Читать книгу Nikt się nie dowie - Agnieszka Pietrzyk - Страница 24
ОглавлениеRozdział XX
IZA WKŁADA DO KIESZENI LORNETKĘ i wychodzi z domu. Musi się przejść, bo pod jednym dachem z Klarą trudno wytrzymać. Bynajmniej nie chodzi o to, że się kłócą, czy o to, że córka jest wobec niej złośliwa. Nic z tych rzeczy. Klara ją po prostu ignoruje, traktuje jak powietrze. Wymieniają wyłącznie zdania o charakterze informacyjnym typu: „Zrobiłam zakupy. Przyniosłam mleko i jajka”. Obecne relacje to pokłosie tego, na co naraził je Radek, czyli Marcel Jaskóła. Klara ma do niej pretensje, że ten człowiek zamieszkał w ich domu, że przez niego musiały przeżyć moment wielkiej grozy. Zapewne dotarły do niej jego słowa o bzykaniu i wie, że jej matka sypiała z tym facetem. Zdradziła jej ojca z przestępcą i głównie o to ma teraz uzasadniony żal. Iza postanawia przeczekać dąsy córki. Upływający czas przywróci wszystko do normy. Pierwszy raz cieszy się, że Mariusz nie przyjeżdża. Gdy się dowiedział, co je spotkało, prawie już wsiadał w samolot do Polski. Potem poinformował je, że nie dostał wolnego w pracy. I dobrze, niech sobie siedzi w tej Anglii. Same sobie poradzą. Iza pojechała do psychologa do Elbląga. Opowiedziała o sobie, zależało jej także na otrzymaniu fachowej porady, jak po takich przejściach dogadać się z dzieckiem. Dowiedziała się, że ma być czuła i otwarta w stosunku do córki, a ta odpowie jej za jakiś czas tym samym. Próbuje więc być cierpliwa, jest to jednak trudne, zwłaszcza przez cały dzień. Często wychodzi z domu i spaceruje po okolicy. Zwykle bierze ze sobą lornetkę, ale stara się jej używać jak najmniej. Zamiast podglądać ludzi, skupia się na obserwowaniu przyrody. Musi odzwyczaić się od podpatrywania cudzej egzystencji, bo to nienormalne. Powinna żyć własnym życiem, ponieważ ono jest wartością, tak powiedział psycholog.
Kieruje się w stronę morza. Ciągnie ją pod dom Borysa Rottmana. Ma ochotę znowu zajrzeć przez okna i zaobserwować, jak funkcjonuje pisarz. Ciekawi ją to niezmiernie. Już nie ma tak ogromnego żalu do Rottmanów jak wcześniej. Borys przecież uratował je z rąk Marcela Jaskóły. Gdyby wtedy nie przyszedł, nie wiadomo, jak by się to wszystko skończyło. Na pewno straciłaby sporą sumę pieniędzy, którą pod przymusem przelałaby na konto tego oszusta. Być może straty byłyby jeszcze większe. Kto wie, co on zamierzał z nimi zrobić. Dużo myślała o swoim życiu, o tym wszystkim, co zrobiła. Psycholog pomógł jej przepracować traumę związaną z utonięciem Bartka. Teraz czuje się lepiej.
Raptownie zawraca. Postanawia, że dziś nie będzie zaglądać do domu Rottmanów. Pójdzie do przystani i zabierze z wypożyczalni dokumentację. Już przecież koniec sezonu. Wkłada dłonie w liczne kieszenie kurtki w poszukiwaniu kluczy. Na szczęście są.
Mija ją samochód, za chwilę kolejny. Zapewne młodzi ludzie wracają z randki, z romantycznego spaceru po plaży przy świetle gwiazd. Niebo dzisiaj wyjątkowo pogodne, ani jednej chmurki, a księżyc w nowiu. Jest nawet dość ciepło jak na połowę listopada. Od strony lasu dochodzi hukanie puszczyka. Wieczorne ptaki biorą we władanie nadchodzącą noc. Iza przechodzi przez bramę. Jest już na terenie przystani. Gdy dostrzega ciemną bryłę smażalni ryb, ściska się jej serce. To tutaj spotkała Radka. Znowu w myślach nazywa go tym imieniem. Później kochała się z nim w wypożyczalni. Było tak cudownie, rozpierało ją szczęście.
