Читать книгу Nikt się nie dowie - Agnieszka Pietrzyk - Страница 5
ОглавлениеRozdział I
MALWINA SIEDZI NA BARIERCE TARASU i macha nogami. Jej stopy znajdują się kilkanaście centymetrów nad drewnianym podestem. W jednej ręce trzyma szklankę, w drugiej fajki i zapalniczkę. Obraca głowę w bok, aby zerkać na pustą plażę i spokojne morze. Gdy bierze duży łyk wermutu, pod gładką skórą szyi lekko drga przełyk. Dwoma palcami usiłuje wyciągnąć papierosa z paczki, zapalniczka wysuwa się jej z dłoni i spada na podłogę.
Borys schyla się i na ułamek sekundy zamiera przy nogach żony, wpatrzony w jej paznokcie u stóp pomalowane błękitnym lakierem. W jego głowie pojawia się nagła myśl. Mógłby teraz złapać ją za te smukłe łydki i szarpnąć w górę. Nie zdążyłaby chwycić się barierki, bo ma zajęte ręce. Poleciałaby pięć metrów w dół, wprost na stertę kamieni, oddzielającą ich dom od wydm. Czy ta wysokość wystarczy, aby ponieść śmierć na miejscu? Jeśli uderzyłaby skronią w kamień… to zapewne tak. Uznano by to za wypadek. Nikt by go nie podejrzewał, bo jaki mąż wyrzuca żonę z tarasu, gdy w domu jest dwoje własnych dzieci i jedno sąsiadów.
Borys podnosi zapalniczkę i się prostuje.
— To niebezpieczne tak siadać na barierce — mruczy pod nosem.
Malwina wkłada papierosa do ust i posyła mu pytające spojrzenie. Wygląda teraz jak gwiazda hollywoodzkiego kina z lat czterdziestych, wyniosła i niedostępna. Podaje jej ogień.
— Mogłabyś stracić równowagę i spaść.
— Gdzie miałabym spaść? Tam? — Pokazuje na stertę kamieni. — Czy tu? — Kieruje palec na deski tarasu.
W jej głosie słychać zaczepny ton. Również protekcjonalnym wydęciem warg daje mu do zrozumienia, że jego uwaga była niedorzeczna. Właściwie to prawda, z tak szerokiej barierki trudno byłoby zlecieć. Borys postanawia nadać dodatkowego sensu swojej wcześniejszej wypowiedzi.
— Nie lubię, jak siadasz na barierce, bo dzieci też mogą nabrać tego nawyku. Ola parę dni temu siedziała tutaj okrakiem.
Malwina zaciąga się papierosem, a wiatr unosi jej włosy.
— Powiedziałeś jej, że tak nie powinna?
— Tak.
— I co ona na to?
— To co zwykle, że Neptun nad nią czuwa.
Borys pochyla się do przodu i opiera łokcie o barierkę. Czuje ból w plecach. Zbyt długo siedział dzisiaj przed komputerem. Zamiast tyle pracować powinien wykorzystać letni dzień i wybrać się na przejażdżkę rowerem. Pogoda jest wyjątkowa jak na połowę września. Już prawie dwudziesta, a termometr wciąż wskazuje dziewiętnaście stopni Celsjusza.
Spędza wieczór z żoną na tarasie. Mają dwie butelki alkoholu, opodal delikatnie szumi morze, atmosfery dopełnia zachodzące słońce. Jest miło, szkoda tylko, że Malwina znowu wydaje się nieobecna. Patrzy na nią ukradkiem i widzi uśmiech nieprzeznaczony dla niego. Zgodziła się wypić z nim drinka, a teraz odpłynęła w swój świat. Ma ochotę zapytać ją, o czym myśli. A co, jeśli machinalnie powie mu prawdę? Wtedy mogą stanąć przed trudnymi wyborami. Lepiej milczeć i dalej udawać, że są fantastycznym małżeństwem. Od dawna boi się otwartej rozmowy, bo zdaje sobie sprawę, że może być początkiem ich końca.
Dolewa sobie rumu. Kostki lodu przyjemnie stukają o szkło. Sączy alkohol, patrząc na granatowe wody Bałtyku. Kilka kormoranów przysiadło na wydmach, a biały piasek na plaży wydaje się lśnić. W powietrzu unosi się woń wody morskiej, dymu papierosowego i waniliowych perfum Malwiny.
