Читать книгу Nikt się nie dowie - Agnieszka Pietrzyk - Страница 10
ОглавлениеRozdział VI
IZA MA NA SOBIE SZLAFROK swojego męża, granatowy z ciepłej flaneli. Kupiła go Mariuszowi sześć lat temu na urodziny. Włożył go zaledwie parę razy, gdy przebywał gościnnie w domu przez kilka dni. Biedny szlafrok, taki osamotniony, pozbawiony ciepła ludzkiego ciała, z litości się w niego dzisiaj ubrała. Najpierw jednak wtuliła twarz we flanelę z nadzieją, że uchwyci woń męża. Niestety… Szlafrok czuć było szafą. Iza nie rozumie, jak to możliwe, że z domu tak szybko znikają zapachy. Ma wrażenie, że to z powodu tych ścian. Cegłówki wyciągają swojską woń z wnętrza, w zamian oddają zapach bezosobowy, obcy. Tak się właśnie czuje w swoim domu, obco i anonimowo. Jest manekinem w sklepie, a nie kobietą w rodzinnym gniazdku. Dokucza jej samotność. Męża nie ma, syna nie ma, córki nie ma, są jedynie ściany, które okradają ją z zapachu bliskich osób. Wiele by dała za przytulne wnętrze, a za obecność męża oddałaby własną duszę.
Sięga po telefon i pospiesznie wybiera numer Mariusza. Przyciska aparat do ucha i liczy sygnały, raz, dwa, trzy, przy jedenastym próba połączenia zostaje przerwana. Na pewno jej mąż już śpi, jest przecież dwudziesta druga. Iza uświadamia sobie, że w Anglii jest dopiero dwudziesta pierwsza, może więc poszedł z kolegami do pubu na piwo, w innym wypadku na pewno by odebrał. Rzuca telefon za siebie, na szczęście trafia w siedzenie fotela.
Co ona ma teraz robić, samiusieńka w dużym domu? Może obejrzy jakiś film? Bierze do ręki pilot, sekundę później się rozmyśla. Nie ma ochoty samotnie wpatrywać się w ekran, nawet nie miałaby z kim podzielić się opinią na temat filmu. To może poukłada pasjansa? Tak, to dobry pomysł. Zaczyna szukać laptopa. Gdy go już znajduje w kuchni na kredensie, przechodzi jej chęć do gry. Staje przy wazonie z różami i zaczyna obrywać im płatki. Jeden kwiat jest już ogołocony, bierze się więc za kolejny. Może zamiast tej bezsensownej czynności upiekłaby szarlotkę. Klara by się ucieszyła. Mogłaby jutro pójść z ciastem do domu Rottmanów. Borys może by ją nawet zaprosił na kawę. Znowu miałaby okazję znaleźć się w przestrzeni tego domu, jak wtedy, gdy po sąsiedzku wpadała do pani Rottman.
Iza czuje narastający ból w skroniach, znowu migrena. Czyżby pogoda miała się zmienić? Właściwie należało się tego spodziewać, przecież gorące lato nie może trwać bez końca. Ból głowy nie da jej usnąć, nie ma sensu kłaść się do łóżka. W tej chwili może jej pomóc tylko świeże powietrze. Uchyla szklane drzwi i wysuwa się na taras. Pod stopami czuje chłodną posadzkę. Jej taras nie jest tak duży i efektowny jak ten Rottmanów, no i widok skromniejszy, bo nie na morze, plażę i wydmy, lecz na ścianę domu sąsiadów. Pulsowanie w skroniach staje się znośniejsze. Krąży po niewielkim tarasie jak zwierzę w klatce. Jest jej ciasno. Postanawia w końcu, że się ubierze i wyjdzie przed dom. Krótki spacer to dobry pomysł. Pospiesznie wkłada dresowe spodnie, koszulkę męża, polar i sportowe buty.
