Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 79

Sugarcreek, Pensylwania

Оглавление

– Słoneczko, słoneczko, niebożę – powiedział Człowiek w Masce Przeciwgazowej i ziewnął. – Zaświeć o innej porze. – Po chwili milczenia nieśmiało dodał: – Miałem ładny sen. Śniłem o Gwiazdkowej Krainie.

– Mam nadzieję, że ci się podobał – warknął Manx. – Bo za bałagan, jakiego narobiłeś, sny o Gwiazdkowej Krainie będą wszystkim, co dostaniesz!

Człowiek w Masce Przeciwgazowej skurczył się w fotelu i zakrył uszy rękami.

Jechali wśród wzgórz porośniętych wysoką trawą, pod błękitną kopułą letniego nieba. Po lewej stronie lśniła odnoga jeziora, długi odłamek lustra rzucony między trzydziestometrowe drzewa. W dolinach snuły się pasma porannej mgły, które niebawem wyparują w promieniach słońca.

Wayne mocno przetarł oczy rękami, jego mózg jeszcze spał. Czoło i policzki wydawały się rozgorączkowane. Westchnął i z zaskoczeniem zobaczył jasny opar płynący z nozdrzy, jak w swoim śnie. Nie zdawał sobie sprawy, że na tylnym siedzeniu jest tak zimno.

– Zmarzłem na kość – powiedział, choć jeśli coś czuł, to ciepło, nie ziąb.

– Poranki bywają bardzo surowe – powiedział Manx. – Niebawem poczujesz się lepiej.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał Wayne.

Manx spojrzał na niego.

– W Pensylwanii. Jechaliśmy przez całą noc, a ty spałeś jak niemowlę.

Wayne mrugał, patrząc na niego, zaniepokojony i zdezorientowany, choć dopiero po chwili zrozumiał powód konsternacji. Rozerwane lewe ucho zasłaniała łatka białej gazy, ale Manx zerwał opatrunek z czoła. Długa na piętnaście centymetrów rana była czarna i oślizła, blizna Frankensteina – a jednak wyglądała tak, jakby goiła się od dwunastu dni, nie dwunastu godzin. Cera Manxa znacznie się poprawiła, oczy miał bystrzejsze, skrzące się humorem i życzliwością.

– Pańska twarz wygląda znacznie lepiej – stwierdził Wayne.

– Nieco przyjemniejsza dla oczu, jak sądzę, ale przez długi czas nie będę się kwalifikował do konkursu piękności.

– Jak to się stało, że tak szybko się panu polepszyło?

Po krótkiej chwili namysłu Manx odparł:

– Samochód się o mnie troszczy. Tobą też się zaopiekuje.

– To dlatego, że jesteśmy w drodze do Gwiazdkowej Krainy – dorzucił Człowiek w Masce Przeciwgazowej, patrząc z uśmiechem przez ramię. – Grymasy do góry nogami stają się uśmiechami, prawda, panie Manx?

– Nie jestem w nastroju do wysłuchiwania twoich rymowanych idiotyzmów, Bingu – mruknął Manx. – Może sam pobawisz się w milczka?

NOS4A2 jechał na południe i przez jakiś czas nikt się nie odzywał. Wayne w ciszy oceniał swoją sytuację.

W całym swoim życiu nigdy nie był równie przerażony jak wczorajszego popołudnia. Gardło wciąż miał obolałe od krzyku. Teraz jednak było tak, jakby przemienił się w dzban, z którego wylały się wszystkie złe, nieprzyjemne uczucia, co do kropelki. Wnętrze rolls-royce’a przepełniał złoty blask słońca. Drobiny kurzu płonęły w snopie jasności. Wayne uniósł rękę, żeby je przegonić, i patrzył, jak się kłębią, niczym piasek wirujący w wodzie…

Przypomniał sobie, jak jego mama wskoczyła do wody, żeby uciec przed Człowiekiem w Masce Przeciwgazowej, i aż się wzdrygnął. Przez chwilę czuł wstrząs wczorajszego strachu, tak świeży i ostry, jakby dotknął odsłoniętego miedzianego przewodu i został porażony prądem. Nie przerażała go myśl, że jest więźniem Charliego Manxa, ale to, że na chwilę zapomniał, że jest więźniem. Przed chwilą podziwiał światło i czuł się niemal szczęśliwy.

Przeniósł spojrzenie na orzechową szufladę umieszczoną pod przednim fotelem, gdzie schował swój telefon. Potem uniósł wzrok i spostrzegł, że Manx obserwuje go w lusterku wstecznym, uśmiechając się leciutko. Wayne skulił się na siedzeniu.

– Powiedział pan, że jest mi winien przysługę – odezwał się.

