Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 82

Garaż Binga

Оглавление

Gdzieś szczekał pies, warczała kosiarka do trawy i świat się toczył, ale tutaj, w rolls-roysie, świat stanął w miejscu, ponieważ telefon zniknął.

Wayne wyciągnął szufladę i wsunął do niej rękę, obmacując beżowe wnętrze, jakby telefon mógł się schować gdzieś pod podszewką. Wiedział, że się nie pomylił, że włożył go do tej szuflady, ale gdy ją zamknął, na wszelki wypadek zajrzał do drugiej, pod fotelem pasażera. Była tak samo pusta.

– Gdzie jesteś? – krzyknął, choć już znał odpowiedź. Podczas gdy mył ręce, Manx wsiadł do samochodu i zabrał telefon. Pewnie w tej chwili miał go w kieszeni swojego fraka. Wayne’owi zbierało się na płacz. W głębi serca wzniósł kruchą katedrę nadziei, a Manx ją rozdeptał i podłożył ogień. BÓG SPŁONĄŁ ŻYWCEM, ZOSTAŁ TYLKO DIABEŁ.

To było głupie – bezsensowne – ale Wayne wrócił do pierwszej szuflady i znowu ją otworzył, żeby jeszcze raz do niej zajrzeć.

W szufladzie leżały ozdoby choinkowe.

Przed chwilą ich nie było. Przed chwilą szuflada była absolutnie pusta. Teraz zawierała emaliowanego aniołka ze spuszczonymi oczami, duży srebrny płatek śniegu oprószony brokatem i śpiący błękitny księżyc w czapce Świętego Mikołaja.

– Co to jest? – wymamrotał Wayne, prawie nie zdając sobie sprawy, że mówi na głos.

Podnosił je po kolei.

Anioł wisiał na złotej pętelce, obracając się powoli, trąbiąc w róg.

Śnieżynka wyglądała zabójczo, jak broń, jak gwiazdka ninja.

Księżyc uśmiechał się do swoich prywatnych myśli.

Wayne włożył ozdoby do szuflady i zasunął ją delikatnie.

Potem znów otworzył.

Pusta.

Sapnął ze złości i frustracji. Zatrzasnął szufladę, szepcząc wściekle:

– Chcę odzyskać mój telefon.

Coś trzasnęło na przednim siedzeniu. Wayne poderwał głowę i zobaczył, że otwiera się schowek.

Jego komórka leżała na pliku map drogowych.

Stanął na tylnym siedzeniu. Musiał się zgarbić, przyciskając tył głowy do sufitu, ale dał radę. Czuł się tak, jakby właśnie zobaczył magiczną sztuczkę – magik przesunął dłoń nad bukietem kwiatów i przemienił je w iPhone’a. Z jego zaskoczeniem – nawet zdumieniem – mieszało się nieprzyjemne mrowienie wielkiego niepokoju.

Upiór się z nim droczy.

Upiór albo Manx. Przyszło mu do głowy, że stanowią jedność, że jeden stanowi przedłużenie drugiego. Pomyślał, że Upiór jest nieodłączną częścią Manxa, jak ręce i nogi.

Wayne wlepił oczy w komórkę, już wiedząc, że musi spróbować ją zabrać ze schowka – już wiedząc, że samochód znajdzie sposób, żeby mu to uniemożliwić.

Ale mniejsza o telefon; drzwi po stronie kierowcy nie są zamknięte, nic mu nie przeszkodzi wydostać się z samochodu i uciec co sił w nogach. Nic z wyjątkiem tego, że gdy ostatnio próbował przedostać się na przedni fotel, za każdym razem jakoś lądował z tyłu.

Chociaż wtedy był oszołomiony. Człowiek w Masce Przeciwgazowej rozpylił piernikowy dym i to go otumaniło. Z ledwością podniósł się z podłogi. Nic dziwnego, że spadał na siedzenie. Prawdziwy cud, że tak długo zdołał zachować przytomność.

Wayne uniósł prawą rękę, przygotowany sięgnąć nad oparciem fotela, i w tej samej chwili zauważył, że wciąż trzyma ozdobę choinkową w kształcie księżyca. Co więcej, pocierał kciukiem gładką, sierpowatą krzywiznę przez całą minutę: bezmyślny ruch, który uznał za dziwnie kojący. Zamrugał, przez chwilę zdezorientowany – mógłby przysiąc, że odłożył wszystkie ozdoby do szuflady.

