Читать книгу Nikt się nie dowie - Agnieszka Pietrzyk - Страница 11

Оглавление

Rozdział VII

ADRIAN STOI NA POKŁADZIE swojej dziesięciometrowej łodzi. Jest z niej dumny, a właściwie z pracy, którą zdołał już wykonać. Ponad trzydziestoletni jacht był ruiną, gdy go kupował kilka miesięcy temu. Naiwnie myślał, że trochę przy nim podłubie w ciszy, ale okazało się, że czeka go ciężka i głośna harówka. Uzbrojony w szlifierkę i maskę przeciwpyłową przystąpił do oczyszczania kadłuba z glutów epoksydowych i kołków wystających do wnętrza łodzi. Zajęło mu to cały tydzień.

Malwina okazała się bardziej zaangażowanym szkutnikiem niż on. Próbowała go namówić do podwieszenia pokładu na czas remontu. Nie zgodził się, bo całej tej roboty nie dałby rady wykonać sam, musiałby też wynająć jakiś hangar i sprzęt, a finanse miał ograniczone. Przekonał ją, że remont należy zacząć od uszczelnienia łodzi, żeby po całym dniu żeglowania nie nabierała aż wiadra wody.

Pamięta, jak Malwina klęczała na rufie i szkicowała wygląd przyszłego kokpitu. Lubił na nią patrzeć, gdy stanowczym ruchem odgarniała włosy z twarzy i prostowała plecy. Narzuciła mu swoją wizję jachtu. Nie opierał się, bo jeśli chodziło o estetykę, miała zmysł. On musiał pilnować technicznych rozwiązań. Sterówkę poskręcał więc według jej rysunku. Krzywiła się, że ze sklejki i że zbytnio widać mocowania przy podłodze, ale ostatecznie go pochwaliła.

Dalszy remont nie da mu już tej radości co wcześniej. Szkutnicza robota bez zapału Malwiny będzie wyłącznie wyczerpującym zajęciem, a tyle ma jeszcze do zrobienia, przede wszystkim musi wyszykować kajuty i zamontować nową klapę do zejściówki. W kilku krokach pokonuje długość pokładu i staje na dziobie. Patrzy w dal, na granatową wodę zalewu. Jest zachwycony bielą trzech żaglówek kołyszących się na horyzoncie, które wyglądają jak morskie ptaki unoszące się na falach. Szkoda, że sam nie płynie, miałby wtedy piękniejszy widok, bo morze oglądane z dala od brzegu nabiera ogromu, wizualnej wielowymiarowości.

Rybitwa nurkuje w wodzie, a potem przysiada na burcie sąsiedniego jachtu. Machinalnie wodzi za nią wzrokiem i dostrzega ciemną postać przy pachołkach cumowniczych. Instynktownie czuje, że ten niewysoki korpulentny mężczyzna w białej koszuli przyszedł do niego, bo niby dlaczego tak się wpatruje w jego łódź, a nie w bardziej okazałe jachty stojące w przystani?

Adrian podchodzi do burty.

— Pan do mnie?

— A czy jest pan nauczycielem niemieckiego w szkole w Sztutowie?

— Tak.

— To ja właśnie pana szukam. Mógłbym wejść na pokład?

Adrian opuszcza wąski trap przymocowany do rufy, a mężczyzna pokonuje go pewnym krokiem.

— Fajny jacht — oznajmia, stojąc już na pokładzie. — Ma super kształt. Jeśli to nie tajemnica, to ile takie cacko kosztuje?

— Proszę sobie sprawdzić ceny łodzi w internecie. Rozpiętość jest spora.

— Na pewno z ciekawości rzucę okiem na parę ofert, ale kupna nie planuję, bo jestem człowiekiem, który twardo stąpa po ziemi, na wodzie nie czułbym się komfortowo. Przepraszam, jeszcze się nie przedstawiłem. Karol Lubomirski, towarzystwo ubezpieczeniowe PZU.

Adrian już rozumie, skąd to pytanie o cenę jachtu. Wkłada dłonie do kieszeni dżinsów i kręci przecząco głową.

— Marnuje pan czas, nie mam zamiaru ubezpieczać łodzi.

— A stać pana na jej stratę? Morze to przecież żywioł.

— Jeśli pójdzie na dno, to trudno, zakończę wtedy swoją przygodę z żeglowaniem.

