Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 83

Jezioro

Оглавление

Kiedy Hutter skończyła ją maglować tego popołudnia, Vic czuła się kompletnie wypompowana, jak po ciężkim ataku grypy jelitowej. Bolały ją stawy, łupało w plecach. Była koszmarnie głodna, ale gdy poczęstowano ją kanapką z indykiem, z trudem pohamowała wymioty. Nie mogła przełknąć nawet kawałka tostu.

Powtórzyła Hutter wszystkie stare kłamstwa o Manxie: jak coś jej wstrzyknął i zabrał do swojego samochodu, jak uciekła z domu Sanie Mikołaja w Kolorado. Siedziały w kuchni, Hutter zadawała pytania, a ona odpowiadała najlepiej, jak umiała, podczas gdy gliniarze wchodzili i wychodzili.

Kiedy opowiedziała historię swojego porwania, Hutter chciała posłuchać o późniejszych latach. Chciała wiedzieć o obłędzie, który doprowadził do tego, że Vic trafiła do szpitala psychiatrycznego. Chciała wiedzieć, jak doszło do tego, że spaliła własny dom.

– Nie chciałam spalić domu – oznajmiła Vic. – Ja tylko próbowałam pozbyć się telefonów. Włożyłam je wszystkie do piekarnika. Wydawało się to najprostszym sposobem, żeby w końcu przestały dzwonić.

– Dzwonili umarli?

– Tak. Martwe dzieci.

– Czy to jest dominujący temat pani urojeń? Czy zawsze obracają się wokół dzieci?

– Był. Obracały. Czas przeszły – zaznaczyła Vic.

Hutter patrzyła na nią z uczuciem, z jakim treser węży podchodzi do jadowitej kobry. Wystarczy, że mnie spytasz, pomyślała Vic. Zapytaj mnie, czy zabiłam mojego synka. Rzuć karty na stół. Patrzyła Hutter prosto w twarz bez zmrużenia oka czy drgnienia. Bito ją młotkiem, strzelano do niej i niemal została rozjechana, trafiła do zakładu zamkniętego, była uzależniona, bliska spalenia żywcem i przy kilku okazjach musiała ratować życie. W porównaniu z tym wszystkim nieprzyjazne spojrzenie było błahostką.

– Może chce pani odpocząć i się odświeżyć? – zapytała Hutter. – Przewidziałam pani oświadczenie na siedemnastą dwadzieścia. To powinno nam zapewnić sam szczyt oglądalności.

– Chciałabym wiedzieć coś, co mogłabym pani powiedzieć, co pomogłoby go znaleźć.

– Była pani bardzo pomocna – zapewniła ją Hutter. – Dziękuję. Uzyskałam wiele cennych informacji.

Odwróciła wzrok i Vic uznała, że przesłuchanie dobiegło końca. Ale gdy tylko wstała, agentka sięgnęła po coś, co opierało się o ścianę: kilka arkuszy brystolu.

– Vic, jeszcze jedno.

Vic zastygła w bezruchu, z ręką na oparciu krzesła.

Hutter położyła arkusze na stole, odwróciła je, żeby Vic mogła spojrzeć na ilustracje. Jej ilustracje, strony do nowej książki, Piąty bieg Wyszukiwarki, opowieści świątecznej. Nad tym pracowała, gdy nie składała triumpha. Hutter zaczęła przekładać duże karty, dając jej chwilę na przyjrzenie się każdemu obrazkowi, naszkicowanemu niebieską kredką, poprawionemu tuszem, następnie wykończonemu akwarelami. Szelest papieru sprawił, że Vic pomyślała o wróżce tasującej karty tarota, szykującej się do wygłoszenia bardzo niepomyślnej wróżby.

– Mówiłam pani, że w Quantico korzystają z puzzli Wyszukiwarki, żeby nauczać studentów uważnej obserwacji. Kiedy w powozowni zobaczyłam część pani nowej książki, nie mogłam się powstrzymać. Jestem oszołomiona tym, co pani narysowała. Pani naprawdę rzuca wyzwanie Escherowi. Potem przyjrzałam się uważniej i zaczęłam się zastanawiać. To do książki o Bożym Narodzeniu, prawda?

