Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 71

Jezioro Winnipesaukee

Оглавление

Kiedy Człowiek w Masce Przeciwgazowej pojawił się z bronią, Vic próbowała się wycofać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Lufa rewolweru zatrzymała ją w miejscu, przykuwała uwagę jak zegarek kieszonkowy hipnotyzera. Równie dobrze mogłaby być zakopana w ziemi po biodra.

Nagle Manx stanął między nią i uzbrojonym mężczyzną. Trzydziestkaósemka wypaliła i lewe ucho Manxa zniknęło w czerwonym błysku.

Manx wrzasnął – żałosny krzyk nie bólu, lecz furii. Rewolwer wypalił po raz drugi. Vic zobaczyła, że mgła zawirowała na prawo od niej, prosta linia czystego powietrza znaczyła przejście kuli.

„Jeśli będziesz tak stać chwilę dłużej, zastrzeli cię na oczach Wayne’a”, powiedział jej ojciec, kładąc rękę na jej plecach. „Nie stój, niech Wayne tego nie widzi”.

Rzuciła okiem na samochód, spojrzała przez przednią szybę i zobaczyła swojego syna na tylnym siedzeniu. Twarz miał zaczerwienioną, rysy stężałe i wściekle machał do niej ręką: Rusz się! Uciekaj!

Vic nie chciała, żeby widział, jak ucieka, zostawiając go samego. Wszystkie dotychczasowe zawody, jakie mu sprawiła, były niczym w porównaniu z tą ostatnią, niewybaczalną porażką.

Myśl przeszyła jej głowę jak kula pędząca przez mgłę: jeśli tu umrzesz, nikt nie znajdzie Manxa.

– Wayne! – krzyknęła. – Przyjdę! Gdziekolwiek będziesz, znajdę cię!

Nie wiedziała, czy ją usłyszał. Ledwie słyszała samą siebie. W uszach jej wyło, była niemal głucha po huku rewolweru Człowieka w Masce Przeciwgazowej. Głos Manxa wrzeszczącego: „Zastrzel ją! Zastrzel ją natychmiast!” płynął przez mgłę, dosłownie i w przenośni.

Obcas zapiszczał na trawie, gdy się odwróciła. W końcu mogła się ruszyć. Spuściła głowę, łapiąc za kask, chcąc go zdjąć, zanim wystartuje. Czuła się komicznie powolna, kiedy stopy bębniły po ziemi, nigdzie jej nie niosąc, podczas gdy trawa falowała pod nią jak dywan. Świat milczał, słyszała tylko ciężkie dudnienie kroków wzmocnione przez wnętrze kasku.

Człowiek w Masce Przeciwgazowej będzie chciał strzelić jej w plecy, wpakować kulkę w kręgosłup. Miała nadzieję, że kula ją zabije. Nie chciała bezsilnie leżeć, sparaliżowana, i czekać, aż on ją dobije. W plecy, myślała, w plecy, w plecy, jedyne słowa, które zdołał sklecić jej umysł. Cały jej słownik zredukowany został do tych słów.

Była w połowie zbocza.

Wreszcie zerwała kask, rzuciła go na bok.

Huknął strzał.

Coś musnęło wodę na prawo od niej, jakby dziecko puszczało kaczki.

Stopy Vic zadudniły na deskach pomostu. Pomost wznosił się pod nią i opadał. Zrobiła trzy kroki i wskoczyła do wody.

Uderzyła w powierzchnię – pomyślała, że kula rozcina mgłę – a potem znalazła się w jeziorze, pod wodą.

Zanurkowała prawie do dna, gdzie świat był mroczny i spowolniony.

Zdawało jej się, że ledwie przed chwilą była w mrocznej zieleni zatopionego świata jeziora, że wraca do cichego, spokojnego stanu nieświadomości.

Żeglowała przez chłodny bezruch.

Kula uderzyła w jezioro, na lewo od niej, może piętnaście centymetrów dalej, wyrywając tunel w wodzie, wirując w ciemności, zwalniając szybko. Vic cofnęła się i na oślep machnęła ręką, jakby mogła ją odpędzić. Jej dłoń zacisnęła się na czymś gorącym. Otworzyła ją, spojrzała na przedmiot, który wyglądał jak ołowiany ciężarek wędkarski. Poruszona woda wytoczyła go z jej ręki. Dopiero gdy zatonął, zrozumiała, że chwyciła kulę.

Przekręciła się, machnęła nogami, patrząc teraz w górę, czując ból w płucach. Zobaczyła powierzchnię jeziora, jasną srebrną płachtę wysoko nad głową. Trzy, cztery metry dalej unosiła się tratwa.

Vic ruszyła przez wodę.

Jej klatka piersiowa stała się pulsującą, pełną ognia grotą.

Machała nogami, zagarniała wodę rękami. Nagle znalazła się pod tratwą, pod czarnym prostokątem.

Popłynęła w górę. Myślała o swoim ojcu, o materiale, którego używa do wysadzania skał, o śliskich białych foliowych paczkach ANFO. Jej pierś była szczelnie napakowana ANFO, gotowa eksplodować.

Jej głowa wystrzeliła z wody. Vic sapnęła, napełniając płuca powietrzem.

Znajdowała się w głębokim cieniu, pod deskami, między rdzewiejącymi metalowymi beczkami. Pachniały kreozotem i zgnilizną.

