz prawdziwej zabawy, dopóki nie zagrasz w kij w oko z kimś naprawdę żwawym. Spójrz! Spójrz w prawo! Śnieżny lew odgryza głowę śnieżnej owcy!

Wayne obrócił się całym ciałem, żeby wyjrzeć przez okno, ale kiedy to zrobił, jego babcia zasłoniła mu widok.

Wyglądała tak samo jak poprzednim razem. Była jaśniejsza niż cokolwiek innego z tyłu samochodu, jasna jak śnieg w księżycowej poświacie. Oczy miała ukryte za błyszczącymi srebrnymi półdolarówkami. Przysyłała mu półdolarówki na urodziny, ale sama nigdy się nie zjawiła – tłumaczyła się, że nie lubi latać.

– .niebo fałszywe To – powiedziała Linda McQueen. – .samym tym są nie zabawa i Miłość .odwracać próbujesz nie ,walczyć próbujesz Nie

– Co to znaczy, że niebo jest fałszywe? – zapytał Wayne.

Wskazała za okno i Wayne wykręcił szyję, żeby spojrzeć w górę. Przed chwilą niebo przysłaniał wirujący śnieg. Teraz wypełniał je śnieg zakłóceń – milion miliardów drobnych cętek czerni, szarości i bieli brzęczało wściekle nad szczytami gór. Wayne poczuł pulsujący ból gdzieś za oczami. Widok nie raził – w rzeczywistości był całkiem przymglony – ale szaleńczy ruch sprawiał, że trudno mu było patrzeć. Wzdrygnął się, zamknął oczy, odsunął od okna. Babcia zwróciła ku niemu twarz z oczyma ukrytymi za monetami.

– Gdybyś chciała się ze mną bawić, powinnaś mnie odwiedzać w Kolorado – powiedział. – Moglibyśmy mówić wstecz, ile byś tylko chciała. Kiedy żyłaś, nie rozmawialiśmy nawet normalnie. Nie rozumiem, dlaczego teraz chcesz rozmawiać.

– Do kogo mówisz, Wayne? – zapytał Manx.

– Do nikogo – odparł. Sięgnął obok Lindy McQueen, otworzył drzwi i wypchnął ją z samochodu.

Nic nie ważyła. To było łatwe, jak wypchnięcie torby patyków. Babcia wypadła z samochodu i uderzyła w asfalt z suchym chrzęstem i niemal melodyjnym grzechotem, i w tej samej chwili Wayne zbudził się w stanie

NOS4A2

Подняться наверх