Читать книгу Nikt się nie dowie - Agnieszka Pietrzyk - Страница 14

Оглавление

Rozdział X

OLA ZATRZYMUJE ROWER I ZAPINA BLUZĘ pod samą szyję. Jest zimna październikowa sobota. Powinna włożyć pod kask czapkę polarową, ale wtedy wyglądałaby fatalnie, więc tego nie robi. Na moment przykłada dłonie w rękawiczkach do uszu, aby choć trochę je rozgrzać.

Obok niej przejeżdża Pirat. Spod jego czarnego kasku wystają kosmyki jasnych włosów, też nie ma czapki.

— Co? Siodełko włazi w dupę? — woła do niej.

— Chyba tobie — odgryza się, ale nie wie, czy jej słowa do niego dotarły, bo plecy kolegi znikają już za zakrętem.

Ola wsiada na rower i rusza. Nie chce spowalniać tempa, i tak grupa rozciągnęła im się na co najmniej dwa kilometry. Gdzieś z przodu jedzie nauczyciel niemieckiego, Adrian. Zapewne w jego pobliżu trzyma się ta ładna dziennikarka, Anna Pasek, którą niespodziewanie zaprosił na rajd. Wycieczkę zamyka wuefista, pan Darek. Ponadto w wyprawie na Wielbłądzi Garb uczestniczy osiemnastu uczniów. Ola już tydzień temu oddała rower do przeglądu, bo na takiej trasie o awarię nietrudno. Szlak liczy w obie strony aż sześćdziesiąt kilometrów, a momentów, gdzie trzeba się przebijać przez piach, nie jest mało.

Cieszyła się na ten rajd, ale dziś rano ochota jej przeszła. Naciągnęła kołdrę na głowę i powiedziała, że nigdzie nie jedzie. Klara łaskotała ją w stopy i prosiła, aby wstała. Nie pomogło, poszła więc po Borysa Rottmana. Tata usiadł na brzegu łóżka i pogłaskał ją przez kołdrę po plecach. Na początku nie namawiał jej na wycieczkę. Powiedział, że jeśli nie chce, to nie musi nigdzie jechać. Wezmą Antosia i pójdą w trójkę na lody. Potem dodał, że wysiłek fizyczny na świeżym powietrzu to lekarstwo dla duszy i taka wyprawa może poprawić jej samopoczucie. Kochany tata, bał się, że wpadnie w depresję. Wzruszyło ją to. Oczy miała pełne łez. Znowu pogłaskał ją po plecach i zaproponował, że też weźmie udział w wyprawie rowerowej, o ile zechce go zabrać. Może jej znajomi nie będą się czepiać, że taki stary pryk się do nich dołączył. Z trudem powstrzymała się od płaczu i oznajmiła, że pojedzie, a on niech zostanie z Antosiem.

Ruszyli spod szkoły w Sztutowie, minęli Kąty Rybackie, a teraz zbliżają się do Skowronek. Trasa jest malownicza, mimo pewnej monotonii w krajobrazie. Wokół same sosny pnące się w górę po pochyłościach wydm i wszędzie zielono, choć już październik. Ola oddycha równomiernie i naciska mocniej na pedały, bo przed nią kolejne wzniesienie. Gdy z niego zjeżdża, dostrzega żółty kask Klary. Zdołała ją dogonić, super. Po chwili widzi kolejnego rowerzystę. Zwalnia, bo ci przed nią też jadą wolniej. Za plecami słyszy znajomy szelest, jaki wydają koła roweru sunące po gruntowej drodze. Odwraca się i dostrzega czerwoną bluzę Magdy, za nią jedzie pan Darek, są więc wszyscy. Zapewne zaraz będzie postój. Rzeczywiście dojeżdżają do zatoczki, w której czeka na nich nauczyciel niemieckiego. Zsiadają z rowerów, żeby dać odpocząć pośladkom, przecież to dopiero początek rajdu. Ola wyciąga batona i zaczyna jeść.

