Читать книгу Nikt się nie dowie - Agnieszka Pietrzyk - Страница 21
ОглавлениеRozdział XVII
OLA JEDZIE POBOCZEM DROGI. Mocno naciska na pedały, unosząc się z siodełka. Jeszcze nigdy tak nie pędziła. Znowu za plecami słyszy zbliżający się samochód. Może to tata, zorientował się już, że uciekła, i ją goni. Odwraca głowę, próbując ustalić, co to za wóz. Widzi jedynie światła reflektorów. Za parę sekund samochód ją mija. Oddycha z ulgą i na moment przestaje pedałować, dając odpocząć nogom. Jeszcze trzy, cztery minuty jazdy w takim tempie i będzie u Klary. Muszą zrobić to, co zaplanowały. Może to nieetyczne, ale na pewno konieczne. Ma wrażenie, że tylko ona i jej przyjaciółka są zdolne do racjonalnego myślenia. Wszyscy inni, a zwłaszcza dorośli, kierują się głupimi emocjami.
Kończy się czarny las i zaczynają się pierwsze budynki. W większości okien jest ciemno, widomy brak turystów. Jesienią Kąty Rybackie wyglądają jak największe zadupie świata, głucho wszędzie, ciemno wszędzie. Skręca pod dom koleżanki. Już z daleka widzi ją stojącą w otwartych drzwiach, oświetloną mocnym światłem żarówki.
Rzucają się sobie w ramiona. Dawno się nie widziały. Ola po raz kolejny czuje głęboką wdzięczność do losu, że ma tak wspaniałą przyjaciółkę.
— Jesteś sama?
— Tak, mama zabrała go do wypożyczali. Chciał zobaczyć kajaki. Podobno często jeździ na spływy.
Ola kręci przecząco głową.
— Radek nigdy nie pływał na kajakach.
— Cztery lata temu nie, ale skąd wiesz, co było później? Chodź, mamy mało czasu.
Ola przypina rower do stojaka i wchodzi do domu. W korytarzu zrzuca buty i biegnie za Klarą po schodach. Zatrzymują się na poddaszu. Przyjaciółka otwiera drzwi. Pokój jest nieduży. Skosy dachu jeszcze pomniejszają jego metraż. Przy szafie stoi plecak. Ola czuje przyspieszone bicie serca i pulsowanie krwi w żyłach. Jest zdenerwowana. Przyjechała tu sprawdzić rzeczy osobiste chłopaka, który podaje się za jej brata. Musi to zrobić, żeby mieć pewność. Jeszcze wczoraj dałaby się pokroić za to, że to Radek, ale dzisiaj pojawiła się pierwsza wątpliwość. Rano wysłała mu zdjęcie. Nie miała zamiaru testować jego prawdomówności, po prostu wysłała mu fotkę, na której on w wieku siedmiu lat stoi przy choince. Rodzice kupili wtedy pierwszy aparat cyfrowy i zrobili mnóstwo zdjęć swoim dzieciom, ona miała wówczas roczek. Podpisała tę fotkę: „Mój mały braciszek”. Reakcja Radka ją zaskoczyła. Nie rozpoznał siebie. Uznał, że przysłała mu zdjęcie Antosia. Taki błąd niczego jeszcze nie przesądza, ale gdy poinformowała o tym Klarę, ta stwierdziła, że to daje do myślenia, i zaproponowała, że poszpera w rzeczach Radka. Potem postanowiły, że zrobią to razem.
Ola klęka przed plecakiem i go otwiera. Wyjmuje ze środka ubrania i układa je na podłodze. Dokładnie maca wnętrze, żeby niczego nie pominąć.
— Radek ma telefon przy sobie — mówi Klara. — Gdyby go zostawił, to byśmy poszły do Boda. On ma oprogramowanie, które łamie blokady telefonów w pięć minut.
— Znowu mu uwierzyłaś?
— Uwierzyłam, bo mi to pokazał na moim aparacie. Podpiął go do komputera, a ten program sam zrobił resztę.
Sterta ubrań przy kolanach Oli rośnie. Wyjmuje z plecaka ostatnią sztukę odzieży, następnie wkłada do środka obie dłonie i maca. Znajduje wewnętrzną kieszeń. Jest pusta.
— Tu nic nie ma — mówi z rozczarowaniem w głosie.
