Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 75

Kuchnia

Оглавление

Kiedy usiedli przy stole, Vic złapała Lou za rękę, i była to najbardziej naturalna rzecz pod słońcem. Z zaskoczeniem poczuła ciepło jego grubych palców i spojrzała na niezdrowo bladą, lśniącą od potu twarz. Uznała, że wygląda na poważnie chorego, ale przypisała winę strachowi.

Było ich teraz w kuchni pięcioro. Lou, Vic i Hutter siedzieli przy stole. Daltry opierał się o ladę, wysiąkując swój nos alkoholika w chusteczkę. Policjantka Chitra stała w drzwiach, wyprosiwszy pozostałych gliniarzy na polecenie agentki FBI.

– Pan Louis Carmody – powiedziała Hutter. Mówiła jak reżyserka szkolnego przedstawienia, informująca, kto wystąpi w wiosennym przedstawieniu. – Pan jest ojcem.

– Winny – mruknął Lou.

– Mógłby pan powtórzyć? – poprosiła.

– Winny zarzucanych mu czynów. Jestem tatą. A kim pani jest? Pracownikiem społecznym?

– Jestem agentką FBI. Nazywam się Hutter, Tabitha Hutter. Wielu facetów w biurze nazywa mnie Tabby the Hutt. – Uśmiechnęła się lekko.

– Zabawne. Wielu facetów w moim miejscu pracy nazywa mnie Jabba the Hutt. Tylko dlatego, że jestem grubasem.

– Myślałam, że jest pan w Denver – powiedziała agentka.

– Uciekł mi samolot.

– Nie chrzań – wtrącił Daltry. – Coś się stało?

– Detektywie Daltry, ja zajmę się zadawaniem pytań, dziękuję – oświadczyła stanowczo Hutter.

Daltry sięgnął do kieszeni blezera.

– Mogę zapalić?

– Nie – odparła Hutter.

Daltry patrzył na nią przez chwilę, trzymając paczkę, po czym schował ją do kieszeni. Jego oczy były puste, nieskupione. Vic przyszły na myśl oczy rekina, zasnute błoną tuż przed tym, nim wbije zęby w fokę.

– Dlaczego spóźnił się pan na samolot, panie Carmody? – zapytała Hutter.

– Bo usłyszałem Wayne’a.

– Usłyszał go pan?

– Zadzwonił do mnie z samochodu, ze swojego iPhone’a. Powiedział, że chcą zastrzelić Vic, Manx i ten drugi facet. Rozmawialiśmy może minutę. Musiał skończyć, bo Manx i ten drugi wracali do samochodu. Był przerażony, naprawdę przerażony, ale się trzyma. Jest małym mężczyzną, wie pani. Zawsze był małym mężczyzną. – Lou zacisnął pięści na stole i spuścił głowę. Skrzywił się, jakby ostry ból przeszył mu brzuch, zamrugał i łzy ściekły na stół. Wszystko to spadło na niego nagle, bez ostrzeżenia. – Musi być dojrzały, bo Vic i ja jesteśmy jako dorośli kompletnie do bani.

Vic nakryła dłońmi jego ręce.

Hutter i Daltry wymienili spojrzenia, ledwie zauważając, że Lou zalewa się łzami.

– Sądzi pan, że pański syn wyłączył telefon po waszej rozmowie? – zapytała Hutter.

– Myślałem, że jeśli ma kartę SIM, to będzie bez znaczenia, czy komórka jest włączona, czy wyłączona – odezwał się Daltry. – Myślałem, że federalni potrafią sobie z tym poradzić.

– Możecie wykorzystać jego telefon, żeby go znaleźć – powiedziała Vic, czując przyspieszający puls.

Hutter ją zignorowała, zwróciła się do Daltry’ego:

– Możemy to zrobić. To zajmie jakiś czas. Musiałabym zadzwonić do Bostonu. Ale jeśli Wayne ma iPhone’a i jest on włączony, możemy teraz i tutaj użyć aplikacji „Znajdź mój iPhone”, żeby go zlokalizować. – Lekko podniosła swój tablet.

– Zgadza się – potwierdził Lou. – To prawda. Ustawiłem tę funkcję w dniu, kiedy kupiliśmy mu smartfona, bo nie chciałem, żeby go zgubił.