— No dobrze, nie będę pana namawiał na ubezpieczenie jachtu, poza tym nie znam się zbytnio na ruchomościach, moją specjalnością są polisy na życie.

Adrian wie, że musi być stanowczy, w innym razie ten człowiek będzie mu prawił dyrdymały jeszcze przez godzinę.

— Nie kupię takiej polisy. Nie mam żony ani dzieci, nie miałby kto po mnie dziedziczyć. Proszę opuścić mój jacht.

Zdecydowanym ruchem wskazuje na trap. Lubomirski zdaje się nie zauważać, że właśnie został wyproszony.

— Bardzo dobrze pana rozumiem. Też nie mam dzieci, poza tym jestem rozwodnikiem, dlatego się nie ubezpieczyłem, ale jeśli mój stan cywilny się zmieni, to rozważę tę kwestię, panu też radzę. Tylko proponuję, aby polisa nie była zbyt duża, bo zdarza się, że wysoko ubezpieczeni ludzie giną w dziwnych wypadkach, jak Malwina Rottman.

Adrian nie jest zaskoczony tym, że Malwina miała wykupioną polisę. Zadziwia go jednak to, że pracownik towarzystwa ubezpieczeniowego wyjawia mu tajemnicę swojej klientki, co prawda nieżyjącej, ale jednak jakieś standardy dotyczące poufności powinny obowiązywać.

— Czego pan ode mnie chce?

— Porozmawiać o pani Rottman.

Adrian śmieje się w duchu. To niesamowite, najpierw dziennikarka, a teraz ten typek, powariowali. Niech rozmawiają z jej mężem, a nie z nauczycielem jej córki.

— Nie mam panu nic do powiedzenia, poza tym jestem zajęty.

Rozgląda się pośród lin zalegających na pokładzie, jak gdyby czegoś szukał. Stopą przesuwa plastikowe wiadro.

Lubomirski lekko unosi głowę i wpatruje się w dziesięciometrowy maszt, dając do zrozumienia, że nigdzie się nie wybiera.

— No dobra, niech pan zrobi sobie selfie i schodzi na ląd.

— Dobry pomysł — oznajmia agent, po czym wyjmuje telefon i pstryka kilka zdjęć na tle wody i masztu.

— Wyślę mojej mamie ememesa. Ona mi często mówi, że za dużo siedzę za biurkiem. Niech zobaczy, że pracuję też w terenie.

Adrian cierpliwie czeka, gdy Lubomirski niespiesznie przesuwa palcem po ekranie telefonu.

— Chce pan może wiedzieć, ile Rottman zgarnie po śmierci żony? — pyta nagle tamten.

— A panu wolno o takich rzeczach informować postronne osoby?

— Nie wolno, chyba że są uzasadnione powody do udzielenia poufnych informacji. No to co, chce pan wiedzieć, na ile opiewała polisa pani Rottman?

— Nie chcę.

Tak naprawdę jest ciekaw, jaka to jest kwota. Patrzy na sąsiednią łódź i czeka, aż agent wyjawi szczegóły.

— Milion, calutki milion. Sporo, prawda?

— Sporo — przyznał nieco oszołomiony wysokością polisy.

Za te pieniądze Ola i Antoś skończą studia, może nawet starczy na niewielkie mieszkania dla nich, o ile Rottman teraz dobrze zainwestuje kasę.

— I co pan o tym myśli? — pyta agent.

— O czym?

— No przecież nie o pogodzie. Mówimy o polisie, którą wykupiła pani Rottman, a potem straciła życie w bardzo dziwnym wypadku. Co pan o tym myśli?

Adrian wzrusza ramionami.

— Nic nie myślę, a właściwie uważam, że Malwina była bardzo troskliwą i przezorną matką.

— Panie żeglarzu, niech pan nie będzie naiwny.

— Naiwny? Nie rozumiem.

— A co tu jest do rozumienia? Nikt nie jest tak przezorny i troskliwy, żaden rodzic. Pracuję w tej branży dwadzieścia lat i wiem, co mówię. Mamy tu do czynienia z klasyczną próbą wyłudzenia kasy.

Adrian jest rozdrażniony. Malwinie należy się szacunek, a nie dziwne insynuacje, wręcz oskarżenie o nieuczciwe działanie. A jej dzieci powinny otrzymać milion, skoro się ubezpieczyła na taką sumę. Jest dla niego jasne, że Lubomirski chce przeszkodzić w wypłacie odszkodowania, tak właśnie działa większość ubezpieczycieli.