Pan Adrian staje pośród nich i unosi rękę, dając znak, żeby się uciszyli.

— Jesteśmy w Skowronkach.

— Hurra! — woła kilku chłopaków.

Germanista kontynuuje:

— Tutaj w średniowieczu istniał przesmyk, przez który żeglarze wpływali z Bałtyku na Zalew Wiślany.

— To bajka, mój tata mówi, że to nieprawda, nie ma na to dowodów — oznajmia Pirat.

— Ale prawdą jest, że polscy królowie planowali w tym miejscu zrobić przekop i zbudować port.

— A pan to nas uczy niemieckiego czy historii? — pyta Magda.

— Mam to samo powtórzyć po niemiecku?

Rozlega się głośny protest i śmiechy. Bodo udaje, że mdleje. Klara polewa go wodą mineralną, co wywołuje powszechny wybuch śmiechu.

Ola zauważa, że dziennikarka się jej przygląda. Zapewne wie, że jest córką Borysa Rottmana. Żeby tylko nie próbowała wypytywać, jak się żyje pod jednym dachem ze słynnym pisarzem.

Anna Pasek przysiada na pniu kawałek od nich, jak gdyby chciała zaakcentować, że nie przynależy do ich grupy. Trzyma w dłoni kask, ma spięte na karku włosy i ładną opaskę zasłaniającą uszy. Wygląda jak żywa reklama rekreacji rowerowej.

— Wiesz, kim ona jest? — pyta Klara, częstując Olę ciastkami i wymownie kierując wzrok w stronę Anny Pasek.

— Dziennikarką, przecież pan Adrian ją przedstawił, gdy ruszaliśmy.

— Ale nie powiedział, że pracuje w Niesamowitych Historiach.

— O! Fajnie, lubię ten serwis.

Ola spogląda na kobietę z większym zainteresowaniem.

— A wiesz, że ona była w Kątach cztery tygodnie temu? Była wtedy u nas w domu i rozmawiała z moją mamą. Wypytywała o twoją mamę.

Oli wypada kawałek ciastka z ust. Jest zaskoczona i przestraszona.

— O moją mamę? Ale po co? — pyta, choć zna odpowiedź.

— Bo to suka szukająca sensacji, niesamowitych historii. — Klara cedzi te słowa przez zaciśnięte zęby.

Ola wzdycha. Tak właśnie myślała, wypadek jej mamy to atrakcyjny temat dla tego typu portali. Papierowe tabloidy też napisały o tajemniczym zdarzeniu w domu Borysa Rottmana.

Klara gryzie kolejne ciastko.

— Nie martw się, moja mama nic jej nie powiedziała o twojej mamie, ani jednego słowa.

— Oczywiście, że nie, przecież twoja mama nie jest głupia. Jak myślisz, ta dziennikarka przyjechała drugi raz do Kątów, żeby szukać znowu sensacji?

— Na pewno.

Ola czuje silny niepokój. Dobrze wie, jak pracują media. Dziennikarze jedno słowo usłyszą, a resztę sobie dopowiedzą. Tata znowu się zdenerwuje. Może nie powinna mu mówić, że redaktorka z Niesamowitych Historii była z nimi na rajdzie.

Klara ruchem głowy wskazuje na Annę.

— Wiesz, że ta suka chciała, aby moja mama powiedziała, że twoja mama popełniła samobójstwo?

Ola osuwa się na kolana i pochyla do przodu. Samobójstwo? Jak ktoś mógł wymyślić coś tak strasznego? Klara łapie ją za ramię i próbuje postawić na nogi. Silna dłoń chwyta ją z drugiej strony i podnosi.

— Olu, źle się czujesz?

Widzi przed sobą przystojną twarz Adriana. Wygląda na zmartwionego.

— Wszystko dobrze, tylko się wygłupiałam.

— Jesteś blada. Może zadzwonimy do twojego taty albo do mamy Klary? Może któreś z nich podjedzie po ciebie samochodem.