Teraz zauważył, że ten księżyc z pulchnymi policzkami, dużym nosem i długimi rzęsami nieco przypomina jego ojca. Schował go do kieszeni, potem znowu podniósł rękę i sięgnął w stronę schowka.

Jego palce, gdy tylko znalazły się nad oparciem fotela, nagle zmalały. Przemieniły się w cieliste guzki, jakby zostały ucięte przy pierwszym stawie. Kiedy zobaczył, co się dzieje, jego ramiona podskoczyły w nerwowym odruchu, ale nie cofnął ręki. To było groteskowe, ale również fascynujące.

Czuł końce palców. Mógł je potrzeć, czuł, jak opuszek kciuka gładzi palec wskazujący. Po prostu ich nie widział.

Sięgnął dalej nad fotelem, wsunął całą rękę za niewidzialną barierę. Jego ramię skurczyło się do gładkiego różowego kikuta, jakby poddano je bezbolesnej amputacji. Otworzył i zamknął dłoń, której nie widział. Była tam; czuł swoją rękę. Tylko nie był pewien, gdzie jest to „tam”.

Sięgnął trochę dalej mniej więcej w kierunku schowka i swojego telefonu.

Coś trąciło go w plecy. W tej samej chwili palce niewidzialnej ręki uderzyły w coś twardego.

Wayne odwrócił głowę.

Ręka – jego ręka – wysuwała się z kanapy. Nie przedzierała się przez oparcie, ale jakby z niego wyrastała. Dłoń i przedramię wyglądały naturalnie, lecz bliżej oparcia ciało ciemniało, stawało się bardziej szorstkie i płynnie przechodziło w podniszczone obicie, naciągając beżową skórę.

W takiej sytuacji wrzask byłby naturalną reakcją, ale Wayne wyczerpał zasoby krzyku. Zacisnął pięść. Dłoń wyrastająca z siedzenia zacisnęła palce. Kontrolowanie oderwanej od ciała ręki, która stanowiła przedłużenie oparcia kanapy, sprawiło, że jego żołądek zwariował.

– Powinieneś spróbować sam ze sobą walki kciuków – powiedział Manx.

Wayne podskoczył i gwałtownie cofnął rękę. Kończyna wystająca z oparcia skurczyła się, została wchłonięta w skórę obicia i w następnej chwili znowu znalazła się tam, gdzie trzeba, przy jego barku. Wayne przycisnął rękę do piersi. Pod nią biło szybko jego serce.

Manx się pochylał, zaglądając przez tylne boczne okno. Uśmiechał się, pokazując zakrzywione, wystające górne zęby.

– Z tyłu tego starego samochodu musi być mnóstwo zabawy! Nie znajdziesz więcej zabawy na czterech kółkach!

W ręce trzymał talerz z jajecznicą na boczku i tostem. W drugiej miał szklankę soku pomarańczowego.

– Z radością się dowiesz, że w tym posiłku nie ma absolutnie niczego zdrowego. Samo masło, sól i cholesterol! Nawet sok pomarańczowy jest dla ciebie szkodliwy. W rzeczywistości jest to coś, co nosi nazwę „napój pomarańczowy”. Ale powiem ci, że sam nigdy w życiu nie brałem witamin i doczekałem podeszłego wieku. Szczęście zrobi dla ciebie więcej niż wszelkie cudowne leki, które mogą wymyślić aptekarze!

Wayne usiadł na kanapie. Manx otworzył drzwi, podał mu talerz i sok. Wayne spostrzegł, że nie ma widelca. Stary może zachowywał się tak, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi, jednak nie miał zamiaru dawać swojemu pasażerowi żadnej ostrej broni… proste, idealnie jasne przypomnienie, że nie jest kumplem, tylko więźniem. Wayne wziął talerz, a potem Manx usiadł obok niego.

Manx powiedział, że piekło nie jest za gorące dla ludzi, którzy zabawiają się z dziećmi, ale Wayne się przygotował, spodziewał się, że Manx zacznie go dotykać. Sięgnie między jego nogi, zapyta go, czy bawił się kiedyś swoim smyczkiem.