— Dobrze, karty na stół. Czego pan ode mnie chce? Mam zaświadczyć w sądzie, że pani Rottman planowała popełnić samobójstwo? Nie zrobię tego. Przede wszystkim nic mi na ten temat nie wiadomo, a nawet gdybym coś wiedział, to i tak nie zeznawałbym na niekorzyść jej dzieci.

— Ma pan rację, gdybyśmy udowodnili samobójstwo, do wypłaty odszkodowania by nie doszło. Ale to nie było samobójstwo, to było morderstwo. Borys Rottman zabił swoją żonę. Zepchnął ją z tarasu, zakładając, że policja uzna to za wypadek. Biedna kobieta. Ciekawe, czy zdążyła się zorientować, że zaraz zginie z ręki męża.

Na twarzy Lubomirskiego pojawia się zaciętość i coś jeszcze, chyba wściekłość. Anna też mówiła o morderstwie, ale teraz ta hipoteza zabrzmiała dosadniej, jakby groźniej.

Adrian przysiada na skrzynce z narzędziami i opiera łokcie o kolana. Musi przekonać agenta, że jego hipoteza jest niedorzeczna. Winny jest to Malwinie, a także jej dzieciom. Ola i Antoś zasługują na spokojne życie. Jeśli policja zacznie interesować się ich ojcem, to dzieciom będzie jeszcze trudniej. Nie daj Boże, gdyby mieli zamknąć Borysa. Malwina nie chciałaby takiej przyszłości dla córki i syna.

— Czy Rottman ma jakieś długi? Sprawdził pan to? — pyta Adrian.

— Tak, to była pierwsza rzecz, jaką zrobiłem. Żadnych długów, żadnych niespłaconych kredytów, chyba że ma jakieś pożyczki po rodzinie, ale rodzina to nie bank, można ich olać.

— A ma pan możliwość sprawdzić, jak wyglądają dochody Rottmana z książek?

— Tak. Zarabia dobrze, do miliona mu jeszcze dużo brakuje, ale za parę lat może tę sumę osiągnąć.

Adrian się uśmiecha.

— No to sam pan widzi, że perspektywa zdobycia miliona nie jest dobrym motywem. Niech pan sobie daruje dochodzenie i wraca, skąd pan przyjechał. Ja tylko panu jeszcze powiem, że Borys Rottman nie zabił żony, bo po prostu nie zrobiłby tego swoim dzieciom. Poza tym po co tak ryzykować, skoro nie ma się finansowego noża na gardle?

Lubomirski również się uśmiecha.

— Ale ja wcale nie twierdzę, że on ją zabił dla kasy. Pieniądze były dodatkowym motywem, takim bonusem.

Adrian podnosi się ze skrzynki, w zasięgu jego wzroku pojawia się pomost i znajdująca się na nim młoda para z fotografem. Dziewczyna w welonie do samej ziemi i wąskiej sukni ślubnej przytula się do łysego i barczystego gościa w garniturze. W tle mają najbardziej efektowny jacht zacumowany w marinie. Potem pan młody klęka przed swoją wybranką. Ona ma obróconą głowę w przeciwną stronę, jak gdyby wypatrywała powracającego z morza kochanka. Długi welon faluje na delikatnym wietrze.

— To z jakiego powodu miałby ją zabić?

— Bo mu rogi przyprawiała z panem.

Adrian parska krótkim śmiechem. Podobną sugestię, ale wyrażoną mniej dosadnie, usłyszał od Anny Pasek. Przekonał ją, że taki motyw nie istnieje, ale z Lubomirskim będzie trudniej, bo ten zapewne całą sprawę odbiera personalnie. Jest przedstawicielem firmy, która w jego mniemaniu została oszukana przez Rottmana. To tak jakby pisarz wyprowadził w pole jego samego.

— Nie miałem romansu z panią Rottman.

— Takie bajki to może pan wciskać w szkole, ale nie mi.

— Powtarzam, że nie miałem romansu z tą kobietą.

Lubomirski zdaje się nie słyszeć jego słów.

— Gniew wywołany zdradą, motyw stary jak świat, nie uważa pan, że wciąż aktualny? — Agent wskazuje na pana młodego idącego pomostem z wybranką u boku. — Jak pan myśli, co ten gość by zrobił, gdyby dowiedział się, że ta ślicznotka daje dupy komuś innemu? Bo mi się wydaje, że porządnie by jej przylał, żeby odechciało się jej romansów. A gdyby go poniosło, to nawet mógłby ją zabić.