Mieszkają w pięknym miejscu, ale niewiele beztroskich chwil tu przeżyli. Są małżeństwem od piętnastu lat, a od czterech oddalają się od siebie. Z pozoru jest wszystko dobrze. Codziennie wymieniają opinie o sprawach domowych, dbając, aby to drugie otrzymało stosowną dawkę informacji. W ten sposób unikają banalnych nieporozumień i trzymają jeden model wychowawczy wobec dwójki dzieci. Podzielili między siebie podstawowe obowiązki, ona robi zakupy, a on jeździ z dziećmi na basen i do kina. Zawsze wspólnie odwiedzają rodziców i jawią się wtedy jako wyjątkowo harmonijne małżeństwo. Ich matki są z nich dumne. Raz na dwa tygodnie kochają się, ale w codziennych relacjach nie ma już między nimi cielesnej bliskości jak dawniej. Nie przytulają się, nie całują, nie trzymają za ręce, to właściwie normalne w małżeństwie z piętnastoletnim stażem. Nie czułości Borysowi brakuje najbardziej, lecz wyjątkowego porozumienia dwojga dusz. Chce, aby znowu stali się zakochaną w sobie parą, która w mgnieniu oka rozpoznaje myśli i uczucia partnera. Nie ma jednak pewności, czy ona chce tego samego i czy po tym wszystkim, co się wydarzyło, możliwa jest jeszcze między nimi szczera miłość, niepodszyta wzajemnymi żalami.
Malwina wydmuchuje dym i strzepuje popiół poza barierkę.
— Myślałam, żeby zapisać Antosia do przedszkola.
Borys jest zaskoczony, nie tym, co usłyszał, ale w ogóle faktem, że żona się odezwała. Był pewien, że dziś na rozmowę nie może już liczyć, nawet nie próbował jej zagadywać, a tu taka niespodzianka. Jest zadowolony, bo codzienna wymiana informacji daje mu poczucie, że między nimi nie jest aż tak źle. Na szczęście dzieci wciąż ich łączą i na ich temat mogą rozmawiać otwarcie.
— Do przedszkola? Po co? Przecież teraz oboje siedzimy w domu, możemy się nim zajmować.
Malwina zeskakuje z barierki i podchodzi do stolika, szurając sandałkami po deskach. Jak zwykle ma je niezapięte. Gasi papierosa. Zachodzące słońce błyska najpierw w jej bransoletce, a potem w szkle butelki, gdy dolewa sobie wermutu.
— W przedszkolu mają naukę języków obcych i zajęcia teatralne. Antosiowi się to przyda.
— Zajęcia teatralne dla pięciolatka? Zwariowałaś?
W jej ładnych oczach pojawiają się łzy, a jego ogarniają wyrzuty. Przecież nie chce się kłócić, nie zamierza też robić jej przykrości. To głównie ona zajmuje się ich synkiem, ma prawo do odmiany i odpoczynku, tym bardziej że Antoś lubi, gdy mu się poświęca dużo uwagi, i często się jej głośno domaga. Zdołali mu wytłumaczyć, że tata pracuje w domu i dlatego nie wolno mu wpadać do pokoju rodziców, kiedy chce. Borys miał więc spokój, ale nie raz dobiegały go krzyki syna z głębi domu i dziwił się, jak żona to wytrzymuje. Uważa jednak, że pięć lat to za wcześnie na oddawanie dziecka pod skrzydła oficjalnej placówki. Poza tym Antoś nie lubi dzieci, woli towarzystwo dorosłych, Malwina powinna o tym pamiętać.
— Planujesz wrócić do pracy? — pyta pojednawczo.
— Nie od razu, może za rok.
— To proponuję, żebyśmy za rok posłali Antosia do przedszkola.
Malwina znowu siada na barierce, po czym strzepuje niewidoczny pyłek z sukienki i poprawia ramiączko, a następnie włosy, jak gdyby szykowała się do występu przed kamerą. Borys zna te gesty, potrafi je rozszyfrować. Żona przymierza się, żeby oznajmić mu coś ważnego, co mu się nie spodoba.
— O co chodzi? — pyta ponaglająco.
Nie lubi długich pauz w rozmowie, a ona stosuje je nagminnie.
— Chciałabym wyjechać na trochę.
— Gdzie?
— Do Barcelony.
