Читать книгу Nikt się nie dowie - Agnieszka Pietrzyk - Страница 26

Оглавление

Rozdział XXII

ADRIAN SIEDZI W SMAŻALNI RYB i konsumuje dorsza. Ryba jest apetycznie przyprawiona i chrupiąca. Dobrze, że ten lokal otwarty jest codziennie przez okrągły rok. Sytuacja wyjątkowa, bo zimą niemal cała gastronomia na Mierzei zamiera.

Obok talerza stoi kubek z herbatą. Wolałby piwo, ale unika picia alkoholu w miejscach publicznych. Browarek niby nic takiego, uczniowie jednak, widząc go z kuflem bądź butelką, zwykle bardzo się tym ekscytują i ukradkiem próbują zrobić mu zdjęcie. Teraz na drugim końcu smażalni również siedzi dwóch jego uczniów.

Otwierają się drzwi i do lokalu wchodzą kolejni goście, dwie dziewczyny w puchowych kurtkach. Dopiero gdy zsuwają kaptury, Adrian je rozpoznaje. Ta w jasnych włosach, dużo niższa od towarzyszki, to Ola Rottman. Z profilu niesamowicie podobna do matki. W szkole często rzuca mu się w oczy to podobieństwo i za każdym razem jest pod wrażeniem. Musi się powstrzymywać, żeby nie podejść do niej, nie pogłaskać po karku i nie wyszeptać: „Kocham cię”. Tak właśnie znienacka wyznawał miłość Malwinie, gdy była czymś zajęta u niego w domu bądź na łodzi. Wtedy w jej smutnych oczach na ułamek sekundy pojawiało się rozbawienie.

Oli towarzyszy Anna Pasek. Wysoka i smukła, szybko przemieszcza się w stronę baru. Długie włosy zaplątały się jej w szalik. Stara się je uwolnić jedną ręką. Nastolatka jej pomaga. Za chwilę obie się śmieją. Wygląda na to, że dziewczyny mimo sporej różnicy wieku się zaprzyjaźniły. Znakomicie. Dobrze byłoby, aby Ola miała pozytywne relacje z przyjaciółką ojca.

Dwa tygodnie temu widział Annę w Jantarze, w towarzystwie Borysa. Jeździli konno po plaży. Ona pewnie trzymała się w siodle i zręcznie manewrowała koniem. Dla pisarza musiały to być początki, bo bardzo się garbił i jechał gównie stępem. Ładnie razem wyglądali na koniach na tle morza. Gdyby chcieli ogłosić światu, że są parą, to właśnie zdjęcia z takiej przejażdżki umieszczone na Instagramie doskonale by się do tego nadawały.

Gdy zobaczył ich razem, poczuł ból w sercu. Nie zazdrościł im romantycznego uczucia czy wspólnie spędzanego czasu. Nie chodziło też o Annę. Gdyby się postarał, to teraz byłaby z nim. Nie zależało mu na tym, bo nadal kochał Malwinę i to przez pryzmat pamięci o niej patrzył na nową znajomość pisarza. Miał do niego żal, że tak szybko znalazł sobie inną. Malwina była niezwykła, wspaniała, zasługiwała na to, aby mąż opłakiwał ją trochę dłużej niż kwartał.

Wyciera palce w serwetkę i przepłukuje usta herbatą. Wstaje i kieruje się do baru. Ola zauważa go pierwsza. Najpierw jej usta rozciągają się w spontanicznym uśmiechu, a moment później staje się bardzo poważna, jak gdyby dotarło do niej, że nie wypada się cieszyć z widoku nauczyciela.

— Przyszłyście na obiad?

Dziennikarka odwraca się od baru.

— Ach, to ty.

— Tak, to ja. Wpadam tu czasami na obiad. Wy dzisiaj też?

— My po rybę na wynos. Zjemy w domu — wyjaśnia Ola.

— W takim razie polecam dorsza, jak zwykle wyśmienity.

Ola zerka na Annę.

— Weźmiemy dla taty dorsza? On woli dorsza niż sandacza.

