Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 92

Fajerwerkiem Księżycowi w Oko, Illinois

Оглавление

W pyliste wczesne popołudnie pan Manx zjechał z drogi i zatrzymał Upiora na placu przed magazynem fajerwerków. Na tablicy reklamowej widniał wściekły księżyc z rakietą wbitą w oko, krwawiący ogniem. Wayne zaśmiał się na ten widok, śmiał się i ściskał swoją księżycową ozdobę.

Sklep był długim budynkiem, przed którym stał drąg do przywiązywania koni. Wayne’owi przyszło na myśl, że dotarli daleko na zachód, gdzie mieszał przez większość życia. Na północy można czasami spotkać słupki do wiązania koni, jeśli ktoś chce nadać swojej posesji rustykalny charakter, ale gdy pojedziesz na zachód, niedaleko takich słupków zobaczysz kupki końskiego nawozu i stąd wiesz, że jesteś w kraju kowbojów. Chociaż w dzisiejszych czasach mnóstwo kowbojów jeździ quadami i słucha Eminema.

– Czy w Gwiazdkowej Krainie są konie? – zapytał Wayne.

– Renifery – odparł Manx. – Oswojone białe renifery.

– Można na nich jeździć?

– Można karmić je z ręki!

– A co jedzą?

– Cokolwiek im dasz. Siano. Cukier. Jabłka. Nie są wybredne.

– I wszystkie są białe?

– Tak. Nie widuje się ich zbyt często, ponieważ trudno odróżnić je od śniegu. W Gwiazdkowej Krainie zawsze jest śnieg.

– Moglibyśmy je pomalować! – wykrzyknął Wayne, podniecony tą myślą. – Wtedy łatwiej byłoby je zobaczyć. – Ostatnio miewał wiele podniecających myśli.

– Tak, to będzie doskonała zabawa.

– Pomalujemy je na czerwono. Czerwone renifery. Czerwone jak wozy strażackie.

– Wyglądałyby odświętnie.

Wayne uśmiechnął się na myśl o oswojonym reniferze cierpliwie stojącym w miejscu, podczas gdy on maluje go wałkiem, nadając mu czerwony kolor kandyzowanego jabłka. Przeciągnął językiem po kłujących nowych zębach, rozważając możliwości. Pomyślał, że gdy przybędzie do Gwiazdkowej Krainy, wywierci dziurki w swoich starych zębach, nawlecze je na sznurek i będzie nosić jako naszyjnik.

Manx sięgnął do schowka i wyjął jego telefon. Używał go od czasu do czasu przez cały poranek. Wayne wiedział, że dzwonił do Binga Partridge’a i nie doczekał się odpowiedzi. Nie zostawił wiadomości.

Spojrzał przez okno. Z magazynu wyszedł mężczyzna z workiem. Trzymał za rękę jasnowłosą dziewczynkę, która podskakiwała obok niego. Fajnie byłoby pomalować tę małą na czerwono. Zabrać jej ubrania, przytrzymać ją i malować wijące się, napięte, drobne ciało. Pomalować ją całą. Żeby pomalować ją, jak trzeba, należałoby zgolić jej włosy. Wayne zaczął się zastanawiać, co można by zrobić z torbą pełną jasnych włosów.

– Boże święty, Bing – powiedział pan Manx. – Gdzieś ty się podziewał? – Otworzył drzwi i wysiadł z samochodu na parking.

Dziewczynka i jej ojciec wsiedli do pick-upa, wyjechali z parkingu. Wayne pomachał ręką. Dziewczynka go zobaczyła i zrobiła to samo. Rany, miała cudowne włosy. Z wszystkich tych gładkich, złotych włosów można by upleść sznur długi na metr dwadzieścia. Można by zrobić jedwabisty złoty stryczek i ją na nim powiesić. Niesamowity pomysł! Wayne się zastanawiał, czy ktoś kiedyś został powieszony na własnych włosach.

