Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 91

Dom Snu

Оглавление

Vic nie czuła obrażeń, nie czuła bólu; ból przyjdzie później.

Poza tym miała wrażenie, że wcale się nie zbudziła, że wciąż jedna chwila dzieli ją od odzyskania pełni świadomości. Poszczególne części jej ciała z niechęcią zaczęły się mobilizować. Była to powolna, długa praca, tak długa i powolna jak naprawianie triumpha.

Nazwę motocykla przypomniała sobie przed własnym imieniem.

Gdzieś dzwonił telefon. Wyraźnie słyszała głośne, staroświeckie terkotanie, gdy młoteczek uderzał w czaszę dzwonka. Sygnał nie cichł, jeden, drugi, trzeci, czwarty… Dźwięk przywołał ją do świata, ale ucichł, zanim zdała sobie sprawę, że jest przytomna.

Policzek miała wilgotny i chłodny. Leżała na brzuchu, na podłodze, z głową przekręconą na bok, z twarzą w jakiejś kałuży. Usta miała suche i spękane. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek w życiu była równie spragniona. Liznęła, szukając wody, i poczuła smak cementu, ale kałuża była chłodna i dobra. Oblizała wargi, żeby je zwilżyć.

W pobliżu jej twarzy leżał but. Widziała czarny wzór na gumowej podeszwie i zwisające sznurowadło. Patrzyła na ten but co jakiś czas od godziny, zauważając go, ale gdy tylko zamykała oczy, natychmiast o nim zapominała.

Nie wiedziała, gdzie jest. Przypuszczała, że powinna wstać i się dowiedzieć. Pomyślała, że istnieje ryzyko, że gdy spróbuje się podnieść, ostrożnie scalone części jej ciała znowu się rozpadną w połyskliwy proszek. Przeczuwała, że nikt tu szybko jej nie znajdzie.

Miała jakiś wypadek. Na motocyklu? Nie. Jest w jakiejś piwnicy. Widziała poplamione betonowe ściany, tynk się łuszczył, odsłaniając kamienie. Rozpoznała lekki piwniczny zapach przytłumiony przez inne wonie: smród spalonego metalu i odór fekaliów, jak z otwartej kloaki.

Wsunęła ręce pod siebie i dźwignęła się na kolana.

Nie bolało tak bardzo, jak się obawiała. Czuła ból w stawach, plecach, tyłku, ale był on niczym w porównaniu z tym, który towarzyszy grypie albo nie przymierzając złamaniom kości.

Kiedy go zobaczyła, wszystko się jej przypomniało, nagle i niespodziewanie, w całości. Jej ucieczka znad jeziora Winnipesaukee, zrujnowany kościół. Mężczyzna o imieniu Bing, który próbował ją zagazować i zgwałcić.

Człowiek w Masce Przeciwgazowej leżał w dwóch częściach połączonych przez jedno grube pasmo jelit. Górna połowa ciała wypadła na korytarz. Nogi spoczywały tuż za progiem, z butami blisko głowy Vic.

Metalowa butla sewofluranu została rozerwana, ale trup wciąż zaciskał rękę na regulatorze ciśnienia, który ocalał z fragmentem zbiornika, kopułą w kształcie kasku z poszarpanym brzegiem. To on cuchnął jak wysadzone w powietrze szambo, pewnie dlatego, że zostało rozerwane jego wewnętrzne szambo. Czuła smród jego trzewi.

Pokój się przekrzywił, jak kopnięty. Rozglądając się, Vic dostała zawrotów głowy, jakby wstała za szybko. Łóżko się przewróciło, widziała jego spodnią część, sprężyny i nóżki. Zlew odsunął się od ściany i wisiał pod kątem czterdziestu pięciu stopni, podtrzymywany tylko przez rury wyrwane z uchwytów. Z pękniętej złączki lała się spieniona woda, tworząc kałużę na podłodze. Vic pomyślała, że gdyby leżała nieprzytomna jeszcze przez jakiś czas, to mogłaby się utopić.