Dziennikarka się zgadza i zamawia jeszcze jedną porcję ryby. Dziewczyna za barem informuje, że trzeba poczekać co najmniej pół godziny.

— Napiszę do taty, że tak szybko nie wrócimy — mówi Ola i wyjmuje telefon, po czym kieruje się do najbliższego stolika i siada przy nim.

Adrian i Anna stoją naprzeciw siebie. Ona wygląda na zmieszaną. Mocno ściska w palcach kartę płatniczą.

— Często teraz bywasz w Kątach — zauważa Adrian.

Dziennikarka przytakuje.

— I nie musisz wynajmować pokoju w pensjonacie. — Gdy widzi rumieniec na twarzy dziewczyny, uświadamia sobie, że jego uwaga zabrzmiała dość uszczypliwie. — Przepraszam, nie chciałem być złośliwy.

Anna patrzy mu prosto w oczy.

— Zależy mi na Borysie. Chcę, żeby był szczęśliwy ze mną.

— Mam nadzieję, że jemu też na tobie zależy. — Kieruje wzrok na Olę. — Zaprzyjaźniłyście się?

— Nie jest to jeszcze przyjaźń, ale dogadujemy się. Z Antosiem jest łatwiej. Nie schodzi mi z kolan.

Uśmiecha się do Anny. Jest jej wdzięczny za to, że stara się o dobre relacje z dzieciakami Malwiny.

— Za trzy miesiące będę wodował łódź, może wtedy wpadniesz do mnie? Przygotuję coś smacznego i znowu zjemy na pokładzie.

Dziennikarka odsuwa się o krok.

— Jesteś przystojniakiem, ale nie dam się uwieść. Zapomnij o tym.

— Źle mnie zrozumiałaś. Nie mam takich zamiarów. Możesz do mnie przyjść z Olą i Antosiem. Dla was wszystkich coś ugotuję.

— Dzięki. Jeśli dzieci będą chciały posiedzieć na jachcie, to wpadniemy.

Adrian czuje, że nic więcej nie mają sobie do powiedzenia. Czas się pożegnać i odejść do swoich spraw. Ściska dłoń dziennikarki. Ma się już odwrócić, ale w ostatniej chwili się zatrzymuje.

— Anno, to też mogłabyś opisać w Niesamowitych Historiach.

— Co?

— Tę swoją historię. Przyjechałaś tutaj, żeby znaleźć dowód na to, że Borys Rottman jest tyranem, który doprowadził żonę do samobójstwa. A jak się to skończyło? Zakochałaś się w bohaterze swojego artykułu. To też niesamowita historia.

— Jeśli nasz związek przetrwa… a Borys się zgodzi, żebym o nas napisała… to myślę, że to zrobię.

Adrian macha do Oli, ale ona tego nie zauważa, zajęta telefonem. Wychodzi ze smażalni w nie najgorszym nastroju. Właściwie może być zadowolony z takiego finału. Anna jest urocza. Dzięki niej w domu Rottmana z czasem zapanuje miła atmosfera i dzieci Malwiny będą czuły się lepiej.

Przez chwilę zastanawia się, czy wracać do domu, czy podejść do jachtu, który na czas zimy wyciągnął na ląd. Chyba jednak powinien zobaczyć, czy na jego łodzi nie było niechcianych gości. Kieruje się w stronę przystani.

Wody zalewu są dzisiaj wyjątkowo spokojne. Jachty stoją na stojakach przykryte plandekami, na których przysiadają rybitwy, pusząc skrzydła. Piękny widok. Malwina na pewno jakoś by skomentowała biel ptasich piór. Wiele dałby za to, żeby znowu ją objąć i wtulić twarz w jej pachnące włosy. Jedyna kobieta jego życia, żadnej nie pokocha już tak mocno.

