Читать книгу Nikt się nie dowie - Agnieszka Pietrzyk - Страница 22

Оглавление

Rozdział XVIII

BORYS PARKUJE PRZED PENSJONATEM, w którym pokój wynajęła Anna Pasek. Trzy kondygnacje okien i tylko jedno rozświetlone, ostatnie na samej górze. Mroczna sceneria niczym z kryminału. Przychodzi mu do głowy tytuł powieści mogącej dziać się w tym budynku: Pokój na końcu korytarza. W wyobraźni widzi nawet okładkę prezentującą drzwi ginące w ciemnościach. W tytule zestawionym z grafiką czuć zapowiedź zbrodni.

Przez chwilę się waha. Ostatnia szansa, żeby się wycofać. Nie. Musi zaryzykować. Być może jego szalony plan się powiedzie. Bierze głęboki oddech i wysyła esemesa do dziennikarki z informacją, że już czeka. Wkrótce gaśnie światło na ostatnim piętrze i za moment z budynku wychodzi kobieta w ciemnym płaszczu. Zamyka za sobą drzwi na klucz. Borys wysiada niespiesznie. Dziennikarka zbliża się do niego.

— Cieszę się, że w końcu się spotykamy.

Pierwsza wyciąga rękę. Ma bardzo szczupłe palce przywodzące na myśl kobiety z arystokratycznych rodów.

— Ja też się cieszę. Kiedyś musi być ten pierwszy raz.

— Pierwszy raz?

W świetle ozdobnej latarni stojącej przy samych drzwiach pensjonatu dostrzega zaskoczenie na jej twarzy. Uderza go też uroda dziewczyny. Smukły nos, delikatnie zarysowane usta i wystające kości policzkowe, uwypuklone przez głęboki cień. Wygląda jak tragiczna postać fabuły kryminalnej, idealna kandydatka na ofiarę. To niesprawiedliwe, że dziewczyny ginące w kryminałach zawsze są piękne i młode.

— Chodzi mi o to, że to będzie mój pierwszy wywiad od wypadku żony.

— Aha. Umówiłam się z Adrianem, że będzie pan mówił, co będzie pan chciał. Oczywiście będę zadawała pytania, ale nie na wszystkie musi pan odpowiadać. Czy przekazał to panu?

— Tak. Właśnie dlatego zgodziłem się na rozmowę z panią.

Wsiadają do samochodu. Borys się rozgląda. Nigdzie żadnego człowieka, a przecież nie jest jeszcze tak późno, dopiero po dziewiętnastej.

— Czy oprócz pani ktoś mieszka w tym pensjonacie?

— Nie wiem, ale chyba jestem jedynym gościem.

— Recepcji też nie ma?

— Jest, ale czynna tylko do szesnastej.

— Nie boi się pani?

Anna śmieje się nerwowo, co dowodzi, że nie czuje się komfortowo sama w tak dużym budynku.

— Następnym razem wynajmę pokój u jakiejś rodziny, przynajmniej porą jesienną. Gdy tu byłam pierwszy raz we wrześniu, to w pensjonacie trochę ludzi mieszkało, ale wtedy było ciepło prawie jak latem.

— Czyli przyjechała pani do Kątów Rybackich po wypadku mojej żony?

— Tak. Byłam na pogrzebie Malwiny Rottman.

— Nie pamiętam pani.

— Trzymałam się na uboczu, a pan się nie rozglądał.

Borys rusza. Jedzie powoli, kierując się w stronę przystani jachtowej.

— Pan mieszka w przeciwnym kierunku — zauważa Anna.

— Nie będziemy rozmawiać u mnie.

— Ze względu na dzieci? Poznałam pana córkę, byłyśmy razem na rajdzie rowerowym. Rzeczywiście, wydaje mi się, że mnie nie polubiła, a raczej uprzedzona jest do mediów. Uważa, że my, dziennikarze, lubimy żerować na nieszczęściu sławnych ludzi. Powinien pan jej wytłumaczyć, że tak nie jest.

— Myśli pani, że tak nie jest?

— No oczywiście. A pan jest innego zdania? Przecież tworzymy symbiozę, my, dziennikarze, i wy, celebryci. Wzajemnie dbamy o nasze interesy.

Borys odruchowo przytakuje, zatrzymując wóz przy siatce otaczającej przystań. Wyłącza silnik i rozpina pas. Anna się nie rusza.

— Dlaczego tu przyjechaliśmy?

— Tu przeprowadzi pani ze mną wywiad.