Manx przez jakiś czas rozmawiał przez telefon. Krążył, jego buty wzbijały kredowe chmury w białym zmierzchu.

Blokada podskoczyła na drzwiach przy siedzeniu kierowcy. Manx powrócił i wsunął głowę do samochodu.

– Wayne? Pamiętasz, jak wczoraj powiedziałem, że jeśli będziesz grzeczny, pozwolę ci porozmawiać z mamą? Nie zniósłbym, gdybyś pomyślał, że Charlie Manx nie umie dotrzymać słowa. Oto ona. Chciałaby usłyszeć, jak się masz.

Wayne wziął telefon.

– Mamo? Mamo, to ja. Jak się masz?

Usłyszał syk i trzask, a potem głos matki, zdławiony z emocji.

– Wayne…

– Jestem. Słyszysz mnie?

– Wayne – powtórzyła. – Wayne. Dobrze się czujesz?

– Tak! Zatrzymaliśmy się, żeby kupić fajerwerki. Pan Manx da mi kilka zimnych ogni i może rakietę z butelki. A ty? Mówisz tak, jakbyś płakała.

– Tęsknię za tobą. Mama chce, żebyś wrócił, Wayne. Musisz wrócić, jadę po ciebie.

– Aha. Dobra – mruknął. – Wypadł mi ząb. Właściwie kilka zębów. Mamo, kocham cię! Wszystko jest w porządku. Nic mi nie jest. Dobrze się bawimy!

– Wayne, nie jest w porządku. On coś ci robi. Majstruje ci w głowie. Musisz go powstrzymać. Musisz z nim walczyć. On nie jest dobrym człowiekiem.

Wayne poczuł nerwowe skurcze w żołądku. Przesunął językiem po nowych, najeżonych, haczykowatych zębach.

– On mi kupi fajerwerki – powiedział obrażonym tonem. Przez cały ranek myślał o fajerwerkach, o wybijaniu dziur w nocy rakietami, o stawianiu nieba w ogniu. Chciałby, żeby było możliwe podpalenie chmur. To dopiero byłby widok! Mnóstwo płonących chmur spadających z nieba. Wlokących za sobą kłęby buchającego czarnego dymu.

– On zabił Hoopera, Wayne – powiedziała matka i zabrzmiało to jak policzek. Wayne się wzdrygnął. – Hooper zginął, walcząc o ciebie. Ty też musisz walczyć.

Hooper. Miał wrażenie, jakby nie myślał o nim od lat. Wspominał go teraz, jego duże smutne oczy patrzące badawczo z posiwiałego pyska yeti. Wayne pamiętał jego brzydki oddech, jego ciepłe jedwabiste futro, jego wygłupy… a teraz Hooper nie żyje. Ugryzł w kostkę Człowieka w Masce Przeciwgazowej, a potem pan Manx… pan Manx…

– Mamo – zaczął nagle. – Mamo, chyba jestem chory. Chyba jestem zatruty w środku.

– Och, dziecko – wyszeptała przez łzy. – Och, dziecko, trzymaj się. Trzymaj się siebie. Niedługo będę z tobą.

Wayne’a szczypały oczy, na chwilę świat się zamazał i podwoił. Zaskoczyło go to, że jest bliski łez. W zasadzie wcale nie czuł się smutny, bardziej przypominał sobie, jak to jest, gdy jest się smutnym.

Powiedz jej coś, co będzie mogła wykorzystać, pomyślał. Pomyślał to samo znowu, ale tym razem powoli i wstecz: .wykorzystać mogła będzie co ,coś jej Powiedz.

– Widziałem babcię Lindę – wybuchnął nagle. – We śnie. Mówiła szyfrem, ale próbowała powiedzieć mi coś o walce. Tylko że to jest trudne. Jak próba podniesienie głazu za pomocą łyżeczki.

– Zrób, co powiedziała – poleciła mu mama. – Postaraj się.