Podchodzi do swojej łodzi i okrąża ją, sprawdzając, czy ktoś nie podnosił pokrowców. Wszystko jest w porządku. Wiosną powróci do remontowania. Jeszcze parę tygodni temu planował sprzedaż żaglówki, ale gdy znalazł w kajucie teczkę z rysunkami Malwiny, to się rozmyślił. Były to projekty wnętrza jachtu. Oglądał je ze wzruszeniem. Musiał przyznać, że potrafiła estetycznie rozplanować niewielką przestrzeń, wykorzystując każdy centymetr. Ten jacht był też jej dziełem i dlatego nie może się go pozbyć. Za kilka miesięcy wymaluje na obu burtach imię: Malwina. Całe Kąty Rybackie będą plotkować, ale nic go to nie obchodzi.

Idzie na pomost. Gdy jest już na jego końcu, słyszy nawoływanie. Wydaje mu się, że to Ola go woła. Odwraca się i widzi dziewczynę w dżinsach i długiej czarnej kurtce. Twarz ma zasłoniętą przez szalik i kaptur. Córka Malwiny była ubrana dzisiaj inaczej, to nie ona. Dziewczyna macha do niego i wchodzi na pomost. Rozpoznaje Klarę. Zdumiewa go wielki plecak, który tamta niesie. Nie wróży to nic dobrego. Idzie w jej stronę. Za chwilę spotykają się w połowie drewnianej konstrukcji.

— Gdzie się wybierasz z tym plecakiem?

— Wyprowadziłam się z domu. Już dłużej nie wytrzymam z matką.

— Co się stało? — pyta z troską.

— Nic się nie stało, tylko moi rodzice się rozwodzą.

— Klaro, wiem, że to nie jest łatwy moment dla ciebie, ale musisz się z tym uporać. Ludziom czasami się nie układa i lepiej, żeby się rozstali, niż ze sobą dalej męczyli. I zrozum, że rodzice nie rozwodzą się po to, żeby ci zrobić na złość. Wręcz przeciwnie, oni chcieliby uchronić cię przed wszelkimi przykrościami.

— Bla, bla, bla, niech pan sobie daruje te głodne kawałki. Nie tego się spodziewałam.

— A czego się spodziewałaś? — pyta machinalnie.

— Że zaprosi mnie pan na swój jacht.

Adrian kręci przecząco głową.

— Chyba zauważyłaś, że łódź stoi na lądzie, zabezpieczona na zimę. Nie można na nią wchodzić.

Klara zsuwa plecak z ramion i stawia go na pomoście. Odchyla kaptur, odsłaniając zacięty wyraz twarzy i zdeterminowane spojrzenie.

— Chcę z panem popłynąć na Kanary, najlepiej dzisiaj. Zalew nie jest zamarznięty, jacht można zwodować.

Adrian nie może się powstrzymać od uśmiechu. Nastolatki są niesamowite. Wydaje im się, że wszystko jest możliwe.

— Klaro, proszę, wracaj do domu.

— Nie wrócę. — W oczach dziewczyny pojawiają się łzy, a głos staje się bardziej stanowczy: — Pan musi mnie zabrać. Razem musimy stąd uciec.

— Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież masz czternaście lat, a ja jestem dorosły. Straż przybrzeżna od razu za nami ruszy.

Podnosi plecak, aby pomóc Klarze go nałożyć. Ona jednak odskakuje do tyłu, jak gdyby obawiała się, że zrobi jej krzywdę. Dziewczęce ciało wykonuje niebezpieczny ruch blisko krawędzi pomostu, aż Adrian na moment wstrzymuje oddech.

— Uważaj, bo wpadniesz i będziemy mieli kolejną tragedię.

Klara wysuwa jedną nogę poza drewnianą konstrukcję i macha rękami dla utrzymania równowagi, zanosi się przy tym śmiechem. Przestraszona mewa zrywa się do lotu.

— A nie boi się pan, że posądzą pana o to, że mnie pan zepchnął do wody?

— Boję się, że zaraz będę musiał wyciągać cię z zalewu, a nie mam ochoty na kąpiel, nie w takiej temperaturze.

Dziewczyna staje na obu nogach, a on czuje ulgę. Wygląda na to, że przeszła jej ochota na popisywanie się. Teraz powinna wziąć swój bagaż i wrócić do domu.