Sama nie wie, co spodziewała się znaleźć, ale ubrania to za mało. Klara kuca przy niej i zaczyna otwierać zewnętrzne kieszenie. Wyjmuje składany nóż, chusteczki higieniczne i tabletki przeciwbólowe. Gdy w jej dłoni pojawiają się prezerwatywy, wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Z ostatniej kieszeni wyciąga pluszowego misia.
— Co to jest? — pyta zaskoczona Klara.
Ola bierze od niej zabawkę. Przychodzi jej do głowy, że to prezent dla Antosia. Obraca maskotkę w dłoniach, oglądając ją dokładnie. Miś wygląda na używanego. Jest mocno przybrudzony.
— Ukradł go jakiemuś dzieciakowi? — Klara się śmieje.
Oli wcale nie jest wesoło. Chce jej się płakać. Przeszukanie rzeczy Radka nic jej nie dało. Wkłada misia z powrotem do kieszeni plecaka. Pakuje też ubrania, starając się zachować wcześniejszą kolejność.
Klara otwiera szafę.
— Pusta — komunikuje.
Zagląda pod poduszki i kołdrę. Na prześcieradle leży czerwony biustonosz. Unosi go, trzymając dwoma palcami za ramiączko.
— Kurczę, on lubi nosić babską bieliznę.
Nagle Klara posępnieje. Między jej brwiami pojawia się zmarszczka, wskazująca na głębokie zamyślenie.
— O co chodzi? — pyta Ola, czując, że przyjaciółka rozpoznała tę część garderoby. — To biustonosz twojej mamy, tak?
Klara potwierdza ruchem głowy.
— To jakiś zboczeniec. Musiał go wyciągnąć z kosza na brudną bieliznę.
Ola jest zażenowana. Chce bronić brata, przecież to niemożliwe, żeby miał takie skłonności. Zastanawia się, jak obrócić w żart sprawę stanika. Nic jednak nie przychodzi jej do głowy.
— A może twoja mama go tu zostawiła — mówi nagle i już wie, że palnęła głupotę.
Przyjaciółka patrzy na nią nieprzychylnie.
— Moja mama? Zwariowałaś?
— Nie, nie zwariowałam, po prostu sobie żartuję, bo co innego mam robić? Nie znalazłam żadnego dowodu na to, że to Radek.
Ola odsuwa krzesło od stolika, żeby przysiąść. Coś jednak na nim leży, chyba ubranie zwinięte w rulon.
— To jego spodnie, do dzisiaj nosił je codziennie — mówi Klara i zaczyna przeszukiwać kieszenie. — Bingo! — woła, unosząc w górę rękę z dwiema plakietkami.
Ola czuje, że nogi zaczynają jej drgać. Opada ciężko na krzesło. Ma, czego chciała, dowód tożsamości Radka. A może lepiej byłoby go nie znaleźć. Mogłaby nadal żyć nadzieją, że to jej brat, a teraz musi zmierzyć się z prawdą, która może się okazać bardzo bolesna.
— Ty sprawdź nazwisko — prosi przyjaciółkę.
Ta wpatruje się w jedną plakietkę, potem w drugą i robi zagadkową minę.
— I co? — pyta, przyciskając rękę do serca.
— To dowód osobisty i prawo jazdy.
— Ale czy należą do Radka?
Klara dalej przygląda się dokumentom, jak gdyby próbowała wypatrzeć jakiś istotny szczegół. Ola nie wytrzymuje i wyrywa jej jedną plakietkę. Trzyma w dłoni prawo jazdy. W pierwszej chwili ogarnia ją wielka ulga, bo widzi zdjęcie Radka. Dzięki Bogu, to on, co za szczęście, a tak się bała, niepotrzebnie. Za chwilę jej serce ściska się ze strachu, a w piersiach brakuje oddechu. Odczytuje imię i nazwisko: Marcel Jaskóła.
— On ma dwadzieścia dziewięć lat — mówi Klara, wpatrując się w dowód osobisty.
Ola znajduje potwierdzenie tej informacji na prawie jazdy. Zatrzymuje wzrok na adresie: Rzeszów, ulica Staszica. Łzy zaczynają płynąć z jej oczu.
— To nie Radek… — Głos jej się łamie.