– W istocie – zgodził się Manx.

– Chcę zadzwonić do mamy. Chcę jej powiedzieć, że nic mi nie jest.

Manx pokiwał głową, nie odrywając oczu od drogi, z ręką na kierownicy. Czy wczoraj samochód sam się prowadził? Wayne pamiętał samodzielnie obracającą się kierownicę, podczas gdy Manx jęczał, a Człowiek w Masce Przeciwgazowej ocierał mu krew z twarzy – ale wspomnienie to cechowała hiperrealistyczna przejrzystość typowa dla snów, które czasem nachodzą przy wyjątkowo paskudnej grypie. Teraz, w jasnym, czystym blasku poranka Wayne nie był pewien, czy to naprawdę miało miejsce. Poza tym robiło się coraz cieplej, już nie widział własnego oddechu.

– Bardzo dobrze, że chcesz do niej zadzwonić i powiedzieć, że wszystko w porządku. Spodziewam się, że gdy dotrzemy do celu podróży, będziesz chciał dzwonić do niej codziennie! To po prostu świadczy o szacunku i liczeniu się z innymi! I oczywiście ona też będzie chciała wiedzieć, jak się masz. Postaramy się zatelefonować do niej jak najszybciej. W zasadzie nie uważam tego za przysługę, jaką jestem ci winien. Tylko najgorsza bestia nie pozwoliłaby dziecku zadzwonić do mamy. Niestety, nie ma tu miejsca, żeby się zatrzymać i zadzwonić, a żaden z nas nie pomyślał, żeby zabrać ze sobą telefon – powiedział Manx. Przekręcił głowę i znowu spojrzał na Wayne’a. – Nie sądzę, żebyś ty o tym pomyślał. – I się uśmiechnął.

Wie, pomyślał Wayne. Poczuł, że coś się w nim kurczy, i przez chwilę był niebezpiecznie bliski płaczu.

– Nie – odparł głosem, który brzmiał prawie normalnie. Musiał się powstrzymać od spoglądania na drewnianą szufladę przy swoich stopach.

Manx zwrócił oczy na drogę.

– No tak. W każdym razie jest za wcześnie, żeby do niej dzwonić. Nie ma jeszcze szóstej, a po wczorajszym dniu będzie lepiej, jeśli pozwolimy jej się wyspać! – Westchnął i dodał: – Twoja matka ma więcej tatuaży niż marynarz.

– Pewna panna z Gwadelupy słynęła z dawania dupy – zaczął Człowiek w Masce Przeciwgazowej. – Miała na niej tatuaże, podtykała je pod twarze. Kiedy była po koktajlu, kazała je zrobić w brajlu. Żeby ślepi też widzieli…

– Za dużo rymujesz – zauważył Wayne.

Manx parsknął śmiechem – potężnym, nieokrzesanym rżeniem – i plasnął dłonią w kierownicę.

– Niewątpliwie! Dobry stary Bing Partridge jest demonem rymów! Jeśli zajrzysz do Biblii, zobaczysz, że to najniższy rodzaj demona, ale się przydaje.

Bing oparł czoło o szybę, patrząc na faliste tereny, na których pasły się owce.

– Baś, baś, baranku, chodź na śniadanko – nucił Bing pod nosem.

– Wszystkie te tatuaże na ciele twojej matki… – powiedział Manx.

– Tak? – mruknął Wayne, myśląc, że jeśli zajrzy do szuflady, prawdopodobnie nie znajdzie tam telefonu. Pomyślał, że mieli idealną okazję go zabrać, gdy spał.

– Może jestem staroświecki, ale postrzegam coś takiego jako zaproszenie dla mężczyzn nikczemnego charakteru, żeby się na nią gapili. Myślisz, że lubi przyciągać tego rodzaju uwagę?

– Kiedyś była dziwka z Peru… – szepnął Człowiek w Masce Przeciwgazowej i zachichotał cicho.

– Są ładne – powiedział Wayne.

– Czy dlatego twój ojciec się z nią rozwiódł? Ponieważ nie lubił, gdy paradowała z gołymi, pełnymi obrazków nogami, żeby przyciągać spojrzenia mężczyzn?

– Wcale się z nią nie rozwiódł. Nigdy nie wzięli ślubu.

Manx znów się roześmiał.

– To ci dopiero niespodzianka!

Zjechali z autostrady, opuścili wzgórza i znaleźli się w sennym miasteczku. Było żałosne i wyglądało jak wymarłe. Witryny sklepów były zamazane mydłem, tablice informowały, że lokale są do wynajęcia. Drzwi kina zabito sklejką, a na afiszu widniał napis: WESO YCH ŚWIĄT SUGAR EEK PA! Zwisały z niego sznury świątecznych lampek, chociaż był lipiec.