Vic czuła, jak wzbiera w niej pragnienie oderwania oczu od stosu brystolu na stole – pragnienie ucieczki od własnych rysunków, jakby były zdjęciami odartych ze skóry zwierząt – ale po chwili przeminęło. Chciała powiedzieć, że nigdy wcześniej nie widziała tych obrazków, chciała wrzasnąć, że nie wie, skąd się wzięły. Oba stwierdzenia byłyby w zasadzie prawdziwe, lecz je zdusiła, a kiedy się odezwała, głos miała obojętny, wyrażający jedynie zmęczenie.

– Tak. Pomysł mojego wydawcy.

– Cóż – mruknęła Hutter – sądzi pani… czy to możliwe, że to jest Gwiazdkowa Kraina? Że porywacz pani syna wie, nad czym pani pracuje, i że istnieje jakieś powiązanie między pani nową książką a tym, co zobaczyliśmy, gdy próbowaliśmy namierzyć iPhone’a?

Vic patrzyła na pierwszą ilustrację. Przedstawiała Wyszukiwarkę i małą Bonnie, trzymających się wzajemnie na tafli lodu, gdzieś na Oceanie Arktycznym. Vic przypomniała sobie, jak rysowała mechaniczną kałamarnicę, pilotowaną przez Szaloną Wstęgę Mobiusa, przebijającą się przez lód pod nimi. Ale ten rysunek ukazywał dzieci o martwych oczach pod lodem, sięgające przez szczeliny białymi kościanymi szponami. Uśmiechały się, pokazując wnętrza ust zapełnione drobnymi haczykowatymi kłami.

Na drugiej karcie Wyszukiwarka szukał drogi przez labirynt wysokich cukrowych lasek. Vic pamiętała, jak to rysowała – w słodkim, leniwym transie, kołysząc się w rytm utworów Black Keys. Nie pamiętała, jak rysowała dzieci, które ukrywają się w kątach i bocznych uliczkach, uzbrojone w nożyczki. Nie pamiętała, jak rysowała małą Bonnie, idącą chwiejnym krokiem, ślepą, z rękami przyciśniętymi do oczu. Bawią się w nożyczki dla włóczęgi, pomyślała ni z tego, ni z owego.

– Nie rozumiem, skąd mógłby o tym wiedzieć – powiedziała. – Nikt nie widział tych ilustracji.

Hutter przeciągnęła kciukiem po skraju stosu papieru.

– Trochę mnie zdziwiło, że w środku lata rysuje pani bożonarodzeniowe sceny. Proszę pomyśleć. Czy jest jakaś szansa, że to, nad czym pani pracuje, może mieć związek z…

– Z decyzją Charliego Manxa, że mi się odpłaci za posłanie go do więzienia? – dokończyła Vic. – Nie sądzę. Uważam, że to całkiem proste. Weszłam mu w drogę i teraz nadszedł czas na wyrównanie rachunków. Jeśli pani skończyła, chciałabym się położyć.

– Tak. Z pewnością jest pani zmęczona. I kto wie? Może jeśli pani odpocznie, przypomni się pani coś innego.

Głos Hutter brzmiał w miarę spokojnie, ale Vic pomyślała, że w tym ostatnim zdaniu kryje się insynuacja, sugestia, że obie rozumieją, iż Vic ma więcej do powiedzenia.

Dom zmienił się nie do poznania. W salonie stały białe tablice magnetyczne oparte o kanapy. Na jednej z nich wisiała mapa północnego wschodu, na drugiej biegła linia czasowa wyrysowana czerwonym markerem. Na każdej dostępnej powierzchni piętrzyły się teczki pełne wydruków. Komputerowcy siedzieli ściśnięci na kanapie jak studenci przed konsolą gier wideo; jeden mówił do słuchawki Bluetooth, podczas gdy pozostali pracowali na laptopach. Nikt nawet na nią nie spojrzał. Ona się nie liczyła.