— A właściwie na co myśmy liczyły? — Klara bierze się pod boki. Ten gest świadczy, że jest pewna swoich słów. — Co? Myślałaś, że na dokumentach będzie napisane Radosław Rottman? Przecież on się ukrywa, policja go szuka, nie może posługiwać się własnym nazwiskiem. Ma fałszywą tożsamość.
Ola wyciąga rękę z prawem jazdy.
— Ten dokument został wydany przez prezydenta Rzeszowa dziesięć lat temu. To nie może być Radek, bo on miał wtedy dziesięć lat i mieszkał z nami w Elblągu.
— Głupia, przecież on nie zdawał egzaminu na prawo jazdy. On je kupił, dowód osobisty też.
— Ale tu jest jego zdjęcie.
— Może wcześniej było kogoś innego. Co to za problem podmienić zdjęcia.
Ola wyciera dłońmi łzy z policzków. Resztkami nadziei chwyta się tej hipotezy.
— Ale jak mam się teraz dowiedzieć, czy to on?
Klara znowu przygląda się dokumentom.
— Na pewno jest jakiś sposób — mamrocze pod nosem. Nagle na jej twarzy pojawia się chytry uśmieszek. — Mam! Sprawdzimy go w necie. Chodź ze mną.
Ola biegnie po schodach za przyjaciółką. Wpadają do kuchni. Na stole stoi laptop. Monitor się rozświetla, gdy Klara dotyka myszki. Wpisuje imię i nazwisko w najpopularniejszą wyszukiwarkę internetową i dodaje jeszcze nazwę miasta: Rzeszów. Za chwilę wchodzą na stronę Trzeciego Liceum Ogólnokształcącego imienia Cypriana Kamila Norwida. Oglądają galerię zdjęć. Nie ma żadnej wątpliwości, że znalazły fotografię chłopaka, który pojawił się w Kątach Rybackich kilkanaście dni temu i podał się za Radka Rottmana. Klara ze złością rzuca dokumenty Marcela Jaskóły na blat stołu.
— A jednak to oszust. Mnie też oszukał. Uwierzyłam, że to twój brat.
Ola czuje się bardzo skrzywdzona. Mało tego, że straciła matkę, to jeszcze ktoś zadrwił sobie z jej uczuć. Ludzie potrafią być bardzo okrutni. I dlaczego ten mężczyzna to zrobił? Dla rozrywki? Czy może liczył na jakąś korzyść? Zaczyna w myślach obrzucać go najgorszymi wyzwiskami. Gdy tylko go zobaczy, powie mu, co o nim myśli, i nie będzie przebierać w słowach. To postanowienie przynosi jej odrobinę ulgi. Stara się nie myśleć o tym, że Radka nie ma, bo znowu się rozpłacze.
Klara dalej siedzi przy laptopie.
— Znalazłam naszego Marcelka na fejsie. Wyobrażasz sobie, że ten oszust i zboczeniec ma czteroletniego syna?
Ola znowu staje za plecami przyjaciółki i widzi Marcela Jaskółę kucającego przy chłopcu. Obaj unoszą w górę dłonie z palcami ułożonymi w znak zwycięstwa.
— Ten mały nie wygląda na szczęśliwego — zauważa Klara.
Przyjaciółka ma rację. Chłopiec ma smutną minę i wystraszone spojrzenie. Zapewne do niego należy ten pluszowy miś, który znalazły w plecaku oszusta. Są tak zajęte przeglądaniem zdjęć, że nie słyszą trzaśnięcia drzwi wejściowych i kroków w korytarzu. Dopiero głos mężczyzny przywraca je do rzeczywistości.
— Ola, moja Oleńka, przyszłaś. Tak się cieszę.
Marcel stoi w drzwiach. Ma na sobie wojskową kurtkę.
Klara natychmiast zamyka laptop i kładzie dłoń na stole, zasłaniając dowód osobisty i prawo jazdy.
Jaskóła idzie w stronę Oli z wyciągniętymi rękami. Ona się cofa. Zaczynają dygotać jej nogi i drżeć broda, ale nie do płaczu, to raczej ze zdenerwowania. Parę minut temu obiecywała sobie, że go wyzwie, teraz nie jest w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Chciałaby zniknąć, a raczej znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu, najlepiej w domu.
— Siostrzyczko, co jest? Dlaczego jesteś taka przestraszona? Mnie się boisz? Swojego brata?
