Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 78

Gwiazdkowa Kraina

Оглавление

– Opuść szybę i spróbuj złapać jeden z tych cukrowych płatków! – poradził pan Manx z przedniego fotela.

Wayne na chwilę zapomniał, kto prowadzi samochód. Przestał się tym przejmować. To nie było ważne. Najważniejsze, żeby tam dotrzeć. Wayne pragnął tam być, z całego serca pragnął przejechać między cukrowymi laskami bramy.

– Cukrowy płatek? Nie płatek śniegu?

– Gdyby mi chodziło o płatek śniegu, powiedziałbym: płatek śniegu! Te płatki są z czystego cukru trzcinowego i gdybyśmy byli w samolocie, rozcinalibyśmy chmury z waty cukrowej! Śmiało! Opuść szybę! Złap jeden i sprawdź, czy nie kłamię!

– Nie będą zimne? – zapytał Wayne.

Pan Manx popatrzył na niego w lusterku wstecznym, ze zmarszczkami śmiechu w kącikach oczu.

Już nie budził przerażenia. Był młody i jeśli nie przystojny, to przynajmniej elegancki w czarnych skórzanych rękawiczkach i czarnym płaszczu. Włosy miał teraz czarne, wsunięte pod kapelusz ze skórzanym otokiem, odsłaniającym wysoką nagą przestrzeń jego czoła.

Obok niego Człowiek w Masce Przeciwgazowej spał ze słodkim uśmiechem na tłustej, zarośniętej twarzy. Miał biały marynarski mundur i pierś obwieszoną złotymi medalami. Drugie spojrzenie ujawniało, że w rzeczywistości medale są czekoladowymi monetami w pozłotce. Miał ich dziewięć.

Wayne teraz rozumiał, że dostanie się do Gwiazdkowej Krainy jest lepsze niż przyjęcie do Hogwartu, do fabryki czekolady Willy’ego Wonki, do Miasta w Chmurach z Gwiezdnych wojen, a nawet Rivendell z Władcy Pierścieni. Nawet jedno dziecko na milion nie ma szans na wstęp do Gwiazdkowej Krainy; trafiają tam tylko te dzieci, które naprawdę na to zasługują. Tam nie można być nieszczęśliwym, tam każdy poranek jest porankiem Bożego Narodzenia, a każdy wieczór Wigilią, tam łzy są sprzeczne z prawem, a dzieci fruwają jak anioły. Albo się unoszą. Dla Wayne’a różnica nie była jasna.

Wiedział coś jeszcze: jego matka nienawidzi pana Manxa, ponieważ nie ją zabrał do Gwiazdkowej Krainy. I skoro sama nie mogła tam pojechać, nie chciała, żeby on tam trafił. Jego matka piła, ponieważ tylko dzięki temu mogła poczuć się tak, jak w Gwiazdkowej Krainie – mimo że butelka ginu różni się od Gwiazdkowej Krainy tak, jak psi herbatnik od filetu z polędwicy.

Jego matka zawsze wiedziała, że pewnego dnia on właśnie tam odejdzie. Dlatego nie znosiła, gdy byli razem. Dlatego uciekała od niego przez wszystkie te lata.

Wayne nie chciał o tym myśleć. Zadzwoni do niej, gdy tylko się znajdzie w Gwiazdkowej Krainie. Powie jej, że ją kocha, że wszystko jest w porządku. Jeśli trzeba, będzie dzwonić do niej codziennie. To prawda, czasami go nienawidziła, nienawidziła być matką, ale chciał kochać ją mimo wszystko i dzielić się z nią swoim szczęściem.

– Zimne? – krzyknął Manx, wyrywając Wayne’a z zamyślenia. – Zamartwiasz się jak moja ciotka Mathilda! Śmiało. Opuść szybę. Poza tym znam cię, Brusie Waynie Carmody. Po twojej głowie snują się smętne myśli. Jesteś poważnym małym facetem! Musimy cię z tego wyleczyć! I wyleczymy! Doktor Manx przepisuje ci kubek miętowego kakao i przejażdżkę Arktycznym Ekspresem z innymi dzieciakami. Jeśli po czymś takim nadal będziesz się chmurzyć, nie widzę dla ciebie ratunku. Śmiało, otwórz okno! Niech nocne powietrze zdmuchnie ponurość! Nie bądź starą babą! Jest tak, jakbym wiózł czyjąś babcię zamiast małego chłopca!

Wayne się odwrócił, żeby opuścić szybę, ale kiedy to zrobił, spotkała go paskudna niespodzianka. Obok niego siedziała Linda, jego babcia. Nie widział jej od miesięcy. Trudno odwiedzać krewnych, kiedy są martwi.

Teraz też była martwa. Siedziała w rozwiązanej koszuli szpitalnej, więc widział jej chude jak szkielet plecy, kiedy się pochyliła. Siedziała gołym tyłkiem na kanapie obitej porządną beżową skórą. Nogi też miała chude, okropne, bardzo białe w ciemności, pokryte czarnymi żyłami. Jej oczy skrywały się za dwiema lśniącymi, srebrnymi, świeżo wybitymi półdolarówkami.

Wayne otworzył usta do krzyku, ale babcia Linda poniosła palec do ust. Sza.

– .spowolnić to możesz ,wspak myślał będziesz Jeśli .Wayne ,prawdy od cię zabiera On – przestrzegła go z powagą.

