Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 70

Lotnisko Logana

Оглавление

Lou Carmody przeszedł przez ochronę i miał jeszcze godzinę, więc ruszył do McDonalda. Powiedział sobie, że weźmie sałatkę z grillowanego kurczaka i wodę, ale w powietrzu unosił się zaostrzający apetyt zapach frytek, kiedy więc Lou doszedł do kasy, usłyszał, że zamawia u pryszczatego młokosa dwie kanapki Big Mac, duże frytki i superduży waniliowy koktajl mleczny – to samo, co zawsze, odkąd skończył trzynaście lat.

Czekając, spojrzał w prawo i zobaczył małego chłopca, nie więcej niż ośmioletniego, z ciemnymi oczami Wayne’a, stojącego z matką przy sąsiedniej kasie. Chłopiec patrzył na niego – na jego dwa podbródki i męskie cycki – nie z odrazą, lecz z dziwnym smutkiem. Ojciec Lou był taki gruby, że kiedy zmarł, musieli zapłacić za specjalną, wykonaną na zamówienie trumnę, podwójnego grzmota, który z zamkniętym wiekiem wyglądał jak stół w jadalni.

– Niech koktajl będzie mały – powiedział obsługującemu. Nie mógł znów spojrzeć na chłopca, bał się wlepionych w siebie oczu.

Zawstydzało go nie to, że jest, jak powiedział lekarz, patologicznie otyły (co za określenie, „patologicznie”, jakby po przekroczeniu pewnego punktu nadwaga pod względem moralnym upodabniała się do nekrofilii). Tym, czego nienawidził, co skręcało go w środku i sprawiało, że czuł się chory, była niemożność zmiany nawyków. Naprawdę nie mógł zamówić tego, co powinien, nie mógł zamówić sałatki, gdy czuł zapach frytek. W ubiegłym roku, kiedy jeszcze byli razem, wiedział, że Vic potrzebuje pomocy – że potajemnie pije, że odbiera wyimaginowane telefony – ale nie potrafił wytyczyć granicy, nie umiał wysunąć żądań ani postawić ultimatum. I gdy się nawaliła i chciała z nim pieprzyć, nie mógł powiedzieć, że się o nią martwi; po prostu zaciskał ręce na jej tyłku i wtulał twarz w jej nagie piersi. Był jej wspólnikiem do dnia, kiedy zapakowała telefony do piekarnika i spaliła ich dom do gołej ziemi. Miał w tym swój udział, tyle tylko, że nie on zapalił zapałkę.

Usadowił się przy stoliku zaprojektowanym dla anorektycznego karła, na krzesełku odpowiednim dla tyłka dziesięciolatka – czy McDonald’s nie rozumie swojej klienteli? Co oni sobie myślą, dając takie krzesła ludziom takim jak on? Wyjął laptopa i skorzystał z darmowego Wi-Fi.

Sprawdził pocztę i obejrzał dziewczyny w kostiumach Power Girl. Zajrzał na stronę Millarworld; forumowicze dyskutowali, jaki powinien być następny kolor Hulka. Był zażenowany sprzeczką fanów komiksów. Przecież to jasne, że Hulk musi być szary albo zielony. Inne kolory są denne.

Lou się zastanawiał, czy może zajrzeć na stronę SuicideGirls w taki sposób, żeby nie zauważył tego ktoś przechodzący za jego plecami, kiedy zaczęła pomrukiwać jego komórka w kieszeni spodenek. Podniósł zad i jej poszukał.

Miał ją w ręce, kiedy z głośników lotniska popłynęła muzyka. Nie do wiary, puścili starą piosenkę Johnny’ego Mathisa Sleigh Ride. Nie do wiary, bo przecież w to szczególne lipcowe popołudnie temperatury w Bostonie dorównywały tym na Wenus; Lou się pocił od samego wyglądania na zewnątrz. Co więcej, w chwili, gdy zadzwonił telefon, nadawali coś zupełnie innego, jakiś hit Lady Gagi, Amandy Palmer albo coś w tym stylu. Śpiewała jakaś porąbana laska z akompaniamentem fortepianu.