Wayne postanowił, że kiedy Manx wykona swój ruch, będzie się bronić, choć wiedział, że przegra, że padnie ofiarą molestowania. Rzuci w faceta śniadaniem. Będzie gryzł.

To nie będzie miało znaczenia. Jeśli Manx zechce ściągnąć mu spodnie i zrobić – coś mu zrobić – to zrobi. Jest większy. Proste. Wayne postanowił, że dołoży wszelkich starań, żeby jakoś to przeżyć. Będzie udawać, że jego ciało należy do kogoś innego, będzie myślał o lawinie, którą kiedyś widział ze swoim tatą. Wyobraził sobie, że jest pogrzebany pod śniegiem i spoczywa tam z cichą ulgą. Pewnego dnia zostanie gdzieś pogrzebany (raczej prędzej niż później, pomyślał) i to, co zrobił mu Manx, nie będzie miało znaczenia. Miał tylko nadzieję, że jego mama nigdy się nie dowie. Już jest nieszczęśliwa. Tak bardzo się starała, żeby nie wariować i nie pić. Nie cierpiał myśli, że stanie się dla niej kolejnym źródłem bólu.

Ale Manx go nie dotknął. Westchnął i rozprostował nogi.

– Widzę, że już znalazłeś ozdobę, żeby ją powiesić na choince, kiedy dotrzemy do Gwiazdkowej Krainy – powiedział. – Na znak twojego przejścia do tamtego świata.

Wayne spuścił oczy na swoją prawą rękę i z zaskoczeniem zobaczył, że znów trzyma ten śpiący księżyc i pociera kciukiem jego krzywiznę. Nie pamiętał, kiedy go wyjął z kieszeni.

– Moje córki przyniosły małe aniołki, żeby zaznaczyć kres swojej podróży – mówił Manx z roztargnieniem, zadumanym głosem. – Dbaj o niego, Wayne. Strzeż go tak, jakby to było twoje własne życie!

Poklepał go po plecach i skinął głową, wskazując przód samochodu. Wayne spojrzał w tamtą stronę… i ujrzał otwarty schowek. A w nim swój telefon.

– Naprawdę myślałeś, że zdołasz coś ukryć przede mną? – zapytał Manx. – Tutaj, w tym samochodzie?

Nie brzmiało to jak pytanie, które wymaga odpowiedzi.

Manx skrzyżował ręce na piersi, niemal jakby sam obdarzał się uściskiem. Uśmiechał się do siebie. Ani trochę nie wyglądał na rozgniewanego.

– Ukrywanie czegokolwiek w tym samochodzie jest niemądre. Równie dobrze mógłbyś coś włożyć do kieszeni mojego płaszcza. Po prostu nie umknie mojej uwadze. Co nie znaczy, że mam do ciebie pretensje o podjęcie próby! Każdy chłopak by spróbował. Powinieneś zjeść te jaja. Ostygną.

Wayne walczył z płaczem. Rzucił księżyc na podłogę.

– Dobrze już, dobrze! Nie smuć się! Nie mogę znieść, gdy dziecko jest nieszczęśliwe! Poczujesz się lepiej, jeśli porozmawiasz ze swoją matką?

Wayne zamrugał. Jedna łza rozbryznęła się na tłustym kawałku boczku. Myśl o usłyszeniu głosu mamy spowodowała małą eksplozję w jego ciele, pulsowanie pragnienia.

Skinął głową.

– Czy wiesz, co mnie poprawi samopoczucie? Opowieść o tej kobiecie, która przyniosła artykuły twojej matce. Jeśli ty wyświadczysz mi przysługę, ja ją odwzajemnię.

– Nie wierzę panu – szepnął Wayne. – Nie zadzwoni pan do niej. Bez względu na to, co zrobię.

Manx spojrzał na przednie siedzenie.

Schowek zamknął się z głośnym trzaskiem. Nastąpiło to tak niespodziewanie, że Wayne o mało nie upuścił talerza z jajecznicą.

Szuflada pod fotelem kierowcy wysunęła się zupełnie sama, niemal bezszelestnie.

Leżał w niej telefon.

Wayne wbił w niego oczy, oddychając płytko, z wysiłkiem.