Malwina pije wermut i przez ramię spogląda na wyjątkowo spokojne morze. Nie patrzy mu w oczy, bo prawdopodobnie nie chce widzieć w nich dezaprobaty dla swoich planów. A jemu przychodzi do głowy, że to dobry pomysł. Niech jedzie, wycieczka dobrze jej zrobi, pozwiedza, odpocznie, narobi fotek, potem będzie miała o czym opowiadać koleżankom. Właściwie sam powinien jej to zaproponować. Skoro on trzy lata temu w pojedynkę pojechał w Bieszczady, aby się zrelaksować, to i ona powinna mieć taki przywilej.
— Zajmę się dziećmi przez te dwa tygodnie, nie musimy wysyłać Antosia do przedszkola.
— Chciałam wyjechać na dłużej.
Borys czuje silny niepokój. Czy to nie jest zapowiedź rozpadu ich małżeństwa? Oby nie. Nie układa im się, ale woli taki stan rzeczy niż rozstanie. Nie wyobraża sobie życia bez Malwiny.
— No to na ile planujesz wyjechać?
— Na trzy miesiące.
Borys myśli, że to długo, ale tak naprawdę spodziewał się, że zaraz usłyszy o rocznym urlopie. Zachowuje więc spokój, czując nawet odrobinę ulgi. Trzy miesiące da się skrócić do czterech bądź pięciu tygodni i tak zapewne się stanie.
— Co będziesz robić w Barcelonie przez ten czas? Chcesz się uczyć hiszpańskiego?
— Nauka języka będzie przy okazji, a przede wszystkim jadę uczyć się żeglowania. Na wiosnę otworzę w Kątach szkółkę żeglarską. Myślę, że to może wypalić.
— Przecież ty już umiesz pływać.
Malwina macha lekceważąco ręką.
— Co ja tam umiem. Byłam dzieckiem, gdy pływałam z ojcem, a sprzęt mieliśmy przedpotopowy.
Borysowi przychodzi do głowy, że piękna trzydziestopięcioletnia kobieta nie powinna być sama na kursie żeglarskim wśród młodych mężczyzn. Dobrze wie, czym to grozi. Ich małżeństwo trzyma się dzięki przyzwyczajeniu i dzieciom, a w Hiszpanii nie będzie ani jednego, ani drugiego.
— Dzieci będą za tobą tęsknić, zwłaszcza Antoś, dla niego trzy miesiące to bardzo długo.
— Też będę za nimi tęskniła, ale chcę jechać. Dobrze byłoby, żeby Antoś chodził do przedszkola, wtedy będziesz miał więcej czasu na pisanie. Z Oleńką też sobie poradzisz, ona teraz bardziej słucha się ciebie niż mnie.
Wie, że nie zatrzyma Malwiny. Jeśli będzie chciała, to po prostu wyjedzie. Powinien więc się zgodzić i mieć nadzieję, że wróci stęskniona.
— Poradzę sobie z Antosiem i z pisaniem, przedszkole nie będzie potrzebne — zapewnia. Po chwili dodaje: — Zastanów się jeszcze z tym wyjazdem, może odłożyłabyś go na przyszły rok. A tak w ogóle, skąd zamierzasz wziąć kasę na kurs żeglarski?
— Z naszego konta.
Zastanawia się, co ma powiedzieć. Nie zamierza być mężem, który ogranicza żonie dostęp do pieniędzy, ale właśnie to może zadecydować o tym, czy ich małżeństwo przetrwa.
— Kochanie, nie wydaje mi się, żeby było nas na to stać. Może poszukasz jakiegoś fajnego kursu żeglarskiego w Polsce. Na pewno będzie tańszy i przede wszystkim pod ręką.
Malwina milczy. Borys uznaje, że to dobry znak. Teraz to on nie patrzy na nią, bo nie chce dojrzeć rozczarowania na jej pięknej twarzy. Jest nadzieja, że do tego tematu już nie wrócą. Za parę dni w ramach rekompensaty zaproponuje jej weekend w Amsterdamie lub Pradze, a z dziećmi zostaną jego rodzice.