Lou wyciągnął telefon, ale znieruchomiał, żeby spojrzeć na kobietę przy sąsiednim stoliku, mamuśkę do posunięcia, nieco podobną do Sarah Palin.

– O ja cię… – mruknął. – Słyszysz to? – Wskazał na sufit.

– Puszczają bożonarodzeniowe kawałki w samym środku lata! Zamarła z widelcem pełnym sałatki w połowie drogi do ust tak wydatnych, jakby ukąsiła ją pszczoła, po czym spojrzała na niego z mieszaniną zażenowania i niepokoju.

– Piosenka – dodał Lou. – Słyszysz tę piosenkę? Zmarszczyła czoło. Popatrzyła na niego jak na kałużę wymiocin – coś, czego należy unikać.

Lou rzucił okiem na komórkę, zobaczył, że dzwoni Wayne. Dziwne, przecież rozmawiali parę minut temu. Może Vic wróciła z przejażdżki na triumphie i chce z nim pogadać, jak spisuje się motor.

– Nieważne – powiedział do prawie Sarah Palin i pomachał ręką, zamykając temat.

Odebrał.

– Co jest, kolego? – zapytał.

– Tato – zaczął Wayne chrapliwym szeptem, powstrzymując się od płaczu. – Tato… Jestem w samochodzie. Nie mogę wyjść.

Lou poczuł przytłumiony, niemal łagodny ból za mostkiem, w karku i, co ciekawe, za lewym uchem.

– Co to znaczy? W jakim samochodzie?

– Chcą zabić mamę. Dwóch facetów. Jest tu dwóch facetów, zamknęli mnie w samochodzie i nie mogę się wydostać. To Charlie Manx, tato. I ktoś w masce przeciwgazowej. Ktoś… – Wrzasnął.

W tle Lou usłyszał pyknięcia. Najpierw pomyślał, że to petardy. Ale to nie były petardy.

– Strzelają, tato! Strzelają do mamy! – krzyknął Wayne.

– Uciekaj z tego samochodu – usłyszał swój głos, piskliwy, zbyt wysoki. Nawet nie zauważył, że wstał. – Otwórz drzwi i uciekaj.

– Nie mogę. Nie mogę. Nie chcą się otworzyć, a kiedy spróbowałem przejść na przód, znowu wylądowałem z tyłu. – Wayne zdusił szloch.

Głowa Lou przemieniła się w balon na ogrzane powietrze. Powłoka pełna lekkiego gazu unosiła go z podłogi w stronę sufitu. Groził mu odlot z realnego świata.

– Można otworzyć drzwi. Rozejrzyj się, Wayne.

– Muszę kończyć. Wracają. Zadzwonię, gdy będę mógł. Nie dzwoń do mnie, mogą usłyszeć. Mogą usłyszeć, nawet jeśli wyłączę dzwonek.

– Wayne! Wayne! – wrzasnął Lou. Dziwnie dzwoniło mu w uszach.

Telefon ucichł.

Wszyscy w barze gapili się na niego. Nikt nie mówił ani słowa. Zbliżało się dwóch ochroniarzy, jeden z dłonią spoczywającą na plastikowym uchwycie czterdziestkipiątki.

Lou pomyślał: wezwij policję stanową. Wezwij policję stanu New Hampshire. Zrób to, natychmiast. Ale kiedy opuścił komórkę, żeby wybrać 911, wyśliznęła mu się z ręki. I kiedy się po nią schylił, nagle złapał się za pierś, ból się nasilił, dźgając go ostrymi kantami. Jakby ktoś wstrzelił mu zszywkę w cycek. Przytrzymał się stolika, żeby nie stracić równowagi, lecz ręka zgięła się w łokciu. Zahaczył brodą o brzeg stołu, zęby mu zagrzechotały, stęknął i upadł na podłogę. Za nim poleciał koktajl. Papierowy kubek eksplodował i Lou spoczął w zimnej, słodkiej kałuży lodów waniliowych.

Miał tylko trzydzieści sześć lat. Był o wiele za młody na atak serca, pomimo historii choroby w rodzinie. Wiedział, że zapłaci za to, że nie wziął sałatki.

NOS4A2

Подняться наверх