Lou był w sypialni, siedział na bujaku w kącie. Vic zamknęła za sobą drzwi i podeszła do niego w ciemności. Zasłony były zaciągnięte, pokój ponury i duszny.

Miał czarne ślady palców na koszuli. Pachniał motorem i powozownią – w miarę przyjemna woda kolońska. Na piersi miał przyklejoną kartkę szarego papieru. Jego okrągła, ciężka twarz była szara w nikłym świetle i ze zwisającą kartką wyglądał jak dagerotyp martwego rewolwerowca: TAK POSTĘPUJEMY Z WYJĘTYMI SPOD PRAWA.

Vic patrzyła na niego początkowo z troską, potem z trwogą. Sięgnęła do jego pękatego przedramienia, żeby sprawdzić puls – była pewna, że Lou nie oddycha – gdy nagle wciągnął powietrze, aż zaświszczało mu w nosie. Po prostu spał. Padł z nóg i zasnął w butach.

Odsunęła rękę. Nigdy nie widziała go takiego zmęczonego ani takiego chorego. W jego zaroście pojawiło się srebro. Wydawało się niesprawiedliwe, że Lou, który uwielbia komiksy, swojego syna, cycki, piwo i przyjęcia urodzinowe, zaczyna się starzeć.

Przymrużyła oczy, żeby przeczytać list.

Motor jeszcze niegotowy. Brakuje części, realizacja zamówienia potrwa tygodnie. Zbudź mnie, kiedy będziesz chciała o tym pogadać.

Przeczytanie tych trzech słów – „motor jeszcze niegotowy” – było niemal równie bolesne, jakby przeczytała „Wayne znaleziony martwy”. Czuła, że znaczenie tych dwóch zdań jest niebezpiecznie bliskie.

Nie po raz pierwszy w życiu żałowała, że Lou zabrał ją swoim motocyklem tamtego dnia, żałowała, że nie spadła na dno zsypu na pranie i nie udusiła się w dymie, co oszczędziłoby jej kłopotu wleczenia dupska przez resztę żałosnego życia. Nie straciłaby Wayne’a, ponieważ nie byłoby żadnego Wayne’a. Uduszenie się dymem byłoby łatwiejsze niż to, co czuła teraz, niesłabnące ani na chwilę wrażenie, że coś się w niej rozdziera. Była prześcieradłem szarpanym we wszystkie strony i niebawem zostaną z niej tylko strzępy.

Siedziała na brzegu łóżka, patrząc nieobecnym wzrokiem w ciemność i widząc własne rysunki, ilustracje do nowej książki o Wyszukiwarce pokazane jej przez Tabithę Hutter. Nie wiedziała, jak ktoś mógłby zobaczyć taką pracę i wierzyć w jej niewinność: wszystkie te utopione dzieci, wszystkie te zaspy śniegu, wszystkie te cukrowe laseczki, cała ta beznadzieja. Niebawem ją zamkną, a wtedy będzie za późno, żeby coś zrobić dla Wayne’a. Zamierzają ją zamknąć i ani trochę nie mogła ich za to winić; zaczęła podejrzewać, że Tabitha Hutter jest słabsza, niż się wydaje, bo jeszcze jej nie zakuła w kajdanki.

Ciężar ciała Vic pomarszczył materac. Lou rzucił na kołdrę pieniądze i telefon komórkowy i teraz rzeczy te przesunęły się ku niej, oparły o jej udo. Żałowała, że nie ma nikogo, do kogo mogłaby zadzwonić, kto mógłby jej powiedzieć, co zrobić, i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Nagle przyszło jej na myśl, że jednak jest ktoś taki.

Podniosła telefon Lou, wysmyknęła się do łazienki, zamknęła drzwi. Naprzeciwko znajdowały się drugie drzwi, do sypialni Wayne’a. Vic podeszła, żeby je zamknąć, zawahała się.

