Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 81

Dom Snu

Оглавление

W ogródku Binga jaskrawe wiatraczki obracały się w porannym słońcu.

Dom z białym wykończeniem i kiwającymi się liliami przypominał różowe ciastko. Było to miejsce, do którego życzliwa starsza pani zaprosiłaby dziecko na pierniczki, zamknęła je w klatce, tuczyła przez tygodnie, a na koniec zapakowała do piekarnika. Był to Dom Snu. Wayne zrobił się senny na sam widok wirujących foliowych kwiatów.

Na wzgórzu niedaleko domu Binga Partridge’a kiedyś stał kościół, który spłonął prawie do gołej ziemi. Została tylko fasada z wysoką szpiczastą wieżyczką, wysokimi białymi drzwiami i okopconymi witrażami w oknach. Tylna część kościoła zawaliła się i utworzyła rumowisko zwęglonych krokwi i poczerniałego betonu. Z przodu stała tablica z ruchomymi literami, żeby pastor mógł informować wiernych o porządku mszy. Ktoś jednak poprzestawiał litery i ułożył komunikat, który prawdopodobnie niezupełnie reprezentował poglądy parafian. Brzmiał następująco:

NEW AMERICAN

FAITH TABERNACLE

BÓG SPŁONĄŁ ŻYWCEM

ZOSTAŁ TYLKO DIABEŁ

W potężnych starych dębach okalających parking wokół osmalonych ruin kościoła szumiał wiatr. Wayne czuł swąd spalenizny, choć okna były zamknięte.

NOS4A2 skręcił i zwolnił, jadąc podjazdem w kierunku wolno stojącego garażu. Bing się poruszył, sięgnął do kieszeni i wyjął pilota. Drzwi się uniosły, samochód wjechał.

Garaż był wydrążonym blokiem cementu, chłodnym i cienistym, przesiąkniętym wonią ropy i żelaza. Metaliczny zapach płynął z butli. Było ich sześć – zielone, wysokie, pokryte cętkami rdzy butle z czerwonymi napisami: ŁATWOPALNE, ZAWARTOŚĆ POD CIŚNIENIEM i SEWOFLURAN. Stały w szeregu jak żołnierze jakiejś kosmicznej armii robotów czekający na inspekcję. Wąskie schody za nimi prowadziły na strych.

– O rany, czas na śniadanie – powiedział Bing. Popatrzył na Charliego Manxa. – Przyrządzę panu takie śniadanie, jakiego pan jeszcze nie jadł. Daję słowo, jak babcię kocham. Najlepsze. Niech pan tylko powie, co sobie życzy.

– Chcę spędzić trochę czasu w samotności, Bingu – odparł Manx. – Chcę mieć trochę czasu, żeby dać odpocząć głowie. Nie jestem szczególnie głodny, prawdopodobnie dlatego, że się nasyciłem twoją paplaniną. To mnóstwo pustych kalorii.

Bing się skulił. Jego ręce podpełzły do uszu.

– Nie zasłaniaj uszu i nie udawaj, że mnie nie słyszysz. Byłeś kompletnie beznadziejny.

Bing skrzywił twarz. Zacisnął oczy. Zaczął okropnie płakać.

– Mogłem po prostu się zastrzelić! – krzyknął.

– Och, dość tych głupot – mruknął Manx. – Tak czy siak, najpewniej byś chybił i wpakował kulkę we mnie.

Wayne się roześmiał.

Zaskoczył wszystkich, łącznie z samym sobą. Śmiech zabrzmiał jak kichnięcie, całkowicie mimowolna reakcja. Manx i Bing się obejrzeli. Bing płakał rzewnymi łzami, żałość wykrzywiała jego tłustą, brzydką twarz. Manx natomiast obserwował Wayne’a ze swego rodzaju zdziwionym rozbawieniem.

– Zamknij się! – wrzasnął Bing. – Nie śmiej się ze mnie! Potnę ci gębę! Wezmę nożyczki i potnę cię na kawałki!