Klara wymierza w niego palec.

— Pan nie może tu zostać. Pan musi uciekać, a ja przy okazji zabiorę się z panem. Zanim się zorientują, że odpłynęliśmy, będziemy już daleko.

— Jest styczeń, teraz się nie pływa — mówi spokojnie i ponownie podnosi plecak. — Chodź, pomogę ci go nałożyć.

— Widziałam wtedy pana.

Ignoruje jej słowa. Nie ma zamiaru wdawać się z nią w rozmowę, w której będzie go zwodzić czymś, co niby wie.

— Boże, jaki ciężki. Co ty tam spakowałaś? Może zadzwonimy po twoją mamę, żeby po ciebie przyjechała?

— Widziałam wtedy pana — wykrzykuje Klara, a on odruchowo się rozgląda. W pobliżu nikogo nie ma. Wyjmuje telefon.

— Dzwonię po twoją mamę.

— Jeśli pan po nią zadzwoni, to ja wszystko powiem policji. Powiem, że to pan zepchnął panią Rottman z tarasu.

Wybiera numer. Gdy słyszy w słuchawce głos matki Klary, prosi ją, żeby przyjechała do przystani po córkę. Kobieta, wyraźnie zaniepokojona, zasypuje go pytaniami, on nie udziela wyjaśnień, powtarza jedynie swoją prośbę i się rozłącza.

— Twoja mama będzie tu za pięć minut. Wrócisz teraz do domu i nie będziesz nikomu opowiadać tych głupot.

Widzi zaskoczenie na twarzy dziewczyny. Sądziła, że go zastraszy, a tymczasem jest opanowany.

— Pan się nie boi?

— A czego mam się bać?

— Że pana zamkną za to, że pan zabił panią Malwinę.

— Nikogo nie zabiłem. Jestem nauczycielem niemieckiego, a nie mordercą.

— Ale ja pana widziałam. Nocowałam wtedy u Oli.

— Widziałaś, jak spycham panią Rottman z barierki tarasu?

— Nie.

— No to dlaczego mnie o to posądzasz?

— Widziałam, jak pan wychodzi z ich domu. Ola ma pokój od frontu. Akurat skończyłyśmy oglądać serial. Wstałam, żeby zasunąć rolety, i wtedy pana zobaczyłam. Wchodził pan między drzewa.

— To w końcu co widziałaś? Że wychodzę z domu Rottmanów? Czy że wchodzę między drzewa?

Klara nerwowo szarpie końcówkę szalika. Z jej gestów ulatuje wcześniejsza pewność siebie.

— Widziałam, że pan wchodzi do lasu — mówi niewyraźnie.

— Aha, czyli wcale nie wychodziłem z domu Rottmanów. A powiedz mi jeszcze, która to była godzina?

— Nie pamiętam. Było późno. Chyba po dziesiątej.

— A więc było ciemno. Jak mogłaś mnie widzieć? Przecież przy domu Rottmanów nie ma lampy. A ty twierdzisz, że wchodziłem do lasu, czyli w totalną ciemność. Nie mogłaś mnie widzieć, a tym bardziej rozpoznać. Nie mogłaś widzieć nikogo.

Klara otwiera usta, aby zaprotestować, brakuje jej jednak argumentów.

— To tylko twoja wyobraźnia — dodaje dobitnie Adrian.

Dziewczyna obejmuje się ramionami i chowa twarz w szalik. Niewiele pozostało ze zdeterminowanej nastolatki, jaką była jeszcze kwadrans temu.

Od strony bramy nadbiega mama Klary. Ma rozpięty płaszcz i gołą głowę. Wygląda na bardzo zdenerwowaną. Jej kroki dudnią na deskach pomostu.

— Córciu, co się stało? — woła z odległości kilku metrów.

Dziewczyna odwraca się plecami do matki, a Adrian się kłania.

— Dzień dobry, pani Izo. Przyjechała pani samochodem?

— Tak.

— To dobrze, bo macie ciężki plecak do zabrania.