Z głębi domu dobiegają gitarowe akordy, wkrótce dołącza do nich perkusja. Ola jak zwykle przesadza ze słuchaniem muzyki. Któreś z nich musi iść do córki, aby jej przypomnieć, że o tej porze Antoś już śpi. Malwina wydaje się nie słyszeć huku. Znowu uśmiecha się do siebie, wpatrzona we własne paznokcie. Borys rusza więc do wnętrza domu. Gdy przechodzi przez salon, muzyka cichnie. Zagląda do syna. Na szczęście się nie obudził. Kładzie dłoń na klamce do pokoju córki i słyszy dziewczęcy śmiech. U Oli jest koleżanka i to go powstrzymuje przed otwarciem drzwi.
Wraca na taras. Próbuje kontynuować rozmowę z żoną. Wypytuje ją o plany na weekend i proponuje, aby pojechali z Antosiem do Elbląga na Święto Czekolady, ona jednak odpowiada półsłówkami. Borys wie, że jego wysiłki są daremne. Może jutro Malwina będzie w lepszym nastroju. Nalewa sobie rumu i wchodzi do salonu. Stamtąd przez szklane drzwi przygląda się żonie siedzącej na barierce. Wygląda jak modelka pozująca do folderu reklamującego wakacje nad morzem. Granatowa woda, błękitna sukienka i czerwone wino w szklance. Niezwykle malowniczy dobór kolorów. Ten widok sprawia mu ból, ona jest tam sama, a on tutaj, również sam, i dzieli ich nie tylko szyba. Ma ochotę wyjść na taras i przytulić żonę, pogłaskać czule po plecach. Tak dawno tego nie robił, że nie jest w stanie ruszyć się z miejsca, mimo chęci. To, co kiedyś było naturalne, teraz wydaje się wymuszonym pokonywaniem barier. Powieki zaczynają mu ciążyć. Odstawia pustą szklankę na półkę i bierze pilot. Kanapa i ogłupiający film w telewizji, tego mu trzeba. Układa głowę na poduszce, coś go uwiera w kark. Maca ręką i znajduje plastikowy samochodzik. Rzuca go na podłogę i zasypia.
Budzi się kwadrans po północy. Włączony telewizor jest jedynym źródłem światła. Obraz z ekranu odbija się w uchylonych drzwiach tarasu. Borys patrzy przez chwilę na ruchome blaski na szybie. Oczy go pieką, głowa boli, dziwne, przecież wcale tak dużo nie wypił. Domyka drzwi na taras i idzie do łazienki, myje zęby, nie ma siły na prysznic. Wchodzi do sypialni i widzi puste łóżko. Malwina zapewne poszła spać do Antosia. Ostatnio zdarzało się to dość często, mały budził się w nocy i wołał mamę. Borys zrzuca ubranie i kładzie się pod kołdrę. Zasypia od razu.
Gdy otwiera oczy, jest już dzień. Słyszy pospieszne kroki w holu. Po omacku szuka zegarka na szafce, ale go nie znajduje. Uprzytamnia sobie, że ma go na nadgarstku. Dziewiąta trzydzieści, nieźle pospał, cała rodzina na pewno już na nogach. Narzuca na siebie szlafrok, bo pamięta, że nocuje u nich koleżanka Oli, po czym kieruje się do łazienki. Gorący prysznic przywraca go do życia. Goli się, nucąc pod nosem. Z szafy wyjmuje czysty T-shirt z napisem „Krążą pogłoski, że jestem boski”, prezent od Oli.
Do sypialni wpada Antoś z okrzykiem:
— Tata! Idziemy dziś na lody?
— Idziemy.
Łapie syna na ręce i podnosi wysoko.
— Tata, podrzuć mnie.
— Żebyś uderzył głową w sufit i nabił sobie guza?
Chłopiec patrzy na niego z poważną miną, a potem kręci przecząco głową. Borys stawia go na podłodze i idą razem do kuchni.
Ola siedzi za stołem i je kanapkę z ogórkiem. Ma niedbale związane włosy i spuchnięte powieki. Zapewne nie przespała pół nocy, oglądając z Klarą jakiś serial.
— Cześć, tato — wita się z pełnymi ustami.
— Gdzie jest mama? — pyta Borys.
Córka wzrusza ramionami.
— Nie widziałam jej dzisiaj.
— Ja też nie widziałam pani Malwiny — odzywa się Klara. — A wstałam pierwsza, przed Antosiem i Olą.
