Читать книгу Nikt się nie dowie - Agnieszka Pietrzyk - Страница 8

Оглавление

Rozdział IV

LEŚNY DUKT JEST SZEROKI I UBITY, znakomity na jazdę rowerem. Borys pedałuje wolno, delektując się szumem sosen. Jedne drzewa są proste, strzeliste, zdają się wierzchołkami dotykać nieba, inne mają pnie poskręcane niemal w spiralę. Dzięki temu las ciągnący się po obu stronach ścieżki nie męczy monotonią widoków, oko zawsze wyłapie jakiś ciekawy kształt. Borys lubi jazdę na rowerze, to dla niego najlepsza forma relaksu. Malwina niechętnie wybierała się z nim na przejażdżki. Tłumaczyła, że jej pośladki nie zostały stworzone do siodełka. Czasami udawało mu się namówić Olę na wspólną wyprawę. Córka preferowała płaskie trasy, nawet przy niewielkim wzniesieniu schodziła z roweru i go prowadziła.

Borys słyszy, że ktoś go nawołuje po nazwisku. Odwraca się i widzi mężczyznę na rowerze, w czerwonej bluzie i kasku tego samego koloru. Rowerzysta znajduje się jednak zbyt daleko, aby dało się rozpoznać sylwetkę, nie mówiąc już o twarzy. To raczej nikt znajomy, może jakiś fan albo dziennikarz. I jednych, i drugich zawsze pełno, z czego się zwykle cieszy, dzisiaj jednak nie ma ochoty na rozmowę, naciska więc mocniej na pedały i się oddala. Po paru minutach ogląda się za siebie, nikogo za nim nie ma, dopiero wtedy zwalnia.

Wyciąga z kieszeni telefon, ma kilka nieodebranych połączeń z nieznanego numeru, dzwoniła też Nina oraz jego mama, która wczoraj wróciła do siebie, do Elbląga. Posiedziałaby dłużej z wnukami i z nim, ale chorujący na kręgosłup ojciec także wymagał opieki. Później do niej oddzwoni, do Niny również.

Wczoraj przeczytał dwa ostatnie rozdziały Za rogiem, były znakomite i ten nowy tytuł wyjątkowo pasował. Napisał do Niny maila z wyrazami uznania. Naprawdę zasłużyła na pochwałę, a nawet na coś więcej, dlatego na końcu napisał: „Tęsknię za Tobą”. Świetnie ubrała w zdania to, co jej streścił w konspekcie.

Dziś rano zaczął czytać swój następny kryminał Okno. Już po dziesięciu stronach uznał, że to będzie jego najlepsza książka, i znowu napisał do kochanki, tym razem krótkiego esemesa, ale z emotikonem przedstawiającym czerwone serce. Nina nabierała finezji w przelewaniu na papier jego pomysłów, ponadto miała zawrotne tempo, jeszcze miesiąc, może dwa, a Okno zostanie skończone.

Borys chowa do kieszeni telefon, uspokojony, że Ola nie próbowała się z nim skontaktować, to oznacza, że u niej i Antka wszystko dobrze. Zostawił ich samych w domu, a właściwie z Klarą. Dziewczynki miały okleić pokój Antosia nowymi plakatami, które parę dni temu wraz z synem wybrał w internetowym sklepie. Ma nadzieję, że teraz cała trójka dobrze się bawi. W drodze powrotnej zatrzyma się przy piekarni i kupi im pączki, sam też chętnie zje coś słodkiego.

Za jego plecami ponownie rozlega się nawoływanie, tym razem bliżej.

— Panie Rottman, proszę przyhamować.

Borys się ogląda i widzi rowerzystę w czerwonym kasku i czerwonej bluzie. A jednak dał się dogonić. Po chwili mężczyzna się z nim zrównuje.

— Ale pan pędzi, taka prędkość to nie na moje serce. Chyba zaraz wykorkuję.

Rowerzysta ciężko dyszy. Borys obrzuca krytycznym okiem jego korpulentną sylwetkę.

— Ostrzegam, że nie będę pana reanimował. Nie mam pojęcia o masażu serca, a sztuczne oddychanie nie wchodzi w grę.

Nieznajomy wydobywa z siebie coś na podobieństwo śmiechu.