Wayne nie mógł przestać myśleć o telefonie. Przecież może sięgnąć do szuflady stopą. Wsunął paluch pod uchwyt.

– Ma wysportowaną figurę, trzeba jej to oddać – powiedział Manx, choć Wayne prawie nie słuchał. – Przypuszczam, że ma chłopaka.

– Mówi, że ja jestem jej chłopakiem.

– Ha, ha. Każda matka tak mówi swojemu synowi. Ojciec jest starszy od twojej matki?

– Nie wiem. Chyba. Trochę.

Wayne pociągnął szufladę i lekko ją wysunął. Przez wąską szczelinę zobaczył, że telefon wciąż w niej leży. Zamknął szufladę. Później. Jeśli wyjmie go teraz, po prostu mu go odbiorą.

– Jak sądzisz, lubi się podobać starszym mężczyznom? – zapytał Manx.

Wayne był zdumiony tą rozmową o swojej mamie, jej tatuażach i o tym, co myśli o starszych mężczyznach. Nie byłby bardziej zaskoczony, gdyby Manx zaczął go wypytywać o lwy morskie albo sportowe wozy. Już nawet nie pamiętał, jak zeszli na ten właśnie temat, a kiedy próbował sobie przypomnieć, przebiegał myślą rozmowę od końca do początku.

Jeśli będziesz myślał wspak, przypomniał sobie. Wspak. Myślał. Będziesz. Jeśli. Martwa babcia Linda gościła w jego śnie i właśnie tak mówiła, wspak. Większość tego, co mu powiedziała, przepadło – zapomniane – ale te słowa wróciły do niego z idealną wyrazistością, jak wiadomość wypisana niewidzialnym atramentem, który ciemnieje i pojawia się na papierze trzymanym nad płomieniem. Jeśli będziesz myślał wspak, to co? Tego nie wiedział.

Samochód zatrzymał się na skrzyżowaniu. Na skraju chodnika, dwa i pół metra dalej, stała kobieta w średnim wieku. Miała spodenki i opaskę na głowie, dreptała w miejscu. Czekała na zielone światło, chociaż nie było ruchu.

Wayne zareagował bez namysłu. Rzucił się na drzwi i załomotał pięściami w szybę.

– Pomocy! – wrzasnął. – Pomocy!

Kobieta ściągnęła brwi i się rozejrzała. Spojrzała na rolls-royce’a.

– Pomocy, proszę! – krzyczał Wayne, uderzając w szybę.

Uśmiechnęła się i pomachała ręką.

Światła się zmieniły. Upiór statecznie potoczył się przez skrzyżowanie.

Na lewo, po drugiej stronie ulicy Wayne zobaczył mężczyznę w mundurze wychodzącego ze sklepu z pączkami. Miał na głowie czapkę, która wyglądała jak policyjna, i nosił niebieską wiatrówkę.

Wayne przesunął się na siedzeniu i zabębnił pięściami w drugą szybę. Teraz wyraźnie zobaczył mężczyznę: to nie policjant, tylko listonosz. Przysadzisty mężczyzna po pięćdziesiątce.

– Pomocy! Porwali mnie! Pomocy, pomocy, pomocy! – wrzeszczał Wayne łamiącym się głosem.

– Nie usłyszy cię – powiedział Manx. – A raczej nie usłyszy tego, co chcesz, żeby usłyszał.

Listonosz popatrzył na przejeżdżającego rollsa. Uśmiechnął się i uniósł dwa palce do daszka czapki w żartobliwym salucie. Manx jechał dalej.

– Skończyłeś robić harmider? – zapytał.

– Dlaczego mnie nie słyszą? – chciał wiedzieć Wayne.

– Jest tak, jak zawsze mówi się o Las Vegas: Co się dzieje w Upiorze, zostaje w Upiorze.

Przejechali przez małe śródmieście, zaczęli przyspieszać, zostawiając za sobą długi na cztery przecznice ciąg ceglanych budynków i zakurzonych witryn sklepowych.

– Nie martw się – powiedział Manx. – Jeśli zmęczyła cię jazda, niedługo będzie koniec. Wiem, ja też mam ochotę odpocząć od całej tej autostrady. Jesteśmy bardzo blisko celu.

– Gwiazdkowej Krainy? – zapytał Wayne.

Manx ściągnął usta w pełnym zadumy grymasie.

– Nie. Do Gwiazdkowej Krainy jeszcze daleka droga.

– Dom Snu – powiedział Człowiek w Masce Przeciwgazowej.

NOS4A2

Подняться наверх