Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 108

W lesie

Оглавление

Na słodkiej, okrągłej, zarośniętej twarzy Lou malowała się mina dziecka, które właśnie zobaczyło, jak samochód rozjeżdża jego ulubioną zabawkę. Łzy zabłysły w jego oczach, jaśniejąc w ciemności. Vic zasmuciło, że jest bliski płaczu, zaskoczony i rozczarowany, ale szczęk zatrzaskiwanych kajdanek – ostry, czysty, niosący się w lodowatym powietrzu – był dźwiękiem ostatecznej decyzji, dokonanego i nieodwracalnego wyboru.

– Lou – szepnęła i przyłożyła rękę do jego policzka. – Lou, nie płacz. Wszystko w porządku.

– Nie chcę, żebyś szła sama. Chciałem być tu dla ciebie. Powiedziałem, że będę dla ciebie.

– Jesteś. Wciąż będziesz. Jesteś ze mną, gdziekolwiek idę. Stanowisz część mojego wewnętrznego pejzażu. – Pocałowała go w usta, czując smak łez, ale nie wiedziała, czyje to łzy, jej czy jego. Odsunęła się i dodała: – W taki czy inny sposób Wayne tej nocy powróci i jeśli mnie z nim nie będzie, będzie potrzebować ciebie.

Zamrugał szybko, płacząc bez wstydu. Nie szarpał kajdanek. Brzoza była gruba, wysoka prawie na dziesięć metrów. Bransoletka kajdanek ledwo obejmowała pień. Lou patrzył na Vic z żalem i oszołomieniem. Otworzył usta, ale zabrakło mu słów.

Upiór podjechał do zgliszcz i zatrzymał się przy samotnej stojącej ścianie, z włączonym silnikiem. Vic spojrzała w tamtą stronę. Z dali płynął śpiew Burla Ivesa.

– Nie rozumiem – powiedział Lou.

Sięgnęła do papierowej opaski na jego nadgarstku. Założono mu ją w szpitalu, zwróciła na nią uwagę w domu swojego ojca.

– Co to jest, Lou? – zapytała.

– To? – mruknął i ni to się zaśmiał, ni to zaszlochał. – Znowu zemdlałem. Nic takiego.

– Nie wierzę ci. Niedawno straciłam ojca. Nie mogę stracić też ciebie. Jeśli sądzisz, że będę narażać twoje życie bardziej niż do tej pory, to jesteś bardziej obłąkany niż ja. Wayne potrzebuje taty.

– Potrzebuje też matki – zaznaczył. – I ja cię potrzebuję.

Vic się uśmiechnęła – tym swoim starym uśmiechem, nieco zawadiackim, nieco drapieżnym.

– Żadnych obietnic – oznajmiła. – Jesteś najlepszy, Lou Carmody. Jesteś nie tylko dobrym człowiekiem. Jesteś autentycznym, najprawdziwszym bohaterem. I nie chodzi o to, że zabrałeś mnie na swój motocykl i wywiozłeś z tego miejsca. To była łatwizna. Chodzi mi o to, że każdego dnia byłeś dla Wayne’a. Przygotowywałeś mu drugie śniadanie do szkoły, chodziłeś z nim do dentysty i czytałeś mu wieczorami. Kocham cię, panie.

Znowu spojrzała na drogę. Manx wysiadł z samochodu. Przeszedł przez snopy reflektorów i po raz pierwszy od czterech dni mogła mu się dobrze przyjrzeć. Włosy miał czarne i lśniące, zaczesane od wielkiej wypukłości czoła. Wyglądał tak, jakby miał trzydzieści lat. W jednej ręce trzymał swój duży srebrny młotek, a w drugiej ściskał coś małego. Wyszedł ze świateł między drzewa, na krótko znikając w cieniu.

– Muszę iść – oświadczyła zdecydowanie. Pochyliła się i pocałowała Lou w policzek.

Chciał ją objąć, ale się wysmyknęła i podeszła do triumpha. Zmierzyła motocykl wzrokiem. W baku było wgniecenie wielkości pięści i jedna rura wisiała luźno, wyglądało na to, że będzie się wlec po ziemi. Ale motor zapali. Vic czuła, że na nią czeka.

Manx wyszedł z lasu i stanął między tylnymi światłami Upiora. Miała wrażenie, że patrzy prosto na nią, choć wydawało się niemożliwe, żeby ją widział w ciemności i padającym śniegu.

– Halo! – zawołał. – Jesteś z nami, Victorio? Jesteś tu ze swoją wredną maszyną?