Ola zaprzecza gwałtownie.

— Nie. Chcę jechać dalej, nic mi nie jest.

Szerokim uśmiechem próbuje przekonać nauczyciela, że dobrze się czuje. Ten zgadza się, aby została, po czym wraca do swojego roweru.

— On cię lubi, i to bardzo — mówi Klara i przewraca oczami, przez co jej słowa zyskują na dwuznaczności.

— Przestań.

— No co ty, przecież jest taki męski. A jak mówi po niemiecku, to po prostu mam odlot. Nie chciałabyś z nim? Na pewno byś chciała.

Ola wkłada kask. Insynuacja Klary wydaje jej się obrzydliwa z konkretnego powodu, o którym przyjaciółka nie wie i nigdy się nie dowie. Rzuca jeszcze nienawistne spojrzenie w stronę Anny Pasek i wsiada na rower.

Ruszają dalej. Bodo jedzie obok niej, po kwadransie przyznaje się, że koleś od niemieckiego kazał mu ją mieć na oku, czy znowu nie mdleje. Ola naciska mocniej na pedały, aż kolana ją bolą, ale cel osiąga, bo wyprzedza kolegę. Ten dogania ją po minucie.

— Nie spieszyłem się, bo z tyłu świetnie wyglądasz.

Ola milczy, ale jest zadowolona z komplementu.

— Słyszałaś, że jestem miłośnikiem czterech kółek?

— Nie słyszałam.

— No jestem, dlatego mam dwa rowery.

Bodo zaśmiewa się ze swojego żartu. Ona też chichocze, ale w głębi ducha jest smutna.

Teraz jadą brzegiem zalewu, pośród wysokich traw. Droga jest trudna, miejscami to po prostu błoto. Na szczęście widoki rekompensują im mozolną jazdę. Ola patrzy na ciemnoniebieską wodę i pogrąża się we własnych myślach. Klara powiedziała, że jej mama popełniła samobójstwo. Nie, wcale tak się nie wyraziła. Usiłuje przypomnieć sobie słowa przyjaciółki. Już wie, to ta dziennikarka chciała, aby mama Klary przyznała, iż Malwina Rottman popełniła samobójstwo. Ola z przerażeniem myśli, że to może być prawda. Jej mama mogła skoczyć z tarasu na kamienie, a zrobiła to przez nią. Ogarnia ją potężne poczucie winy, które wyciska jej łzy z oczu. Pochyla głowę i cicho płacze. Na szczęście nikt na nią nie patrzy, bo szlak w tym miejscu jest wąski i teraz Bodo jedzie za nią. Ola myśli, że jest potworem, bo zabiła swoją matkę. Gdyby można było cofnąć czas, postąpiłaby inaczej i mama by dzisiaj żyła.

— Mamusiu, przepraszam cię. Proszę, wybacz mi, nie chciałam — szepcze tak cicho, że ledwo co słyszy swoje słowa.

To było w długi majowy weekend. Padało. Ola w płaszczu przeciwdeszczowym pożyczonym od Klary wracała do domu. Jak zwykle skróciła sobie drogę, przechodząc przez leśny parking. Samochodów było niewiele, dlatego od razu dostrzegła starego forda pana od niemieckiego. Gdy przechodziła obok, zobaczyła ich w środku, Adriana i mamę, całowali się, głowa przy głowie, usta przy ustach, to nie było przewidzenie, to była rzeczywistość. Nie zatrzymała się, nie zwolniła kroku, szła dalej. Nie widzieli jej, bo byli zajęci sobą, a nawet gdyby dostrzegli przemykającą postać, to z powodu przeciwdeszczowego płaszcza z kapturem sięgającego aż do kostek by jej nie rozpoznali.