Borys wysiada. Dziennikarka również, ale jej ruchy są niepewne.

— Na terenie przystani jest smażalnia. Dobrze pamiętam? Idziemy na rybkę?

— Smażalnia jest już zamknięta. Szkoda, bo sam mam ochotę na gorącego dorsza z patelni.

Kierują się w stronę bramy. Kiedyś przystań była zamykana na noc. Prywatni właściciele dbali, aby nikt niepożądany nie kręcił się po terenie. Ogrodzili więc pięć tysięcy metrów kwadratowych siatką. Zbyt dużo osób miało jednak klucze do kłódki. Żeglarze, pracownicy smażalni i wypożyczalni sprzętu wodnego, z czasem niektórzy z nich przestali zamykać bramę. W efekcie od paru lat o każdej godzinie można wejść na teren przystani. Ale przecież ktoś nadgorliwy mógł założyć nową kłódkę. Brama jest jednak otwarta. Nie ma więc żadnej przeszkody, która uniemożliwiłaby Borysowi realizację szalonego planu.

Wchodzą na teren przystani.

— Idziemy do Adriana? — pyta dziennikarka.

— Nie sądzę, żeby o tej porze był na jachcie.

Anna się zatrzymuje i wyciąga komórkę. W ciemnościach rozbłyska ekran. Borys czeka na nią.

— Dlaczego tu przyszliśmy? — pyta dziewczyna.

— Bo tu jest najlepsza sceneria dla wywiadu.

Wody zalewu są czarne i wzburzone. Fale głośno uderzają o burty łodzi. Borys wchodzi na pomost i pewnym krokiem idzie na jego koniec. Odwraca się i szuka wzrokiem Anny. Widzi jej ciemną sylwetkę w oddali. Została na brzegu. Nawet jednej stopy nie postawiła na drewnianej konstrukcji.

— Boi się pani wody? — woła do niej.

Nie odpowiada mu. Może nie usłyszała pytania zagłuszonego przez wiatr i szum fali. Wraca do niej i dopiero teraz uświadamia sobie, że deski są śliskie, to przez deszcz, który kropił przed godziną. Wystarczy się zagapić i zimna kąpiel gotowa.

— Boi się pani wody? — ponownie pyta, stojąc już przed nią.

— Wody? Nie. Umiem pływać, ale wpaść bym nie chciała, nie dzisiaj, za zimno i w dodatku ciemno. Bardziej czuję lęk przed miejscami, z których można spaść, jak trap czy kładka bez barierek. Gdy tu byłam ostatni raz, to zalew był spokojniejszy, no i był dzień. Wtedy było mi łatwiej.

Ujmuje ją pod ramię.

— Zapraszam jednak na pomost. Na jego końcu porozmawiamy.

Dziennikarka nie daje się wprowadzić na drewnianą konstrukcję.

— Pan chce, żebym się bała. Dlaczego? — W jej głosie pojawia się panika. — Wysłałam do koleżanki esemesa, że pan mnie tu zabrał. Jeśli coś mi się stanie…

Borys się śmieje. W ciemnościach i przy akompaniamencie fal jego śmiech brzmi dość upiornie, jak rechot szaleńca.

— Ma mnie pani za psychopatę, który morduje kobiety. Żonę ponoć zrzuciłem z tarasu, a panią utopię w zalewie.

Dziewczyna uwalnia ramię z jego uchwytu i odwraca się z zamiarem odejścia. Nie może jej na to pozwolić, bo to zniweczy jego plan.

— Ma pani rację. Chcę, żeby pani się bała, bo ja też się boję. Gdyby pani siedziała w wygodnym fotelu przy herbacie, nie byłaby pani w stanie wczuć się w moje emocje, a ja chcę być zrozumiany, dlatego tu jesteśmy. Zapewniam, że z mojej strony nic pani nie grozi. Nie ma pani przed sobą wariata, lecz bardzo nieszczęśliwego człowieka. Mam nadzieję, że rozmowa z panią pozwoli mi się pozbierać i zacząć życie od nowa. Proszę mi zaufać.

Znowu ujmuje ją pod rękę. Anna wciąga głośno powietrze w płuca i wchodzi na pomost. Idą powoli na jego koniec, mijając ciemne kształty jachtów kołyszące się rytmicznie i przywodzące na myśl morskie stwory, które przypłynęły do brzegu na odpoczynek.

— Czego się pan boi?

— Prawdy. Tego, że moje dzieci ją poznają.