Przyjaciółka Oli stoi boso przy kuchence. Ma na sobie czerwoną koszulkę na ramiączkach i krótkie dżinsy. Wygląda bardzo kobieco i zmysłowo. Zręcznym ruchem kładzie masło na patelnię.
— Chce pan jajecznicę? Właśnie robię dla siebie.
— Nie, dzięki, sam sobie coś przygotuję.
— Ale to żaden problem, mogę panu usmażyć.
Znowu dziękuje, ale tym razem bardziej stanowczym tonem. Koleżanka córki kręcąca się swobodnie po kuchni wprawia go w zakłopotanie. Co za pokolenie. Gdy on miał czternaście lat i nocował u kolegi, to rano ukradkiem bez śniadania wymykał się do swojego domu.
Borys włącza czajnik elektryczny i sypie kawę do filiżanki.
— Jadłeś coś? — pyta syna.
— Zrobiłyśmy mu kanapki z dżemem — odpowiada Klara.
Antoś wdrapuje się na taboret obok siostry, ta całuje go w czubek głowy. Chłopcu to się nie podoba, bo zsuwa się na podłogę, przechodzi pod stołem i wybiega z kuchni.
Klara nakłada jajecznicę na talerz. Spogląda na Olę i pyta:
— Chcesz trochę?
Tamta przytakuje, Klara podchodzi z patelnią i obok kanapek z ogórkiem kładzie niewielką ilość smażonych jajek. Wszystko robi z dużą wprawą. Dobrze się też orientuje, gdzie się co znajduje w ich kuchni. Wysuwa jedną z licznych szuflad i wyjmuje dwa widelce. Zanim siada do stołu, pochyla się nad Olą i całuje ją w usta.
— Smacznego, moja kochana.
Niepokoją go te czułości między dziewczynkami. Jakiś czas temu zauważył, że to głównie Klara jest ich inicjatorką. Podzielił się swoimi obawami z żoną, ale ona zapewniła, że u nastolatek to normalne i nie ma czym się przejmować.
Borys zalewa kawę, a potem z kubkiem wychodzi do salonu. Drzwi na taras są rozsunięte. Słońce wraz z ciepłym powietrzem wlewa się do wnętrza domu. I znowu mają piękny wrześniowy dzień, prawie jak latem. Antoś łapie się barierki i próbuje podciągnąć do góry, dokładnie w tym samym miejscu, w którym wczoraj siedziała Malwina. Żeby tylko nie przyszło mu do głowy podstawiać sobie stołka, bo mógłby wypaść. Borys pije kawę i obserwuje syna. Nagle jego wzrok pada na peta leżącego na deskach tarasu. To jest jak sygnał alarmowy. Malwina zawsze gasiła papierosy w popielniczce. Nie rzuciłaby fajki na drewniany podest w obawie przed pożarem. Pochyla się i podnosi kiepa. Został wypalony tylko do połowy i jest nieprzydeptany. Chowa go do kieszeni. Ogląda miejsce, w którym leżał papieros. Widzi skrawek nadpalonej deski, zaledwie centymetr. To niemożliwe, żeby Malwina aż tak się zapomniała. Ogarnia go złe przeczucie. Próbuje wyprzeć z głowy natrętną niepokojącą myśl, ale ona jest jak złośliwa mucha, przyczepiła się i koniec. Wie, że musi się upewnić. Odstawia kubek na stolik, podchodzi do Antosia i przygarnia go do siebie, potem wychyla się przez barierkę.
— Tata, co tam jest? Foka? Tata, powiedz, to foka?
Borys patrzy na ciało swojej żony leżące na kamieniach pięć metrów niżej. Nie dowierza, że ją widzi, obraz jest jednak do przesady wyraźny, jak gdyby wzrok mu się wyostrzył. Mimowolnie rejestruje szczegóły, srebrna bransoletka, w której odbijają się promienie słoneczne, jasne włosy rozrzucone wokół głowy, błękitna sukienka podwinięta do bioder, jedna stopa bosa, a druga w sandałku. Malwina nie żyje, to spostrzeżenie jest jak uderzenie młotem w pierś, pozbawia go na moment oddechu i racjonalnego myślenia.
— Tata, bo mnie udusisz.
Głos Antosia przywraca go do życia. Co ma teraz zrobić? Odpowiedź przychodzi natychmiast. Przede wszystkim nie może dopuścić, żeby dzieci ją zobaczyły. Ten widok jest zbyt straszny, gorszy niż sama świadomość, że ich matka jest martwa.