– Puść go, Charlie! – krzyknęła. – Puść go, jeśli chcesz żyć! Nawet z odległości pięćdziesięciu metrów widziała, że Manx uśmiecha się do niej promiennie.

– Chyba już wiesz, że niełatwo mnie zabić! Ale chodź tutaj, Victorio! Jedź za mną do Gwiazdkowej Krainy! Chodźmy do Gwiazdkowej Krainy i zakończmy tę sprawę! Syn ucieszy się na twój widok!

Nie czekając na odpowiedź, wsiadł za kierownicę Upiora. Tylne światła pojaśniały i samochód ruszył.

– Jezu, Vic – jęknął Lou. – O Jezu… To błąd. On na ciebie czeka. Musi być jakiś inny sposób. Nie rób tego. Nie jedź za nim. Zostań ze mną, a znajdziemy inny sposób.

– Pora jechać, Lou – powiedziała. – Wypatruj Wayne’a. Niedługo będziecie razem.

Przerzuciła nogę przez siodełko i przekręciła kluczyk w stacyjce. Reflektor zamigotał i zgasł. Vic trzęsła się w krótkich spodenkach i tenisówkach. Nacisnęła piętą na pedał rozrusznika. Motor kaszlnął i zamruczał. Skoczyła jeszcze raz i usłyszała apatyczne pierdnięcie.

– Śmiało, skarbie – szepnęła. – Ostatnia przejażdżka. Sprowadźmy naszego chłopca do domu.

Wstała, żeby naskoczyć na dźwignię całym ciężarem ciała. Śnieg osiadał na delikatnych włoskach na jej ramionach. Skoczyła. Triumph z rykiem zbudził się do życia.

– Vic! – zawołał Lou

Nie mogła na niego spojrzeć. Gdyby to zrobiła i zobaczyła, że Lou płacze, chciałaby go objąć i być może opuściłaby ją odwaga. Wrzuciła bieg.

– Vic!

Na pierwszym biegu dodała gazu, wjeżdżając na strome, krótkie zbocze skarpy. Tylna opona sunęła zygzakiem po śliskiej od śniegu trawie. Vic musiała postawić stopę na ziemi i przepchać motocykl przez garb.

Straciła Upiora z oczu. Samochód okrążył zgliszcza starego domku myśliwskiego i zniknął w luce między drzewami po drugiej stronie. Wrzuciła drugi bieg, potem trzeci, przyspieszając, żeby go dopędzić. Kamienie strzelały spod kół. Motocykl wydawał się rozkołysany i niepewny na żwirze pokrytym warstwą śniegu.

Za ruiną wjechała w wysoką trawę, a potem na dukt wśród jodeł, taki wąski, że Upiór ledwo się na nim mieścił. W zasadzie była to tylko podwójna linia wąskich kolein, między którymi rósł gąszcz paproci.

Konary sosen pochylały się nad nią, tworząc niski, ciemny, ciasny korytarz. Upiór zwolnił, pozwalając się dopędzić, i dzieliło ich tylko pięć metrów. Vic jechała za jego tylnymi światłami, widząc tablicę NOS4A2. Lodowate powietrze przenikało przez jej cienką koszulkę, napełniało płuca surowym, zamarzniętym tchnieniem.

Drzewa zaczęły się odsuwać po obu stronach, okalając zasłaną kamieniami polanę. Przed nimi wznosił się kamienny mur ze starym ceglanym tunelem, ledwo dość szerokim, żeby Upiór się zmieścił. To jego most, pomyślała. Obok wejścia do tunelu do muru była przyśrubowana biała metalowa tablica. PARK JEST OTWARTY CODZIENNIE PRZEZ CAŁY ROK! PRZYGOTUJCIE SIĘ NA KRZYK HIP, HIP, ŚNIEG-RA, DZIECIAKI!

Upiór wśliznął się do tunelu. Głos Burla Ivesa budził echa w głębi wyłożonego cegłami przejazdu – korytarza, który, jak Vic wierzyła, nie istniał dziesięć minut temu.

Wjechała za nim. Prawa rura wlokła się po bruku, krzesząc iskry. Dudnienie silnika odbijało się echem w otoczonej kamieniami przestrzeni.

Upiór wyjechał po drugiej stronie. Vic sunęła blisko za nim. Z rykiem wypadła z ciemności, przejechała przez otwartą bramę z cukrowych laseczek, obok stojących na straży trzymetrowych dziadków do orzechów, i wreszcie znalazła się w Gwiazdkowej Krainie.

NOS4A2

Подняться наверх