Obszedł stół, by spojrzeć nad ramieniem Hutter na ekran. W nienaturalnym blasku monitora jego cera wyglądała jeszcze gorzej.

– Jaki jest adres e-mailowy i hasło syna? – zapytała agentka, odwracając głowę, żeby na niego spojrzeć.

Wyciągnął rękę, chcąc samemu je wpisać, ale złapała go za nadgarstek. Przycisnęła dwa palce do jego skóry, jakby mierzyła mu puls. Vic dostrzegła miejsce, gdzie skóra Lou lśniła, jakby posmarowana jakąś maścią.

Hutter przeniosła spojrzenie na jego twarz.

– Miał pan dziś robione EKG?

– Zemdlałem, z nerwów. Ja cię, miałem coś w rodzaju ataku paniki. Jakiś obłąkany sukinsyn porwał mojego dzieciaka. Taki jest parszywy los grubasów.

Do tej pory Vic była zbyt skupiona na Waynie, żeby pomyśleć o Lou: jaki jest szary, jaki wyczerpany. Ale teraz opadło ją nagłe, mdlące zrozumienie.

– Lou… Co to znaczy, że zemdlałeś?

– To było zaraz po tym, jak Wayne się rozłączył. Straciłem przytomność na jakąś minutę. Nic mi się nie stało, ale ochroniarze kazali mi siedzieć na podłodze, a potem zrobiono mi EKG dla pewności, że nie wykorkuję na ich rękach.

– Powiedział im pan o porwaniu syna? – zapytał Daltry.

Hutter obrzuciła go ostrzegawczym spojrzeniem, a on udał, że niczego nie zauważył.

– Nie jestem pewien, co im powiedziałem. Z początku byłem zdezorientowany. Jakby oszołomiony. Mówiłem, że mój syn mnie potrzebuje. Wiem, że to im powiedziałem. Tylko o tym mogłem myśleć. Że muszę dotrzeć do swojego samochodu. W pewnym momencie powiedzieli, że zapakują mnie do ambulansu, a ja im na to, żeby się pier… ach… żeby się ze sobą zabawili. Wstałem i odszedłem. Możliwe, że jakiś facet złapał mnie za ramię i że wlokłem go przez kilka kroków. Spieszyłem się.

– Więc nie powiadomił pan policji na lotnisku, co się stało z pańskim synem? – dociekał Daltry. – Nie przyszło panu do głowy, że dotarłby pan tu szybciej, gdyby miał pan policyjną eskortę?

– Nie przyszło mi to do głowy. Chciałem najpierw porozmawiać z Vic – odparł Lou, a Vic zauważyła, że Daltry i Hutter wymienili kolejne spojrzenia.

– Dlaczego chciał pan najpierw porozmawiać z Vic? – zapytała Hutter.

– Czy to ważne? – krzyknęła Vic. – Nie możemy skoncentrować się wyłącznie na Waynie?

– Tak – odparła agentka, mrugając i z powrotem patrząc na swój tablet. – Racja. Skoncentrujmy się na Waynie. Co z tym hasłem?

Vic odsunęła krzesło, gdy Lou grubym palcem zaczął stukać w ekran. Wstała, obeszła narożnik stołu, żeby patrzeć. Oddech miała przyspieszony i urywany. Czekała z niecierpliwością tak dojmującą, że miała wrażenie, jakby ktoś dźgał ją nożem.


Na ekranie ukazała się strona „Znajdź mój iPhone”, z mapą świata, jasnoniebieskimi kontynentami na tle ciemnoniebieskich oceanów. Napis w okienku w prawym górnym rogu oznajmiał:

iPhone Wayne’a

Lokalizowanie

Lokalizowanie

Lokalizowanie

Lokalizowanie

Zlokalizowany

Jednolicie szare pole przysłoniło mapę świata. W srebrzystej gładkości ukazała się niebieska kropka. Zaczęły pojawiać się kwadraty, mapa się przemodelowała, żeby pokazać lokalizację iPhone’a w powiększeniu. Vic zobaczyła, że błękitna kropka wędruje drogą opisaną jako ALEJA ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA.

Wszyscy się pochylali, Daltry tak blisko, że Vic czuła jego nacisk na tyłek, czuła jego oddech łaskoczący jej szyję. Pachniał kawą i nikotyną.