Woda delikatnie uderza o pomost i łodzie. Wokół panuje cisza. Przysiada pod drzwiami wypożyczalni i opiera brodę o kolana. Nie próbuje powstrzymać łez. Psycholog powiedział, że swoje trzeba wypłakać. To może przynieść ulgę. Nie płacze za Radkiem, za fantastycznym romansem ani za mężem, który prawdopodobnie niedługo ją zostawi. Żal ściska jej serce z zupełnie innego powodu. Ma na sumieniu życie własnego syna. Bartek, jej ukochany chłopiec, nie żyje przez nią, a nie przez Malwinę.
Iza powraca myślami do wydarzeń z ubiegłego lata. Na tarasie swojego domu widzi panią Rottman, ubraną w zieloną sukienkę z rozcięciem do połowy uda, z rozwianymi włosami, pokazującą białe zęby w szerokim uśmiechu. Naprzeciw niej siedzi zarumieniony Bartek z rozpromienionym spojrzeniem i kropelkami potu nad górną wargą. Pomiędzy nimi kręci się Antoś, który raz dopada nóg matki, aby za chwilę ciągnąć za rękę Bartka. Ten chwyta chłopca na ręce i obraca go wokół siebie, potem bierze go na barana i wchodzi z nim do domu. Za chwilę z wnętrza słychać radosny śmiech dziecka, przerywany okrzykami, a także dziecięcym protestem zatrzymującym się na granicy płaczu. Malwina ma na twarzy spokój. Iza przeciwnie, czuje napięcie w całym ciele, jak gdyby zaraz miało nastąpić coś złego. Zaciska dłonie na poręczach leżaka i uśmiecha się sztucznie. Czeka, aż niepokój minie, ale ten narasta powoli, doprowadzając ją do granic wytrzymałości. Nie może nic zrobić, i to jest najgorsze. Czuje się tak, jak gdyby mucha chodziła jej po twarzy, a ona nie ma możliwości, aby ją odgonić. Bartek w końcu wraca na taras z Antosiem. Teraz trzyma chłopca przed sobą, ten ma z jednej strony koszulkę wciśniętą w spodenki, a z drugiej strony materiał wisi luźno. Malwina niczego nie zauważa. Iza jest bardziej spostrzegawcza. Ten widok wręcz uderza ją swoją niepokojącą wymową, aż zapiera jej dech w piersiach. Odwraca wzrok i patrzy na ścianę sąsiedniego domu. Uspokaja się dopiero wtedy, gdy Bartek zostawia Antosia na tarasie i idzie do swojego pokoju.
Za chwilę w wyobraźni Izy odtwarza się inny obraz. Tym razem Malwina stoi w holu i trzyma w ręku plastikowe wiaderko z czereśniami. Owoce są ciemnoczerwone i duże. Wyglądają na soczyste i słodkie. Pani Rottman jak zwykle prezentuje się bardzo zmysłowo w krótkich białych szortach. Długie nogi pokryte delikatną opalenizną przywodzą na myśl zdjęcia modelek z ekskluzywnych pism. Obok niej stoi Antoś w czapce z daszkiem, spod której wystają jasne włoski. Chłopiec się niecierpliwi, chce już iść. Ciągnie matkę za rękę, a potem zdejmuje czapkę i zaczyna nią wymachiwać. Podchodzi do niego Bartek i wkłada dłoń w jego rozczochrane włosy. Chłopiec próbuje się wyrwać. Nastolatek go puszcza i wyjmuje kilka czereśni z wiaderka. Wyciera je palcami i jedną wkłada Antosiowi do ust, potem następną. Iza czuje silny lęk, bo widzi w gestach syna niestosowność. Postronna osoba nie byłaby w stanie zauważyć, że przekroczył subtelną granicę, ale ona jest matką i takie rzeczy wyczuwa instynktownie. To nie zmysłowa Malwina była obiektem jego zainteresowania, lecz ten śliczny chłopiec.
Straszna prawda o własnym dziecku, której świadomość nie chce dopuścić, ale podświadomość wręcz krzyczy. Jak to możliwe, że Bartek ma takie skłonności? Przecież jest jej synem, dobrym i inteligentnym chłopakiem. To niemożliwe, a jednak… prawda jest okrutna. Iza chce tę prawdę ukryć, zaprzeczyć jej istnieniu, a przede wszystkim znaleźć winnego, bo przecież ani Bartek, ani ona nie są winni, ale na przykład Malwina Rottman już tak. Dlaczego nie pilnuje swojego synka? Pozwala, aby siedemnastoletni chłopak go dotykał. Co z niej za matka?