Pozbieranie się z podłogi wymagało nie lada zachodu. Lewa noga nie chciała się wyprostować, a kiedy wreszcie się udało, Vic poczuła dźgnięcie bólu tak silne, że wessała powietrze przez zaciśnięte zęby. Kolano pokrywały siniaki w odcieniach zieleni i błękitu. Nie miała odwagi go obciążyć, bo podejrzewała, że złoży się pod ciężarem ciała. Ostatni raz rozejrzała się po piwnicy, jak zwiedzający po niechlujnej ekspozycji w jakimś muzeum cierpienia. Nie, tu nie ma już czego oglądać. Ruszajmy dalej, ludziska. Mamy parę nadzwyczajnych eksponatów w sąsiednim pokoju.

Przeszła między nogami Człowieka w Masce Przeciwgazowej i nad nim, uważając, żeby nie nastąpić na ten lont z flaka. Widok był tak nierealny, że w zasadzie wcale nią nie wstrząsnął.

Vic ominęła górną połowę ciała Binga. Nie chciała patrzeć na jego twarz i odwracała wzrok, gdy przechodziła. Ale zanim zrobiła dwa kroki, nie mogła się powstrzymać i spojrzała przez ramię.

Leżał z głową przekręconą na bok. Oczy miał wytrzeszczone, zszokowane, puste. Siła eksplozji wbiła pochłaniacz w jego rozdziawione usta, knebel ze stopionego plastiku i zwęglonego włókna.

Ruszyła w głąb korytarza. Miała wrażenie, że idzie po pokładzie statku, który zaczyna się wywracać. Wciąż ściągało ją w prawą stronę i musiała przykładać głowę do ściany, żeby nie stracić równowagi. Tylko że z korytarzem było wszystko w porządku. Ona sama była łodzią, której groziła wywrotka, pogrążenie się w skłębionej ciemności. Raz się zapomniała i pozwoliła, żeby jej ciężar opadł na lewą nogę. Kolano natychmiast się ugięło i gwałtownie wyciągnęła rękę, szukając oparcia. Dłoń zamknęła się na popiersiu Jezusa Chrystusa, z pokrytym bąblami, osmalonym policzkiem. Popiersie stało na półce pełnej pornografii. Jezus uśmiechnął się do niej lubieżnie, więc szybko zabrała rękę. Była pokryta popiołem. BÓG SPŁONĄŁ ŻYWCEM, ZOSTAŁ TYLKO DIABEŁ.

Tym razem będzie pamiętać o lewej nodze. Przez jej głowę przemknęła przypadkowa myśl, nawet niezupełnie zrozumiała: Dzięki Bogu, to brytyjski motor.

U stóp schodów wpadła na pagórek worków na śmieci, na opakowany w folię ciężar, potknęła się i przewróciła – po raz drugi. Wylądowała na tych samych workach, gdy Człowiek w Masce Przeciwgazowej strącił ją ze schodów; złagodziły upadek i prawdopodobnie uchroniły ją przed skręceniem karku albo pęknięciem czaszki. Były zimne i ciężkie, ale niezupełnie twarde. Vic wiedziała, co jest pod folią, poznała po zaokrągleniu biodra i płaszczyźnie klatki piersiowej. Nie chciała widzieć ani wiedzieć, lecz mimo to jej ręce rozdzierały folię. Zwłoki okrywał całun worka na śmieci, szczelnie zamknięty srebrną taśmą klejącą.

Zapach, który wybuchnął, nie był odorem rozkładu, ale w pewien sposób był gorszy: dławiący aromat piernika. Mężczyzna był szczupły i kiedyś prawdopodobnie przystojny. Uległ nie tyle rozkładowi, ile mumifikacji: skóra się pomarszczyła i zżółkła, oczy zapadły w oczodołach. Usta miał rozchylone, jakby zmarł, krzycząc, choć mogło być to skutkiem kurczenia się mięśni.

Vic wypuściła powietrze z odgłosem, który zabrzmiał jak szloch. Położyła rękę na zimnej twarzy mężczyzny.

– Przepraszam – powiedziała do niego.

Nie mogła się opanować i wybuchła płaczem. Nigdy nie była beksą, ale w pewnych momentach łzy są jedyną sensowną reakcją. Płacz był swego rodzaju luksusem; martwi nie czują straty, płacz nikomu i niczemu nie służy.