Godzinę później, gdy przestało padać, mama wróciła do domu. Zrobiła kolację, kanapki z szynką i sałatkę z pomidorów. Ola swojej porcji nie zjadła, poszła spać. Obraziła się na rodzicielkę za to całowanie się z przystojnym panem od niemieckiego. Nie myślała o tym jak o zdradzie, mama nie zdradziła taty, ale zachowała się niestosownie, po prostu niemądrze.

Na początku nie zamierzała mówić o tym tacie. Nie jest głupia, takich rzeczy się nie wyjawia, ale potem stało się tamto. Aż się wzdryga na wspomnienie pierwszego dnia wakacji. Zrobili ognisko na plaży, z dala od miejsca, gdzie kręcili się ludzie. Było ich siedmioro, ona, Klara, Magda, Bodo, Pirat i jeszcze dwóch chłopaków, Mateusz i Piotrek, ten drugi był od nich starszy o dwa lata, właśnie skończył gimnazjum, to on przyniósł dwie butelki wódki. Gdy wypili pierwszą, zaczęli bawić się w tak zwaną butelkę. Mateusz kręcił ją na piasku i w kogo wycelowała szyjka, ten miał coś z siebie zdjąć. Pierwszy do naga rozebrał się Pirat. Gdy zdejmował majtki, odsunął się od ogniska, aby nie znajdować się w jego świetle. Powiedział, że jeśli ktoś mu pstryknie zdjęcie, to zabije. Bawili się znakomicie, ich śmiech dominował nad szumem fal i drzew. Kilka minut później przy akompaniamencie oklasków i okrzyków majtki zdjęła Klara, stojąc do nich tyłem. Bodo sypnął piachem w jej gołe pośladki. Usiadła i objęła ramionami nogi. Mateusz znowu zakręcił butelką. Ola wiedziała, że celuje w nią. Gdy zobaczyła szyjkę na wprost siebie, odsunęła się od ogniska, chroniąc się w ciemności bezgwiezdnej nocy. Piotrek zapytał, czy jej nie pomóc. Zawołała, że sobie poradzi i sięgnęła ręką za plecy, rozpięła stanik. Rzuciła go Magdzie, a ta podała go dalej, do Piotrka. Właśnie wtedy z ciemności wyłoniła się mama. Podeszła do ogniska, była boso, w czarnej koszuli i dżinsach. Z jej ust wypadły wulgaryzmy, nie wiadomo pod czyim adresem, chyba nie dotyczyły nikogo konkretnego. Malwina Rottman klęła, bo była pijana, z trudem trzymała się na nogach. Ola patrzyła na nią z przerażeniem. Nagle jej mama wybełkotała, że przyłącza się do zabawy, i zaczęła się rozbierać. Kołysząc się i śmiejąc, rozpinała koszulę. Wszyscy patrzyli na nią jak zahipnotyzowani. Za chwilę koszula wylądowała na piasku. Biustonosz rzuciła Piotrkowi, ale ten go nie złapał, odsunął się jedynie o krok. Malwina Rottman stała w świetle ogniska naga do pasa i ostentacyjnie machała cyckami, zaśmiewając się w głos. Ola patrzyła na nią sparaliżowana przerażeniem i myślała, że to jest najgorszy moment w jej życiu, nic okropniejszego już się jej nie przytrafi. Gdy mama sięgnęła do rozporka swoich spodni, Ola podeszła do niej z ramionami skrzyżowanymi na małych piersiach. Poprosiła: „Mamo, idź stąd”. Malwina miała nieprzytomne spojrzenie, chyba jej nie poznawała. Ola powtórzyła swoją prośbę, podnosząc głos, a potem to samo wykrzyczała, sekundę później dostała od matki w twarz tak mocno, że aż się przewróciła. Gdy się podnosiła, nikogo z jej znajomych nie było, wszyscy uciekli, nawet nie zabrali swoich ubrań, była im za to wdzięczna. Następnego dnia wyjawiła tacie, że widziała mamę, gdy całowała się z panem od niemieckiego w samochodzie. Myślała, że takie odegranie się da jej satysfakcję. Pomyliła się. Widząc smutek na twarzy ojca, prawie się rozpłakała. Borys zdjął okulary i długo przecierał szkła brzegiem koszuli. Potem powiedział, żeby się nie martwiła, bo mama ma problemy, ale są one przejściowe i za parę tygodni wszystko wróci do normy. W tej chwili Ola wie, jak wielki błąd popełniła, mówiąc o tym całowaniu się w samochodzie. Tata na pewno uznał to za zdradę i chciał się z mamą rozwieść. Ona załamała się z tego powodu i dlatego popełniła samobójstwo. Wszystko przez nią, bo jest głupia i zła.

