Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 94
Laconia, New Hampshire
ОглавлениеHutter zorientowała się przed innymi, mimo że scena rozgrywała się na oczach wszystkich. Lou Carmody zaczął się osuwać. Prawa noga się pod nim ugięła i oparł się ręką o duży owalny stół w pokoju konferencyjnym.
– Panie Carmody? – powiedziała.
Opadł na obrotowe krzesło biurowe, siadł na nim z miękkim trzaskiem. Jego skóra zmieniła kolor, duża twarz stała się mlecznoblada, zlana potem. Przyłożył rękę do czoła, jakby sprawdzał, czy ma gorączkę.
– Panie Carmody! – powtórzyła Hutter, wołając do niego przez pokój.
Otaczali go mężczyźni; nie rozumiała, jak mogą tak stać i nie widzieć, że facet ma atak serca.
– Ruszam, Lou – powiedziała Vic McQueen. Hutter słyszała ją dzięki słuchawce Bluetooth w uchu. – Kocham cię.
– Ja ciebie też – wymamrotał Carmody. Miał słuchawki jak Tabitha Hutter; mieli je prawie wszyscy w pokoju, cały zespół przysłuchiwał się rozmowie.
Przebywali w pokoju konferencyjnym komendy policji pod Laconią. Mogłaby to być sala konferencyjna w Hiltonie albo Courtyard Marriotcie: duża, nijaka przestrzeń z ustawionym pośrodku długim owalnym stołem i oknami wychodzącymi na parking.
McQueen się rozłączyła. Hutter wyrwała słuchawkę.
Cundy, naczelny technik, pracował na laptopie, przeglądając Google Maps. Miał przed sobą powiększenie Sugarcreek w Pensylwanii, ulicę Bloch Lane. Oderwał oczy od ekranu i spojrzał na Hutter.
– Będą tam za trzy minuty. Może mniej. Właśnie rozmawiałem z miejscowymi, pędzą na sygnale.
Hutter otworzyła usta, chciała powiedzieć: Każ im wyłączyć te pieprzone syreny. Nie ostrzega się uciekiniera, że nadciąga pościg. To podstawowa zasada.
Ale wtedy Lou się pochylił, głowa mu opadła, uderzył nosem w stół. Stęknął cicho i ścisnął blat, jakby był na morzu i przywierał do wielkiego kawałka pływającego drewna.
Dlatego Hutter powiedziała coś innego.
– Karetka, natychmiast.
– Chce pani… karetka ma jechać na Bloch Lane? – zapytał Cundy.
– Nie, tutaj – odparła, szybko obchodząc stół. Podniosła głos: – Panowie, odsuńcie się, żeby pan Carmody miał czym oddychać. Cofnąć się. Cofnąć się, proszę.
Krzesło na kółkach powoli odtoczyło się do tyłu i Lou Carmody zsunął się ze stołu na podłogę, jakby otworzyła się pod nim zapadnia.
Daltry stał najbliżej, tuż za krzesłem. Trzymał w ręce kubek z napisem NAJWSPANIALSZY TATA ŚWIATA. Uskoczył i wylał czarną kawę na różową koszulę.
– Kurwa, co mu się stało? – zapytał.
Hutter przyklękła obok Carmody’ego, który w połowie leżał pod stołem. Przyłożyła ręce do jego wielkiego spadzistego ramienia i pchnęła. Przypominało to próbę przewrócenia materaca na drugą stronę. Wreszcie opadł na plecy, jego prawa ręka ściskała koszulkę z Iron Manem, skręcała materiał w supeł na wysokości piersi. Policzki miał obwisłe, usta szare. Sapnął przeciągle, urywanie. Jego oczy poruszały się we wszystkie strony, jakby próbował ustalić, gdzie jest.
– Zostań z nami, Lou – powiedziała Tabitha. – Niedługo przybędzie pomoc.
Pstryknęła palcami i w końcu znalazł ją spojrzeniem. Zamrugał i uśmiechnął się niepewnie.
– Podobają mi się pani kolczyki. Supergirl. Nie wyobrażam sobie pani jako Supergirl.
– Nie? A jako kogo? – zapytała, żeby go skłonić do mówienia. Zacisnęła palce na jego nadgarstku. Przez długą chwilę niczego nie czuła, potem nastąpiło jedno silne uderzenie, potem znowu cisza, potem seria szybkich uderzeń.
– Jako Velmę – odparł. – Wie pani? Ze Scooby-Doo.
– Dlaczego? Bo obie jesteśmy lekko puszyste? – zapytała Hutter.
– Nie. Ponieważ obie jesteście sprytne. Boję się. Potrzyma mnie pani za rękę?
Ujęła ją w dłonie, a on delikatnie gładził kciukiem kostki jej palców.
– Wiem, że nie wierzy pani w nic, co Vic powiedziała o Manxie – zaczął naglącym, pełnym przejęcia szeptem. – Wiem, że uważa ją pani za wariatkę. Nie może pani pozwolić, żeby fakty weszły w drogę prawdzie.
– O rany. Co za różnica?
Zaskoczył ją, bo się zaśmiał – był to szybki, bezsilny, zadyszany dźwięk.
Musiała z nim jechać karetką do szpitala. Nie chciał puścić jej ręki.