Adrian odprowadza wzrokiem oddalającą się młodą parę. Łysa czaszka i szeroki kark mężczyzny przebranego w garnitur wskazują, że lepiej nie stawać mu na drodze.

— Nie, on by jej nie zabił za to, że go zdradziła, ale każdemu, kto by się do niej przystawiał, dałby w mordę.

— Gówno prawda, nie wie pan, jak to jest. Ja niestety wiem, najpierw kierujemy gniew przeciwko bliskiej osobie, która nas zraniła. W książce mąż-rogacz zabijający w gniewie żonę jawi się dość banalnie, ale w rzeczywistości już nie.

Lubomirski przechodzi na dziób łodzi i staje plecami do niego. Nad mariną rozlega się przeraźliwy wrzask mew.

Adrian schodzi do messy połączonej z kambuzem. Na palniku ustawia czajnik. Z niedomykającej się szapsy wyjmuje kubek, po chwili namysłu sięga kolejny, do obu nasypuje kawy. Wie, że rozmowa z Lubomirskim jeszcze się nie zakończyła, bo nie przekonał go, aby darował sobie oskarżanie Rottmana o morderstwo. Gdy woda zaczyna wrzeć, nad jego głową rozlegają się kroki, a potem dobrze mu znane skrzypienie schodów.

— Przytulnie tutaj — oznajmia Lubomirski. — Tylko szkoda, że tak ciasno. Dwadzieścia minut jestem w stanie tu wytrzymać, ale nie dłużej, bobym zwariował.

— Dłużej nie będę pana gościł — zapewnia Adrian. — Słodzi pan?

— Tak.

Agent siada za stołem, a on stawia przed nim kawę oraz cukier w kostkach. Z kieszeni ściennej wyjmuje łyżeczkę i podaje ją gościowi.

— Przepraszam za spartańskie warunki, niestety nauczyciela nie stać na luksusowy jacht. Ten i tak kosztował mnie tyle, że będę przymierał głodem przez najbliższe miesiące.

— Od dawna pan żegluje?

— Na własnej łajbie dopiero od tego roku, a tak w ogóle to wciągnąłem się w to zaraz po studiach. Słyszał pan o jachtostopie?

— Nie.

— No a ja przeczytałem o tym w sieci krótko po obronie. Pojechałem do Barcelony i tam stanąłem przed mariną, i tak stałem, jak się stoi na drodze. Po paru godzinach podszedł do mnie australijski kapitan i zapytał, czy szukam okazji, bo on właśnie płynie na Karaiby ze znajomymi i potrzebny jest mu ktoś do stania na wachcie, sprzątania pokładu i gotowania. O gotowaniu nie miałem zielonego pojęcia, ale się nie przyznałem, no i tak wsiąkłem. Po powrocie do Polski zrobiłem kursy żeglarskie, to była formalność, bo miałem już niezłą praktykę.

Lubomirski rozgląda się po messie i kambuzie. Zatrzymuje wzrok na kolorowych ścierkach wiszących pod dwukomorowym zlewem i na wąskim lusterku wciśniętym między szapsy.

— Kobieta pomagała panu w wystroju? Mam rację?

Adrian nie odpowiada na to pytanie, bo wie, że dotyczy Malwiny.

— Zajęło mi parę godzin ustalenie, że pan i pani Rottman byliście parą. Skoro wiedzą o tym całe Kąty, to nie wierzę, że jej mąż pozostał ślepy. Albo życzliwi mu donieśli, bo tych nigdy nie brakuje, albo ona się zdradziła swoim zachowaniem, bo kupiła wyjątkowo dużo par majtek i zaczęła się perfumować w takich miejscach, że aż trudno uwierzyć, że tam też można.

Adrian myśli, że ten człowiek po części blefuje. Na pewno dowiedział się, że Malwina sporo czasu spędzała tutaj, w przystani jachtowej, a resztę sobie dopowiedział. Nie ma mu tego za złe, przecież on wykonuje jedynie polecenia przełożonych, a poza tym prawdopodobnie kieruje nim ambicja, a może nawet w perspektywie ma premię za unieważnienie polisy. Byle nie rozpowiadał tych rzeczy po okolicy, bo gdyby trafiły do uszu Oli, dziewczyna mogłaby się przejąć, może nawet wpaść w rozpacz.