Borys stoi niemal na krawędzi pomostu. Wystarczy, że zrobi pół kroku do przodu, i wpadnie do wzburzonych wód zalewu. Dziennikarka zachowała bezpieczniejszą odległość, ale i tak jest przerażona, na co wskazuje jej postawa, przygarbione plecy i ugięte nogi w kolanach.

— A jaka jest ta prawda?

— Okrutna, bo dotyczy zbrodni, choć niezamierzonej.

Mimo szumu fal i wody rozbijającej się o pomost Borys słyszy, jak dziennikarka wciąga powietrze przez zaciśnięte zęby. Bez wątpienia jest zdenerwowana, a może nawet przestraszona. To dobrze, dzięki temu on przejmie stery podczas wywiadu i poprowadzi go w pożądanym dla siebie kierunku.

— Zabił pan żonę?

— Sam nie wiem. Czasami myślę, że ponoszę odpowiedzialność za jej śmierć, bo nie umiałem jej pomóc. Malwina bardzo cierpiała.

— I to jest ta zbrodnia, że nie umiał pan pomóc żonie?

— Nie. Chciałem pani opowiedzieć o czymś innym.

— A więc słucham.

— Nagrywa pani naszą rozmowę?

Anna odpowiada po chwili wahania.

— Tak. Mam dyktafon w kieszeni i mikrofon przy kołnierzu płaszcza. Przypominam, że zgodził się pan na wywiad. Ujawnię w serwisie wszystko, co pan mi powie, niezależnie, czy będę rejestrować naszą rozmowę, czy nie.

— Nie mam nic przeciwko, żeby pani nagrywała. Prosiłbym tylko, aby pani przysłała mi ten zapis. Pójdę z nim do prokuratury, bo to będzie przyznanie się do winy.

— Nie ma problemu. Jeszcze dzisiaj dostanie pan kopię nagrania. Proszę, nich pan mówi.

Borys odwraca się w stronę wody. Dobrze, że może utkwić wzrok w ciemnym horyzoncie, a nie w oczach swojej rozmówczyni. Pamięta, żeby mówić głośno, aby każde słowo zostało pochwycone przez mikrofon.

— Parę dni temu pojawił się w Kątach Rybackich mężczyzna, który podał się za mojego syna, za Radka. Zapewne pani wie, że on zaginął ponad cztery lata temu.

— Tak, wiem.

— Byłem w takim szoku, gdy ten gość oznajmił mi, że jest moim synem, że aż wpuściłem go do domu. Niestety, w ten sposób doprowadziłem do spotkania jego i Oli, a ona uznała, że to jej brat. Powinienem od razu zadzwonić na policję.

— Czego ten oszust od pana chciał? Na co liczył?

Borys nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Z przesłuchania policyjnego wynika, że Marcel Jaskóła nie miał sprecyzowanych zamiarów. Działał spontanicznie. Miesiąc temu wyrzuciła go z domu żona. Od tamtej pory tułał się po Polsce, aż trafił na Mierzeję Wiślaną. Tutaj nawinęła mu się Iza. Bez większych problemów ustalił, że wzięła go za syna słynnego pisarza. Pozbierał trochę informacji w sieci o Radku Rottmanie i jego rodzinie, po czym wcielił się w rolę syna marnotrawnego powracającego do domu.

— To jest bardzo dziwne uczucie usłyszeć: „To ja, tato. Wróciłem”.

— Dlaczego dziwne? Myślałam, że pan czeka na ten moment. Nie ma pan już nadziei, że syn wróci?

Borys kieruje wzrok na maszt jednej z żaglówek niewyraźnie rysujący się na tle granatowego nieba.

— Trudno mieć nadzieję, gdy się wie, że syn nie żyje.

— Nie żyje? Pana syn nie żyje? Skąd pan o tym wie?

Anna jest bardzo zaskoczona. Nawet zapomina o swoim strachu, bo przybliża się do niego o pół kroku. Zaraz się jednak cofa na bezpieczniejszą odległość.

— Wiem o tym, bo Radek zginął na moich oczach ponad cztery lata temu. Trudno mi uwierzyć, że minęło aż tyle czasu. Mam wrażenie, że to było wczoraj. Jeśli Malwinie pisany był wypadek, to dobrze, że zdarzył się przed pojawieniem się tego oszusta. Dla mnie był to szok, a co dopiero dla niej…

— Czyli wy oboje wiedzieliście, że Radek nie żyje?

— Tak, my oboje i nikt więcej.

— Jak to się stało? Wypadek?