On tam jest: Wayne tam jest, pod łóżkiem, patrzący na nią z bladą, przerażoną twarzą. Poczuła się tak, jakby muł kopnął ją w pierś, serce dziko kołatało się pod mostkiem. Spojrzała jeszcze raz i zobaczyła, że to tylko pluszowa małpka leżąca na boku. Brązowe oczka były szkliste i rozpaczliwe. Vic zamknęła drzwi do pokoju i oparła o nie czoło, czekając, aż wróci jej oddech.

Z zamkniętymi oczami zobaczyła w wyobraźni numer telefonu Maggie: 319 – kierunkowy stanu Iowa, następnie data urodzin jej, Vic, i litery FUFU. Domyślała się, że Maggie sporo zapłaciła za ten numer – wybrała akurat taki, ponieważ wiedziała, że Vic go zapamięta. Może Maggie wiedziała, że Vic będzie musiała go zapamiętać. Może wiedziała, że Vic ją spławi. Wszelkiego rodzaju „może”, ale Vic obchodziło tylko jedno: Może jej syn żyje?

Telefon dzwonił i dzwonił, i nikt nie odbierał. Vic pomyślała, że jeśli odezwie się poczta głosowa, nie będzie mogła zostawić wiadomości, nie będzie w stanie wydobyć głosu przez zaciśnięte gardło. Po czwartym dzwonku, kiedy już była pewna, że Maggie nie odbierze, usłyszała jej głos.

– V-V-V-Vic! – powiedziała, zanim Vic mogła wykrztusić słowo. Identyfikator rozmówcy musiał ją powiadomić, że odbiera telefon z Carmody’s Car Carma. Nie mogła wiedzieć, że to ona dzwoni, a jednak wiedziała i Vic wcale nie była tym zaskoczona. – Chciałam zadzwonić, gdy t-t-t-ty-tylko usłyszałam, ale nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Jak się trzymasz? S-s-słyszałam w wiadomościach, że zostałaś napadnięta.

– Daj sobie spokój. Muszę wiedzieć, czy z Wayne’em wszystko w porządku. Wiem, że możesz się dowiedzieć.

– Już wiem. Nie został ranny.

Nogi jej się trzęsły i musiała położyć rękę na blacie, żeby nie stracić równowagi.

– Vic? V-V-Vic?

Nie mogła odpowiedzieć od razu. Musiała się koncentrować, żeby nie wybuchnąć płaczem.

– Tak – powiedziała w końcu. – Jestem. Ile mam czasu? Ile czasu ma Wayne?

– Nie wiem, jak to działa. Po prostu nie wiem. Co powiedziałaś p-p-po-po-policji?

– To, co musiałam. Nic o tobie. Dołożyłam starań, żeby moja opowieść brzmiała wiarygodnie, ale chyba jej nie kupili.

– Vic, p-p-proszę. Chcę po-pomóc. Powiedz mi, jak mogę pomóc.

– Właśnie pomogłaś – odparła Vic i się rozłączyła.

Wayne żyje. I jeszcze jest czas. Powtarzała to w myśli na okrągło, jak mantrę, jak pieśń pochwalną: Żyje, żyje, żyje.

Chciała wrócić do sypialni, potrząsnąć Lou i powiedzieć mu, że motor musi być na chodzie, że musi go zreperować, ale wątpiła, by spał dłużej niż kilka godzin, i nie podobała jej się jego szarawa bladość. W jakimś zakamarku jej umysłu kołatała się świadomość, że z nikim nie był całkowicie szczery w sprawie tego, co go powaliło na lotnisku Logana.

Może sama rzuci okiem na motocykl. Nie rozumiała, co mogło się zepsuć tak bardzo, że Lou nie dał rady tego naprawić. Przecież wczoraj jeździł.

Wyszła z łazienki i rzuciła telefon na łóżko. Prześliznął się po prześcieradle i spadł z grzechotem na podłogę. Lou poruszył ramionami i Vic wstrzymała oddech, ale się nie zbudził.

Otworzyła drzwi sypialni i podskoczyła zdumiona. Za progiem stała Tabitha Hutter. Unosiła rękę, żeby zapukać.

