Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 87

Dom Snu

Оглавление

Vic zrobiła trzy małe, chwiejne kroki w tył i uderzyła obcasami w próg. Jedyne otwarte drzwi prowadziły do piwnicy. Zdążyła to sobie przypomnieć, gdy nogi się pod nią ugięły i poleciała do tyłu, jakby chciała usiąść, ale przecież nie było za nią żadnego krzesła. Nie było też podłogi. Przewróciła się i zaczęła spadać.

To będzie bolało, pomyślała, choć nie czuła niepokoju. Po prostu akceptowała fakt.

Doświadczyła krótkiego uczucia zawieszenia, jej wnętrzności stały się elastyczne i dziwne. Powietrze szumiało w uszach. Ujrzała w przelocie gołą żarówkę i sklejkę między belkami.

Klapnęła na schody tyłkiem, aż zachrzęściły kości, i fiknęła kozła z gracją poduszki ciśniętej w powietrze. Pomyślała o ojcu wyrzucającym papierosa za okno jadącego samochodu, jak niedopałek spada na asfalt i strzela iskrami w chwili zderzenia.

Uderzyła ramieniem w następny stopień i znowu się odbiła. Zahaczyła o coś kolanem, trafiła w coś policzkiem – miała wrażenie, że została kopnięta.

Vic założyła, że u stóp schodów rozbije się jak zrzucony wazon. Zamiast tego wylądowała na nierównym pagórku czegoś miękkiego, opakowanego w folię. Uderzyła w to twarzą, ale dolna część ciała jeszcze nie zakończyła podróży, jej stopy szaleńczo pedałowały w powietrzu. „Patrz, mamo, staję na rękach!”. Vic przypomniała sobie, jak krzyczała w Święto Niepodległości, spoglądając na świat, w którym niebo stało się trawą, a ziemia gwiazdami. W końcu znieruchomiała, leżąc na wznak na miękkiej folii, z klatką schodową za plecami.

Patrzyła na strome schody, widząc je do góry nogami. Nie czuła prawej ręki. Lewe kolano zdrętwiało. Była przekonana, że niebawem wybuchnie w nim ból nie do wytrzymania.

Bing schodził po schodach z zieloną butlą w ręce, trzymając ją za zawór. Sekator zostawił w kuchni. Zaszła w nim straszna przemiana, maska przeciwgazowa zastąpiła jego twarz, w miejscu ust pojawiła się groteskowa gałka, jak u jakiejś pozaziemskiej istoty, a oczy zniknęły za plastikowymi okienkami. Vic chciała wrzasnąć, ale była zbyt oszołomiona, żeby wydać jakikolwiek dźwięk.

Bing zszedł z ostatniego stopnia i stanął w taki sposób, że jej głowa znalazła się między jego butami. Za późno przyszło jej na myśl, że znowu ją skrzywdzi. Oburącz podniósł butlę i opuścił na jej brzuch, wyciskając z niej powietrze. Vic zakaszlała gwałtownie i przekręciła się na bok. Kiedy odzyskała dech, pomyślała, że zaraz zwymiotuje.

Butla zagrzechotała, gdy ją postawił. Człowiek w Masce Przeciwgazowej złapał ją za włosy i szarpnął. Rozdzierający ból spowodował, że krzyknęła, na przekór postanowieniu, że będzie milczeć. Chciał, żeby podniosła się na ręce i kolana, a ona posłuchała, ponieważ tylko w ten sposób mogła złagodzić cierpienia. Wsunął pod nią wolną rękę i złapał ją za pierś, ściskając, jakby oceniał dojrzałość grejpfruta. Zachichotał.

Potem pociągnął. Pełzła na czworakach, gdy tylko mogła, ponieważ wtedy mniej bolało, ale dla niego nie miało znaczenia, czy sprawia jej ból, czy nie. Kiedy ręce odmówiły jej posłuszeństwa, powlókł ją za włosy. Z przerażeniem usłyszała własny krzyk:

– Proszę!

Miała mętne pojęcie, jak wygląda piwnica, było to nie tyle pomieszczenie, ile długi korytarz. Zobaczyła pralkę i suszarkę, nagi manekin kobiety w masce przeciwgazowej, uśmiechnięte popiersie Jezusa, który rozdzierał szatę, żeby pokazać anatomicznie poprawne serce, z policzkiem zbrązowiałym i pokrytym bąblami, jakby poparzył go ogień. Słyszała płynące skądś metaliczne pobrzękiwanie. Trwało bez chwili przerwy.