— W takim razie zwolnijmy jeszcze trochę.

Niechętnie przychyla się do tej prośby.

— Zobaczyłem pana, gdy przemknął pan przez parking leśny, ja akurat ściągałem rower z dachu, ale i tak pana rozpoznałem.

Borys myśli, że ma do czynienia z dziennikarzem. W ostatnich dniach kilku próbowało się z nim skontaktować. Unikał ich, bo nie miał zamiaru budować popularności na śmierci żony. Wcześniej czy później będzie musiał jednak udzielić wywiadu. Dlaczego nie dzisiaj? Postanawia, że porozmawia z dziennikarzem, ale wyłącznie o swojej pracy literackiej, o nieszczęśliwym wypadku Malwiny nie powie ani słowa.

— Dzwonię do pana od kilku dni, ale pan nie odbiera — mówi rowerzysta, a jego oddech jest już spokojniejszy. — Dzisiaj też próbowałem się z panem skontaktować, napisałem esemesa.

Borys nie przypomina sobie wiadomości z propozycją wywiadu.

— Kim pan właściwie jest? — pyta, zerkając na mężczyznę.

— Pracownikiem najpopularniejszego w Polsce towarzystwa ubezpieczeniowego, Karol Lubomirski, PZU, kłaniam się.

Pochyla się mocniej nad kierownicą, imitując ukłon.

— Nie wygląda pan na Lubomirskiego — zauważa Borys.

— Wiem, podobno mam oblicze parobka, a nie arystokraty. — Karol poprawia okulary na pękatym nosie. — Przepraszam, że nie jestem w garniturze, ale nie spodziewałem się spotkania na przejażdżce rowerowej. Pomyślałem, że skoro już przyjechałem do Kątów Rybackich z Warszawy, to przy okazji zobaczę ten słynny rezerwat kormoranów i czapli siwej. Podobno warto.

— Jaki pan ma do mnie interes?

— Malwina Rottman była naszą klientką. Tak w ogóle to proszę przyjąć moje kondolencje.

Leśny dukt zaczyna się zwężać i piąć po niewielkim wzniesieniu, a sosnowy las zdaje się zamykać ich w swoim wilgotnym, zielonym wnętrzu.

— Mam się domyślać, o co chodzi, czy sam mi pan powie?

— To chyba oczywiste, że chodzi o polisę na życie.

Borys w pierwszej chwili myśli, że Lubomirski chce go namówić na wykupienie takiej polisy, ale po chwili dociera do niego, że sprawa dotyczy wypadku Malwiny. Gwałtownie hamuje. Karol zatrzymuje się kilka metrów dalej.

— Chce pan powiedzieć, że moja żona miała wykupioną polisę na życie?

— Tak, na kwotę jednego miliona złotych.

Borys ściska mocno kierownicę. Ma wrażenie, że jest bohaterem jednej ze swoich książek, jeszcze tej nienapisanej, nawet niezaplanowanej. Pomysł jednak wydaje się godny uwagi autora kryminałów. Ubezpieczona na wysoką sumę żona ginie w nieszczęśliwym wypadku, a mąż jest podejrzewany o przyczynienie się do jej śmierci. Z powodu tej polisy może mieć kłopoty. Podkomisarz Zalewski na pewno weźmie pod uwagę ten wątek. Śledztwo wciąż się toczy, a towarzystwo ubezpieczeniowe zapewne dopilnuje, aby było prowadzone wnikliwie.

— Nie wiedział pan o polisie?

— Nie wiedziałem. Żona ani słowem nie zająknęła się na ten temat, nawet nie powiedziała, że ma to w planach.

Borys wsiada na rower i rusza. Pedałuje powoli, a w jego głowie kotłują się myśli. Dlaczego Malwina wykupiła polisę, i to milionową? Czyżby czuła się zagrożona? Czy to jest związane z jej planami, aby zrobić kurs żeglarski w Barcelonie? Zawsze sądził, że to bezpieczny sport, może się jednak mylił. Może Malwina wcale nie czuła się pewnie na jachtach albo po prostu podeszła rozsądnie do rzeczy, przecież żagle to zabawa z żywiołem, a ten jest nieobliczalny.