Teraz Iza widzi w wyobraźni, jak Malwina nachyla się nad Antosiem i prosi go, aby pobawił się z Bartkiem, ona porozmawia chwilę, a potem pójdą na plażę. Bezrefleksyjnie wpycha swoje dziecko w złe ręce nastolatka, kobieta pozbawiona matczynej intuicji. Iza jest na nią zła. Chce, aby pani Rottman już poszła i zabrała tego ślicznego chłopca o jasnych włoskach. Antoś szybko się nudzi kopaniem futbolówki i chce iść nad morze. Wtedy Bartek proponuje, że też się z nimi zabierze, a pani Rottman ochoczo się na to godzi. Iza ma ochotę krzyczeć, protestować całą siłą swoich płuc. Najchętniej złapałaby Malwinę za ramiona i potrząsnęła mocno, mówiąc dobitnie: „Ty głupia kobieto, pilnuj swojego dziecka, nie narażaj go na niebezpieczeństwo i przede wszystkim nie kuś mojego syna. Nie udało ci się go omotać swoimi uśmiechami i długimi nogami, to teraz podsuwasz mu na pokuszenie ślicznego chłopca!”.
Pani Rottman wychodzi z Antosiem, kołysząc zmysłowo biodrami, a Bartek odprowadza ich rozanielonym wzrokiem. Gdy zaczyna się szykować do wyjścia, Iza próbuje go zatrzymać. Każe mu poodkurzać pokoje, nic lepszego nie przychodzi jej do głowy. Zdaje sobie jednocześnie sprawę, że on z żadnego powodu nie zrezygnuje z pójścia nad morze. Przytłacza ją dojmujące uczucie bezsilności. Nie potrafi powstrzymać syna przed czynieniem złych rzeczy. Przymyka oczy i widzi Bartka i Antosia na plaży, obaj w kąpielówkach, przytuleni do siebie. Ma przeczucie, że dzisiaj to się źle skończy, dojdzie do czegoś złego, do nieodwracalnego zdarzenia, które zmieni życie obu chłopców. Nie może do tego dopuścić, musi ich ratować.
Ręce się jej trzęsą, gdy wyjmuje z fiolki proszek na sen i rozkrusza go nożem. Do szklanki nalewa colę, ma już wrzucić tabletkę, ale zmienia zdanie. Cola to nie jest dobry pomysł, lepiej sok ananasowy, Bartek go uwielbia. Za chwilę w szklance pojawia się płyn o żółtej barwie. Iza wrzuca tabletkę i miesza łyżeczką. Potem dokładnie przygląda się zawartości. Nie widać resztek proszku. Ma już zanieść sok synowi, ale nachodzi ją myśl, że jedna tabletka na sen to za mało. Wytrząsa z fiolki kolejną. Mały krążek wypada jej z dłoni i toczy się pod kredens. Iza się spieszy. Bartek zaraz wyjdzie z domu i ona nie zdąży zapobiec tragedii. Wrzuca w końcu drugą tabletkę do soku i ponownie miesza. Wychodzi z kuchni i woła syna. Odpowiada jej ze swojego pokoju. Idzie do niego z szerokim uśmiechem na twarzy. Podaje mu szklankę i prosi, żeby wrócił na czternastą do domu, bo dzisiaj będzie pieczony kurczak z sałatą. Syn wypija sok kilkoma dużymi łykami, a potem grzbietem dłoni wyciera usta. Ogarnia ją ulga. Udało się. Za jakiś czas stanie się senny i apatyczny. Nie w głowie mu będą igraszki z Antosiem. Nic złego dzisiaj się nie wydarzy.
Iza patrzy na ciemną wodę, na opływowe kształty łodzi. Oczy ma już suche, ale gdzieś w gardle pozostały resztki niedawnego szlochu. Przez kilkanaście miesięcy tłumiła płacz ze względu na córkę. Klara mocno przeżyła śmierć brata. Potrzebowała wsparcia, a więc ona musiała się jakoś trzymać. Nie było to łatwe. Z perspektywy czasu pamięta, że najtrudniejsze były pierwsze godziny po śmierci Bartka. Gdy przyszła policja z tą tragiczną wieścią, zaczęła krzyczeć, że syn utonął przez nią. Nikt nie zwracał uwagi na lament zrozpaczonej matki. Od tego, że jej chłopiec nie żyje, dużo gorsza była myśl, że to ona go zabiła. Gdyby nie tabletki na sen, zapewne zdołałby dopłynąć do brzegu. Znała ich działanie, osłabiały i spowalniały ruchy, czasami nawet przyprawiały o kołatanie serca. Chciała, aby Bóg pokarał ją ciężką chorobą za ten największy z grzechów albo żeby chociaż ją zaaresztowali. Nic takiego się nie stało. Już następnego dnia ogarnął ją strach, że policja ustali, iż Bartek był pod wpływem działania leków nasennych. Wówczas ona stanie się podejrzaną, bo to były jej tabletki, powinna ich pilnować. Gdyby Klara i Mariusz dowiedzieli się, że podała proszki Bartkowi, nigdy by jej tego nie wybaczyli. A tłumaczenie, że chciała go powstrzymać przed zrobieniem czegoś złego, tylko by ją pogrążyło. Żadne z nich nie uwierzyłoby w brzydkie skłonności Bartka. Postanowiła, że do niczego się nie przyzna. Nie musiała jednak kłamać, żadnego przesłuchania nie było, prawdopodobnie nie zrobiono mu badań toksykologicznych.