Marcel łapie ją za ramiona i przyciąga do siebie. Klepie ją delikatnie po plecach i gładzi po włosach. Ola nie próbuje się wyrwać. Ręce, które ją trzymają, są zbyt silne.
— No, moja maleńka siostrzyczka — mówi przymilnie Marcel i znowu klepie ją po plecach.
Ona oddycha ciężko przez nos. Zaczyna ją dusić woń męskiego ciała.
— Gdzie jest mama? — pyta Klara, a jej głos jest tak ostry, że zaskoczony mężczyzna zwalnia uchwyt. Ola wyswobadza się z jego ramion i odsuwa pod samą ścianę. Dla własnej ochrony krzyżuje jeszcze ręce na klatce piersiowej.
— Twoja mama? Chyba weszła do łazienki. — Patrzy na nie uważnie. — Coś się stało? — pyta z troską w głosie. — Olu, czy coś w domu?
Obie milczą. Klara trzyma jedną dłoń w kieszeni. Ola domyśla się, że schowała tam dokumenty Marcela Jaskóły.
— No dobrze, zostawię was na razie same, a wy ustalcie wspólnie fakty.
Gdy mężczyzna wychodzi, wypuszczają powietrze z ulgą.
— Trzeba zadzwonić na policję — mówi Klara tak cicho, że te słowa Ola musi odczytywać z jej ust.
Jest tego samego zdania. Ten Jaskóła może przecież być niebezpieczny. Powinna też zatelefonować do taty. Odruchowo sięga do kieszeni bluzy. Niestety nie ma aparatu.
Klara wybiega z kuchni. Ola myśli, że przyjaciółka rzuciła się do ucieczki, uświadomiwszy sobie skalę zagrożenia. Powinna biec za nią, ale nogi odmawiają jej posłuszeństwa.
— Mamo! — woła Klara. Za chwilę rozlega się kolejne nawoływanie: — Mamo! Mamo!
W głosie przyjaciółki pojawia się panika. Ola czuje, że dopada ją wielki strach, który odbiera zdolność racjonalnego myślenia. Kuli się pod ścianą i wodzi wzrokiem po kuchni, mimowolnie szukając bezpieczniejszego miejsca. One dwie i ten mężczyzna. Czy je zabije? Może tylko zgwałci. Lepiej niech zabije. Z przerażeniem przypomina sobie składany nóż, który przyjaciółka wyjęła z plecaka Jaskóły. Szkoda, że go nie zabrały.
Klara wpada do kuchni. Jest blada, w oczach ma lęk.
— Nigdzie nie ma mamy. Boże, co on z nią zrobił?
Ola chce uspokoić koleżankę, ale sama jest przerażona.
— Przynieś swój telefon. Musimy zadzwonić na policję.
W korytarzu rozlegają się kroki, są lekkie, czyli to nie Marcel.
— Mamo! — woła Klara, stojąc jak sparaliżowana pośrodku kuchni.
W drzwiach staje Iza. Ma rozwiane włosy i zarumienione policzki. W dłoni trzyma torebkę. Drugą ręką wspiera się o futrynę.
— Córciu, coś się stało? Dlaczego tak krzyczysz? — Nie czeka na odpowiedź. Patrzy na Olę zaskoczonym wzrokiem. — Tak myślałam, że to twój rower stoi przed domem. Tata pozwolił ci do nas przyjść?
Ola ma ściśnięte gardło, kręci więc przecząco głową. Machinalnie rejestruje brak górnego guzika na swetrze Izy.
— Mamo, gdzie byłaś? — pyta Klara.
— Szukałam torebki w samochodzie.
— Myślałam, że coś ci się stało.
Głos dziewczyny drży od powstrzymywanego płaczu. Iza z troską poprawia jej włosy nad czołem.
— A dlaczego miałoby mi się coś stać?
— Myślałam, że ten oszust zrobił ci coś złego.
Iza marszczy brwi. Na jej twarzy pojawia się niezadowolenie, które zaraz przemienia się w niepokój.
— Mówisz o Radku?
— To nie jest Radek.
Iza przesuwa wzrok z córki na Olę, jak gdyby oczekiwała, że ta zaprzeczy słowom przyjaciółki.
W ciszy rozbrzmiewają trzy ciężkie oddechy oraz szum lodówki.
— To nie jest mój brat — mówi Ola, odchrząkując po każdym słowie.