– Jeszcze nie usłyszałeś ode mnie ani jednego kłamstwa – powiedział Manx. – Ale rozumiem, że nie chcesz mi zaufać. Posłuchaj: nie dam ci telefonu, jeśli mi nie powiesz o pani, która odwiedziła twoją mamę. Położę komórkę na podłodze garażu i ją rozjadę. To będzie zabawne! Szczerze mówiąc, uważam, że telefony komórkowe zostały wymyślone przez diabła. A teraz pomyśl: jeśli mi powiesz, co chcę wiedzieć, nauczysz się czegoś ważnego. Jeśli ci nie pozwolę zadzwonić do matki, nauczysz się, że jestem wielkim kłamcą, i już nigdy mi nie zaufasz. Ale jeśli pozwolę, wtedy będziesz wiedział, że dotrzymuję słowa.

– Ale ja o Maggie Leigh nie wiem niczego, czego by pan nie wiedział.

– Ha, właśnie mi podałeś jej nazwisko. A widzisz! Już się rozpoczął proces uczenia.

Wayne się skulił, czując, że właśnie dopuścił się niewybaczalnej zdrady.

– Panna Leigh powiedziała coś, co wystraszyło twoją mamę – podjął Manx. – Co takiego? Powiedz mi, a zaraz potem pozwolę ci zadzwonić!

Wayne otworzył usta, niepewny, co zamierza powiedzieć, ale Manx go powstrzymał. Złapał go za ramię i delikatnie je ścisnął.

– Nie zmyślaj, Wayne! Umowa zostanie zerwana, jeśli od samego początku nie będziesz ze mną szczery! Choć trochę przekręć prawdę, a pożałujesz!

Manx skubnął kawałek bekonu z talerza. Lśniła na nim łza Wayne’a, jasna, oleista perła. Manx ugryzł połowę i zaczął żuć, łzę i całą resztę.

– I jak? – zapytał.

– Powiedziała, że ruszył pan w drogę – odparł Wayne. – Że uciekł pan z więzienia i że mama musi się strzec. I chyba to ją wystraszyło.

Manx ściągnął brwi, powoli żując boczek, przesadnie poruszając szczęką.

– Nic więcej nie słyszałem. Naprawdę.

– Jak twoja matka i ta kobieta się poznały?

Wayne wzruszył ramionami.

– Maggie Leigh powiedziała, że poznała moją mamę, gdy była mała, ale mama twierdziła, że nigdy wcześniej się nie spotkały.

– Jak sądzisz, która z nich mówi prawdę?

Pytanie zaskoczyło Wayne’a.

– Moja… mama – odparł powoli.

Manx przełknął kęs i uśmiechnął się promiennie.

– Widzisz. To było łatwe. Tak. Jestem pewien, że twoja matka się ucieszy, gdy cię usłyszy. – Zaczął się pochylać, żeby sięgnąć po telefon, i z powrotem opadł na siedzenie. – Aha! Jeszcze jedno. Czy ta Maggie Leigh mówiła coś o moście?

Wayne miał wrażenie, że całe jego ciało reaguje na to pytanie, przenikało go pulsujące mrowienie. Pomyślał: Nie mów mu tego.

– Nie – odparł, zanim się zastanowił. Głos miał gruby i zdławiony, jakby kłamstwo było kawałkiem tostu, który na chwilę utknął mu w gardle.

Manx obdarzył go przebiegłym, sennym uśmiechem. Jego powieki do połowy przysłoniły oczy. Ruszył się, wysunął nogę za drzwi, gotów wysiąść. W tej samej chwili szuflada z telefonem zatrzasnęła się hałaśliwie.

– To znaczy tak! – krzyknął Wayne, chwytając go za ramię. Nagły ruch sprawił, że talerz się przechylił, jajecznica i grzanka spadły na podłogę. – Tak, w porządku! Powiedziała, że musi pana znaleźć! Zapytała mamę, czy wciąż może korzystać z mostu, żeby pana odszukać!

Manx zamarł na wpół wysunięty z samochodu. Spojrzał na jego rękę z tym samym sennym rozbawieniem.

– Sądziłem, że uzgodniliśmy, iż od początku będziesz mówić prawdę.

– Mówiłem! Tylko na chwilę się zapomniałem! Proszę!

– Zapomniałeś się, w porządku. Zapomniałeś mówić mi prawdę!

– Przepraszam!

Manx wcale nie wydawał się zdenerwowany.