Mężczyźni znowu jadą obok siebie. Z oddali dobiega krakanie kormoranów. Lubomirski unosi głowę i nasłuchuje.

— No, nie ma w tym nic romantycznego — stwierdza. — Chyba wolę ćwierkanie wróbli.

Krzyk kormoranów narasta, jak gdyby czuły nadchodzące zagrożenie i nawzajem się ostrzegały.

— Tak naprawdę to po co pan przyjechał aż z Warszawy? Przecież kwestię ewentualnej wypłaty pieniędzy z polisy można załatwić na odległość.

— Dobrze, że pan mówi o ewentualnej wypłacie, bo to jeszcze nic pewnego. Dobrze też, że pan stawia pytanie wprost, to ja mogę literalnie panu odpowiedzieć. Nie lubię, jak oczywiste rzeczy owija się w przysłowiową bawełnę. Przyjechałem upewnić się, czy są podstawy do wypłaty odszkodowania za śmierć Malwiny Rottman. Na razie ustaliłem, że pana żona w momencie wypadku miała we krwi pół promila, to za mało, aby unieważnić wypłatę pieniędzy z polisy. Gdyby wypiła więcej wina… nie dostałby pan ani grosza.

— A ode mnie czego pan oczekuje?

— Współpracy.

— Nie rozumiem. Jakiej współpracy?

— No bo widzi pan, gdyby pana żona popełniła samobójstwo… wtedy z wypłaty nici.

— Ona nie popełniła samobójstwa.

— Wcale się nie dziwię, że pan tak mówi, ma pan w perspektywie milion złotych.

Borysa niepokoją insynuacje, że Malwina mogła się zabić. Nina pierwsza to zasugerowała, a teraz ten człowiek. Za dwa dni będą o tym mówić sąsiedzi i w końcu wieść trafi do Oli i Antosia. Nie może do tego dopuścić. Jego dzieci nie powinny usłyszeć, że zostały porzucone przez ukochaną mamę w tak okrutny sposób. Wie, że nie zamknie ludziom ust, ale może chociaż przekona agenta, że to nie było samobójstwo.

— Nie zależy mi na tych pieniądzach. Nie musicie mi ich wypłacać. Proszę wrócić do Warszawy i przekazać przełożonym, że uratował pan dla firmy milion złotych.

— Gdyby to było takie proste… Niestety rodzina osoby ubezpieczonej nie może zrzec się odszkodowania. Jeśli nie chce pan tej kasy, to może ją pan przekazać na chore dzieci albo hospicjum. My jednak będziemy musieli dokonać wypłaty, o ile warunki umowy nie zostały naruszone. Jeden z punktów mówi, że w wypadku śmierci samobójczej nie ma żadnego odszkodowania, dlatego chcemy się upewnić, czy to nie było samobójstwo.

Zielony pachnący las nagle się kończy, a oni wjeżdżają w przestrzeń martwych drzew. Okaleczone gałęzie, same kikuty pozbawione długich zielonych igieł, pokryte warstwą ptasich odchodów, setki upiornych drzew, białych jak z innej planety, przestrzeń przypominająca raczej świat futurystyczny, a nie rezerwat przyrody. To wrażenie potęgują setki gniazd przyklejonych do obumarłych sosen oraz tysiące czarnych ptaków o nienaturalnie dużych rozmiarach, siedzące na połamanych kikutach. Większość kormoranów ma rozpostarte skrzydła, jak gdyby szykowały się do ataku na ludzi, którzy pojawili się w ich przestrzeni. Wokół unosi się ostra, drażniąca woń odchodów. Karol zatrzymuje rower i rozgląda się zaskoczony.

— Tylko niech pan nie patrzy w górę — ostrzega Borys.

Lubomirski reaguje jak wszyscy, czyli od razu unosi głowę, a potem raptownie ją opuszcza, orientując się, co mu grozi, gdyby odchody kormorana wylądowały na jego twarzy.

— Horror, jak u Hitchcocka. Jest ich tu z tysiąc.

— Jedenaście tysięcy par — wyjaśnia Borys. — Chociaż teraz trochę mniej, bo część już odleciała.