Jeszcze raz pogładziła go po policzku, musnęła kciukiem jego wargi i wtedy zobaczyła kawałek papieru, zmięty i wciśnięty do ust.

Martwy patrzył na nią błagalnie.

– W porządku, przyjacielu – szepnęła i wyjęła karteczkę. Zrobiła to bez odrazy. Tego mężczyznę spotkał tu zły koniec, stawił mu czoło sam, został wykorzystany, zraniony, porzucony. Cokolwiek miał do powiedzenia, Vic chciała posłuchać, jeśli nawet było za późno, żeby wynikło z tego coś dobrego.

List napisany został ołówkiem, drżącą ręką. Strzępek papieru pochodził z opakowania gwiazdkowego prezentu.

Mam dość jasno w głowie, by pisać. Pierwszy raz od iluś dni. Najważniejsze:

Jestem Nathan Demeter z Brandenburga. KY

Przetrzymuje mnie Bing Partridge

Pracuje dla człowieka o nazwisku Manks

Mam córkę. Michelle, która jest piękna i miła. Dzięki Bogu samochód zabrał mnie, nie ją. Dopilnujcie. żeby przeczytała. co następuje:

Kocham cię, dziewczyno. On nie może mnie skrzywdzić, ponieważ gdy zamykam oczy, widzę ciebie.

Płacz, to nie zaszkodzi, ale nie rezygnuj ze śmiechu.

Nie rezygnuj ze szczęścia.

Potrzebujesz jednego i drugiego. Ja miałem jedno i drugie.

Kocham Cię, mała – Twój ojciec

Vic czytała, siedząc przy martwym mężczyźnie i uważając, żeby nie spływały na niego jej łzy.

Jakiś czas później otarła twarz grzbietami rąk. Spojrzała w górę schodów. Myśl, jak je pokonała w drodze na dół, przyprawiła ją o krótki, ale silny zawrót głowy. Była zdumiona, że spadła i przeżyła. Droga na górę będzie znacznie powolniejsza. Lewe kolano pulsowało wściekle, dźgnięcia białego bólu wystrzeliwały z niego zgodnie z biciem jej serca.

Myślała, że będzie miała czas do końca świata, żeby wejść po schodach, ale w połowie drogi na górę zaczął dzwonić telefon. Przystanęła w rozterce, słuchając nieprzyjemnego terkotania. Ruszyła dalej, przytrzymując się poręczy, ledwie dotykając stopni lewą nogą. Jestem małą Holenderką w niebieskiej sukience. Skaczę na jednej nodze, rozkładając ręce. Piskliwy głosik w jej głowie śpiewał piosenkę do gry w klasy, której nie słyszała od dziesiątków lat.

Dotarła na szczyt schodów i wyszła przez drzwi w oślepiający, obezwładniający blask słońca. Świat był tak jasny, że ją zamroczyło. Telefon dzwonił po raz trzeci czy czwarty. Za chwilę dzwoniący zrezygnuje z próby nawiązania połączenia.

Vic sięgnęła do czarnego aparatu, który wisiał na ścianie tuż przy drzwiach do piwnicy. Lewą ręką przytrzymywała się futryny, jak przez mgłę widząc, że wciąż trzyma list od Nathana Demetera. Przyłożyła słuchawkę do ucha.

– Boże święty, Bing – odezwał się Charlie Manx. – Gdzieś ty się podziewał? Dzwonię i dzwonię. Zacząłem się martwić, że zrobiłeś coś nierozważnego. To nie koniec świata, wiesz, że nie jedziesz ze mną. Będzie jeszcze okazja, a tymczasem możesz coś dla mnie zrobić. Najpierw przekaż mi najnowsze informacje o naszej dobrej przyjaciółce pannie McQueen. Jakiś czas temu słyszałem w wiadomościach, że uciekła z domu w New Hampshire i zniknęła. Czy coś o niej wiadomo? Jak sądzisz, co kombinuje?

Vic przełknęła powietrze, powoli zrobiła wydech.