Starała się oddychać po cichu. Każdy wydech budził echa w niewielkiej, niskiej przestrzeni.

– Wiem, gdzie jesteś! – wrzasnął Człowiek w Masce Przeciwgazowej. – Nie ukryjesz się przede mną!

Głos miał piskliwy, urywany, dziecinny. Jest dzieckiem, uświadomiła sobie Vic. Miał może trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt lat, ale mimo to był tylko jednym z zatrutych przez Manxa dzieci.

I tak, prawdopodobnie wiedział, gdzie ona jest.

Przyjdź po mnie, mały skurwielu, pomyślała i otarła twarz.

Potem usłyszała głos Manxa. Wołał do niej niemal łagodnym tonem.

– Victorio, Victorio, Victorio McQueen!

Między dwiema metalowymi beczkami biegła szczelina szeroka może na dwa centymetry. Vic podpłynęła do niej i spojrzała. Zobaczyła Manxa, który stał dziesięć metrów dalej, na końcu pomostu, i Człowieka w Masce Przeciwgazowej za jego plecami. Twarz Manxa była zakrwawiona, jakby ustami łowił jabłka w kuble pełnym krwi.

– No nie! Nieźle mnie pocięłaś, Victorio McQueen. Zrobiłaś kotlet z mojej twarzy, a mojemu towarzyszowi udało się odstrzelić mi ucho. I licz tu na przyjaciół! No tak. Jestem cały we krwi. Od tej pory będę ostatnim kawalerem proszonym do tańca, zobaczysz! – Roześmiał się, po czym podjął: – To prawda, co mówią. Życie naprawdę zatacza bardzo małe kręgi. Znów jesteśmy razem. Wywijasz się jak piskorz. Jezioro jest dla ciebie idealnym miejscem. – Zamilkł, a kiedy zaczął mówić, w jego głosie brzmiała niemal nutka humoru. – Może to sprawiedliwe. Nie zabiłaś mnie. Tylko odizolowałaś od moich dzieci. Wet za wet. Mogę odjechać i po prostu cię zostawić. Ale zrozum, twój syn jest teraz ze mną i nigdy go nie odzyskasz. Choć się spodziewam, że czasami zadzwoni do ciebie z Gwiazdkowej Krainy. Będzie tam szczęśliwy. Nigdy go nie skrzywdzę. Jakkolwiek teraz się czujesz, kiedy znów usłyszysz jego głos, będziesz wiedziała, co się wtedy czuje. I zrozumiesz, że lepiej jest mu ze mną niż z tobą.

Pomost zatrzeszczał. Silnik rolls-royce’a pracował na jałowym biegu. Vic uwolniła się od przesiąkniętej wodą, ciężkiej kurtki Lou. Myślała, że kurtka od razu pójdzie na dno, ale nie, unosiła się na powierzchni jak czarne, toksyczne odpady.

– Oczywiście, może będziesz chciała nas znaleźć – mówił Manx chytrym głosem. – Jak znalazłaś mnie wcześniej. Miałem całe lata na rozmyślanie o tym moście w lesie. O twoim nieprawdopodobnym moście. Wiem wszystko o takich mostach. Wiem wszystko o drogach, które można znaleźć tylko umysłem. Tak znalazłem moją drogę do Gwiazdkowej Krainy. Jest tam Nocna Droga i tory kolejowe do Kręgocińca, i drzwi do Śródświata, i stary szlak do Zmyślonego Domku na Drzewie, i cudowny kryty most Victorii. Wciąż wiesz, jak się tam dostać? Znajdź mnie, Vic, jeśli potrafisz, będę czekać na ciebie w Domu Snu. Tam się zatrzymam przed powrotem do Gwiazdkowej Krainy. Znajdź mnie, a znów pogadamy.

Odwrócił się i jego ciężkie kroki zadudniły na pomoście.

Człowiek w Masce Przeciwgazowej z potężnym nieszczęśliwym westchnieniem podniósł rewolwer i płomień bluznął z lufy.

Sosnowa deska nad jej głową pękła, wybuchła w deszczu drzazg. Druga kula przeszorowała przez wodę po prawej stronie, rysując kreskę na powierzchni jeziora. Vic rzuciła się w tył, odsuwając się od wąskiej szczeliny, przez którą obserwowała obu mężczyzn. Trzecia kula odbiła się od zardzewiałej stalowej drabinki. Z cichym, zwyczajnym pluskiem spadła do wody przed tratwą.

Vic cięła wodę rękami.

Trzasnęły drzwi samochodu.

Usłyszała chrzęst opon, gdy samochód jechał tyłem przez podwórko, usłyszała, jak podskoczył na wyrwanych drągach ogrodzenia.

Pomyślała, że może to podstęp, że może Manx wsiadł do auta, a ten drugi, Człowiek w Masce Przeciwgazowej, został, ukryty z bronią. Zamknęła oczy. Nadsłuchiwała pilnie.

Kiedy uniosła powieki, miała przed sobą wielkiego, kosmatego pająka zawieszonego na szarych strzępach pajęczyny. Coś – kula, może jej ręka – podarło sieć. Jak w jej wypadku, nic nie zostało z misternie utkanego świata.

NOS4A2

Подняться наверх