Bierze syna za rękę i prowadzi do kuchni. Dziewczynki jednocześnie obracają głowy w jego stronę. Ola wygląda na obrażoną, a jej koleżanka się uśmiecha.
— Co się stało? — pyta Klara.
Ona pierwsza spostrzega jego zdenerwowanie, ale nie spodziewa się złych wieści, bo wciąż się uśmiecha i zaczepnie stawia bosą stopę na kolanie Oli.
Borys chce powiedzieć, że wszystko w porządku, słowa zatrzymują mu się jednak w krtani. Próbuje odchrząknąć.
— Tato, powiedz, że będę mogła jechać z Klarą do Gdańska na koncert, jeśli zdam test z angola.
— Tak, będziesz mogła.
Sam jest zaskoczony, że zdołał powiedzieć to zdanie opanowanym głosem.
Ola strąca ze swojego kolana nogę Klary i z piskiem rzuca mu się na szyję, raptownie odpychając brata.
— Dzięki, tato. A mama mówiła, że mnie nigdzie nie puścisz.
Borys ściska córkę i gorączkowo myśli, jak pozbyć się dzieci z domu. Czuje na sobie uważne spojrzenie Klary.
— Oleńko, obiecałem Antosiowi lody, ale nie mam czasu. Może wy się z nim wybierzecie?
Ola wzdycha z rezygnacją.
— No dobrze, niech będzie.
— Ja nie chcę lodów, chcę gofra — woła Antoś, skacząc wokół siostry. — Dwa gofry chcę.
— Kup mu, co będzie chciał.
Borys szuka portfela. Nie pamięta, gdzie go położył, jego ruchy są nerwowe i niezdarne. Zrzuca na podłogę gazety i okulary. Otwiera w końcu torebkę Malwiny i wyjmuje kilka banknotów.
— Aż tyle? — dziwi się Ola.
— Kup też lody Klarze, a resztę zostaw sobie na wyjazd do Gdańska.
Nigdy nie był tak szczodry. Córka patrzy na niego podejrzliwie. Borys zbiera gazety z podłogi. Są wyjątkowo śliskie, znowu wysuwają mu się z dłoni. Nagle orientuje się, że Klary nie ma już w kuchni. Ogarnia go panika. Gdy wchodzi do salonu, ona akurat otwiera drzwi na taras.
— Klaro!
Odwraca się w jego stronę z uśmiechem na twarzy i czujnym spojrzeniem.
— Proszę, zasuń drzwi.
Mięśnie na jej ramieniu i plecach napinają się w harmonijnym ruchu, gdy wykonuje jego polecenie.
— Chciałam tylko sprawdzić, czy jest ciepło, czy mam pożyczyć sweter od Oli.
Dziewczyna zakłada włosy za ucho i oblizuje nerwowo usta. Wygląda na to, że zawstydziła się swojego panoszenia po cudzym domu.
— Sweter weź, może się przydać.
Klara wymija go ze spuszczoną głową. Łapie ją za przedramię. Czuje pod palcami gładką, gorącą skórę i jak oparzony cofa rękę.
— Klaro, mam do ciebie prośbę.
— Tak, słucham.
Borys zdaje sobie sprawę, że jest zdyszany, to przez nerwy. Musi uspokoić oddech, bo w przeciwnym razie ta dziewczynka opatrznie go zrozumie, i tak patrzy już na niego z lekkim przerażeniem.
— Chciałbym, żebyś po lodach zabrała Olę i Antosia do siebie i przytrzymała ich tak długo, aż po nich przyjdę.
Jest zdumiona, kiwa jednak głową na znak, że zrobi to, o co ją prosi.
Wychodzi z dziećmi przed dom, aby się upewnić, że pójdą leśną ścieżką prowadzącą do ogromnego parkingu, a stamtąd do nadmorskiego centrum z gastronomicznymi punktami. Z tej trasy nie zdołają dojrzeć zwłok. Czeka, aż zniknie mu z oczu żółta sukienka Oli i ucichnie gadanina Antosia. Potem wyjmuje z kieszeni komórkę, ręce mu się trzęsą, z niemałym trudem wybiera numer sto dwanaście. Gdy słyszy w słuchawce kobiecy głos, chce się odezwać, ale nie może wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Ma wrażenie, że płuca mu się kurczą. Boi się, że zaraz zemdleje. Osuwa się na schody. Dyspozytorka pyta, czy jest mu potrzebna pomoc. Mówi, że nie, a potem nieskładnie zgłasza wypadek żony. Gdy padają pytania o stan poszkodowanej, informuje, że ona nie żyje. Mimo to dyspozytorka każe mu sprawdzić tętno. Chce, aby policja jak najszybciej przyjechała, kłamie więc, że już to zrobił.