Wjeżdżają na groblę, po obu stronach stoi podmokły i gęsty las, od którego ciągnie chłodny wiatr niosący woń mokrej ziemi. Widoki są piękne, ale Ola patrzy na nie z bólem w sercu. Dokuczają jej również pośladki i kolana, z tym jednak jakoś sobie radzi.

W rezerwacie buków Mierzei Wiślanej robią kolejny przystanek. Klara i Magda biegną w las i przykucają za grubymi pniami. Bodo pyta, czy może się przyłączyć. Ola powoli pije wodę. Podchodzi do niej germanista.

— Jak się czujesz?

— Dobrze.

— Na pewno?

— Jestem tylko zmęczona, to błoto mnie wykończyło.

Adrian wygląda na zmartwionego.

— Dasz radę dojechać? Jeszcze jakieś osiem kilometrów do Wielbłądziego Garbu, ale teraz szlak będzie łatwiejszy.

Ola zmusza się do uśmiechu.

— Co? Rower będzie sam jechał?

— Prawie.

— No to dam radę i nawet na Garb wejdę.

Podbiega do niej Klara. Ma zaczerwienione policzki, włosy przyklejone do czoła, ale i tak wygląda cudownie.

— Co on od ciebie chciał?

— Pytał, jak się czuję.

— O! Co za troska. Mówię ci, ty go kręcisz.

— Przestań, to nie śmieszne.

Ola lubi pana od niemieckiego. Nie ma do niego żalu, że się całował z mamą. Jest pewna, że to było tylko całowanie i nic więcej, i na pewno tylko raz. Mama nie byłaby zdolna do czegoś gorszego, do zdrady. A pan Adrian jest taki sympatyczny i pomocny. Nie mógłby robić tych rzeczy z matką swojej uczennicy, na pewno nie.

Ola opiera się o rower, a Klara przy niej przykuca.

— Dlaczego tak posmutniałaś? Na początku rajdu byłaś w lepszym humorze.

Ola szuka wzrokiem dziennikarki. Widzi ją rozmawiającą z Adrianem. Klara kieruje spojrzenie w tę samą stronę.

— Suka, próbuje go wyrwać. To przez nią jesteś smutna? Bo wypytuje o wypadek twojej mamy?

— O samobójstwo mojej mamy. — Ola kuca obok Klary i chowa głowę między kolana. — Moja mama się zabiła, Boże, to straszne.

Klara gładzi ją po plecach.

— Co ty mówisz? Przecież się nie zabiła, tylko spadła z barierki. Nie zwracaj uwagi na to, co gada ta baba z Niesamowitych Historii. Szuka sensacji, i tyle.

— Może mieć rację.

— Nie ma racji, przecież samobójcy zostawiają listy, a twoja mama żadnego nie zostawiła.

Ola chwyta się tej myśli. Mama na pewno napisałaby kilka pożegnalnych słów, a skoro nic nie znaleźli… to może jednak był wypadek.

Klara wkłada rękę pod jej brodę, zmuszając do podniesienia głowy.

— Policja stwierdziła, że to wypadek. Rozumiesz?

— Ale przecież nie da się odróżnić wypadku od samobójstwa.

— Da się.

— Ale jak?