Człowiek w Masce Przeciwgazowej zatrzymał się na końcu korytarza i Vic usłyszała stalowy szczęk, gdy odsuwał ciężkie żelazne drzwi na prowadnicy. Jej zmysły nie nadążały za tempem wypadków. Jakaś jej część wciąż przebywała w głębi korytarza, patrząc na tego spalonego Jezusa. Inna część była w kuchni i spoglądała na poobijaną zieloną butlę opartą na krześle, SEWOFLURAN. ŁATWOPALNE. Część jej klęczała przy wypalonych ruinach kościoła New American Tabernacle Faith, trzymając w rękach kamień i waląc nim w lśniący zamek, dość twardy, by krzesać miedziane iskry. Część jej była w New Hampshire, paląc z detektywem Daltrym, obracając w palcach jego mosiężną zapalniczkę, tę z marynarzem Popeye.

Człowiek w Masce Przeciwgazowej zmusił ją, żeby przeszła na kolanach przez prowadnicę, wciąż szarpiąc ją za włosy. W drugiej ręce wlókł zieloną butlę, SEWOFLURAN. To ona tak dzwoniła – podstawa butli dzwoniła cicho i bez przerwy, ciągnięta po betonie. Brzęczała jak tybetańska misa modlitewna, mnich toczył malet wokół świętego naczynia.

Za progiem szarpnął ją do przodu, mocno, i znowu znalazła się na czworakach. Kopnął ją w tyłek i ręce się pod nią ugięły.

Upadła na podbródek. Zęby jej się zatrzasnęły i wszystkie przedmioty w pomieszczeniu – lampa w kącie, łóżko polowe, zlew – rozbłysły czernią, jakby każdy z nich miał tajemne cieniste ja, które można zbudzić, spłoszyć do lotu jak stado wróbli.

Przez chwilę to stado cieni groziło, że zaraz na nią opadnie. Przepłoszyła je okrzykiem. Pomieszczenie pachniało starymi rurami, betonem, brudną pościelą i gwałtem.

Vic chciała się podnieść, ale już samo zachowanie przytomności było wystarczająco trudne. Wyczuwała tę drżącą, żywą ciemność, gotową się rozwinąć i spowić wszystko wokół niej. Jeśli teraz zemdleje, przynajmniej nie będzie czuła, jak ten bydlak ją gwałci. Nie będzie też czuła, jak ją zabija.

Drzwi zagrzechotały i zamknęły się ze srebrzystym dźwiękiem, który zawibrował w powietrzu. Człowiek w Masce Przeciwgazowej złapał ją za ramię, przewrócił na plecy. Jej głowa zakołysała się bezwładnie, czaszka stuknęła w dziobaty beton. Kurdupel ukląkł nad nią z przejrzystą plastikową maską w ręce, profilowaną, dostosowaną do kształtu ust i nosa. Chwycił ją za włosy, szarpnął głowę, założył jej maskę na twarz. Przycisnął dłonią. Przejrzysta plastikowa rurka biegła od maski do zbiornika.

Vic uderzyła w rękę przyciskającą maskę do jej twarzy, próbowała drapać go po nadgarstku, ale miał grube płócienne rękawice ogrodnicze. Nie mogła znaleźć ciała.

– Oddychaj głęboko – powiedział. – Poczujesz się lepiej. Po prostu się odpręż. Dzionek dobiegł końca, słońce zaszło za górami, Pan Bóg płonął żywcem, ja dobiłem go kulami.

Jedną ręką trzymał maskę, drugą sięgnął do tyłu i przekręcił zawór butli. Vic usłyszała syk i poczuła na ustach tchnienie chłodnego powietrza, a potem podmuch czegoś, co pachniało jak piernik.

Złapała rurkę, okręciła ją wokół ręki i szarpnęła. Rurka z cichym pyknięciem wyskoczyła z zaworu. Z butli wystrzelił biały opar. Człowiek w Masce Przeciwgazowej spojrzał na zieloną butlę, ale nie wydawał się wcale przejęty.

– Mniej więcej połowa z nich to robi – powiedział. – Nie lubię tego, bo marnuje się gaz, ale jeśli nie chcesz po dobroci, załatwimy to inaczej.

Zerwał maskę z jej twarzy, rzucił ją w kąt. Gdy Vic zaczęła podnosić się na łokciach, uderzył ją pięścią w brzuch. Skuliła się, obejmując bolesne miejsce, trzymając mocno, jak kochanka. Odetchnęła przeciągle. Piwnica była pełna przyprawiającego o zawrót głowy gazu o zapachu piernika.