Jest już na zewnątrz. Idzie pewnym krokiem, jak gdyby zmierzała do konkretnego celu. Mija domy sąsiadów, przystań jachtową, kościół i klub nocny. Wkrótce po obu stronach drogi pojawia się las, słychać pohukiwanie sowy. Z ciemności wyłaniają się światła samochodowych reflektorów, zapewne jakaś zakochana para wraca z wieczornego spaceru po plaży. Iza czuje się podekscytowana, bo wie, co ją czeka. To nie jest zwyczajna przechadzka. Już za kwadrans pogrąży się w podglądaniu cudzego życia. Wkłada dłoń do kieszeni polara i dotyka lornetki zamkniętej w etui. To jedna z wielu, w jakie się wyposażyła w ciągu ostatniego roku. Lornetkę zawsze miała pod ręką, w torebce, w kurtce, w schowku samochodowym, bo nigdy nie wiadomo, kiedy najdzie ją chęć do podglądania.
Dociera do barów przy plaży. Dziwi się, że dwa są jeszcze otwarte, we wrześniu rzecz niespotykana, to prawdopodobnie efekt wakacyjnej pogody. Przy stolikach siedzą ludzie, wcale nie jest ich mało, rozmawiają podniesionymi głosami. Iza skręca w prawo i pokonuje leśny parking, na którym stoją trzy samochody. Potem wchodzi na trasę do nordic walkingu, ciągnącą się między sosnami. Wokół jest cicho i ciemno. Z trudem dostrzega kształty drzew. Mogłaby włączyć latarkę w telefonie, ale nie chce zwracać na siebie uwagi.
Postanawia podejść pod dom Rottmanów od strony lasu, zwykle tak robi, najpierw przygląda się dzieciom, bo to ich pokoje znajdują się z tej strony domu. Jest już bardzo blisko, między sosnami miga światło. Idzie ostrożnie, stara się nie robić hałasu, ale niestety słychać każde jej stąpnięcie. Najbardziej obawia się zdemaskowania. Rottman mógł przecież wyjść z domu, żeby się przewietrzyć, i zaraz dojrzy ją w ciemnościach lasu.
Wreszcie dociera do swojego ulubionego punktu obserwacyjnego. Opiera się plecami o sosnę i wyjmuje lornetkę z etui. Dziesięciokrotne powiększenie i dwudziestopięciomilimetrowy obiektyw, więcej nie trzeba, żeby dobrze widzieć wnętrze domu znajdującego się kilkanaście metrów dalej. W pokoju Antosia jest ciemno, czyli chłopiec już śpi. U Oli się świeci. Iza przykłada lornetkę do oczu i ustawia ostrość. Widzi dziewczynkę od ramion w górę, ma lekko pochyloną do przodu głowę, zapewne trzyma w ręku telefon albo tablet. Klary nie widać, być może leży na łóżku ze swoim iPhone’em, który dostała od ojca za dobre oceny. Nic więcej tutaj nie zobaczy. Zaczyna okrążać budynek szerokim łukiem, po czym wchodzi na wydmy. Lornetką omiata plażę, nikogo nie ma. Niezdarnie zsuwa się na piasek. Na szczęście w tym miejscu nie ma siatek odgradzających wydmy od plaży. Podchodzi do samej wody. Stąd jest dobry widok na taras. Przykłada lornetkę do oczu i upewnia się, że nikogo na nim nie ma. Idzie brzegiem plaży kilkanaście metrów do przodu i ponownie wchodzi na wydmę. Z mocno bijącym sercem zagląda do wnętrza domu.
Salon jest rozświetlony. Na kanapie siedzi Klara. Ma na sobie szorty i koszulkę na ramiączkach. Gołe nogi trzyma na pufie. Ogląda telewizję. Za chwilę w polu widzenia pojawia się Borys. Podaje Klarze kubek, drugi stawia na niskim stole.