— Można tak powiedzieć, ale był to wypadek, za który sąd może wydać wyrok skazujący, kilka lat za kratami.

— Zabiliście go? Nieumyślne spowodowanie śmierci? Tak?

Borys wzdycha. Jest w nim mnóstwo emocji. Mówienie o tym, co się stało, nie jest łatwe, a powinien być opanowany i precyzyjny, jeśli chce przekonać Annę do swojej wersji, czyli do prawdy. On przekona ją, a ona czytelników. Przecież ten artykuł będzie czytać Ola, jego rodzice oraz znajomi, ponadto tysiące fanów, i może nawet prokurator. Postanawia rozpocząć opowieść od zaprezentowania Radka, bo od faktów ważniejsze są motywy. Dobrze o tym wie, w końcu jest pisarzem.

— Radek był trudny już jako dziecko. Może mój rozwód z jego matką się do tego przyczynił. I również to, że ona nie chciała go widzieć, miała tylko jedną miłość, alkohol. Radek zamienił moje i Malwiny życie w piekło. — Borys czuje, że źle zaczął, zbyt patetycznie. Musi mówić zwyczajnie. — Radek pił, i to dużo. Nie chodził do szkoły i kradł. Wynosił z domu różne wartościowe drobiazgi i pieniądze. Kart płatniczych nie spuszczaliśmy z oczu. Kradzieże i pijaństwo to jeszcze nic, dużo trudniej było nam znieść jego zachowanie wobec nas i dzieci. Najgorzej traktował Malwinę, a najlepiej Olę. Moją żonę poniżał. Uderzył ją kilka razy, opluwał i wyzywał. Malwina była naprawdę cierpliwa. Próbowała go zjednać, gotowała to, co lubił. Przekupywała go, dając pieniądze. Im bardziej się starała, tym gorzej ją traktował. Próbowałem z nim rozmawiać. Namawiałem, aby poszedł do psychologa. Nawet jedną sympatyczną psycholożkę zaprosiłem do domu, wówczas mieszkaliśmy jeszcze w Elblągu. Zamknęła się z Radkiem w jego pokoju. Gdy wyszła po półgodzinie, była nim zachwycona. Powiedziała, że to bardzo mądry chłopiec, tylko trzeba traktować go życzliwie. Nie wiedziałem już, czy to ja jestem głupi, czy ta psycholożka. Wtedy Malwina wpadła na pomysł, żebyśmy się przeprowadzili do innego miasta. Radek straciłby kontakt z kumplami z marginesu. Przynajmniej przez pewien czas nie miałby z kim chlać. Poza tym gdybyśmy mieli duży dom, to moglibyśmy się po prostu mijać w ciągu dnia. Wcześniej mieszkaliśmy na pięćdziesięciu metrach, z trójką dzieci. Konflikty wybuchały z byle powodu, ale zawsze u podstaw pojawiał się problem przestrzennej ciasnoty. Radek po pijaku kopał w drzwi pokoju Oli i Antosia, gdy mały płakał. Wydawało mi się, że ta przeprowadzka to znakomity pomysł. Zaczęliśmy przeglądać ogłoszenia, no i znaleźliśmy ten dom w Kątach Rybackich. Przyjechałem tutaj z Malwiną, to miejsce nas urzekło. Ponadto stąd mogłem dojeżdżać do pracy do Elbląga. Niestety, nie było nas stać na ten dom. Wtedy pojawił się Święty Mikołaj w postaci moich rodziców i teściów. Im też zależało na poprawieniu naszych relacji z Radkiem. Szybko się okazało, że przeprowadzka to jednak nie był dobry pomysł. Mój syn dosłownie się wściekł. Swój gniew skierował przeciwko Malwinie, uznając, że to ona była inicjatorką kupienia domu w Kątach i zrobiła to na złość jemu. Prosiłem go, żeby dał nam szansę, żebyśmy spróbowali nowego życia w nowym miejscu. Obiecałem, że jeśli nie spodoba mu się w Kątach Rybackich, to po miesiącu wrócimy do Elbląga. Przeprowadziliśmy się i dopiero wtedy zaczął się koszmar. Było tak źle, że zawiozłem Olę do mojej matki, żeby na to nie patrzyła. Radek zachowywał się w nowym domu jak zaburzony. Robił rzeczy, których zdrowy nastolatek nigdy by nie zrobił. Jednego dnia, gdy Malwina spała z Antosiem w naszej sypialni, wszedł tam i na nich nasikał. Gdy się o tym dowiedziałem, coś we mnie pękło. Wtedy pierwszy raz uderzyłem syna, a właściwie go pobiłem. Był cały posiniaczony. Innym razem wsypał do puszki z herbatą trutkę