— Nie wiem. — Klara zamyśla się. — Chyba chodzi o to, że twoja mama spadła ze szklanką w ręku. Gdyby chciała skoczyć, toby ją odstawiła. Tak, to na pewno o to chodzi, moja mama gdzieś o tym wyczytała w internecie.

Ten argument jest sensowny, przemawia do niej. Ma wrażenie, że przyjaciółka właśnie wyciągnęła ją z bagna, w którym siedziała po szyję. Teraz oddycha się jej lepiej i serce spokojniej bije. Nie ma całkowitej pewności, że to nie było samobójstwo, ale chociaż może mieć nadzieję, że nie przyczyniła się do śmierci mamy.

Wsiadają na rowery i jadą dalej. W Krynicy Morskiej kierują się na latarnię, a potem zmierzają ku najwyższej wydmie na Mierzei Wiślanej zwanej Wielbłądzim Garbem. Rowery zostawiają u podnóża wzniesienia i rozpoczynają wspinaczkę w górę po prowizorycznych, ale znośnych schodkach, po części zrobionych z desek, po części wyciętych w ziemi, otoczonych z obu stron sosnowym lasem. Ola idzie na samym końcu, nie spieszy się, zdąży jeszcze popatrzeć na widoki z wysokości pięćdziesięciu metrów. Plecy idącej przed nią Klary oddalają się, głosy kolegów i koleżanek cichną, szum lasu staje się wyraźniejszy. Głowa ze zmęczenia leci jej w dół, widzi swoje stopy, nagle w zasięgu wzroku pojawia się Anna Pasek. Dziennikarka czeka na nią z uśmiechem na pięknej twarzy. Ola idzie coraz wolniej, najchętniej by zawróciła i uciekła.

— Cześć, nazywam się Anna Pasek.

— Przecież wiem — mówi Ola, łapiąc ciężko oddech.

Opiera dłonie o uda i patrzy nieprzychylnie na dziennikarkę.

— A ty jesteś Ola Rottman.

— Jestem, i co z tego?

— Bardzo chciałabym poznać twojego tatę.

— To proszę przyjść na spotkanie autorskie.

— No właśnie, od wydawcy wiem, że w najbliższym czasie żadnego nie będzie.

Ola nie wie, skąd bierze siłę na rozmowę z tą kobietą. Najchętniej wykrzyczałaby jej w twarz, żeby się odczepiła, nie żerowała na tragedii jej rodziny, a potem zapewne by się rozpłakała. Nagle zza pleców dziennikarki wyłania się Klara.

— Czego pani od niej chce?

— Porozmawiać.

— Ona nie ma na to ochoty.

Anna patrzy pytająco na Olę, a ta ruchem głowy przyznaje, że nie chce rozmawiać.

— No to idę popatrzeć na okolicę. Podobno piękne widoki tu macie.

Dziennikarka rusza w górę. Nie ogląda się za siebie, jak gdyby córka słynnego pisarza już nic jej nie obchodziła.

— Co ona od ciebie chciała? — pyta Klara z agresją w głosie.

— Żebym nakłoniła ojca do spotkania z nią. Tak mi się zdaje, że właśnie tego chciała.

Na twarzy przyjaciółki rysuje się coraz większa zawziętość.

— Ta suka nie odpuści, dopóki nie usłyszy jakiejś sensacji na temat wypadku twojej mamy. Zaraz wymyśli, że twoją mamę zepchnął z tarasu twój tata albo Antoś.

W oczach Oli pojawiają się łzy.

— Błagam, przestań mówić te straszne rzeczy.

Klara ją obejmuje.

— Przepraszam, już nie będę.

Wspinają się dalej. Gdy docierają na szczyt, widzą, że kilka osób weszło już na wieżę widokową. Adrian, dziennikarka i pozostali tłoczą się wokół drewnianej konstrukcji. Mało tu miejsca, muszą ocierać się o siebie ramionami, mimo to niektórzy wyjęli z plecaków kanapki i przystąpili do konsumpcji. Ola robi wszystkim zdjęcia telefonem, sobie również.