– Ostatnio była bardzo zajęta – powiedziała. – Pomagała Bingowi zmienić wystrój jego piwnicy. Uznała, że jest tam za mało kolorów, więc pomalowała ściany tym skurwysynem.


Manx milczał przez tak długi czas, że Vic zaczęła się zastanawiać, czy nie przerwał połączenia. Już miała wypowiedzieć jego nazwisko, żeby się dowiedzieć, czy wciąż tam jest, gdy znowu się odezwał.

– Dobry Boże – rzekł. – Czy chcesz mi powiedzieć, że biedny Bing nie żyje? Przykro mi to słyszeć. Rozstaliśmy się w niezgodzie. Teraz jest mi przykro z tego powodu. Pod wieloma względami był jak dziecko. Zrobił parę strasznych rzeczy, jak sądzę, ale nie można go za to winić! Nie umiał postępować inaczej.

– Zamknij się i słuchaj. Chcę odzyskać mojego syna i ruszam po niego, Manx. Ruszam i możesz mi wierzyć, nie chcesz z nim być, kiedy go znajdę. Gdziekolwiek jesteś, zjedź na pobocze, wysadź mojego chłopca, całego i zdrowego. Przykaż mu, żeby na mnie czekał, i powiedz, że mama się zjawi, ani się obejrzy. Zrób to, a nie będziesz musiał się martwić, że cię znajdę. Pozwolę ci się wyśliznąć. Uznamy rachunki za wyrównane. – Nie wiedziała, czy naprawdę tak uważa, ale zabrzmiało nieźle.

– Jak dostałaś się do Binga Partridge’a, Victorio? Chcę to wiedzieć. Czy tak jak tamtym razem w Kolorado? Czy dojechałaś tam po swoim moście?

– Czy Wayne’owi nie stała się krzywda? Czy nic mu nie jest? Chcę z nim porozmawiać. Daj go do telefonu.

– Ludzie w piekle pragną wody z lodem. Odpowiedz na moje pytania, a zobaczymy, czy ja odpowiem na twoje. Powiedz mi, jak dotarłaś do Binga, i wtedy zobaczę, co da się zrobić.

Vic dygotała gwałtownie, co było pierwszym objawem szoku.

– Najpierw mi powiedz, czy żyje. Niech Bóg ma cię w opiece, jeśli nie. Jeśli nie, Manx, jeśli nie, wtedy to, co zrobiłam Bingowi, będzie niczym w porównaniu z tym, co zrobię tobie.

– Ma się dobrze. Jest idealnym promyczkiem słońca! Masz, co chciałaś, i to na razie wszystko. Powiedz mi, jak przybyłaś do Binga. Na swoim motocyklu? W Kolorado miałaś rower. Ale przypuszczam, że masz nowy pojazd. I ten nowy pojazd zabrał cię na twój most? Odpowiedz, a pozwolę ci z nim porozmawiać.

Vic próbowała zadecydować, co powiedzieć, ale żadne kłamstwo nie przychodziło jej na myśl. Poza tym nie była pewna, czy to coś zmieni, jeśli wyjawi mu prawdę.

– Tak. Wjechałam na most, a on doprowadził mnie tutaj.

– No tak. Załatwiłaś sobie marny komplet kółek. Masz rower z dodatkowym napędem, prawda? Ale nie przywiózł cię do mnie. Zabrał cię do Domu Snu. Sądzę, że jest ku temu powód. Sam mam pojazd z paroma dodatkami i wiem coś o tym, jak działają. Te rzeczy mają swoje dziwactwa. – Po chwili namysłu podjął: – Powiedziałaś, żebym się zatrzymał i zostawił twojego syna na poboczu drogi. Powiedziałaś, że się zjawisz, ani się obejrzy. Most może doprowadzić cię tylko do stałego punktu, prawda? To ma sens. Przecież to most. Obydwa końce muszą się na czymś opierać, jeśli nawet są to tylko dwie stałe idee.

– Mój syn – przypomniała mu. – Mój syn. Chcę usłyszeć jego głos. Obiecałeś.

– Umowa to umowa – powiedział Charlie Manx. – On tu jest, Vic. Oto mały mężczyzna we własnej osobie.

NOS4A2

Подняться наверх