na szczury. Na szczęście Malwina zauważyła, że coś podejrzanego się w niej znajduje. Za to też mu solidnie przylałem. Sam stałem się innym człowiekiem. Wszystko mnie denerwowało, wybuchałem z byle powodu, zacząłem zaniedbywać pracę w szkole, aż dyrektorka kazała mi iść na roczny urlop zdrowotny. — Borys wzdycha. Zaraz będzie musiał opowiedzieć o tym tragicznym wydarzeniu. Pamięta je minuta po minucie, sekunda po sekundzie, ale nigdy nikomu go nie relacjonował. Aż do dzisiaj. — Na pewno pani myśli, że syn tak bardzo wyprowadził mnie z równowagi, że w końcu go zabiłem. Nie, to nie tak było. Malwina błagała mnie o spokój, żebym go nie bił, bo to jeszcze pogarsza sytuację. Gdy więc Radek znowu wrócił do domu pijany i zaczął zaczepiać moją żonę, poprosiłem go, żeby poszedł spać. Nie posłuchał. Robił seksualne aluzje wobec Malwiny, wulgarnie wyrażał się o jej piersiach i biodrach. Nie reagowała, ja też nie. Wtedy Radek wyjął z łóżeczka Antosia. Zrobiło się niebezpiecznie, bo zaczął go podrzucać, roczne dziecko. Rozumie to pani? Mały zanosił się od płaczu. Prosiliśmy, żeby nam go oddał. Śmiał się i kręcił Antosiem, trzymając go za rączki. Na szczęście udało mi się odebrać mu dziecko. Na chwilę Radek się uspokoił. Myślałem, że będzie już dobrze, że zaraz pójdzie spać. Siedziałem w salonie i kołysałem Antosia. Malwina poszła do kuchni kroić warzywa. Kątem oka zobaczyłem jakiś ruch w korytarzu, wyglądało to jak cień sunący po ścianie. Wstałem, żeby to sprawdzić. Wciąż trzymałem na rękach marudzącego Antosia. W korytarzu było pusto. Ruszyłem do kuchni. Gdy tam wszedłem, to akurat Malwina odwracała się z impetem od zlewu. W jednej ręce trzymała marchewkę, w drugiej nóż skierowany ostrzem w górę. Radek dosłownie się na niego nadział, bo stał tuż za nią. Padł na podłogę od razu. Wyznała mi później, że złapał ją za tyłek, dlatego tak gwałtownie zareagowała. Gdy stałem nad synem i patrzyłem na jego szyję, z której wylewała się krew, miałem wrażenie, że to wszystko jest nierzeczywiste, dzieje się gdzieś obok, a nie w moim życiu. Malwina zaczęła lamentować, błagała, żebym go ratował, natychmiast dzwonił po pogotowie. Podałem jej Antosia i zacząłem uciskać ranę nad obojczykiem, żeby nie krwawiła. Żona stała nade mną i płakała, mały wydzierał się na jej rękach. Wysłałem ją po telefon. Wybiegła z kuchni i długo nie wracała. Była w takim szoku, że nie mogła znaleźć aparatu. Krew przepływała mi przez palce. Prawdopodobnie ostrze pechowo trafiło w tętnicę szyjną. Drugą dłoń położyłem na klatce piersiowej syna, czułem, jak jego serce słabnie, jak uderzenia są coraz rzadsze, aż w końcu ustają. Radek był martwy. Potem nastąpiło sześć najgorszych godzin w naszym życiu. To było jak w horrorze. Jeden syn na podłodze w kałuży krwi, drugi śpiący w łóżeczku, a myśmy snuli się po domu jak dwa widma, wymazani krwią. Nie od razu podjęliśmy decyzję, co z nim zrobić. Nie rozważaliśmy kwestii: zawiadamiamy policję czy ukrywamy zwłoki. Do takiego wysiłku nie byliśmy zdolni w pierwszej godzinie po wypadku. Dzisiaj mam wrażenie, że to matka natura przywróciła nas światu. Zaczęło wiać. Gdy podszedłem do okna, aby je zamknąć, przyszło mi do głowy, że należy opuścić rolety, nikt nie powinien nas zobaczyć z zewnątrz. Wyciągałem już rękę, ale w tej samej chwili zobaczyłem, że jest cała we krwi. Pomyślałem, że najpierw muszę się umyć. Tak zaczęła się rozsądna ocena sytuacji. U Malwiny także nastąpił proces myślowy, bo gdy wszedłem do łazienki, ona już tam była, obmywała się z krwi. Pół godziny później rozpętała się wichura. Podmuchy wiatru uderzały w szyby wraz z ciężkimi kroplami deszczu, a myśmy ciężko pracowali przy zwłokach mojego syna.