Dwie kobiety patrzyły na siebie i Vic pomyślała: Stało się coś złego. Jej druga myśl oczywiście dotyczyła Wayne’a – znaleźli go, gdzieś w jakimś rowie, wykrwawionego, z gardłem poderżniętym od ucha do ucha.

Ale Maggie powiedziała, że jej syn żyje, a przecież Maggie wie, więc na pewno nie o to chodzi. Chodzi o coś innego.

Vic spojrzała w głąb korytarza. Zobaczyła detektywa Daltry’ego i policjanta ze stanówki, czekających kilka metrów od drzwi sypialni.

– Victorio – odezwała się Tabitha neutralnym tonem – musimy porozmawiać.

Vic wyszła na korytarz i po cichu zamknęła drzwi.

– Co się dzieje?

– Czy możemy porozmawiać gdzieś na osobności?

Vic spojrzała na Daltry’ego i umundurowanego gliniarza. Policjant był wysoki, co najmniej metr osiemdziesiąt, miał opaloną twarz i szyję szerokości głowy. Daltry stał z rękami skrzyżowanymi na piersi, z dłońmi wetkniętymi pod pachy, jego usta tworzyły cienką białą linię. W ręce trzymał jakąś puszkę – prawdopodobnie gaz łzawiący.

Vic skinęła w stronę drzwi sypialni Wayne’a.

– Tam nikt nam nie będzie przeszkadzać.

Weszła za niewysoką kobietą do małego pokoju, który należał do Wayne’a tylko przez parę tygodni. Jego pościel – z wydrukowanymi scenami z Wyspy Skarbów – była rozłożona, jakby czekała, żeby się pod nią wśliznął. Vic usiadła na skraju materaca.

Wróć, poprosiła syna z całego serca. Miała ochotę zwinąć pościel w rękach i wtulić w nią nos, poczuć zapach swojego chłopca. Wróć do mnie, Wayne.

Hutter oparła się o komodę i jej żakiet się rozchylił, odsłaniając glocka w kaburze pod ramieniem. Vic uniosła głowę i zobaczyła, że kobieta ma tego popołudnia kolczyki: złote pięciokąty z emaliowymi insygniami Supermana.

– Nie pozwól, żeby Lou zobaczył cię w tych kolczykach – powiedziała. – Może go opaść niepohamowane pragnienie zamknięcia cię w uścisku. Fani komiksów są jego kryptonitem.

– Musisz być ze mną szczera – oświadczyła Hutter stanowczo.

Vic sięgnęła pod łóżko i wyjęła spod niego pluszową małpkę. Maskotka miała szare futro, długie, chude ramiona, skórzaną kurteczkę i kask motocyklowy. Na naszywce na piersi widniało słowo MECHANIK. Vic nie przypominała sobie, żeby kupiła mu tego pluszaka.

– W związku z czym? – zapytała, nie patrząc na Hutter. Położyła małpkę na łóżku, z głową na poduszce, na miejscu Wayne’a.

– Nie byłaś ze mną szczera. Ani razu. Nie wiem dlaczego. Może są rzeczy, o których boisz się mówić. Prawdopodobnie są rzeczy, o których wstydzisz się mówić w pokoju pełnym ludzi. A może uważasz, że w pewien sposób chronisz swojego syna. Może chronisz kogoś innego. Nie wiem, o co chodzi, ale masz mi to wyjaśnić.

– Ani razu nie skłamałam.

– Przestać ze mną pogrywać – powiedziała Tabitha Hutter tym swoim cichym, beznamiętnym głosem. – Kim jest Margaret Leigh? Co cię z nią łączy? Skąd wie, że twój syn nie został ranny?

– Podsłuchujecie komórkę Lou? – Już mówiąc te słowa, Vic poczuła się trochę głupio.

– Oczywiście, że tak. Z tego, co wiemy, miał w tym pewien udział. Z tego, co wiemy, ty też. Powiedziałaś Margaret Leigh, że próbowałaś wiarygodnie przedstawić swoją historię, ale my tego nie kupiliśmy. Masz rację. Ja jej nie kupuję. Nigdy nie kupiłam.