Iza czuje dreszcze. Nie wie, czy to zimno od morza, czy fascynacja pomieszana z niepokojem o córkę. Dotychczas widywała w tym salonie Malwinę w towarzystwie Borysa. Obserwowała tę dwójkę wnikliwie, analizując każdy ich gest, każde ułożenie ciała. Pamięta dzień, gdy Rottman był bardzo zdenerwowany, chodził po salonie i machał rękami. Coś tłumaczył żonie, ona kiwała głową na znak, że go słucha. Chyba oczekiwał od niej innej reakcji, bo nagle walnął pięścią w ścianę, Malwina się zerwała i odsunęła na drugą stronę pokoju, jak gdyby się obawiała, że kolejny atak agresji skieruje przeciwko niej. Iza czekała wówczas w wielkim napięciu na rozwój sytuacji i w głębi ducha pragnęła, aby doszło między nimi do ostrego starcia. Chciała zobaczyć, jak następne uderzenie Rottmana ląduje na pięknej twarzy jego żony. Niestety do niczego takiego nie doszło.
Teraz miejsce Malwiny zajęła Klara. Iza czuje niestosowność sytuacji, której jest potajemnym świadkiem. Dorosły mężczyzna i czternastoletnia dziewczynka w jednej przestrzeni, właściwie nie robią nic złego, Klara siedzi na kanapie, a Borys stoi opodal i oboje wpatrują się w telewizor. Swoboda w ich ruchach, sposób, w jaki Klara trzyma nogi na pufie, to, jak Rottman podawał jej kubek, to wszystko przemawia za intymnością łączącą tych dwoje. Iza chce iść do tego domu, wedrzeć się do środka, wyciągnąć stamtąd córkę siłą, a wychodząc, naplułaby Borysowi w twarz i powiedziała mu, że jest tak samo podły jak jego żona i też powinien wypaść z tarasu.
Za chwilę rzeczywistość widziana przez lornetkę zmienia się diametralnie. Do salonu wbiega Ola i rzuca się na kanapę obok Klary. Sięga po kubek, pije, chyba jej smakuje, bo kiwa głową z uznaniem, potem obraca twarz w stronę ojca. Borys się uśmiecha, coś mówi, po czym wychodzi z pokoju. Nieme kino, a nawet jeszcze gorzej, bo nie ma wstawek z napisami, trzeba się wszystkiego domyślać. Zapewne oznajmił dziewczynkom, żeby nie siedziały długo, i poszedł spać. Iza się uspokaja. Źle odczytała poprzednią scenę. Jej córce nic nie grozi ze strony Borysa Rottmana, to porządny człowiek, odpowiedzialny i czuły ojciec, nie to, co jego nieżyjąca już żona.
Iza pamięta ten dzień, gdy pierwszy raz zobaczyła Malwinę. To było cztery lata temu, już po zaginięciu Radka Rottmana. Głośno było o tej sprawie w Kątach, zaginął przecież syn nowych mieszkańców. Tamtego dnia Malwina szła ze spacerówką, w której siedział roczny Antoś. Miała nieprzytomne spojrzenie i przeraźliwie bladą twarz. Potykała się co kilka kroków. Z ramienia zwisała jej torba, która nagle się zsunęła i wyleciały z niej ogórki oraz kartony ze śmietaną. Iza pomogła pozbierać te rzeczy z chodnika i włożyć do torby. Tamta podziękowała delikatnym uśmiechem i poszła dalej. Iza współczuła jej z całego serca. To musiało być straszne czekać na rezultat poszukiwań policji. Mijały tygodnie i miesiące, a chłopiec się nie znalazł. Do drugiego spotkania doszło, gdy pewnego zimowego dnia Malwina odwiozła Klarę do domu. Wyskoczyła wtedy z samochodu z werwą i zmysłowym ruchem zsunęła czapkę z głowy. Jasne włosy rozsypały się z szelestem po puchowej kurtce. Uśmiechała się szeroko, pokazując lśniące bielą zęby. Iza była zaskoczona, że ta kobieta wygląda tak dobrze, tak radośnie, przecież powinna wciąż cierpieć po zaginięciu syna. Zaprosiła wówczas Malwinę na kawę, ale tamta się wykręciła, mówiąc, że Antoś zaraz się obudzi i będzie płakał, jeśli nie zobaczy swojej mamy.