Wodzi wzrokiem po kuchni z dziwnym wrażeniem, że pierwszy raz widzi to miejsce tak szczegółowo. Zauważa srebrne wzorki w kształcie wężyków pokrywające blat kredensu i drucianą miskę stojącą na parapecie okna. Zaskakują ją plastikowe haczyki przyklejone do ściany obok zlewu. Dałaby się pokroić za to, że wcześniej ich tu nie było.
Do kuchni wchodzi pewnym krokiem Marcel Jaskóła.
— Gdzie są moje dokumenty? — zwraca się do nich spokojnie, jak gdyby nie miał żalu, że mu je zabrały.
— Jakie dokumenty? — pyta Iza, uśmiecha się przy tym, licząc na to, że zaraz wszystko się wyjaśni.
— Dowód osobisty i prawko. Dziewczyny przeszukały mój plecak i spodnie. — Patrzy raz na jedną, raz na drugą. — No, oddawajcie.
Klara odruchowo wkłada dłoń do kieszeni. Przez materiał niemal widać, jak zaciska palce na plakietkach. Marcel wyciąga w jej stronę otwartą dłoń.
— Oddaj! — rozkazuje głośno, aż wszystkie trzy się wzdrygają.
Iza łapie raptownie powietrze. Wydaje się najbardziej zaskoczona tonem głosu swojego gościa.
— Córciu, jeśli wzięłaś coś, co nie należy do ciebie, to oddaj to natychmiast.
Klara wyjmuje plakietki i podaje je matce. Marcel jest szybszy, pierwszy je chwyta. Wykonuje ruch, jak gdyby chciał schować dokumenty do kieszeni. Rozmyśla się jednak i wręcza je Izie.
— Cztery lata temu kolega załatwił mi prawko i dowód na nazwisko Marcela Jaskóły. Miałem szesnaście lat, a uchodziłem za dwudziestopięciolatka. Bardzo mi to pasowało.
Iza patrzy na dokumenty. Z jej twarzy znika napięcie.
— Uff, no to wszystko się wyjaśniło.
— On kłamie — oznajmia Klara. — Skończył liceum w Rzeszowie. Jego zdjęcie jest na stronie szkoły. Znalazłam go też na fejsie. Ma dziecko i żonę.
Otwiera laptop i kieruje go w stronę matki. Iza siada na taborecie i dotyka myszki. Oglądane zdjęcia robią na niej ogromne wrażenie. Rusza wargami, szepcząc coś do siebie, i przeciera palcami powieki, jak gdyby oczy nie były w stanie poradzić sobie z treścią obrazu.
Ola nie rozumie, dlaczego matka Klary jest taka przejęta, przecież to nie chodzi o jej brata czy kogoś bliskiego.
— No dobra, czas się zbierać — mówi nagle Marcel.
Iza się podnosi i obraca w jego stronę. Pod jej oczami widać ciemne półksiężyce. W ciągu minuty postarzała się o kilka lat. To, co się dzieje później, szokuje Olę i przeraża tak bardzo, że traci na moment oddech.
Iza z pięści uderza Marcela w twarz, a on jej oddaje. Jego cios jest wyjątkowo mocny i precyzyjny, wymierzony w sam nos. Klara zaczyna przeraźliwie wrzeszczeć, gdy jej matka wpada na stół i zalewa się krwią.
Ola wciska się w róg między lodówką a ścianą i przykuca. Dławi ją paniczny strach. Boi się, że ten okropny człowiek zaraz rzuci się na nią. Odruchowo zasłania dłońmi oczy, gdy Marcel ponownie zamierza się na matkę Klary. Widoku kolejnego ciosu nie udaje się jej jednak uniknąć. Przeraża ją krew tryskająca z nosa Izy jak z fontanny i plamiąca wszystko wokół. Jeszcze trudniejszy do zniesienia jest przeraźliwy wrzask kobiety przechodzący w zwierzęce wycie. Tak krzyczy się nie ze strachu, lecz z bólu. Widzi również rozwarte usta Klary, ale jej wrzasku nie słyszy. Niemy krzyk przyjaciółki jest równie przerażający, bo wdziera się do umysłu bezpośrednio z pominięciem przewodów słuchowych.
Jaskóła łapie Izę za włosy i zmusza, aby usiadła na taborecie przed laptopem.