Vic zaczęła się zastanawiać, czy może skoczyć na Tabithę Hutter, przyprzeć ją do komody, zabrać jej glocka. Ale ta przemądrzała dziwka pewnie zna kung-fu, a poza tym co by to dało? Co zrobiłaby później?

– Ostatnia szansa, Vic. Chcę, żebyś dobrze to zrozumiała. Każę cię aresztować pod zarzutem zamieszania…

– W co? W napaść na samą siebie?

– Nie wiemy, kto cię posiniaczył. Przypuszczamy, że twój syn, próbujący się bronić.

No tak. O to chodzi. Vic z zainteresowaniem stwierdziła, że wcale nie jest zaskoczona. Być może prawdziwą niespodzianką było tylko to, że nie doszli do tego znacznie wcześniej.

– Nie chcę wierzyć, że odegrałaś jakąś rolę w zniknięciu swojego syna. Ale znasz kogoś, kto dostarczył ci informacje, że Wayne ma się dobrze. Zataiłaś fakty. Twoje wyjaśnienia dotyczące niedawnych wydarzeń brzmią jak cytaty zaczerpnięte z podręcznika o urojeniach paranoidalnych. Masz ostatnią okazję, żeby wszystko wyprostować. Pomyśl, zanim coś powiesz. Ponieważ gdy z tobą skończę, zabiorę się do Lou. On też ukrywał dowody, jestem tego pewna. Żaden tata nie spędza dziesięciu godzin na próbie naprawienia motocykla na drugi dzień po uprowadzeniu syna. Zadaję mu pytania, na które nie chce odpowiadać, zapuszcza silnik, żeby mnie zagłuszyć. Zachowuje się jak nastolatek, który głośno puszcza muzykę, żeby nie musiał słuchać, kiedy mama mówi, że pora posprzątać pokój.

– Co masz na myśli, mówiąc, że zapuszcza silnik? – zapytała Vic. – Uruchomił triumpha?

Hutter powoli, przeciągle, ze zmęczeniem wypuściła powietrze. Zwiesiła głowę, ramiona jej opadły. Wreszcie na jej twarzy pojawiło się coś poza zawodowym spokojem. Było to przede wszystkim wyczerpanie i może również poczucie klęski.

– W porządku – szepnęła. – Vic, przepraszam. Naprawdę. Miałam nadzieję, że możemy…

– Mogę o coś spytać?

Hutter spojrzała na nią.

– Młotek. Kazałaś mi obejrzeć pięćdziesiąt różnych młotków. Wydawałaś się zaskoczona, gdy wskazałam ten, którym, jak mówiłam, uderzał mnie Manx. Dlaczego?

Vic dostrzegła coś w jej oczach – przelotny błysk niepewności.

– To tak zwany młotek do kości – wyjaśniła agentka. – Używają go podczas autopsji.

– Czy zniknął z kostnicy w Kolorado, gdzie przechowywali zwłoki Charliego Manxa?

Hutter nie odpowiedziała, ale mimo woli wysunęła język i przeciągnęła nim po górnej wardze – Vic po raz pierwszy widziała u niej coś zbliżonego do nerwowej reakcji. Stanowiła ona swego rodzaju odpowiedź.

– Powiedziałam prawdę, co do słowa – rzekła Vic. – Jeśli coś opuściłam, to tylko dlatego, że wiedziałam, że nie uwierzycie w te części historii. Uznałabyś je za urojenia i nikt nie miałby do ciebie o to pretensji.

– Musimy już iść, Vic. Muszę cię skuć. Jeśli chcesz, możesz położyć sweter na kolanach i schować pod nim ręce. Nikt nie musi widzieć kajdanek. Będziesz siedziała obok mnie w moim samochodzie. Nikt nie pomyśli, że to jakaś afera, gdy odjedziemy.

– A co z Lou?

– Niestety, nie mogę wam pozwolić na rozmowę. Będzie w samochodzie za nami.

– Nie możecie dać mu się wyspać? Nie jest zdrowy, poza tym był na nogach przez bite dwadzieścia cztery godziny.