– Proszę powiększyć – powiedział. Hutter trzy razy stuknęła w ekran.

Mapa przedstawiała kontynent, który nieco przypominał Amerykę. Wyglądało to tak, jakby ktoś stworzył wersję Stanów Zjednoczonych z ciasta chlebowego, a potem przekłuł je pośrodku. W tej nowej wersji państwa Cape Cod miał wielkość prawie połowy Florydy, a Góry Skaliste przypominały Andy, tysiące kilometrów groteskowo pofałdowanej ziemi, wielkie bryły kamienia piętrzące się jedne na drugich. Kraj jako całość był znacznie mniejszy, zapadający się ku środkowi.

Większość wielkich miast zniknęła, a zamiast nich pojawiły się inne interesujące miejsca. W Vermoncie rósł gęsty las, otaczający KRĘGOCINIEC; w New Hampshire leżało miejsce opisane jako ZMYŚLONY DOMEK NA DRZEWIE. Nieco na północ od Bostonu było coś o nazwie DZIURKA OD KLUCZA LOVECRAFTA; był to krater trochę przypominający kłódkę. W Maine, wokół Lewiston-Auburn-Derry leżało miejsce zwane CYRK ZA TRZY GROSZE. Wąska autostrada NOCNA DROGA wiodła na południe, im dalej, tym czerwieńsza, aż w końcu strumyczek krwi ściekał na Florydę.

Aleja Świętego Mikołaja upstrzona była przystankami. W Alabamie – CZUJNE BAŁWANY. W Kansas – OGROMNE ZABAWKI. W Pensylwanii – DOM SNU i CMENTARZ TEGO, CO MOŻE SIĘ WYDARZYĆ.

A w górach Kolorado wysoko wśród szczytów znajdowało się miejsce, w którym kończyła się Aleja Świętego Mikołaja: GWIAZDKOWA KRAINA.

Sam kontynent unosił się na morzu czarnej, usianej gwiazdami pustki; mapa była podpisana nie STANY ZJEDNOCZONE AMERYKI, ale KRAJOBRAZY ZJEDNOCZONE AMERYKI.

Błękitna kropka przesuwała się przez to, co powinno być zachodnim Massachusetts, w kierunku Gwiazdkowej Krainy. Ale Krajobrazy Zjednoczone niezupełnie korespondowały z samą Ameryką. Laconię w New Hampshire i Springfield w Massachusetts dzieli może około osiemdziesięciu kilometrów, lecz na tej mapie odległość była o połowę mniejsza.

Wszyscy wytrzeszczali oczy.

Daltry wyjął z kieszeni chusteczkę i w zamyśleniu wysiąkał nos.

– Czy ktoś z was widzi Krainę Słodkiej Przygody? – Chrząknął, było to niezupełnie kaszlnięcie, niezupełnie śmiech.

Vic poczuła, że kuchnia się przechyla. Świat na skraju jej pola widzenia stał się zniekształcony i rozmyty. IPad i stół pozostały wyraźne, lecz dziwnie dalekie.

Potrzebowała czegoś, co by ją zakotwiczyło. Czuła, że zaraz oderwie się od podłogi… balonik wymykający się z ręki dziecka. Złapała Lou za nadgarstek, żeby się czegoś przytrzymać. Zawsze był, gdy go potrzebowała.

Kiedy jednak na niego spojrzała, na jego twarzy ujrzała odbicie własnego głębokiego szoku. Źrenice miał małe jak łebki od szpilek, a oddech krótki i wytężony.

Zaskakująco normalnym tonem głosu Hutter powiedziała:

– Nie wiem, na co tu patrzę. Czy to coś państwu mówi? Ta dziwna mapa? Gwiazdkowa Kraina? Aleja Świętego Mikołaja?

– Mówi? – zapytał Lou, bezradnie patrząc na Vic.

Vic rozumiała, że w rzeczywistości pyta: Czy mamy jej powiedzieć o Gwiazdkowej Krainie? O wszystkim, w co wierzyłaś, gdy byłaś wariatką?

– Nie – szepnęła, odpowiadając na wszystkie pytania, wypowiedziane i niewypowiedziane, jednocześnie.

NOS4A2

Подняться наверх