— Zaloguj się do swojego banku! — drze się wprost do jej ucha.
Ona kuli się z piskiem. Znowu łapie ją za włosy i trzęsie jej głową, jak gdyby była to niezależna część ciała. Klara rzuca się na niego, ale on odpycha ją, nawet nie zerkając w jej stronę.
— Powiedziałem, zaloguj się!
Iza łka głośno.
— Puść mnie — prosi niewyraźnie.
— Zapłacisz mi za to, że musiałem cię bzykać. Zaloguj się do banku.
— Nie pamiętam hasła.
— To szybko sobie przypomnisz.
Marcel ciągnie ją za włosy, wyginając głowę do tyłu, a ona krztusi się własną krwią.
Ola czuje, że jest na granicy strachu. Osiągnęła ten poziom lęku, za którym znajduje się tylko przepaść. Nie wytrzyma dłużej tego napięcia, serce zaraz jej pęknie. Mimowolnie rejestruje obraz klatka po klatce, jak na filmie przewijanym w zwolnionym tempie. Dłoń Klary zaciskająca się na trzonku noża, a potem jej niezdarne przesuwanie się po okręgu, jak gdyby chciała zajść Jaskółę od tyłu. Ola wie, że to nie może się udać. Przyjaciółka wygląda jak mrówka zbliżająca się do słonia. Zaraz zostanie zdeptana.
Marcel zauważa zagrożenie. Wykonuje błyskawiczny ruch ręką i nóż wylatuje z dłoni Klary, po czym z brzękiem wpada do zlewu. Ona sama osuwa się na kolana z głośnym jękiem. Z jej oczu leją się łzy. Trzyma się za łokieć, to tam uderzył ją Jaskóła.
— Zostaw moją córkę! Błagam! — krzyczy Iza.
Ola przestaje oddychać, gdy przesuwa się po niej wzrok bandyty. Jak mogła uwierzyć, że to jej brat? Nawet nie jest podobny do Radka. Czy to możliwe, że jest taka głupia? Dlaczego nie zaufała tacie? Przecież on nie wyrzuciłby z domu własnego syna. Opuszcza głowę, sądząc, że w ten sposób przekona Jaskółę, iż nie jest dla niego zagrożeniem. Gdy unosi ją ponownie, widzi ojca.
Borys stoi za Marcelem i przedramieniem naciska na jego gardło. Uścisk musi być bardzo mocny, bo tamtemu sinieją usta i dosłownie wychodzą gałki z oczodołów. Mimo to próbuje się jeszcze bronić, usiłując kopnąć napastnika i odepchnąć go wolną ręką. Nagle się wypręża i nieruchomieje. Borys go puszcza, pozwalając mu opaść na podłogę. Spogląda jednocześnie na córkę.
— Wszystko dobrze z tobą? — pyta zaniepokojonym głosem.
Ola czuje wielką ulgę i wdzięczność. Zaczyna płakać.
— Kochanie, czy on coś ci zrobił?
— Nie.
— Proszę, poszukaj jakiegoś sznura. Muszę go związać.
Ola liczy na to, że Iza albo Klara się ruszą, aby spełnić polecenie, przecież ona nie wie, gdzie szukać sznura. One jednak tkwią na swoich miejscach, jedna na taborecie, druga na kolanach przy zlewie. Iza nagle zaczyna się osuwać. Borys łapie ją w ostatniej chwili, ratując przed upadkiem. Opiera kobietę o siebie i wyciąga z kieszeni telefon, nie spuszcza przy tym z oczu nieprzytomnego Marcela.
Ola się zrywa i wybiega z kuchni. Musi pomóc tacie, trzeba znaleźć coś, czym dałoby się związać bandytę. Wpada do pokoju Klary i otwiera szafę. Szuka pośród pasków. Wszystkie są zbyt sztywne. W końcu wyciąga pasek ze szlafroka i drugi z tuniki. Wraca do kuchni. Iza ponownie siedzi na taborecie, a Klara przykłada jej do nasady nosa okład z mrożonki. Obie płaczą. Marcel leży teraz na brzuchu, a Borys przyciska go butem do podłogi. Ola podaje mu paski, a on związuje bandycie ręce na plecach i nogi w kostkach. Gdy się prostuje, Ola rzuca mu się na szyję z głośnym szlochem.