Patrzy na swoje znoszone buty. Wie, że spuszczony wzrok może świadczyć o przyznaniu się do romansu z panią Rottman, unosi więc głowę. Kubek w jego ręku drży, ale nieznacznie, gość nie jest w stanie tego zauważyć.

— To tylko plotki — oznajmia spokojnie. — Zjawisko typowe dla małych miejscowości, powinien pan to wiedzieć. Mnie i Malwinę łączyła wyłącznie wspólna pasja, żeglowanie.

Lubomirski jest zniecierpliwiony, kręci się za stołem, jak gdyby było mu ciasno i próbował zagarnąć więcej przestrzeni dla siebie.

— Nie wierzę, że Rottman pobłogosławił wasz związek. On nie z tych mężów, co do twarzy im z rogami. Rozmawiałem z nim, czytałem wywiady, nawet jego kryminały, przyznaję, są wciągające. Nie jestem psychologiem, mogę się mylić, ale wygląda mi na takiego, który lubi, gdy się go podziwia. Tymczasem własna żona go poniżyła. Uważam, że pan pisarz sobie z tym nie poradził.

— Jeśli naprawdę pan sądzi, że Rottman zabił żonę, to proszę iść z tym na policję.

— Na policję? Pan żartuje. Nie słyszał pan nigdy o policyjnych statystykach? Im wygodniej uznać śmierć Malwiny Rottman za nieszczęśliwy wypadek, bo nie trzeba prowadzić śledztwa.

— W takim razie niech pan odpuści.

Lubomirski wysuwa się zza stołu z kubkiem w dłoni.

— A pan odpuściłby, mając przekonanie, że ma do czynienia z mordercą?

— Przekonanie to za mało, potrzebne są dowody.

— Kurczę, człowieku, otrząśnij się! On prawdopodobnie zabił kobietę, z którą coś cię łączyło. Naprawdę cię to nie rusza?

Adrian ma już tego dosyć. Nie było żadnego morderstwa. Czy to możliwe, że tylko on jest taki rozsądny w ocenie wypadku Malwiny?

Lubomirski, jakby przeczuwając jego racjonalne podejście do sprawy, nagle zmienia taktykę, rezygnuje z odwoływania się do emocji, teraz sięga po argumenty. Unosi dłoń z wysuniętym jednym palcem.

— Po pierwsze, dlaczego młoda i zdrowa kobieta ubezpiecza własne życie na milion złotych? Bo liczy się z tym, że zginie, bo zna swojego męża i wie, do czego jest zdolny. Po drugie, dlaczego to nie było samobójstwo? Bo ludzie chcący uciec od życia są tak apatyczni, że decyzja o wykupieniu polisy jest ponad ich siły. Gdyby Malwina Rottman cierpiała na depresję, toby się nie ubezpieczała, bo nie miałaby do tego głowy.

Adrian wskazuje na schody prowadzące na pokład.

— Minęło już dwadzieścia minut, które dla pana zarezerwowałem. Proszę więcej tu nie przychodzić.

— Żeglarzu, nie rozumiem cię. Gdyby ktoś mi w taki sposób odebrał kobietę…

— Nikogo mi nie odebrano.

Adrian dziwi się, że te słowa wypadły z jego ust tak pewnie, bez chwili wahania. Lubomirski oddaje mu kubek.

— Przepraszam, że zająłem panu tyle czasu.

Oddala się wolno w stronę schodów, jak gdyby miał nadzieję, że jednak zostanie zatrzymany.

Adrian nie czeka, aż gość zniknie mu z oczu, podchodzi do kambuza i dolewa wody do czajnika. Robi sobie jeszcze jedną kawę, tym razem mocniejszą. Potem z kubkiem wychodzi na pokład i siada na skrzyni twarzą w stronę morza. Na wschodzie zaczyna się przejaśniać. Łajba lekko kołysze się na wodzie, fala delikatnie rozbija się o burtę, morski raj, tylko szkoda, że tak mocno odczuwa nieobecność Malwiny. Brakuje mu słodkiego zapachu jej ciała i widoku jasnych, rozwianych włosów.