Manx podniósł srebrny młotek i uderzył nim Binga w pierś, rzucając go na drzwi.

– Cicho – polecił. – Każde dziecko będzie się śmiało z wygłupów klauna. To najzupełniej normalne.

Wayne przez chwilę myślał, jak byłoby zabawnie, gdyby Manx trzasnął Binga w twarz i rozkwasił mu nos. W jego wyobraźni nos Binga pękał niczym balon napełniony czerwonym napojem, co wyglądało tak śmiesznie, że o mało znowu się nie roześmiał.

Jakaś cząstka jego umysłu, bardzo daleka i cicha cząstka, zastanawiała się, co w tym śmiesznego. Może wciąż był otumaniony od gazu, którym potraktował go Bing Partridge. Przespał całą noc, ale wcale nie czuł się wypoczęty. Czuł się chory, wyczerpany i rozgrzany. Rozgrzany przede wszystkim: gotował się we własnej skórze, marzył o chłodnym prysznicu, o skoku do chłodnego jeziora, o garści zimnego śniegu w ustach.

Manx jeszcze raz spojrzał na niego i mrugnął. Wayne się wzdrygnął, jego żołądek powoli fiknął kozła.

Ten człowiek jest trucizną, pomyślał, a potem powiedział to sobie jeszcze raz, tyle że na odwrót. Trucizną jest człowiek ten. Ułożywszy to osobliwe, sztywne zdanie, poczuł się dziwnie lepiej, choć nie mógłby dokładnie powiedzieć dlaczego.

– Jeśli koniecznie chcesz coś upichcić, możesz usmażyć plaster bekonu dla rosnącego młodego człowieka. Jestem pewien, że mu zasmakuje.

Bing płakał ze spuszczoną głową.

– Śmiało – mówił Manx. – Idź i mazgaj się w kuchni, gdzie nie będę musiał tego słuchać. Niebawem się tobą zajmę.

Bing wysiadł, zamknął drzwi i ruszył w kierunku podjazdu. Gdy mijał tylne okna, obrzucił Wayne’a nienawistnym spojrzeniem. Wayne nigdy nie widział, żeby ktoś patrzył na niego w ten sposób, jakby pragnął go zabić, udusić. Mało brakowało, a znów wybuchnąłby śmiechem.

Powoli, niepewnie wypuścił powietrze. Nie chciał myśleć o tym, co mu chodziło po głowie. Było tak, jakby ktoś odkręcił słoik pełen czarnych ciem, które teraz kotłowały się wewnątrz jego czaszki, wir pomysłów: zabawnych pomysłów. Zabawnych jak złamany nos albo człowiek strzelający sobie w głowę.

– Wolę jeździć w nocy – powiedział Charlie Manx. – W głębi serca jestem nocnym markiem. Wszystko, co jest dobre za dnia, w nocy jest jeszcze lepsze. Karuzela, diabelski młyn, pocałunek dziewczyny. Wszystko. Poza tym, kiedy skończyłem osiemdziesiąt pięć lat, słońce zaczęło dokuczać moim oczom. Chcesz iść psipsi?

– To znaczy… wysikać się?

– Albo zrobić tort czekoladowy?

Wayne znów się roześmiał – ostre, głośne szczeknięcie – potem plasnął ręką w usta, jakby chciał połknąć dźwięk.

Manx patrzył na niego jasnymi, zafascynowanymi, nieruchomymi oczami. Wayne nie sądził, żeby widział choć jedno mrugnięcie przez cały ten czas, odkąd byli razem.

– Co pan ze mną zrobi? – zapytał.

– Zabiorę cię od wszystkiego, co kiedykolwiek sprawiło, że byłeś nieszczęśliwy – odparł Manx. – I kiedy dotrzemy do celu podróży, zostawisz za sobą swoje smutki. Chodź. W garażu jest łazienka.

Wysiadł zza kierownicy. W tej samej chwili drzwi po prawej stronie Wayne’a się otworzyły, blokada wyskoczyła z tak głośnym pyknięciem, że aż się wzdrygnął.