Bardzo szybko zaczęła wybielać syna. We wspomnieniach jawił się jako grzeczny i inteligentny chłopak, zawsze chętny do pomocy i przede wszystkim bardzo dobry. Wyparła z pamięci jego złe skłonności. Zapomniała, że dotykał Antosia w nieprzyzwoity sposób. Skoro był nieskazitelny, to nie miała powodu, żeby mu podawać proszki nasenne. Z czasem przekonała samą siebie, że wrzuciła do szklanki tylko jedną tabletkę, która wcale nie miała tak silnego działania. Przecież nie raz je brała i z trudem zapadała w sen. Wielokrotnie pomstowała, że lekarz przypisał jej za słabe środki. Ta jedna mała tabletka nie mogła go osłabić. Nie była winna śmierci Bartka. Ktoś inny ponosił odpowiedzialność za jego utonięcie. Obwiniła panią Rottman, przeniosła swoją winę na nią. Jakie to było wygodne.
Iza podnosi się ze schodów. Czas wracać do domu. Wchodzi do wypożyczalni i z szafy wyjmuje dokumentację. Gładka teczka wysuwa się jej spod pachy, gdy zamyka drzwi. Gdzieś niedaleko rozbrzmiewa dźwięk komórki. Oprócz niej ktoś jeszcze jest w przystani, być może właściciel którejś łodzi. Iza przykuca. Nie chce być widziana, bo ma spuchniętą od płaczu twarz, ponadto brakuje jej nastroju do pogawędki czy nawet grzecznościowej wymiany zdań. Słyszy kobiecy głos. Ma wrażenie, że go rozpoznaje, ale nie potrafi przypisać do niego ani twarzy, ani nazwiska. Kierowana instynktem wyciąga z kieszeni lornetkę i przykłada ją do oczu. Z ciemności wyławia kobiecą sylwetkę. Poznaje ją po długich włosach. To dziennikarka z Niesamowitych Historii, była u Izy w dzień pogrzebu Malwiny Rottman i wypytywała o jej wypadek, sugerując, że to mogło być samobójstwo. Co ona tu robi? Iza jest zaskoczona, ale zaraz przypomina sobie, że Anna Pasek była na rajdzie rowerowym organizowanym przez nauczyciela niemieckiego. Klara o tym mówiła i nawet pokazywała zdjęcia. A więc o to chodzi, o randkę. Czuje dobrze znany dreszcz podniecenia związany z podglądaniem życia innych ludzi. Już nie jest w stanie oderwać lornetki od oczu i po prostu odejść.
Anna Pasek kończy rozmowę i chowa telefon do kieszeni płaszcza. Zatrzymuje się przed pomostem.
Iza przez chwilę myśli, że zaraz z jachtu zejdzie Adrian. Przesuwa lornetkę na jego łódź. Nie widać na niej żadnego ruchu.
Dziennikarka drepcze w miejscu, po pewnym czasie wchodzi ostrożnie na pomost. Dochodzi do miejsca, gdzie jest zacumowany jacht nauczyciela, i się zatrzymuje. Zapewne Adrian zaraz się pojawi, ale to i tak nieładnie spóźniać się na randkę.
Fala delikatnie rozbija się o brzeg. Nagle w nocnej ciszy rozlega się trzaśnięcie drzwi od samochodu. To gdzieś blisko, zapewne przed bramą prowadzącą na przystań. Iza spodziewa się, że zaraz nadejdzie nauczyciel. Wielkie jest jej zdumienie, gdy zamiast niego widzi kobietę. Jest zbyt ciemno, aby dostrzec jej twarz, ale dobrze widać niewysoką sylwetkę i charakterystyczny sztywny chód świadczący, że ma bardzo wysokie obcasy.