Borys milknie. Potrzebuje oddechu, chwili odpoczynku. Nawet nie przypuszczał, że ta relacja tak go zmęczy.

— Co z nim zrobiliście? — pyta Anna zmienionym głosem. — Wrzuciliście ciało do morza?

— Nie. Przecież nie mamy łodzi, żeby wypłynąć, poza tym silny wiatr na to nie pozwalał.

— To gdzie ukryliście zwłoki?

— W lesie. Mieliśmy blisko, ale przetransportowanie Radka i tak nie było łatwe. Fatalna pogoda stała się naszym sprzymierzeńcem. Mieliśmy pewność, że nie trafimy na przypadkowego miłośnika wieczornych spacerów czy randkującą parę. Zakopaliśmy go na głębokości jednego metra. Potem zaczęło się mozolne sprzątanie domu. Szorowaliśmy wszystko, każdy centymetr podłogi, klamki i futryny, żeby nigdzie nie pozostała kropla krwi. Gumowe rękawiczki i ścierki, których użyliśmy, oraz nóż schowałem do dziupli w sośnie, a kilka dni później wyrzuciłem do kosza przy plaży w Stegnie. Ustaliliśmy, że policję o zaginięciu Radka zawiadomimy następnego dnia w południe. Rano zaczęliśmy go sami szukać. Miało to uwiarygodnić jego zniknięcie. Najpierw zadzwoniłem do Radka. Sądziłem, że telefon odezwie się w jego pokoju, a tu cisza. Wiedziałem, że nie zakopaliśmy go z aparatem, bo Malwina sprawdziła mu kieszenie, zanim wynieśliśmy go z domu. Zatelefonowałem do dwóch kolegów Radka, których znałem. I jeszcze do moich rodziców, czy czasem wnuk nie pojawił się u nich. Cztery godziny później wykręciłem numer na policję.

Milknie, bo dotarł do końca swojej relacji. Odwraca się plecami do ciemnej wody i podsuwa ramię Annie. Ona zdaje się tego nie zauważać.

— Jak to się stało, że was nie złapano?

Borys uśmiecha się w ciemnościach. To pytanie nie było przejawem dziennikarskiej profesji, lecz wyrazem zwykłej ludzkiej ciekawości. Sam by takie zadał.

— Gdy patrzę na to wszystko z perspektywy czasu, to myślę, że po prostu mieliśmy szczęście. Policjantka, z którą rozmawiałem przez telefon, kazała nam przyjechać na komendę do Nowego Dworu i na miejscu zgłosić zaginięcie, ale od razu poprosiła o numer telefonu Radka. Zanim dojechaliśmy na komendę, zdążyła oddzwonić. Miała dla nas dobre wieści. Namierzyli jego komórkę w Elblągu na Robotniczej. Telefonu nie odbierał, ale tamtejszy patrol właśnie po niego jechał. Poleciła nam wracać do domu. Tak też zrobiliśmy. Dwie godziny później znowu zadzwoniłem na policję z pytaniem, czy znaleźli mojego syna. Tym razem odebrał sierżant, poprosił, żebyśmy przyjechali na komendę do Nowego Dworu. Znowu wsiedliśmy w samochód. Na miejscu zaczęli nas przesłuchiwać, ale już wiedzieliśmy, że możemy zataić, iż Radek wrócił do domu. Nie miał przy sobie komórki, której logowanie byłoby dowodem na jego obecność w Kątach Rybackich. Policja nie przeszukała naszego domu. Kazali nam jedynie przywieźć na komendę laptop Radka i tyle, nic więcej. Jego aktualne zdjęcie wzięli z jego telefonu. Według nich zaginął w Elblągu, skoncentrowali się więc na kolegach Radka, którzy niejedno mieli za uszami. Naprawdę dopisywało nam szczęście. Dopiero po śmierci syna zacząłem pisać mój pierwszy kryminał, byłem już wtedy na urlopie zdrowotnym i musiałem coś robić. Wówczas też uświadomiłem sobie, ile policja miała możliwości, żeby nas dopaść. Wystarczyłoby bardziej stanowcze przesłuchanie, a prawdopodobnie jedno z nas by pękło.