Rozłącza się i z przerażeniem myśli, że będzie musiał powiedzieć Oli i Antosiowi o śmierci ich matki. To jest rzecz niewykonalna, nie zdoła zmierzyć się z rozpaczą własnych dzieci. W panice zastanawia się, po kogo ma zadzwonić, kto mu może teraz pomóc. Może teściowie? Nie, to zły pomysł, oni nie uspokoją wnuków, sami będą roztrzęsieni.
Podnosi się ze schodów i idzie na szczyt domu. Ma absurdalną nadzieję, że nie zobaczy tam Malwiny. Może psychika spłatała mu okrutnego psikusa. Jeszcze cztery kroki i mija róg budynku. Unosi głowę i patrzy. Niestety, jego żona leży na kamieniach z przymkniętymi oczami, nienaturalnie wygięta w tył. Ten koszmar jest rzeczywistością.
Wraca na front domu i kręci się przy drzwiach. Nie jest w stanie spokojnie czekać. Chce pójść na parking leśny i tam wypatrywać policji. Kieruje już kroki w stronę drzew, ale za chwilę się cofa. Nie powinien zostawiać Malwiny samej, przecież ktoś spacerujący plażą może ją dojrzeć i narobić niepotrzebnego rabanu, który dotrze do jego dzieci jedzących lody i gofry. Przychodzi mu do głowy, aby przykryć ciało Malwiny prześcieradłem. Wchodzi do domu, ale zaraz zawraca. Czuje się totalnie bezradny. Gdy dziesięć minut później pojawia się dwóch mundurowych z posterunku w Sztutowie, ogarnia go chwilowa ulga. Prowadzi ich na tył domu. Młodszy policjant wdrapuje się na kamienie i szuka oznak życia u Malwiny. Po paru sekundach bezradnie rozkłada ręce.
Borys czuje, że ziemia się rusza pod jego stopami. Policjanci go podtrzymują, a następnie prowadzą do domu. Chwilę później trzyma w dłoni szklankę z zimną wodą. Każą mu czekać na kryminalnych i prokuratora. Bezwolnie przytakuje. Siedzi w kuchni pod czujnym okiem mundurowego i myśli o tym, że Malwina nie żyje. Nie ma jej. Już nie usiądą razem do kolacji, nie doradzi mu, które buty powinien kupić, i nigdy więcej nie wyrazi opinii o jego powieści. Wydaje mu się to nieprawdopodobne. Czeka go życie dziwne, bo bez kobiety, która przez piętnaście lat była przy nim.
Borys nagle orientuje się, że mundurowi już znikli z jego domu, a w ich miejsce pojawili się inni funkcjonariusze. Po przeciwnej stronie stołu siada mężczyzna w niebieskiej koszuli z napisem „Policja” na rękawie. Odchrząka i się przedstawia:
— Podkomisarz Marek Zalewski z Komendy Powiatowej Policji w Nowym Dworze Gdańskim.
Podkomisarz wygląda nijak, nie ma w sobie nic z bohatera powieści kryminalnej, po prostu powiatowy glina, którego nic nie wyróżnia. Borys uśmiecha się na myśl, że to przecież życie, a nie jedna z jego książek. Funkcjonariusz również się uśmiecha, bo chyba nie wie, jak inaczej powinien zareagować.
— Czy pan to Borys Rottman? — pyta podkomisarz.
— Tak.
— I jest pan pisarzem, pisze pan kryminały, prawda?
— Tak.
— Gdzie są teraz pana dzieci? Czternastoletnia Aleksandra i pięcioletni Antoni.
— Na lodach. Nie. Teraz to chyba są już u koleżanki mojej córki.
— Długo tam będą?
— Nie wiem. Mają tam zostać, aż po nie przyjdę, ale czy się posłuchają?
— A czy dzieci wiedzą, co tu się stało?
— Nie.