— Córciu, co twój plecak tu robi?

— Klara chciała uciec z domu, ale już się rozmyśliła. Prawda, Klaro?

Iza jest zaskoczona, ale w jej oczach pojawia się też uraza. Naciąga poły płaszcza i staje przed córką.

— Kochanie, dlaczego? Aż tak ci źle ze mną? Chcesz jechać do taty?

Dziewczyna zaczyna płakać. Matka ją obejmuje i gładzi czule po plecach.

— Jeśli chcesz jechać do taty, to możemy o tym porozmawiać. Niedługo ferie, możesz je spędzić u niego. Ja nie mam nic przeciw, a on się ucieszy.

Adrian myśli, że dobrze byłoby, aby matka i córka dogadywały się w domu, a nie pod jego nosem. Chciałby wreszcie zostać sam.

— Zaniosę wam plecak do samochodu — proponuje.

Podąża powoli za obejmującymi się kobietami. Iza coś mówi do córki, ale zbyt cicho, żeby usłyszał. Chyba nadal ją uspokaja. Gdy przechodzą obok smażalni, odruchowo zerka na zegarek. Minęło pół godziny, odkąd stąd wyszedł, czyli Anna i Ola już wróciły do domu. To dobrze, nie chciałby się ponownie na nie natknąć. Ma dosyć na dzisiaj towarzystwa kobiet. Chce pozostać tylko z tą jedną, która jest w jego głowie, tylko z Malwiną.

Wkłada plecak do bagażnika i ściska dłoń Izy, a ona spojrzeniem dziękuje mu za to, że po nią zadzwonił. Gdy samochód rusza, pospiesznie wraca na pomost. Stojąc na jego końcu, włącza telefon. Wchodzi w folder ze zdjęciami. Ma tutaj album zatytułowany: Malwina, a w nim kilkadziesiąt fotek. Wszystkie zrobił swojej ukochanej sam. Najbardziej lubi te pstryknięte znienacka, bo Malwina ma na nich niezwykły wyraz twarzy, delikatny uśmiech i smutne oczy. Ale najpiękniej, najbardziej zmysłowo wygląda wtedy, gdy jest naga lub skąpo ubrana. Zatrzymuje się na zdjęciu, które zrobił jej, gdy spała na koi w samych majtkach, z rękami uniesionymi nad głową i jasnymi włosami rozsypanymi na poduszce.

Pamięta tamten dzień, gdy stał nad nią z aparatem i próbował uchwycić jej niezwykłą urodę. Myślał wtedy, że są sobie przeznaczeni, że do końca życia będą razem. Przepełniała go wielka miłość i sądził, że ona czuje to samo. Był pewien, że porzuci męża i zamieszka z nim, a potem, gdy dzieci podrosną, je też zostawi co najmniej na rok i popłyną w podróż dookoła świata. Tylko oni we dwoje na pokładzie i ocean. Chciał ją mieć tylko dla siebie, pragnął należeć tylko do niej. Był cierpliwy, spokojnie patrzył, jak w letnie wieczory schodzi z jachtu, aby wrócić do Borysa. Wiedział, że następnego dnia pojawi się znowu na łodzi i w końcu nadejdzie ten dzień, gdy oznajmi mu, że jest już wolna i mogą być razem. Czekał, planując wspólne życie. Potem stało się coś niespodziewanego jak wybuch wulkanu. Kobieta, którą kochał, dla której zrobiłby wszystko, zadała mu śmiertelny cios.

Malwina stała na rufie z papierosem w dłoni, piękna w niebieskiej letniej sukience, i mówiła, że kocha męża, nigdy od niego nie odejdzie, bo jest sensem jej życia, a on, Adrian, był tylko przygodą. Pozwolił jej zapomnieć o trudnych chwilach i jest mu za to wdzięczna, ale nic więcej. Nie będzie go już odwiedzać, zrywa z nim zupełnie. Nawet na wywiadówkę nie przyjdzie, ten obowiązek rodzicielski przejmie Borys.