– Tak, postaram się. Mamo… Mamo, jeszcze coś – rzekł z nagłym pośpiechem. – On zabiera nas na spotkanie z…

Manx sięgnął do wnętrza samochodu i wyrwał mu telefon z ręki. Długą, wychudzoną twarz miał zarumienioną, i Wayne pomyślał, że jego oczy wyrażają strapienie, jakby przegrał rozdanie, które spodziewał się wygrać.

– Dość tej pogawędki – powiedział radosnym głosem, który nie pasował do wyrazu jego oczu, i zatrzasnął drzwi przed nosem Wayne’a.

Gdy tylko drzwi się zamknęły, było tak, jakby został odcięty dopływ prądu elektrycznego. Wayne opadł na skórzaną kanapę, kark mu zesztywniał, krew pulsowała w skroniach. Zrozumiał, że jest wytrącony z równowagi. Głos matki, jej płacz, wspomnienie walczącego i zdychającego Hoopera głęboko go zmartwiło i przyprawiło o nerwowy ból brzucha.

Jestem zatruty, pomyślał. Zatruty jestem. Dotknął kieszeni, namacał wybrzuszenie zrobione przez wszystkie zęby, które mu wypadły, i pomyślał o zatruciu popromiennym. Jestem napromieniowany, pomyślał. Nagle słowo „napromieniowany” stało się bardzo zabawne. Przypomniał sobie gigantyczne mrówki z czarno-białych filmów, z takich filmów, jakie oglądał ze swoim tatą.

Zaczął się zastanawiać, co się stanie z mrówkami włożonymi do mikrofalówki. Przypuszczał, że się po prostu upieką; wydawało się mało prawdopodobne, że urosną. Ale nie można mieć pewności, zanim się nie spróbuje! Pogładził małą księżycową ozdobę, wyobrażając sobie mrówki pękające jak ziarna kukurydzy. W jakimś dalekim zakamarku jego umysłu kołatała się myśl – coś o myśleniu wstecz – ale nie zdołał jej przywołać. Nie była zabawna.

Gdy Manx wsiadł do samochodu, Wayne znów się uśmiechał. Nie był pewien, ile czasu minęło, ale Manx skończył rozmawiać przez komórkę i poszedł do sklepu Fajerwerkiem Księżycowi w Oko. Przyniósł smukłą papierową torbę, z której wystawała długa zielona rurka w celofanie. Etykieta na boku rurki informowała: LAWINA GWIAZD – IDEALNE ZAKOŃCZENIE IDEALNEJ NOCY!

Manx spojrzał na niego nad oparciem fotela, oczy miał wytrzeszczone, usta rozciągnięte w grymasie niezadowolenia.

– Kupiłem ci zimne ognie i rakietę – powiedział. – Pytanie, czy będziemy ich używać. Jestem przekonany, że chciałeś powiedzieć matce, że jesteśmy w drodze na spotkanie z panną Maggie Leigh. To zepsułoby mi zabawę. Nie jestem pewien, dlaczego miałbym zapewniać ci rozrywkę, podczas gdy ty chcesz mnie pozbawić moich małych przyjemności.

– Okropnie boli mnie głowa – poskarżył się Wayne.

Manx ze złością pokręcił głową, zatrzasnął drzwi i wyjechał z zakurzonego parkingu, wlokąc za sobą chmurę brązowego dymu. Nie miał humoru przez cztery czy pięć kilometrów. Niedaleko granicy Iowa gruby jeż próbował przejść przez drogę i Upiór przejechał go z głośnym łoskotem. Dźwięk był tak hałaśliwy i niespodziewany, że Wayne nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem. Manx rzucił okiem przez ramię i posłał mu ciepły, zazdrosny uśmiech, po czym włączył radio i razem zaśpiewali kolędę O Little Town of Bethlehem, i od razu zrobiło się lepiej.

NOS4A2

Подняться наверх