— Kto wie, skąd się wzięła nazwa Wielbłądzi Garb? — pyta nauczyciel.

Nikt się nie wyrywa do odpowiedzi, w końcu odzywa się Bodo.

— Bo jakiś wielbłąd tu zdechł?

Parę osób się śmieje, a Adrian wymierza w niego palec wskazujący.

— Daję ci jeszcze jedną szansę na poprawną odpowiedź.

— Dzięki, ale nie skorzystam.

Jedna z dziewczyn unosi rękę, jak gdyby siedziała w ławce, a potem mówi:

— Bo gdy się patrzy od strony Zatoki Gdańskiej, to widać dwa wzniesienia, które przypominają grzbiet wielbłąda.

Rozlegają się nieliczne brawa. Ola wspina się na wieżę widokową. Gdy mija się z wuefistą, ten do niej zagaduje:

— Olu, byłaś tu kiedyś zimą?

— Nie.

— To przyjedź z tatą, gdy będzie śnieg. Widok jest wtedy zupełnie inny.

— Przyjadę, na pewno.

Pan Darek zbiega, a ona zaczyna fotografować swoją twarz na tle sosen, bo to głównie one dominują w krajobrazie. Gdyby je wyciąć, dopiero wtedy byłoby w pełnej okazałości widać Zalew Wiślany i Bałtyk, i jeszcze Wysoczyznę Elbląską. Przychodzi jej do głowy, że zimą może być tu rzeczywiście pięknie, pod warunkiem, że będzie mnóstwo śniegu. Opiera łokcie o barierkę i patrzy z góry na grupę rowerową. Jest zaskoczona, że wieża jest taka niska. Ludzkie głowy wydają się znajdować na wyciągnięcie ręki. Wokół niej zaczynają tłoczyć się rówieśnicy, popychając ją co chwilę. Schodzi więc. Na dole trafia na Klarę i Boda wpatrzonych w ekran jego telefonu. Nie zauważają jej, mija więc ich i wchodzi między drzewa. Ogarnia ją leśny chłód i woń ściółki. Pod jej stopą pęka sucha gałązka, a włosy oblepia pajęczyna.

Słyszy, że ktoś za nią idzie. To na pewno Klara, ale chyba nie jest sama. Zapewne ciągnie ze sobą Boda, aby się z nim pościskać w cieniu sosen. Ola się odwraca, nikogo jednak nie widzi. Skręca w lewo i chowa się za grubym pniem. Zaraz ich przestraszy. Nagle do jej uszu docierają słowa:

— Ja tylko chcę poznać prawdę o jej śmierci.

Rozpoznaje głos Anny Pasek. Za chwilę odzywa się nauczyciel niemieckiego:

— I co? Ujawnisz tę prawdę w tych swoich Niesamowitych Historiach?

— Oczywiście, Malwinie Rottman to się należy.

— Myślisz, że chciałaby takiego zamieszania wokół własnej rodziny?

Ola wdzięczna jest nauczycielowi, bo próbuje powstrzymać dziennikarkę przed szukaniem taniej sensacji. Przywiera do pnia, żeby jej nie dostrzegli. Tamci przechodzą tuż obok.

— Adrian, zrozum, że w ten sposób mogę uratować inne kobiety. Trzeba mówić o mężach doprowadzających swoje żony do samobójstwa, pokazywać ich winę, zwłaszcza gdy mąż jest osobą publiczną, autorytetem, kimś podziwianym. Jeśli go zdemaskujemy, to wiele kobiet się zastanowi, czy nie powinny donieść na własnego tyrana.

Ola jest przerażona, bo Anna Pasek chce obciążyć jej ojca winą, a to przecież nie on, to ona. Jeśli mama skoczyła z tarasu, to przez nią. Co teraz powinna zrobić? Jak ratować tatę przed takimi oskarżeniami?

Nikt się nie dowie

Подняться наверх