Poznali się ubiegłego lata, na plażowej dyskotece w Jantarze. On siedział przy barze z kumplem, ona tańczyła z koleżankami. Na parkiecie szalało około dwóch setek ludzi, w tym tłumie od razu wpadła mu w oko blondynka w czarnej wydekoltowanej bluzce i obcisłych dżinsach. Uznał, że jest młoda, dawał jej nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Gdy podnosiła drinka, zauważył obrączkę na palcu. Mężatka, a więc flirt zapowiadał się bez kłopotliwych konsekwencji, nie będzie próbowała wcisnąć mu swojego numeru telefonu. Zagadał do niej, powiedział komplement, że ładnie tańczy, z wdziękiem. Uśmiechnęła się i zaproponowała, żeby razem zatańczyli. Zsunął się ze stołka barowego i położył dłoń na dolnej części jej pleców. Była szczupła, ale nie chuda. Wyraźnie czuł, że opiera rękę o zaokrąglone biodra. Chciał ją przytulić w tańcu, ale pilnowała, żeby pomiędzy nimi był przestrzenny dystans. Gdy muzyka na moment ucichła, włożyła dłoń do kieszeni jego dżinsów. Nie wiedział, o co chodzi. Chyba nie o to, że szukała drobnych. Gdy wróciła do koleżanek, znalazł w kieszeni karteczkę z adresem oraz klucz z plastikowym brelokiem, na którym widniała trójka. Nie od razu skorzystał z zaproszenia. Wrócił do baru i zamówił kolejnego drinka. Pijąc, szukał wzrokiem blondynki. Stała pośród kilku dziewczyn i zmysłowo kręciła biodrami w rytm muzyki. Podobała mu się, miał ochotę spędzić z nią pozostałą część nocy, ale raczej na swoich warunkach. Ona zaproponowała mu konsumpcję gotowej już potrawy, a on wolał wziąć udział w przygotowaniu posiłku. Powinni jeszcze trochę poflirtować ze sobą. Pięknie byłoby uwodzić się nawzajem pełnymi żaru spojrzeniami i zachłannymi muśnięciami dłoni. Mogliby przytuleni przespacerować się po plaży. Zarecytowałby jej Rilkego w oryginale. Ciekawe, jak by zareagowała? Dopiero później wzięliby się za ręce i poszli w miejsce, gdzie mogliby się kochać. Niestety, nie dała mu szansy na to wszystko. Trudno. Będzie tak, jak ona chce.

Nie znał Jantaru, wprowadził więc adres do internetowej mapy. Pensjonat znajdował się tysiąc dwieście metrów od dyskoteki. Gdy dotarł na miejsce, zobaczył duży dom z zawieszonym na furtce anonsem „Wolne pokoje”. Trójka miała osobne wejście. Gdy wsunął klucz do zamka, przeszył go niepokój. A co, jeśli to podstęp? Zaraz rzuci się na niego jakiś kark i go powali, zabierając kartę kredytową oraz telefon. Uchylił drzwi i chwilę nasłuchiwał. Ze środka nie dobiegł żaden dźwięk. Wszedł i włączył światło. Pomieszczenie było urządzone zwyczajnie, jak typowy pokój na wynajem dla niezbyt wymagających turystów. Na ścianie wisiał nawet obrazek przedstawiający statek na falach. Zajrzał do szafy, tylko jeden ręcznik, żadnych ubrań, torby też nigdzie nie było, w lodówce woda mineralna, a w łazience mydło w płynie i kolejny ręcznik. Wyglądało na to, że dziewczyna mieszka z koleżankami gdzieś indziej, a ten pokój wynajęły na wypadek, gdyby któraś z nich wyrwała faceta na noc. Poczuł dyskomfort na myśl, że jest jedną z wielu przygód blondynki podczas kilkudniowego urlopu. Teraz, gdy nie miał jej w zasięgu wzroku, nie wydawała mu się już tak ponętna. Zaczęło opuszczać go podekscytowanie całą tą sytuacją. Zastanawiał się, czy nie wyjść. Zatrzymała go jednak chęć, aby zobaczyć ją jeszcze raz. Mógłby wrócić na dyskotekę, ale istniało ryzyko, że się miną w drodze. Czekał więc, siedząc na skraju łóżka.