— Nie rozumiem, dlaczego od razu nie zadzwoniliście na policję, skoro to był wypadek.

— A dlaczego tak często sprawcy potrąceń samochodowych uciekają z miejsca zdarzenia zamiast pomóc ofierze?

— Bo boją się kary?

— Nie tylko. Wydaje mi się, że w takich monetach działa instynkt, a ten nakazuje człowiekowi chronić samego siebie i swoją rodzinę. Myśmy wtedy zadziałali automatycznie. Nie było między nami zajadłej dyskusji, co mamy zrobić. Nie przerzucaliśmy się argumentami za i przeciw. Owszem, Malwina powiedziała, że musimy zadzwonić na policję, ale jej oczy mówiły coś innego. Oboje wiedzieliśmy, że ukrycie zwłok to najlepsze rozwiązanie. To przede wszystkim szansa na to, żebyśmy dalej byli rodziną. Być może w sądzie moją żonę by uniewinnili, ale czy ujawnienie prawdy by nas nie zniszczyło? Ten cały proces ciągnący się miesiącami, wynajęcie adwokata, który by nas kosztował majątek, znalezienie się pod obstrzałem sąsiadów i znajomych, ostracyzm towarzyski. Ponadto sądzę, że Malwina nie miałaby już szansy na powrót do pracy w szkole. No i najważniejsza kwestia, nasze dzieci, Ola i Antoś musieliby dorastać ze świadomością, że ich ukochana mama zabiła ich brata. Te wszystkie argumenty nie zostały wtedy wypowiedziane, ale instynkt nam je podpowiadał.

— To dlaczego teraz pan mi to wszystko mówi? Przecież w tej chwili ma pan więcej do stracenia, bo jest pan popularnym pisarzem. Czytelnicy mogą się od pana odwrócić. No i Ola z Antosiem poznają okrutną prawdę, to może odebrać im spokój na wiele lat.

— Moje dzieci już mają spaprane dzieciństwo, parę tygodni temu straciły matkę. Uważam, że nic gorszego nie może ich spotkać. Jeśli chodzi o czytelników, to być może jednych stracę, a innych zyskam. Decyzję, aby wszystko ujawnić, podjąłem kilkanaście dni temu, gdy pojawił się ten oszust i podał za Radka. Wtedy pomyślałem, że najgorsza prawda jest lepsza niż kłamstwo. Na samą myśl, że mam powiedzieć prawdę, umierałem ze strachu. Do końca nie wiedziałem, czy się odważę, nawet gdy wchodziliśmy na pomost, nie miałem jeszcze pewności. Może gdyby pani zaatakowała mnie po dziennikarsku wścibskimi pytaniami albo była bardziej pewna siebie, to bym nic nie powiedział.

— Teraz rozumiem, dlaczego pan mnie tu przywiózł. — Anna wskazuje pomost i zacumowane jachty. — W żadnym innym miejscu nie byłabym tak zdyscyplinowaną słuchaczką. — Bierze go pod ramię. — Proszę, chodźmy już stąd. Bolą mnie wszystkie mięśnie od tego napięcia. — Gdy schodzą z pomostu, Anna nie puszcza jego ramienia, ale uścisk jej dłoni maleje. — Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy nie podejrzewa pan żony o samobójstwo? Wyrzuty sumienia mogły ją pchnąć do takiego kroku. Wiem o tej milionowej polisie na życie. To też przemawia za sfingowanym wypadkiem.

Borys wyjmuje kluczyki od samochodu i wkłada je w zamek.

— O tym porozmawiamy innym razem, może też na pomoście.

Dziennikarka łapie się za kołnierz przy płaszczu.

— Aha, rozumiem, chodzi o to, że nagrywam. Gdyby pan powiedział, że podejrzewa samobójstwo, dla ubezpieczyciela byłby to mocny argument do unieważnienia wypłaty.

Wsiadają do ciepłego wnętrza samochodu. Borys nie ma zamiaru informować dziennikarki, że dzisiaj na jego koncie pojawiła się kwota składająca się z jedynki i sześciu zer. Uruchamia silnik.

Anna wyciąga z kieszeni dyktafon i odtwarza fragment przeprowadzonego przed chwilą wywiadu. Jest zadowolona.

— To był dobry pomysł, żeby porozmawiać na pomoście. Te fale robią klimat. Chyba podepnę na stronę także wersję dźwiękową.

— Nie spodziewała się pani tak sensacyjnego materiału?