Człowiek w Masce Przeciwgazowej był niski – piętnaście centymetrów niższy od niej – i korpulentny, lecz mimo to poruszał się ze zwinnością artysty ulicznego, faceta, który gra na bandżo, jednocześnie chodząc na szczudłach. Podniósł butlę oburącz i ruszył w jej stronę, celując w nią otwartym zaworem. Płynęła z niego biała mgiełka gazu, który szybko się rozpraszał, znikał, stawał się niewidzialny. Wciągnęła kolejny haust powietrza, które smakowało jak deser. Cofała się, odpychając od podłogi rękami i piętami, sunąc na tyłku. Chciała wstrzymać oddech, ale nie mogła. Jej drżącym mięśniom brakowało tlenu.

– Dokąd idziesz? – zapytał kurdupel przez maskę przeciwgazową. Szedł za nią z butlą, rozpylając gaz. – Pomieszczenie jest hermetyczne. Dokądkolwiek byś poszła, musisz oddychać. Mam w tym zbiorniku trzysta litrów. Taką ilością mógłbym uśpić namiot pełen słoni, skarbie.

Kopnął jej stopę, rozsuwając nogi, potem czubkiem tenisówki nacisnął na jej krocze. Krzyknęła z odrazy. Opadło ją przelotne, ale dojmujące wrażenie, że jest gwałcona. Przez chwilę żałowała, że gaz jeszcze nie pozbawił jej przytomności, nie chciała czuć tam jego stopy, nie chciała wiedzieć, co się stanie później.

– Suko, suko, kładź się spać – wymamrotał Człowiek w Masce Przeciwgazowej. – Śpij, gdy będę cię dymać. – Znowu zachichotał.

Vic wcisnęła się w kąt, uderzyła głową w otynkowaną ścianę. On wciąż się zbliżał, trzymając butlę, rozpylając białą mgłę. Sewofluran zmiękczał kontury każdego przedmiotu, rozmywał krawędzie. Vic wiedziała, że po drugiej stronie piwnicy stoi łóżko, ale teraz dostrzegła zarysy trzech łóżek, nakładających się na siebie, na wpół ukrytych za dymem. W gęstniejącej mgle sam Człowiek w Masce Przeciwgazowej się rozdwoił, a potem scalił.

Podłoga przechylała się pod nią powoli, przemieniała w zjeżdżalnię, i Vic w każdej chwili mogła się po niej zsunąć, od rzeczywistości w nieświadomość. Kopała nogami, zapierała się obcasami o podłogę, żeby nie zjechać, żeby utrzymać się w kącie pokoju. Wstrzymała oddech, ale jej płuca wypełniało nie powietrze, lecz ból, a serce dudniło jak silnik triumpha.

– Jesteś tutaj i wszystko będzie lepiej! – wykrzyczał Człowiek w Masce Przeciwgazowej, nagle oszalały z podniecenia. – Jesteś moją drugą szansą! Jesteś tutaj, i teraz pan Manx wróci i zabierze mnie do Gwiazdkowej Krainy! Jesteś tutaj, a ja w końcu dostanę, co mi się należy!

Przez jej głowę przemykały obrazy, szybko, jak karty tasowane przez magika. Znowu była na podwórzu za domem, Daltry pocierał kciukiem swoją zapalniczkę, płomień się nie pojawił, więc wzięła ją od niego i przy pierwszej próbie skoczyła błękitna iskra. Przez chwilę oglądała rysunek na boku zapalniczki, Popeye zadaje potężny cios, efekt dźwiękowy wyrażony jakimś słowem, nie pamiętała jakim. Potem przed oczami stanęło jej ostrzeżenie wypisane na butli z gazem: ŁATWOPALNE. Później jego miejsce zajęła prosta myśl. Nie obraz, lecz decyzja. Zabiorę go ze sobą. Zabiję tego gnojka.

Zapalniczka, pomyślała, jest w prawej kieszeni. Spróbowała po nią sięgnąć, ale równie dobrze mogłaby próbować ją wyłowić z bezdennego woreczka scrabble Maggie; kieszeń nie miała końca.

Człowiek w Masce Przeciwgazowej stanął przy jej stopach, celując w nią zaworem, trzymając butlę w obu rękach. Słyszała, jak butla do niej szepcze, jak wydaje długie, zabójcze polecenie zachowania ciszy: Szszszsz.