– Przykro mi. Martwienie się o stan Lou to nie moja sprawa. Moje zadanie polega na martwieniu się o dobro waszego syna. Wstań, proszę. – Odchyliła prawą połę tweedowego żakietu i Vic zobaczyła kajdanki przypięte do paska.

Drzwi na prawo od komody się otworzyły i z łazienki wyszedł chwiejnym krokiem Lou, zapinając rozporek. Oczy miał czerwone ze zmęczenia.

– Zbudziłem się. Co jest grane? O co chodzi, Vic?

– Wsparcie! – krzyknęła Hutter, gdy Lou zrobił krok do przodu.

Jego cielsko zajmowało jedną trzecią pokoju i kiedy przesunął się na środek, znalazł się między kobietami. Vic wstała i za jego plecami podeszła do drzwi łazienki.

– Muszę iść – oznajmiła.

– No to idź – powiedział Lou, stojąc między nią i Tabithą Hutter.

– Wsparcie! – powtórzyła Hutter naglącym tonem.

Vic przez łazienkę przeszła do sypialni. Zamknęła za sobą drzwi. Nie miały zamka, więc przepchnęła szafę po sosnowych deskach, żeby zabarykadować drzwi łazienki. Zasunęła rygiel na drzwiach prowadzących na korytarz. Zrobiła dwa kroki i stanęła przy oknie wychodzącym na podwórko za domem.

Podciągnęła żaluzje, otworzyła okno.

Mężczyźni krzyczeli w korytarzu.

Słyszała podniesiony głos Lou, przepełniony oburzeniem.

– Ja cię, w czym problem? Skończmy ten cyrk, dobra? – mówił.

– Wsparcie! – krzyknęła Hutter po raz trzeci, po czym dodała rozkazującym tonem: – Schować broń!

Vic podniosła dolną połówkę okna, przyłożyła stopę do siatki i pchnęła. Moskitiera wyskoczyła z ramy i spadła na ziemię. Vic usiadła na parapecie, zwiesiła nogi i z wysokości półtora metra zeskoczyła na trawę.

Miała te same obcięte dżinsy co wczoraj, koszulkę z Bruce’em Springsteenem z The Rising Tour, bez kasku, bez kurtki. Nawet nie wiedziała, czy kluczyki są w stacyjce motoru, czy może leżą wśród drobnych Lou na łóżku.

Usłyszała, że ktoś uderzył w drzwi sypialni.

– Spokojnie! – krzyknął Lou. – No ja cię, poważnie!

Jezioro było płaskim srebrnym arkuszem odbijającym niebo.

Wyglądało jak stopiony chrom. Gęste od wilgoci powietrze wydawało się ciężkie, niemal płynne.

Vic miała podwórko dla siebie. Dwaj opaleni mężczyźni w szortach i słomkowych kapeluszach wędkowali w aluminiowej łodzi jakieś sto metrów od brzegu. Jeden z nich pokiwał do niej ręką, jakby uznał, że widok kobiety wychodzącej przez okno na tyłach domu jest czymś najzupełniej zwyczajnym.

Vic bocznymi drzwiami weszła do powozowni.

Triumph stał na stopce. Kluczyk tkwił w stacyjce.

Główne drzwi, wielkie jak wrota stodoły, były otwarte i Vic widziała przez nie podjazd, gdzie zebrali się ludzie z mediów, żeby nagrać jej oświadczenie, którego nigdy nie wygłosi. Na końcu podjazdu wyrósł las kamer skierowanych w stronę mikrofonów ustawionych w kącie podwórza. Pęki kabli wiły się do furgonetek zaparkowanych po lewej stronie. Nie było łatwego sposobu, żeby skręcić w lewo i przemknąć między tymi pojazdami, ale po prawej stronie droga na północ stała otworem.

Do powozowni nie docierały odgłosy zamieszania, jakie wybuchło w domu. Panowała tu stłumiona cisza skwarnego popołudnia w środku lata. Nastał czas drzemki i spokoju, psy spały pod werandami. Było za gorąco nawet dla much.