– No tak. To było jednorazowe potknięcie. Może pozwolę ci zadzwonić. Ale najpierw zadam ci jeszcze jedno pytanie i chcę, żebyś dobrze się zastanowił przed udzieleniem odpowiedzi. A kiedy odpowiesz, masz mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, tak ci dopomóż Bóg. Czy Maggie Leigh powiedziała coś o tym, jak twoja matka ma dotrzeć do tego mostu? Czy mówiła o dwóch kółkach?

– Nie… nie mówiła. Nie, przysięgam! – krzyknął, ponieważ Manx zaczął się wyrywać. – Nie sądzę, żeby wiedziała o triumphie.

Manx się zawahał.

– O triumphie?

– O motocyklu mamy. Pamięta pan. Tym, który pchała drogą. Naprawiała go od tygodni. Zajmuje się nim przez cały czas, nawet wtedy, kiedy powinna spać. Czy o to panu chodziło?

Oczy Manxa stały się chłodne, dalekie. Jego mina złagodniała. Przygryzł dolną wargę drobnymi zębami. Z takim wyrazem twarzy wyglądał jak osoba chora na umyśle.

– Ha! Twoja matka próbuje zbudować nowy pojazd. Jeśli tego dokona, będzie mogła powtórzyć swoją sztuczkę. Będzie mogła mnie znaleźć. Wiesz, gdy zobaczyłem, jak pcha ten motocykl, zacząłem się zastanawiać, czy wróci do swoich starych przyzwyczajeń. I czy wie o tych, którzy podróżują innymi drogami. No tak. Mam więcej pytań, ale będzie lepiej, gdy skieruję je bezpośrednio do panny Leigh. – Manx wsunął rękę do kieszeni fraka, wyjął skopiowany artykuł o Nathanie Demeterze i obrócił kartkę, żeby Wayne mógł na nią spojrzeć. Postukał w nagłówek starej papeterii:

BIBLIOTEKA PUBLICZNA W HERE

HERE, IOWA

– Trzeba jej szukać w Here! – powiedział. – To dobra wiadomość.

Wayne oddychał szybko, jakby właśnie skończył bieg długodystansowy.

– Chcę zadzwonić do mamy.

– Nie – odparł Manx i uwolnił ramię. – Mieliśmy umowę. Prawda, cała prawda i tylko prawda. Uszy wciąż mnie pieką od twoich łgarstw, które próbowałeś w nie wcisnąć.

– Nie! – wrzasnął Wayne. – Powiedziałem panu wszystko, co chciał pan wiedzieć! Pan obiecał! Mówił, że mam jeszcze jedną szansę.

– Powiedziałem, że może pozwolę ci zatelefonować, jeśli powiesz mi prawdę o pojeździe twojej matki. Ale ty nic nie wiedziałeś, a poza tym nie mówiłem, że pozwolę ci zadzwonić dzisiaj. Sądzę, że będziemy musieli zaczekać do jutra. Sądzę, że jeśli będziesz musiał zaczekać do jutra, dostaniesz bardzo cenną lekcję: Nikt nie lubi kłamczuchów, Wayne.

Zamknął drzwi. Blokada opadła.

– Nie! – wrzasnął Wayne, ale Manx już się odwrócił i szedł przez garaż. Mijał wysokie zielone butle, zmierzając ku schodom na strych. – Nie! To nie fair!

Wayne spadł z siedzenia na podłogę. Chwycił mosiężny uchwyt i szarpnął, ale szuflada ani drgnęła, równie dobrze mogła być zabita gwoździami. Zaparł się stopą o oparcie przedniego fotela i rzucił się w tył. Śliskie od potu ręce zsunęły się z uchwytu i upadł na siedzenie.

– Proszę! – zawył. – Proszę!

Manx zatrzymał się u stóp schodów i odwrócił głowę. Na jego twarzy malował się wyraz zmęczenia. Oczy miał wilgotne ze współczucia. Pokręcił głową, choć niepodobna powiedzieć, czy w geście odmowy, czy po prostu rozczarowania.

Wcisnął guzik na ścianie. Automatyczne drzwi garażu opadły z łoskotem. Pstryknął włącznikiem i zapalił światła, po czym poszedł na górę i zostawił Wayne’a samego z Upiorem.

NOS4A2

Подняться наверх