Adrian miał wrażenie, że rozpada się na cząstki i przestaje istnieć. W panice szukał jakiegoś szczegółu w twarzy ukochanej, który mógłby mu dać nadzieję. Może tylko blefuje. Z przerażeniem patrzył na opanowanie kryjące się w ruchu jej warg i mimice drobnych mięśni wokół oczu. Mówiła do niego na serio. Pozwolił jej zejść z pokładu i wrócić do domu, do męża. Był zbyt oszołomiony, żeby ją zatrzymać i próbować przekonać do zmiany decyzji. Dopiero późnym wieczorem dotarło do niego, że musi walczyć o miłość swojego życia. Nie pozwoli jej odejść. Malwina będzie z nim. Wybrał jej numer telefonu, ale nie odebrała. Nie odpowiedziała na kilka esemesów, w których prosił o spotkanie. Zapalił papierosa z pozostawionej przez nią paczki. Choć dym nieprzyjemnie drapał go w gardło, to jednak sięgnął po kolejną fajkę. W końcu udał się do domu Rottmanów. Był gotowy na wszystko, żeby tylko ją odzyskać. Będzie błagał, a jeśli trzeba będzie, to nawet zagrozi, że wyjawi ich romans Borysowi, na dowód miał mnóstwo zdjęć.

Szedł pewnym krokiem. Był przekonany o słuszności swojej decyzji. Kochanka zobaczy, jak bardzo mu zależy, i zgodzi się do niego wrócić. To niemożliwe, żeby wspólnie spędzone chwile, tak namiętne i pełne wzajemnego zrozumienia, były dla niej jedynie rozrywką. Nikt nie jest tak zdystansowany emocjonalnie, a na pewno nie ta piękna kobieta o smutnych oczach. Z każdym pokonanym metrem nabierał przekonania, że jego wizyta u Rottmanów zakończy się sukcesem. Wyobrażał sobie, że ukochana się pakuje i opuszcza swój dom w jego towarzystwie. Dotarł w końcu na miejsce. Nie mógł znaleźć przycisku dzwonka, zapukał więc. Nikt mu nie otworzył. Nacisnął klamkę i drzwi się uchyliły. Wszedł do środka. W ustach trzymał papierosa. Poruszał się bezszelestnie w butach na miękkiej podeszwie. W salonie zobaczył Borysa śpiącego na kanapie. Poczuł się nieswojo. Był jak intruz wkradający się do czyjegoś domu, a przecież nie o to mu chodziło. Przyszedł tu jawnie, na szczerą rozmowę z zamiarem uszczęśliwienia kobiety, którą kochał.

Na szybie drzwi prowadzących na taras tańczyło odbite światło z telewizora. Zapatrzył się na nie i zobaczył Malwinę. Jej niebieska sukienka wybijała się z mroku późnego wieczora. Rozsunął drzwi i wyszedł na zewnątrz. Była zaskoczona i zła.

— To ty? — wysyczała takim tonem, jak gdyby zamiast księcia na białym koniu zobaczyła domokrążcę sprzedającego patelnie.