Vic przerzuciła nogę przez siodełko, przekręciła kluczyk. Lampa się zapaliła, dobry znak.

Motor jeszcze niegotowy, przypomniała sobie wiadomość Lou. Nie zastartuje. Wiedziała. Kiedy Tabitha Hutter wejdzie do powozowni, ona będzie gorączkowo naciskać dźwignię rozrusznika, na sucho pompować siodełko. Hutter już uważa ją za wariatkę; ten śliczny obrazek tylko utwierdzi ją w słuszności tych podejrzeń.

Podniosła się i całym ciężarem nacisnęła na starter. Triumph zbudził się z rykiem, który rozmiótł liście i piasek po podłodze, wstrząsnął szybami w oknach.

Vic wrzuciła jedynkę, zwolniła sprzęgło i motocykl wyśliznął się z powozowni.

Gdy wyjechała w blask, spojrzała w prawo, rzuciła okiem na podwórko. Tabitha Hutter stała w połowie drogi do powozowni, zarumieniona, z kosmykiem kręconych włosów przylepionym do policzka. Nie wyjęła broni. Nawet nie krzyknęła, tylko stała i patrzyła. Vic skinęła do niej głową, jakby zawarły umowę i była zadowolona, że agentka jej dotrzymała. Chwilę później zostawiła ją za plecami.

Między skrajem podwórza i wysepką najeżoną kamerami był może metr wolnej przestrzeni i Vic w nią wycelowała. Gdy dojeżdżała, w luce stanął jakiś mężczyzna, mierząc w nią obiektywem swojej kamery. Trzymał kamerę na wysokości talii, patrząc w rozłożony z boku monitor. Nie odrywał wzroku od ekranu, choć widział na nim zagrażający życiu obraz: dwieście kilogramów żelaza, kierowanego przez wariatkę, pędzącego z górki prosto na niego. Wyglądało na to, że nie zamierza się ruszyć – a jeśli nawet, to nie zdąży uskoczyć na czas.

Vic nacisnęła hamulec. Usłyszała sapnięcie i na tym koniec.

Motor jeszcze niegotowy.

Coś ją uderzyło w wewnętrzną stronę lewego uda i zobaczyła wiszącą luźno czarną plastikową rurkę. Linka tylnego hamulca. Nie była do niczego przymocowana.

Nie miała miejsca, żeby wyminąć tego ćwoka z kamerą, nie bez zjeżdżania z podjazdu. Dodała gazu, wrzuciła drugi bieg, przyspieszyła.

Niewidzialna ręka gorącego powietrza naciskała na jej tors. Było to jak przyspieszanie w otwartym piecu.

Przednia opona zjechała na trawę, za nią podążyła tylna. Kamerzysta jakby w końcu usłyszał ryk triumpha, wstrząsający ziemią warkot silnika. Poderwał głowę i zdążył zobaczyć, jak Vic przemyka obok niego tak blisko, że mogłaby go spoliczkować. Cofnął się szybko, stracił równowagę, zaczął się chwiać.

Vic nawet nie próbowała zwolnić. Kamerzysta zawirował jak bąk w strumieniu ryczącego powietrza za motorem i upadł na drogę, upuszczając kamerę. Kamera uderzyła o asfalt z chrzęstem, który sugerował, że należała do sprzętu z górnej półki.

Gdy motocykl zjechał z trawnika na asfalt, tylna opona wydarła kępę trawy z odgłosem, z jakim Vic w trzeciej klasie na zajęciach praktyczno-technicznych zrywała z dłoni wysuszony klej Elmer’s. Triumph się przechylił i czuła, że zaraz upadnie, miażdżąc jej nogę.

Ale jej prawa ręka pamiętała, co zrobić, i dodała gazu. Silnik zagrzmiał i motocykl wystrzelił z zakrętu jak korek, który został wciągnięty pod wodę i puszczony. Gumy znalazły drogę i triumph odjechał, pozostawiając za sobą kamery, mikrofony, Tabithę Hutter, Lou, wynajęty domek i zdrowy rozsądek.

NOS4A2

Подняться наверх