Poznały się bliżej dopiero rok później, gdy obie pomagały w przygotowaniu szkolnej dyskoteki. Klara i Ola miały wtedy po dwanaście lat i czekała je pierwsza wielka zabawa. Same zrobiły sobie makijaż, ubrały się w dżinsy i bluzy, choć Iza i Malwina namawiały je na stroje bardziej efektowne. To był fantastyczny wieczór, dziewczynki tańczyły w czerwono-zielonym świetle stroboskopów, a one wpadały na salę z nową porcją kanapek. Didżejem był Bartek. Iza była dumna z syna, był taki przystojny, rzucał żartami i znakomicie dobierał muzykę. Przedstawiła go Malwinie, nie zdając sobie sprawy, jakim zagrożeniem może być ta kobieta. Bartek miał przecież szesnaście lat, a pani Rottman trzydzieści trzy. Tamtego dnia tych dwoje jeszcze nie zwróciło na siebie szczególnej uwagi. To się stało parę miesięcy później, gdy Malwina wpadła do niej z Antosiem na kawę. Iza poprosiła Bartka, żeby wyniósł na taras stół i dwa krzesła, sama kroiła ciasto w kuchni. Dobiegały do niej głosy, jej syn rozmawiał z panią Rottman. Pomyślała, że to miło z jego strony, dobrze wychowała swoje dzieci, są uprzejme i towarzyskie. Gdy weszła na taras, zobaczyła Malwinę wpatrzoną w Bartka, który trzymał na kolanach czteroletniego Antosia. Chłopcy tulili się do siebie niczym bracia. Rozmarzona twarz pani Rottman wskazywała, że widzi w Bartku zaginionego syna. Iza poczuła wielki smutek i zarazem strach. Instynktem rodzicielskim przeczuła, że nic dobrego ze znajomości z Malwiną nie wyniknie.
Patrzy przez lornetkę na swoją córkę i Rottmanównę. Teraz obie trzymają nogi na jednej pufie. Ola wskazuje ręką na szklane drzwi prowadzące na taras. Czy to znaczy, że namawia Klarę, aby wyszły się przewietrzyć? Nagle Ola zaczyna płakać, Klara obejmuje ją wolną ręką, potem się zrywa i podbiega do szklanych drzwi. Iza machinalnie odsuwa się w tył. Jeśli jej córka wyjdzie na taras i wpatrzy się uważnie w ciemność, to może ją dojrzeć, a tego Iza by nie chciała. Klara szybko opuszcza rolety. A więc chodzi jedynie o to, żeby Ola nie musiała patrzeć na miejsce, z którego jej matka spadła.
Cofa się jeszcze o parę kroków i unosi wyżej lornetkę. Teraz zagląda do sypialni Rottmanów. Widzi jedynie głowę Borysa, która jak wahadło przesuwa się z jednego rogu okna w drugie. Wygląda na to, że pisarz chodzi po pokoju, czyli nie jest w stanie spać ani pracować.
Iza chce znaleźć się w środku tego domu, chce uczestniczyć w życiu znajdujących się tam ludzi, również swojej córki, chce być potrzebna. Zrobiłaby dziewczynkom popcorn, porozmawiałaby z Borysem, przekonała go, żeby usiadł do komputera i pisał, bo przecież czytelnicy czekają na kolejny kryminał, a poza tym musi zarabiać, bo ma dzieci.
Od morza ciągnie chłodem. Chowa lornetkę do kieszeni i nasuwa kaptur. Ze smutkiem myśli, że czas wracać do pustego domu.