Po dwudziestu minutach zwątpił, że w ogóle przyjdzie. Być może dała mu klucz pod wpływem chwili, a potem się rozmyśliła. Nagle drzwi się otworzyły i wpadła do środka. Była zdyszana, prawdopodobnie biegła. Zamachała nad głową czarnym stanikiem i coś niewyraźnie wymamrotała, chyba przeprosiła go za to, że tyle musiał czekać. Znowu stała przed nim, jak na dyskotece, gdy zaczynali tańczyć, a on położył dłoń na dolnej części jej pleców, tylko teraz nie miała na sobie biustonosza. Odruchowo skierował wzrok na dekolt czarnej bluzki. Jej piersi opadły lekko pod własnym ciężarem. Zauważyła jego spojrzenie i odczytała je jednoznacznie. Złapała go za pasek spodni i zaczęła rozpinać. Robiła to nerwowo, ale raczej nie kierowało nią pożądanie. Wyglądało to tak, jakby z kimś się założyła, że go rozbierze w kilkanaście sekund. Chwycił ją za rękę, nie pozwalając rozpiąć sobie rozporka. Włosy zasłoniły jej twarz, gdy opuściła głowę. Odsunęła się na bok, robiąc mu przejście do drzwi.

Poczuł się jak gnojek. Stał w miejscu, zastanawiając się, jak najzręczniej wybrnąć z tej sytuacji. Nie chciał tak po prostu wyjść, bo dziewczyna mu się podobała. Zależało mu na tym, żeby zacząć z nią znajomość od nowa i w inny sposób. Nie planował bynajmniej związku, nie o to mu chodziło, raczej o namiętny seks, ale bez tego pośpiechu, bez tej wzajemnej niezręczności. Malwina odwróciła się do niego tyłem i zdjęła bluzkę. Zaczęła zakładać biustonosz. Nie mogła go zapiąć. Zaklęła cicho. Podszedł, żeby jej pomóc. Nie planował niczego więcej, mimo to chwilę później przytulał twarz do jej ruchliwych łopatek i zamykał okrągłe piersi w dłoniach. Miała ciepłą skórę, jakby przed minutą zeszła z rozsłonecznionej plaży. Nie wykonała żadnego ruchu, czekała na to, co on zrobi. Odpowiadało mu to. Odwrócił ją twarzą do siebie i pchnął na łóżko, ale niezbyt mocno, żeby jej nie wystraszyć. Podniósł stanik leżący na podłodze i związał jej ręce z tyłu w taki sposób, aby mogła się uwolnić, gdyby poczuła się zagrożona. Ponownie ją pchnął. Posłusznie położyła się na plecach w poprzek łóżka. Wtedy rozpiął jej spodnie i ściągnął razem z majtkami. Roześmiała się zbyt głośno i skrzyżowała nogi w kolanach, jak gdyby chciała mu powiedzieć: „Nic z tego nie będzie”. Czekał na wyraźne zaproszenie, a może na przyzwolenie. Był mężczyzną swoich czasów, który w głębokiej podświadomości boi się oskarżenia o wykorzystanie. Rozporek rozpiął dopiero wtedy, gdy oparła o jego biodro drobną stopę i kusząco rozchyliła smukłe uda.

Została z nim do trzeciej rano. Niewiele rozmawiali, kilka zdawkowych zdań o pogodzie i atrakcjach na Mierzei. Gdy zapaliła papierosa, zapytał, dlaczego jest taka posępna. Nie odpowiedziała. Smutek odciśnięty w rysach, przygnębienie wyzierające z niebieskich oczu, to zapamiętał najbardziej z tamtej nocy. Przyszło mu nawet do głowy, że musi być bardzo nieszczęśliwa w małżeństwie, a w przygodnym seksie szuka nie tyle mocnych wrażeń, ile raczej odrobiny czułości i czyjegoś zainteresowania. Chciał jej to dać. Pogłaskał ją po nagich plecach i powiedział, że jest wspaniała. Zgasiła fajkę, po czym złapała go za głowę i przyciągnęła do swoich piersi. Godzinę później słyszał, jak po cichu się ubiera i wychodzi, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Nie próbował jej zatrzymać. Udawał, że śpi. Rano znalazł na podłodze stanik. Wrzucił go do kosza na śmieci i wyszedł z pokoju, zostawiając klucz w drzwiach.

Był pewien, że już więcej jej nie spotka, wakacyjna przygoda z mężatką. Zdziwił się bardzo, gdy dwa miesiące później zobaczył ją w pierwszej ławce podczas wywiadówki. Okazało się, że atrakcyjna blondynka jest matką jego uczennicy, Oli Rottman, i żoną słynnego pisarza Borysa Rottmana. Malwina patrzyła na niego spokojnym wzrokiem, jak gdyby nigdy nie było między nimi szalonego seksu. Na pewno wcześniej zorientowała się, że jest nowym wychowawcą jej córki, i zdążyła opanować emocje. On za to się jąkał, nie mogąc przypomnieć sobie, o czym właściwie ma powiedzieć rodzicom swoich uczniów. Po wywiadówce od razu wyszła z klasy, był jej za to wdzięczny. Tamtego dnia nie miał ochoty na rozmowę, był zbyt skrępowany.