Karol wyjmuje telefon i zaczyna robić zdjęcia. Ptaki kraczą, niektóre przenikliwie krzyczą, jak gdyby wszczynały alarm. Co chwilę w białym lesie rozlega się trzask pękającej gałęzi, która nie wytrzymuje ciężaru ogromnego ptaka.

— Dlaczego sprowadziliście się do Kątów Rybackich? Wcześniej mieszkaliście w Elblągu.

— Dobrze jest pan zorientowany — zauważa Borys.

— Taka praca, musimy sporo wiedzieć o naszych klientach, choćby po to, aby prawidłowo ustalić wysokość ubezpieczenia. Żeby pan wiedział, co ludzie potrafią zrobić, aby wyłudzić kasę. Na szczęście większość tych prób udaje nam się udaremnić, głównie dzięki portalom społecznościowym, no i dzięki temu, że człowiek lubi się chwalić. O tym, że cztery lata temu mieszkaliście jeszcze w Elblągu, wiem z profilu społecznościowego pana córki.

Mężczyźni wsiadają na rowery i jadą dalej w głąb białego lasu.

— To była spontaniczna decyzja — wyjaśnia Borys. — Najpierw chcieliśmy zamienić nasze elbląskie mieszkanie na większe. Przeglądając ogłoszenia, trafiliśmy na ofertę w Kątach Rybackich. Pomyśleliśmy: a może nad morze?

— A czy zaginięcie waszego najstarszego syna miało wpływ na decyzję o przeprowadzce?

Borys patrzy na spoconego mężczyznę w mało twarzowym kasku i myśli, że to taka zmyłka. Agent udaje nieporadnego gościa, miłośnika przyrody, a tak naprawdę jest wytrawnym graczem, dobrze przygotowanym do rozmowy. To nie jest przypadek, że właśnie jego przysłało towarzystwo ubezpieczeniowe, zapewne unieważnił już niejedną wypłatę.

— Najpierw przeprowadziliśmy się do Kątów, a potem nasz syn zaginął.

— Pana żona się wtedy załamała? Leczyła się na depresję, prawda?

— To też pan wie z portalu społecznościowego?

— Nie. Z naszej dokumentacji. Pana żona, wykupując polisę na życie, musiała dostarczyć dokumenty dotyczące swojego zdrowia. Przez sześć miesięcy była pod opieką psychiatry. Tak sobie myślę, że może nastąpił nawrót choroby.

— Zapewniam pana, że Malwina była w dobrej kondycji psychicznej i nie brała żadnych leków.

— À propos leków, policja nie zrobiła analizy toksykologicznej, sprawdzili jedynie zawartość alkoholu we krwi, partacze, tylko mi roboty dokładają. Może jednak gdyby poszukać, to znalazłyby się w pańskim domu jakieś antydepresanty?

Borys zastanawia się, jak pozbyć się Lubomirskiego wraz z kłopotliwą polisą.

— Niech mi pan uwierzy, że chętnie bym panu pomógł unieważnić wypłatę, ale nie mogę zrobić nic wbrew własnemu sumieniu i pamięci o mojej żonie. To nie było samobójstwo. Proszę przyjąć to do wiadomości.

— Czy mógłby pan podać nazwisko lekarza, u którego pani Rottman leczyła się z depresji?

— Pan chyba żartuje?

— Nie śmiałbym. Muszę być dociekliwy. Na tym polega moja praca.

Lubomirski wciąż jest uprzejmy, ale w jego głosie pobrzmiewa teraz pewność siebie, jak gdyby wiedział, że zdoła potwierdzić własną hipotezę, potrzebuje tylko więcej czasu.

Borys uznaje, że najrozsądniej będzie nie kontynuować tej rozmowy.

— Nie będę walczył o odszkodowanie w sądzie. Życzę panu powodzenia.

Naciska mocniej na pedały, rower podskakuje na nierównościach leśnego duktu. Wyprzedza agenta o kilka metrów, ale tamten za moment go dogania.

— Samobójstwo to ta lepsza wersja dla pana, bo rozważam jeszcze morderstwo. W tym drugim wypadku o odszkodowaniu też nie ma mowy. Dla mojej firmy to właściwie bez znaczenia, czy Malwina Rottman sama się zabiła, czy ktoś to zrobił. Policyjne statystyki mówią jednak, że w podobnych przypadkach winny jest zwykle współmałżonek. Pan zresztą zapewne zna te dane, jest pan autorem kryminałów.