Jej palce dotknęły metalu, zamknęły się wokół niego. Wyszarpnęła rękę z kieszeni i podniosła zapalniczkę, trzymając ją między sobą i Człowiekiem w Masce Przeciwgazowej, jak krzyż do odstraszenia wampira.

– Nie zmuszaj mnie – wysapała i znów zaczerpnęła haust trującego piernikowego dymu.

– Nie zmuszać cię do czego? – zapytał.

Otworzyła wieczko zapalniczki. Człowiek w Masce Przeciwgazowej usłyszał pstryknięcie, dopiero teraz zobaczył zapalniczkę, cofnął się o krok.

– Hej – powiedział z nutą ostrzeżenia w głosie. Zrobił kolejny krok do tyłu, trzymając butlę w ramionach jak dziecko. – Nie! To nie jest bezpieczne! Zwariowałaś?

Vic przeciągnęła kciukiem po stalowej zębatce. Kółko przekręciło się ze zgrzytem i z kamienia strzelił pęk białych iskier, i przez jedną cudowną chwilę wstążka błękitnego ognia płonęła w powietrzu. Płomień rozwinął się jak ognisty wąż, pędząc prosto w stronę butli. Delikatny biały opar tryskający z zaworu przemienił się w dziki jęzor ognia.

Butla z sewofluranem na chwilę stała się miotaczem ognia o niewielkim zasięgu, rzygającym płomieniem z boku na bok, gdy Człowiek w Masce Przeciwgazowej chwiejnie odsuwał się od Vic. Zrobił trzy kroki, mimowolnie ratując jej życie. W jaskrawym świetle zdążyła przeczytać, co było napisane na zapalniczce:

ŁUBUDU!

Wyglądało to tak, jakby Człowiek w Masce Przeciwgazowej wycelował wyrzutnię rakietową w swoją pierś i odpalił ją z bliskiej odległości. Butla eksplodowała, dno odpadło. Biały strumień płonącego gazu poderwał go w powietrze i rzucił na drzwi. Trzysta litrów sprężonego sewofluranu wybuchło, przemieniając butlę w ogromną laskę trotylu. Vic nie umiałaby znaleźć porównania dla dźwięku, z jakim to się stało: potężny trzask sprawił, że poczuła się tak, jakby igły przebiły jej bębenki.

Człowiek w Masce Przeciwgazowej uderzył w żelazne drzwi z siłą wystarczającą, żeby je wyrwać z prowadnic. Vic zobaczyła coś, co wydawało się wybuchem czystego światła. Powietrze rozjarzone gazową jasnością sprawiało, że połowa pomieszczenia zniknęła w oślepiającym białym rozbłysku. Vic odruchowo poderwała ręce, żeby osłonić twarz, i zobaczyła, jak delikatne złote włoski na gołych ramionach skręcają się i kurczą z gorąca.

W następstwie eksplozji świat się zmienił. Piwnica rozszerzała się i kurczyła jak serce. Przedmioty pulsowały zgodnie z jej przyspieszonym tętnem. W powietrzu wirował złoty dym.

Kiedy tu weszła, widziała cienie wyskakujące zza mebli. Teraz meble rozsiewały błyski jasności. Wydawało się, że puchną i próbują wybuchnąć jak butla z gazem.

Vic poczuła wilgoć ściekającą po policzku i pomyślała, że to łzy, ale kiedy dotknęła twarzy, palce zrobiły się czerwone.

Zadecydowała, że powinna odejść. Wstała i zrobiła krok, a wtedy pomieszczenie gwałtownie przechyliło się w lewo. Osunęła się z powrotem na podłogę.

Przyklękła, jak każą robić w Małej Lidze, gdy ktoś odniesie obrażenia. Płonące strzępy unosiły się w powietrzu. Piwnica przechyliła się w prawo, a ona wraz z nią. Runęła na bok.

Jasne promienie wyskakiwały z łóżka, ze zlewu, błyskały wokół drzwi. Do tej pory nie miała pojęcia, że każdy przedmiot na świecie może zawierać tajemne jądra ciemności i światła i że potrzeba tylko gwałtownego szoku, aby ujawnić jedno bądź drugie. Z każdym uderzeniem serca światło stawało się coraz jaśniejsze. Nie słyszała żadnego dźwięku z wyjątkiem chrapliwej, nierównej pracy własnych płuc.

Odetchnęła głęboko, wdychając aromat przypalonego piernika. Świat stał się jasną bańką światła, która rosła na jej oczach, puchła, przysłaniała wszystko inne, zbliżając się do nieuchronnego… Puf!

NOS4A2

Подняться наверх