Wayne zamierzał uciec, gdy tylko poczuje ziemię pod stopami, ale powietrze było zbyt wilgotne, gorące i ciężkie. Spadło na niego, a może to on w nim utknął jak mucha na lepie. Zrobił tylko jeden krok, a potem ręka Manxa spoczęła na jego karku. Zacisnęła się, nie boleśnie czy szorstko, ale mocno. Bez wysiłku obróciła go od otwartych drzwi garażu.

Spojrzenie Wayne’a przyciągnął rząd poobijanych zielonych butli. Patrzył na nie ze ściągniętymi brwiami. SEWOFLURAN.

Manx prześledził kierunek jego spojrzenia i kącik jego ust uniósł się w porozumiewawczym uśmiechu.

– Pan Partridge pracuje w ochronie zakładów chemicznych pięć kilometrów stąd. Sewofluran jest narkotykiem i środkiem usypiającym stosowanym przez stomatologów. Za moich czasów dentysta znieczulał pacjentów, nawet dzieci, za pomocą brandy, ale sewofluran uważany jest za środek znacznie bardziej humanitarny i skuteczny. Czasami butle są spisywane ze stanu jako niesprawne i Bing je zabiera. Czasami nie są takie niesprawne, na jakie wyglądają.

Manx poprowadził Wayne’a ku schodom, które wiodły na poddasze garażu. Pod schodami znajdowały się uchylone drzwi.

– Czy możesz nadstawić ucha, Wayne? – zapytał Manx.

Wayne sobie wyobraził, że Manx chwyta go za lewe ucho i skręca, aż on z wrzaskiem pada na kolana. Jakaś straszna, przyczajona cząstka jego umysłu również to uznała za śmieszne; jednocześnie skóra na karku pod ręką Manxa zrobiła się dziwna, pokryta gęsią skórką.

Zanim zdążył odpowiedzieć, Manx podjął:

– Zastanawia mnie parę rzeczy. Mam nadzieję, że wyjaśnisz mi pewną tajemnicę.

Drugą ręką sięgnął w zanadrze fraka i wyjął złożoną kartkę, brudną i poplamioną. Rozwinął ją przed jego twarzą.

ZAGINĄŁ INŻYNIER BOEINGA

– Do domu twojej matki przyszła kobieta o absurdalnie kolorowych włosach. Z pewnością ją pamiętasz. Miała teczkę pełną artykułów dotyczących mojej osoby. Twoja matka i ta pani urządziły niezłą scenę przed domem. Bing mi o tym opowiedział. Będziesz zaskoczony, gdy wyjaśnię, że obserwował zajście z domu po drugiej stronie ulicy.

Wayne zmarszczył czoło, zastanawiając się, jak Bing mógł to obserwować z drugiej strony ulicy. Przecież tam mieszkają de Zoetowie. Odpowiedź sama się nasunęła. Nie była ani trochę zabawna.

Doszli do drzwi pod schodami. Manx pociągnął za gałkę i otworzył je na całą szerokość, ukazując małą łazienkę pod skośnym dachem.

Pociągnął za łańcuszek zwisający z gołej żarówki, ale nic się nie zmieniło. Pomieszczenie pozostało ciemne.

– Bing pozwala, żeby to miejsce zeszło na psy. Zostawię otwarte drzwi, żebyś miał trochę światła.

Wepchnął Wayne’a do mrocznej łazienki. Drzwi były uchylone na jakieś piętnaście centymetrów, ale stary się odsunął, żeby zapewnić mu trochę prywatności.

– Jak twoja matka poznała tę panią i dlaczego o mnie rozmawiały?

– Nie wiem. Nigdy wcześniej jej nie widziałem.