Borys nie dowierza, że to słyszy. Same podejrzenia go nie szokują, towarzystwo ubezpieczeniowe ma prawo je mieć, ale żeby ich pracownik tak chamsko mu to insynuował? Niewiarygodne. Stara się zachować spokój, oburzenie i nerwy w niczym mu nie pomogą.

— Zabijam tylko w książkach, a żonę kochałem.

— Ilu takich kochających mężów widziałem? Nie zliczę. Półtora miesiąca temu jeden dobry mąż poszedł wraz z żoną zapalić znicze przy torowisku, gdzie pod pociąg rzucił się ich wspólny znajomy. No i pech, kobieta nie zachowała należytej ostrożności i wpadła pod nadjeżdżający skład towarowy. Dziwnym trafem kilka tygodni wcześniej wykupiła polisę na życie, bo miała wyjechać do pracy do Izraela, a tam wiadomo, niebezpiecznie. Tak długo chodziłem za tym gościem, aż się przyznał, że popchnął żonę pod lokomotywę.

Borysowi z trudem przychodzi kontrolowanie własnych emocji. Niełatwo znieść insynuacje, że się zamordowało ukochaną kobietę. Lubomirski ma duże doświadczenie zawodowe i zapewne teraz bacznie go obserwuje i czeka na wpadkę.

— Śledztwo w sprawie śmierci mojej żony pozostawiam policji i panu też to radzę.

Unosi się na siodełku i przyspiesza. Po paru minutach odwraca się. Lubomirskiego nie widać, być może zawrócił. Borys powoli się uspokaja i powraca myślami do milionowej polisy. Po co Malwina ją wykupiła? To niemożliwe, żeby zaplanowała własną śmierć i upozorowała ją na wypadek, aby zapewnić jemu i dzieciom finanse. To nie ma sensu, przecież on bardzo dobrze zarabia na książkach i zanosi się na to, że jego dochody będą jeszcze większe. W takim razie o co chodzi z tym ubezpieczeniem na życie? Czy rzeczywiście liczyła się z ryzykiem związanym z żeglowaniem? Borys myśli z lękiem, że przez tę polisę może mieć kłopoty.

Nie myli się. Gdy dojeżdża do domu, odzywa się jego komórka. To podkomisarz Marek Zalewski dzwoni i zaprasza go na rozmowę na komendę do Nowego Dworu. Borysa ogarnia niepokój. Wcześniej był mężem ofiary, kimś, kto doświadczył bolesnej straty, komu należy współczuć, a teraz będzie podejrzanym. Oczywiście nikt mu oficjalnie zarzutów nie postawi, ale policjant na pewno będzie widział w nim mordercę. Zobowiązuje się, że za godzinę stawi się na komendzie, i wchodzi do domu.

Ola zbiega z piętra. Choć jest uśmiechnięta, to na jej twarzy maluje się napięcie.

— Wszystko dobrze? — pyta Borys.

— Chodź, to sam zobaczysz.

Idzie za córką do pokoju syna. Klara leży na podłodze, ma nogawki spodni podwinięte do kolan. Obok niej siedzi Antoś. Oboje patrzą na cztery plakaty ozdabiające ścianę i drzwi szafy. Borys jest zaskoczony efektem. Spodziewał się, że pokój stanie się krzykliwy i przeładowany. Nic z tego. Ola tak dopasowała obrazki, żeby współgrały ze sobą kolorystycznie i nie gryzły się z barwą dywanu i ścian. Odziedziczyła zmysł estetyczny po matce.

— No, super — mówi z uznaniem.

Chłopiec zrywa się z podłogi i zręcznie przeskakuje przez nogi Klary.

— Tata, a one nie chcą przykleić słonia i statku, i tej żaby też nie chcą.

Ola wymownie przewraca oczami i wznosi ręce do sufitu. Borys dobrze wie, o co jej chodzi. Przygarnia synka.

— A może tamte obrazki powiesimy w komórce?