— Nie. Sądziłam, że pan mi opowie o trudach życia po śmierci bliskiej osoby. Jak pan sobie radzi z dziećmi, z gotowaniem i takie tam codzienne sprawy.

— O tym też mogę pani opowiedzieć przy następnym spotkaniu, ale nie wszystko będzie się nadawało do serwisu.

— Jeśli chodzi o pana, to czytelnicy będą wszystkim zainteresowani, nawet błahostkami.

— Chodziło mi raczej o to, że chętnie bym pani opowiedział o rzeczach, które są dość sensacyjne, ale ze względu na osoby trzecie nie powinny zostać ujawnione.

— A te osoby trzecie to pana dzieci?

— Akurat teraz miałem na myśli właścicielkę Czarnej Róży. Mam z nią ogromne problemy i wcale nie chodzi o kwestie finansowe.

— To ciekawe. Mógłby pan powiedzieć coś więcej?

— Ona mnie szantażuje.

Anna się śmieje.

— Jeśli nie będzie pan pisał szybciej i więcej, to nie będzie pana wydawała?

— Nie zgadła pani. Nina chce, żebyśmy razem zamieszkali, a najlepiej żebyśmy zostali małżeństwem. Moje argumenty, że dwa miesiące temu zostałem wdowcem i nie jestem gotowy na taki krok, nie przemawiają do niej. Nie ukrywam, że zaczyna mnie mocno niepokoić jej zaborczość, która prawdopodobnie jest podszyta najzwyklejszą w świecie obawą, że znajdę sobie inną, młodszą, ładniejszą.

Borys parkuje przed pensjonatem i wyłącza silnik. Odruchowo patrzy na trzy poziomy okien, wszystkie są ciemne.

— Wiem o tym, że miał pan romans z właścicielką wydawnictwa. Ta informacja już wcześniej do mnie dotarła.

— Domyśliłem się. Skoro wie pani o polisie, to i o Ninie też musiała pani się dowiedzieć od niejakiego Karola Lubomirskiego. On widział mnie z nią na randce.

Borys myśli, że teraz wszystkie przypadkowe zdarzenia i wypowiedziane słowa wplotą się w jego szalony plan. Nie ma zamiaru jeszcze wypuścić Anny z samochodu, choć ona już kładzie dłoń na klamce. Najpierw musi utrwalić w jej wyobraźni właściwą sylwetkę swojej wydawczyni. Dobremu pisarzowi wystarczą dwa, trzy zdania, aby stworzyć zarys postaci, który czytelnikowi na długo zapadnie w pamięci. On też tak potrafi.

— Nina zaczęła do mnie przyjeżdżać po śmierci Malwiny, aby ugotować obiad, zająć się Antosiem, poprasować. Zwłaszcza z prasowaniem mam problem. Te jej pobyty u mnie zaczęły się mocno wydłużać. Oli się nie podobało, że jakaś obca kobieta siedzi u nas godzinami. Zwróciłem uwagę Ninie, że za często przyjeżdża. Może byłem zbyt obcesowy, bo pomyślała, że chcę z nią zerwać. Zaczęła mi grozić, że jeśli to zrobię, to całemu światu wyjawi, że zdradzałem żonę. Niestety, ostatnio te jej groźby przybrały na sile. Nawet zapowiedziała, że mnie zniszczy jako pisarza. Rozpowie, że to nie ja jestem autorem swoich powieści, że wynająłem studentów do ich napisania. — Śmieje się nerwowo. — Nawet gdyby to zrobiła, to szybko bym udowodnił, że to kłamstwo, ale sama pani rozumie, po co mi takie kłopoty. — Borys wzdycha. — No i tak właśnie wygląda życie codzienne wdowca.

Nachyla się i otwiera drzwi od strony Anny.

— Dziękuję panu za rozmowę.

— Ja też pani dziękuję. Było mi to potrzebne, dla mnie to takie swoiste oczyszczenie. Za jakiś czas spotkamy się ponownie i porozmawiamy o wypadku mojej żony, a o tym, co powiedziałem o właścicielce Czarnej Róży, proszę zapomnieć.

Wie, że dziennikarka nie zapomni, i właśnie o to mu chodzi. Wciąż czuje silny niepokój, ale jest on podszyty satysfakcją. Wykonał pierwszy etap swojego planu, ten łatwiejszy. Reszta nie do końca zależy od niego. Musi liczyć na łut szczęścia, a ten mu na razie sprzyja.

Nikt się nie dowie

Подняться наверх