Dziennikarka ostrożnie schodzi z pomostu i idzie w stronę kobiety. Stają naprzeciwko siebie. W oczy rzuca się różnica wzrostu. Anna jest wyższa o pół głowy. Nieznajoma musi być bardzo niska, skoro nawet wysokie obcasy niewiele jej dają. Zaczynają rozmawiać. Niestety, Iza nie słyszy poszczególnych słów, dociera do niej tylko falująca intonacja. Obie panie wydają się mocno poruszone, to nie jest spokojna pogawędka. Anna chyba na coś się nie zgadza, bo przecząco kręci głową. Niska kobieta ją wymija i wchodzi na pomost. Stawia duże kroki, pozbawione naturalności, jak gdyby szła na szczudłach. Zapewne jest zła, bo nie zdołała do czegoś przekonać dziennikarki. Nagle dzieje się coś dziwnego. Kobieta rzuca się do przodu, następnie obraca wokół własnej osi i leci w dół, do zalewu. Potknęła się, konstatuje w myślach Iza. W tym samym momencie rozlega się głośne chluśnięcie informujące, że właśnie wpadła do wody, towarzyszy temu krzyk Anny.
Iza wypuszcza z dłoni lornetkę, spod jej pachy wysuwa się teczka z dokumentami. Zaczyna biec w stronę pomostu. Mija dziennikarkę i wbiega na drewnianą konstrukcję. Woda jest ciemna, prawie czarna, nikogo nie widać. A zatem kobieta od razu poszła na dno, prawdopodobnie uderzyła głową w burtę łodzi i straciła przytomność. Zdejmuje kurtkę i rzuca ją na pomost. Przez chwilę zastanawia się, w którym miejscu tamta wpadła. Dwa metry w lewo czy w prawo mogą stanowić ogromną różnicę. W końcu zsuwa się do wody pomiędzy dwa jachty. Ogarnia ją przeraźliwe zimno, które paraliżuje całe ciało. Przez sekundę myśli, że przeliczyła się z własnymi siłami. Wyciąga ręce w stronę pomostu z zamiarem wydostania się z wody. Znajduje się już jednak za daleko, wykonuje więc dwa wymachy ramion, żeby podpłynąć. Stwierdza, że nie jest aż tak źle, jej ciało może się poruszać w lodowatej wodzie. Pomaga jej też świadomość, że tu nie jest głęboko, dwa metry, nie więcej. Nabiera powietrza w płuca i zanurza się. Nic nie widzi, w uszach jej dudni, paraliżujące zimno przenika przez skórę i mięśnie, sięgając kości. Ma tylko kilka sekund, dłużej nie wytrzyma w lodowatej wodzie. Instynktownie przesuwa się w lewo, jej dłoń trafia na coś twardego, to burta jachtu. Odpycha się od niej, kierując w przeciwną stronę. Teraz ręka dotyka czegoś innego. To musi być ciało. Rozczapierza palce, próbując je chwycić. Udaje się jej złapać za materiał. Zaczyna ciągnąć w górę. Błagam, niech mi ktoś pomoże, woła rozpaczliwie w myślach. Czuje rozrywający ból w klatce piersiowej, serce dudni jak oszalałe. Ludzki balast zdaje się ciągnąć ją na dno. Wypuszcza ciało, po czym wypływa na powierzchnię i łapie powietrze. Tylko jeden głęboki oddech i ponownie nurkuje. Od razu trafia na kobietę, chwyta ją mocno i próbuje wypłynąć. Wie, że kilkanaście centymetrów nad głową znajduje się powietrze, i to dodaje jej siły. W końcu jest na powierzchni. Niestety, kobieta nie daje oznak życia. Iza widzi na pomoście klęczącą postać. Rozpoznaje dziennikarkę.
— Pomóż — woła, czując, że nie da rady dotransportować podtopionej, choć to przecież tak blisko.
Anna kładzie się na deskach, wychylając niemal połowę ciała nad wodę. Wyciąga ręce i łapie nieprzytomną kobietę za kaptur od płaszcza oraz włosy. Iza popycha nieruchome ciało, a potem stara się unieść je do góry, pomagając wciągnąć na pomost. Gdy z wielkim trudem sama się wdrapuje, widzi, że Anna wdmuchuje tamtej powietrze do ust. Kładzie się na pomoście i oddycha ciężko, cała przy tym dygocze z zimna. Jest szczęśliwa, bo wydostała kobietę z wody.