Antoś płaczliwie protestuje. Uspokaja się, gdy Borys podaje mu torebkę z pączkami. Od razu wyjmuje jednego. Lukier oblepia mu usta i palce, a kropla marmolady spada na dywan. Klara wyciera ją chusteczką i proponuje, aby poszli do kuchni i zjedli pączki na talerzykach. Gdy dziewczyna wychodzi, chłopiec biegnie za nią.

— Jeśli będzie nalegał, to przyklejcie mu te plakaty — mówi Borys do córki.

— A wyobrażasz sobie, jak to będzie wyglądało?

— Jak w przedszkolu?

— Tak, jak w przedszkolu dla obłąkanych dzieci.

Uśmiechem kwituje tę uwagę.

— Muszę jeszcze wyjść na dwie godziny.

Ola patrzy na niego uważnie wzrokiem osoby dorosłej.

— Gdzie idziesz?

Nie ma zamiaru przyznawać się, że został wezwany na przesłuchanie. To mogłoby ją zaniepokoić.

— Muszę załatwić jeszcze parę spraw urzędowych.

— Ale jest już po czternastej — trafnie zauważa córka.

— Zdążę. Dzisiaj urzędy otwarte są do szesnastej.

Idzie do łazienki i bierze szybki prysznic, potem wkłada koszulę i marynarkę. Czy powinien przygotować się na pytania o milionową polisę na życie? Opracować najlepsze odpowiedzi? Nie, to zły pomysł. Wystarczy, że będzie szczerze odpowiadał na każde pytanie. Nie ma nic do ukrycia.

Podkomisarz Marek Zalewski czeka na niego w pokoju przesłuchań, w którym stoją wyłącznie dwa krzesła i biurko. Podnosi się, gdy Borys wchodzi. Oficjalnym tonem informuje, że będzie nagrywał rozmowę, i podsuwa mu do podpisu oświadczenie o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań.

— Panie Rottman, dowiedziałem się dzisiaj, że pana żona miała wykupioną polisę na życie, i to na milion złotych.

— Też się o tym dzisiaj dowiedziałem od pracownika towarzystwa ubezpieczeniowego, Karola Lubomirskiego.

— Naprawdę? Mam uwierzyć, że to nie była wasza wspólna decyzja?

— Nic o tym nie wiedziałem — zapewnia spokojnie.

— A skąd pana żona wzięła pieniądze na wykupienie ubezpieczenia i na comiesięczne raty? Przecież nie pracowała. Zakładam więc, że to pan pokrył koszty polisy.

— Ja nawet nie wiem, ile to kosztowało.

— Już panu mówię: pięć tysięcy pierwsza wpłata, dokonana sześć miesięcy temu, i siedemset złotych co miesiąc. To niemało.

— Malwina miała dostęp do naszego wspólnego konta, brała z niego pieniądze na życie, zapewne też na opłatę ubezpieczenia.

— Czyli mam też uwierzyć, że nie przeglądał pan historii waszego rachunku bankowego?

— Kiedyś to robiłem, gdy pracowałem jako nauczyciel i pieniędzy zawsze brakowało, ale od czasu, gdy zacząłem zarabiać więcej, przestałem kontrolować wydatki. Tym zajmowała się Malwina.

Policjant odchyla się na krześle, rozpierając się wygodnie. Wygląda to na zmianę frontu w rozmowie, teraz będzie odgrywał rolę kumpla, który chce po prostu pogadać i wyjaśnić sporne kwestie.

— Panie Rottman, jest pan autorem kryminałów, a więc wie pan, w czym rzecz. Myśmy dostali do ręki motyw, wręcz przyniesiono go nam na tacy. Nie możemy tego zbagatelizować. Ta polisa bardzo panu szkodzi.

Borys dobrze to rozumie. Jeśli informacja o polisie trafi do mediów, a niewykluczone, że Lubomirski się o to postara, to policja i prokuratura znajdą się pod presją opinii publicznej. Będą musieli przyjrzeć się uważnie słynnemu pisarzowi, który zyska milion złotych na śmierci żony. A co, jeśli prokurator zechce wypłynąć na medialnej sprawie? Z przerażeniem myśli, że może stać się kozłem ofiarnym czyjejś ambicji. Bierze głęboki oddech. Musi się uspokoić i przekonać policjanta, że za milionowym ubezpieczeniem nic się nie kryje.