Manx przekrzywił głowę, jakby nasłuchiwał jakiegoś hałasu pod maską, który mu się nie podobał. Linda mówiła na tyle wyraźnie, że powinien ją słyszeć, ale się nie rozglądał i jego mina sugerowała, że chyba coś słyszy, choć wcale nie jest tego pewien.

Babcia wyglądała koszmarnie, ale Wayne’em wstrząsnął strach z innego powodu – z powodu bredni, które wygłaszała. Błysnęły monety na jej oczach.

– Odejdź – szepnął.

– .młodość twoją siebie dla zachowa i duszę ci Odbierze .pękniesz nie dopóki ,recepturkę gumkę jak rozciągać cię Będzie .duszę twoją Wypędzi – wyjaśniła babcia Linda, zimnym palcem naciskając na jego mostek dla podkreślenia słów.

Wayne ze zduszonym jękiem kulił się pod wpływem jej dotyku. Jednocześnie mimo woli próbował zrozumieć jej recytowany ponuro bełkot. Duszę ci odbierze – to rozumiał. Recepturka gumka? Nie, gumka recepturka. O to chodzi. Mówiła wspak i na jakimś poziomie rozumiał, że właśnie dlatego pan Manx niezupełnie ją słyszy na przednim siedzeniu. Nie mógł jej słyszeć, ponieważ on parł naprzód, a ona zmierzała wstecz. Próbował sobie przypomnieć, co jeszcze powiedziała, bo chciał się przekonać, czy zdoła rozwikłać zagadkę martwej kobiety, ale babcia Linda już płowiała.

– Opuść szybę, chłopczyku! – polecił pan Manx. – Natychmiast! – Jego głos nagle stwardniał, już nie był taki życzliwy jak wcześniej. – Chcę, żebyś złapał sobie trochę tych słodkości! Pospiesz się! Dojeżdżamy do tunelu!

Ale Wayne nie mógł otworzyć okna. Żeby to zrobić, musiałby sięgnąć obok Lindy, a tego się bał. Bał się jej tak bardzo, jak kiedyś Manxa. Chciał zakryć oczy, żeby jej nie widzieć. Oddychał płytko i urywanie, jak biegacz na ostatnim etapie wyścigu – i wydechy dymiły, jakby z tyłu samochodu panował wielki chłód, choć wcale nie było mu zimno.

Spojrzał na przedni fotel, szukając pomocy, ale pan Manx się zmienił. Brakowało mu lewego ucha – przy jego policzku kołysały się strzępy ciała, drobne szkarłatne sznurki. Nie miał kapelusza, jego głowa była teraz łysa, bulwiasta i plamista, z zaczesanymi w poprzek czaszki paroma srebrnymi pasemkami. Z czoła zwisał duży płat luźnej czerwonej skóry. Jego oczy zniknęły, w ich miejscu ziały brzęczące czerwone dziury – nie krwawe oczodoły, lecz kratery wypełnione rozżarzonymi węglami.

Obok niego spał Człowiek w Masce Przeciwgazowej, w wykrochmalonym mundurze, uśmiechając się jak ktoś, kto ma pełen brzuch i rozgrzane stopy.

Przez przednią szybę Wayne widział, że zbliżają się do tunelu wywierconego w ścianie skalnej, do czarnej rury wiodącej w głąb wzgórza.

– Kto jest tam z tobą? – zapytał Manx bzykliwym, strasznym głosem. Nie był to głos człowieka. Był to głos tysiąca brzęczących much.

Wayne spojrzał, szukając wzrokiem babci Lindy, ale już odeszła, zostawiła go.

Tunel połknął Upiora. W ciemności jarzyły się tylko te czerwone dziury, wpatrzone w niego zamiast oczu Manxa.

– Nie chcę jechać do Gwiazdkowej Krainy – oznajmił Wayne.

– Wszyscy chcą jechać do Gwiazdkowej Krainy – powiedziała istota na przednim fotelu, to coś, co kiedyś było człowiekiem, ale przestało nim być może sto lat temu.

Szybko zmierzali ku jasnemu kręgowi światła słonecznego po drugiej stronie tunelu. Kiedy wjeżdżali do tej dziury w górze, panowała noc, ale teraz mknęli ku letniemu blaskowi i choć trzydzieści metrów dzieliło ich od wylotu, jasność raziła Wayne’a w oczy.

Zakrył twarz rękami, jęcząc w udręce. Światło przepalało się przez palce, coraz silniejsze, prześwietliło dłonie, aż zobaczył czarne patyki własnych kości pogrzebanych w łagodnie jarzącej się tkance. Czuł, że lada chwila całe to słońce może go spalić.

– Nie chcę! Nie chcę! – krzyknął.

Samochód podskoczył i wyjechał na wyboistą drogę ze wstrząsem, który oderwał jego ręce od twarzy. Zamrugał w porannym słońcu.

Bing Partridge, Człowiek w Masce Przeciwgazowej, wyprostował się i obrócił w fotelu, żeby na niego spojrzeć. Jego mundur zniknął, teraz miał na sobie ten sam poplamiony dres co wczoraj.

– Nie – mruknął, wiercąc palcem w uchu. – Ja też nie jestem rannym ptaszkiem.

NOS4A2

Подняться наверх