Kilka dni później natknął się na nią w sklepie spożywczym w Kątach. Była z Antosiem. Uśmiechnęła się do niego i zapytała, co słychać. Odpowiedział, że wszystko dobrze, i dodał, że ma wspaniałe dzieciaki, a Ola jest jego ulubioną uczennicą, bo zgodziła się wystąpić w przygotowywanym przez niego spektaklu, a nie jest to łatwe zadanie, gdyż sztuka będzie grana po niemiecku. Malwina znowu się uśmiechnęła, ale jej oczy pozostały smutne. Na początku nie dopytywał o źródło jej przygnębienia. Uznał, że powodem są kłopoty małżeńskie. Któregoś dnia zobaczył ich razem na plaży, Malwinę idącą pod rękę z mężem. Zdziwił się, bo nie wyglądali na skłóconych. Podczas kolejnej randki, gdy całował się z nią w samochodzie, zadał jej to samo pytanie, co podczas ich pierwszej nocy, dlaczego jest taka smutna. Włączyła radio, poszukała stacji nadającej soul i zaczęła mówić o Radku Rottmanie, synu Borysa, że nigdy jej nie zaakceptował, a z każdym rokiem traktował coraz gorzej. Ponadto zaczął pić, wracał do domu wstawiony i jej ubliżał. To było okropne, bo Ola miała wtedy dziesięć lat i musiała wysłuchiwać, jak przyrodni brat wyzywa jej matkę od szmat i kurew. W końcu Borys nie wytrzymał i uderzył Radka, to oczywiście nie pomogło, nie naprawiło relacji między nią i pasierbem, a pogorszyło jej stosunki z mężem. Każde z nich miało inne zdanie co do postępowania wobec Radka. Borys chciał traktować go ostro, karać za złe zachowanie, a ona wolała, żeby wysłali chłopca do psychologa. Ta cała przeprowadzka do Kątów to był jej pomysł. Miała nadzieję, że konflikty zostaną w ich starym mieszkaniu, a w nowym miejscu zaczną budować relacje rodzinne od początku. Poza tym w dużym domu każde z nich będzie miało na tyle własnej przestrzeni, że nie będą wchodzić sobie w drogę. Była naiwna. Po przeprowadzce było jeszcze gorzej. Radek oskarżył ją, że zrujnowała mu życie. Przez jej kaprys musiał zmieniać szkołę i przyjaciół. Miała tego dosyć. Kazała mu się wynosić do matki. Radek wyszedł i już nie wrócił. Na zaparowanej szybie od strony pasażera napisała swoje imię: Malwina, po czym zamazała trzy początkowe litery, zostawiając słowo: wina. „To moja wina, że go nie ma”, oznajmiła z rozpaczą w głosie. Adrian chciał zaprzeczyć, ale obawiał się, że każde wypowiedziane przez niego słowo zabrzmi banalnie, milczał więc. Zaakceptował posępność kochanki. Podczas kolejnych spotkań nie próbował jej pocieszyć ani rozbawić. Może źle zrobił, może oczekiwała, że wyciągnie ją z dołka. Gdyby się trochę postarał, zgodziłaby się zostawić męża i byliby teraz razem.

Adrian przechyla kubek i dopija kawę. Zastanawia się, czy umyć naczynia na łodzi, czy zabrać je do domu. Nie pozwalał Malwinie zmywać w kambuzie, bo zużywała za dużo wody i zapychała filtr fusami z herbaty. Gdy jedli tu posiłki, zwykle sam stawał przy zlewie. Schodzi pod pokład i uruchamia pompę. Myje kubki i wrzuca je do mikroskopijnej suszarki. Odruchowo sięga po ścierkę. Gdy wyciera w nią ręce, z wyjątkową siłą odczuwa brak Malwiny, nawet nie tęsknotę, ale po prostu jej nieobecność. To ona kupiła te ścierki, on uważał, że są zbyt kolorowe.

Nikt się nie dowie

Подняться наверх