— Nie zabiłem żony dla pieniędzy, bo tych mi nie brakuje. Możecie to sprawdzić.

— To, że ma pan kasę, to nie znaczy, że nie zechciał pan wejść w posiadanie większej sumki. Jak to się mówi, apetyt rośnie w miarę jedzenia.

— Panie podkomisarzu, a jak pan sobie to wyobraża? Miałbym najpierw namówić żonę na wykupienie ubezpieczenia, a potem ją zabić? Przecież to oczywiste, że stałbym się pierwszym podejrzanym. Widzę dla siebie łatwiejsze i bezpieczniejsze sposoby zarobienia kasy. Mógłbym na przykład zgodzić się na reklamowanie jakiegoś produktu. Już się do mnie zwracano z taką propozycją, na co mam dowód w postaci maili.

Zalewski kiwa głową, jak gdyby przyznawał mu rację. Wygląda na to, że tylko czekał na jakieś sensowne wyjaśnienie.

— A dlaczego pana żona ubezpieczyła swoje życie, i to na milion? Musi pan przyznać, że to niecodzienna decyzja, i w dodatku zataiła wszystko przed panem.

Tę kwestię Borys już sobie przemyślał na przejażdżce rowerowej, odpowiada więc pewnym głosem:

— Zastanawiam się, czy to nie jest związane z planami Malwiny. Chciała zająć się zawodowo żeglowaniem. Od wiosny pływała ze znajomymi na ich jachtach, zgadzałoby się to z terminem wykupienia polisy. Chyba liczyła się z ryzykiem. Nic mi nie powiedziała, bo wiedziała, że tylko mnie przestraszy. Zawsze uważałem, że żeglowanie to bezpieczne zajęcie, a tu nagle polisa na życie. Sądzę, że próbowałbym ją nakłonić do zmiany planów.

Podkomisarz znowu mu przytakuje. Jest wyraźnie zadowolony.

— Tyle wystarczy — mówi i wyłącza dyktafon.

Obaj się odprężają. Zalewski nawet rozpina górny guzik koszuli.

— Chciałem jeszcze panu powiedzieć, że na polecenie prokuratora zrezygnowaliśmy z przesłuchiwania dziewczynek.

Borys uśmiecha się z wyraźną ulgą. Przychodzi mu do głowy, że oskarżyciel chce jak najszybciej zakończyć śledztwo, aby podkręcić policyjne statystyki, ale i tak najważniejsze jest to, że nikt nie będzie dręczył jego córki. Uznaje, że warto potwierdzić słuszność tej decyzji, mówi więc:

— Gdyby Ola albo Klara coś tamtej nocy widziały albo słyszały, to na pewno by mi o tym doniosły.

Zalewski wychodzi zza biurka, Borys też wstaje.

— Chyba że któraś z nich pomogła pana żonie spaść.

— Co?

Jego oburzenie jest szczere. Czuje, że policzki mu płoną. Chce zaprotestować, ale brakuje mu odpowiednio celnych słów.

— Złożę na pana skargę — mówi w końcu. — Pana wypowiedź można uznać za znęcanie się nad świadkiem.

Podkomisarz wskazuje palcem na wyłączony dyktafon.

— Ta sugestia nie padła. A tak w ogóle to nie wierzę, że pan sam o tym nie pomyślał, pisze pan przecież kryminały, a w książkach jest zwykle tak, że podejrzanymi są wszyscy znajdujący się na miejscu zdarzenia, prawda?

Gdy Borys wychodzi z komendy, jeszcze się w nim gotuje. Dał się wyprowadzić z równowagi powiatowemu glinie. Właściwie powinien się czegoś podobnego spodziewać. Wstrząsnąć świadkiem bądź podejrzanym, aby coś nieopatrznie wyjawił, to standardowe działanie policji. Wsiada do samochodu i głośno zatrzaskuje drzwi. Wyobraźnia podsuwa mu makabryczny obraz Oli skradającej się w ciemności do matki siedzącej na barierce tarasu. Choć wie, że to wersja niemożliwa, to i tak cierpnie mu skóra.

Nikt się nie dowie

Подняться наверх