Zabolało go to. Wiedział, że nie rzuci mu się od razu w ramiona, ale w głębi ducha miał nadzieję, że chociaż się wzruszy. Podszedł do niej, mówiąc, jak bardzo ją kocha, że nie potrafi bez niej żyć. W świetle rozgwieżdżonego wieczoru patrzył na twarz ukochanej. Siedziała na barierce, jej fizys górowała więc nad nim, jawiąc mu się jako porcelanowe oblicze pięknej lalki. Położył dłoń na jej kolanie. Zepchnęła ją natychmiast z wyraźnym obrzydzeniem. Nie rozumiał tego. Jej zachowanie było irracjonalne. Miała prawo uchylić się od jego dotyku, ale nie w taki sposób. Płaczliwym głosem znowu zaczął wyznawać jej miłość. Miał świadomość, że wkoło powtarza te same zdania i dlatego brzmią banalnie. Malwina parsknęła śmiechem i powiedziała, że jest żałosny. Tak się też poczuł. Nie chciał, aby go dalej obrażała. Nie powinno się słyszeć takich rzeczy od kobiety, którą się kocha. Warknął, żeby się zamknęła. Chyba ją tym zaskoczył, bo na moment zamarła, wstrzymując oddech. Potem przełożyła szklankę z jednej dłoni do drugiej i wskazała wyniosłym gestem na drzwi, za którymi spał jej mąż. Kazała mu się wynosić. Adriana ogarnęło ogromne poczucie niesprawiedliwości. Ofiarował tej kobiecie swoje serce, a nawet duszę, należał do niej w całości, a ona tym wzgardziła. Przeganiała go jak żebraka, który prosi o pięćdziesiąt groszy przed marketem. Zastanowił się, czy nie powinien odejść i zapomnieć o niej. Odwrócił się już w stronę drzwi. Przeraziła go perspektywa życia bez ukochanej. Jeśli teraz wyjdzie, to czeka go niewyobrażalna samotność. Będzie nieszczęśliwy, oboje będą. Nie może na to pozwolić. Nagle poczuł na pośladku jej stopę w sandałku. Pchnęła go energicznie. Odebrał to jako kopniak w tyłek na pożegnanie. Nie pozwoli tak się traktować. Odwrócił się do niej gwałtownie, łapiąc ją za nogę, którą wciąż opierała o jego biodro. Mocno trzymając w kostce, szarpnął, a następnie puścił. Widział, jak Malwina odchyla się do tyłu i rozpaczliwie macha rękami. Nagle jej ciało przechyliło się mocniej, jak gdyby punkt ciężkości przesunął się z bioder w stronę głowy. Wyciągnął rękę z nadzieją, że zdąży ją złapać. Niestety, palce chwyciły jedynie powietrze. Najpierw na kamienie spadła szklanka, roztrzaskując się cicho, ułamek sekundy później rozległ się odgłos upadającego ciała, jak gdyby ktoś zrzucił worek z ziemniakami.

Oszołomiony odskoczył od barierki, papieros wypadł mu z ust. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Chciał krzyczeć, wzywać pomocy, stał jednak osłupiały, patrząc w ciemność wieczoru. W myślach wołał do siebie, że musi ją ratować, zadzwonić po pogotowie, biec na tył domu, tam, gdzie upadła. W końcu na trzęsących się nogach, zataczając się jak po wódce, wszedł do salonu. Nie rzucił się do śpiącego Borysa z błaganiem, aby pomógł mu ratować Malwinę. Wymknął się po cichu z domu. Na moment strach wziął górę. To przecież przez niego straciła równowagę, bo chwycił ją za nogę. Jeśli ktoś się dowie, że tu był, oskarżą go o morderstwo. Nikt nie uwierzy, że to tylko wypadek, że nie chciał jej skrzywdzić, bo była dla niego wszystkim.

Przerażony uciekł do lasu, ale po kilkunastu metrach zawrócił. Jego ukochana może przecież jeszcze żyć. Uratuje ją. Obszedł dom i wdrapał się na stertę kamieni. Niestety, nie oddychała. Długo trzymał dłoń na jej piersi, bicia serca nie poczuł. Tamtej nocy nie rozpaczał. Uważał nawet, że taki finał jego miłości jest lepszy, niż gdyby pozwolił jej zostać z mężem. Żal i tęsknota przyszły później i chyba nigdy go już nie opuszczą. Do tego doszły wyrzuty sumienia, które nieco zagłuszył, pomagając dzieciom Malwiny. Jeśli Ola i Antoś będą szczęśliwi, to i jemu będzie lżej.

Adrian stuka palcem w ekran telefonu, otwierając kolejne zdjęcie. Tym razem Malwina wyciąga do niego obie dłonie, jak gdyby go przywoływała.

Moja ukochana, największa miłości mojego życia, mogliśmy być szczęśliwi, gdyby nie te przypadkowe zdarzenia, których jesteśmy niechcianymi sprawcami i których skutki musimy ponosić.

Nikt się nie dowie

Подняться наверх