– Ale przeczytałeś artykuły, które przyniosła. Artykuły o mnie, w większości. Chciałbym ci zakomunikować, że doniesienia dotyczące mojej osoby pełne są skandalicznych oszczerstw. Nigdy nie zabiłem ani jednego dziecka. Ani jednego. Nie jestem też pedofilem. Ognie piekielne nie są dość gorące dla takich ludzi. Ta pani chyba uważała, że wcale nie umarłem. Nadzwyczajny pomysł, zważywszy, że gazety rozpisywały się nie tylko o moim zgonie, ale również o autopsji. Jak sądzisz, dlaczego tak bardzo wierzyła, że żyję?

– Tego też nie wiem. – Wayne stał, trzymając ptaszka, nie mogąc się wysikać. – Mama powiedziała, że to wariatka.

– Nie bujasz, Wayne?

– Nie, proszę pana.

– Co mówiła o mnie ta kobieta o dziwnych włosach?

– Mama posłała mnie do domu. Nie słyszałem.

– Bujasz, Brusie Waynie Carmody. – Ale ton jego głosu nie sugerował, że jest zły z tego powodu. – Masz kłopoty ze swoim smyczkiem?

– Z czym?

– Ze swoim pisiorkiem. Ze swoim siusiakiem?

– Aha. Może trochę.

– To dlatego, że rozmawiamy. Niełatwo sikać, gdy ktoś słucha. Odsunę się o trzy kroki.

Wayne usłyszał zgrzyt obcasów na betonie. Jego pęcherz prawie natychmiast puścił i mocz popłynął strumieniem.

Sikając, wydał długie westchnienie ulgi i zadarł głowę.

Nad sedesem wisiał plakat. Przedstawiał nagą kobietę na kolanach, z rękami związanymi za plecami. Na głowie miała maskę przeciwgazową. Nad nią stał mężczyzna w mundurze nazistowskim, trzymający smycz przypiętą do obroży na jej szyi.

Wayne zamknął oczy, wetknął smyczek – nie, penis, „smyczek” to groteskowe słowo – w spodenki i się odwrócił. Umył ręce nad umywalką z przylepionym karaluchem. Gdy to robił, z ulgą stwierdził, że nie znalazł niczego zabawnego w tym wstrętnym plakacie.

To samochód. To pobyt w samochodzie sprawia, że wszystko wydaje się zabawne, nawet kiedy jest straszne.

Gdy tylko ta myśl wpadła mu do głowy, zrozumiał, że taka jest prawda.

Wyszedł z łazienki i Manx tam był, trzymając otwarte tylne drzwi Upiora. W drugiej ręce miał srebrny młotek. Uśmiechnął się szeroko, pokazując poplamione zęby. Wayne pomyślał, że może zdąży uciec na podjazd, zanim stary roztrzaska mu głowę.

– Coś ci powiem – odezwał się Manx. – Naprawdę chciałbym wiedzieć coś więcej o znajomej twojej matki. Jestem pewien, że jeśli się skoncentrujesz, przypomnisz sobie jakieś zapomniane szczegóły. Może wsiądziesz do samochodu i poświęcisz temu chwilę? Przyniosę ci śniadanie. Zanim wrócę, może coś ci przyjdzie do głowy. Co ty na to?

Wayne wzruszył ramionami, ale jego serce rosło na myśl, że będzie sam w samochodzie. Telefon. Potrzebuje tylko minuty, żeby zadzwonić do taty i wszystko mu powiedzieć: Sugarcreek, Pensylwania; różowy dom u stóp wzgórza ze spalonym kościołem. Gliny się zjawią, zanim Manx wróci z jajami na boczku. Wsiadł do samochodu chętnie, bez wahania.

Manx zatrzasnął drzwi i zapukał w szybę.

– Wrócę za momencik! Nie uciekaj! – Roześmiał się, gdy blokada opadła.

Wayne ukląkł na siedzeniu, żeby przez tylne okno patrzeć, jak Manx odchodzi. Odczekawszy, aż stary zniknie za domem, odwrócił się, osunął na podłogę, chwycił uchwyt pod siedzeniem kierowcy i otworzył szufladę z orzecha, żeby wyjąć telefon.

Komórka zniknęła.

NOS4A2

Подняться наверх