— Proponuję więc, aby pan zadzwonił do rodziców tej koleżanki i upewnił się, że pana dzieci na pewno zostaną tam co najmniej trzy godziny. Tyle czasu nam trzeba na przeprowadzenie oględzin.
Borys jest niemal wzruszony, że funkcjonariusz troszczy się o jego dzieci. Podnosi komórkę. Nagle uświadamia sobie, że nie ma kontaktu do matki Klary. Mówi o tym podkomisarzowi, a ten ustala potrzebny numer telefonu. Parę minut później Borys dzwoni do pani Izy i otrzymuje od niej zapewnienie, że zatrzyma Olę i Antosia u siebie na obiedzie. Jest jej wdzięczny, że nie zasypuje go pytaniami, choć usłyszał w jej głosie zaskoczenie.
Zalewski kładzie na stół dyktafon, notes i długopis. Uprzedza, że będzie rejestrował rozmowę, po czym prosi, aby Borys zrelacjonował, co się tutaj stało, on jednak nie jest do tego gotowy. Powinni dać mu trochę czasu, aby mógł poukładać sobie wszystko w głowie. Teraz nawet nie wie, od czego zacząć. Czy od momentu, gdy zobaczył ją leżącą na kamieniach? A może lepiej opowiedzieć, że wczoraj pili alkohol na tarasie, a Malwina siedziała na barierce i zapewne nie zachowała należytej ostrożności? Otwiera usta i zaraz je zamyka, bo czuje pustkę w głowie, jak gdyby ktoś wymiótł mu wszystkie myśli.
Podkomisarz Zalewski jest wyrozumiały. Zadaje mu pytanie, które ma mu pomóc w opowiedzeniu całego zdarzenia.
— Czy pan widział upadek żony?
Borys prostuje się na krześle.
— Nie widziałem. Nie wiem, kiedy to się stało. Wczoraj wieczorem piliśmy wino na tarasie, to znaczy Malwina piła wino, a ja rum. Siedziała na barierce, często tak przysiadała. Nie podobało mi się to, bo nasza córka zaczęła nabierać tego nawyku. Potem zdrzemnąłem się na kanapie w salonie, a Malwina została na tarasie. Gdy się obudziłem, było już późno, chyba po dwunastej. Poszedłem do sypialni. Żony w łóżku nie było, ale to mnie nie zdziwiło, bo ona czasami spała w pokoju naszego synka, on się często budzi w nocy i płacze. Rano też jej nie było w sypialni, nigdzie jej nie było. Nasza córka również jej nie widziała i koleżanka mojej córki, która nocowała u nas, też nie widziała dzisiaj mojej żony. Potem wyszedłem na taras i wyjrzałem za barierkę, no i ją zobaczyłem.
— Dużo wczoraj pana żona wypiła?
— Przy mnie dwa kieliszki wina, a potem to nie wiem.
— A pan?
— Myślę, że jakieś sto gramów rumu.
Borys przypomina sobie, że dolewał alkohol do swojej szklanki, wypił więc dużo więcej.
— Sto gramów? Na pewno? — pyta podkomisarz, a w jego głosie słychać niedowierzanie.
Borys czuje, że musi trzymać się pierwszej podanej ilości, bo w innym razie wyjdzie na alkoholika, który naciskany przyznaje się do kolejnego kieliszka.
— Tak, tylko tyle.
Podkomisarz patrzy na niego uważnie, a on ma wrażenie, że kłamstwo wymalowane jest na jego twarzy. Postanawia, że dalej będzie mówił wyłącznie prawdę, nie musi niczego zatajać, bo przecież nie przyczynił się do śmierci Malwiny.
— Jak pana żona była ubrana wczoraj wieczorem?
— W tę sukienkę, w której spadła.
— Gdy się pan obudził z drzemki w salonie, to drzwi na taras były otwarte?
— Tak, zamknąłem je i poszedłem do łazienki.
— A dziś rano były otwarte?
— Tak, na całą szerokość. Sądzę, że moje dzieci je otworzyły, na szczęście nie wyjrzały za barierkę.
— Pana córka i syn byli w domu podczas zdarzenia?
— Tak, i jeszcze koleżanka mojej córki u nas nocowała, już o tym wspominałem.
— Niewykluczone, że będę musiał przesłuchać obie dziewczynki.
Borysa ogarnia lęk o córkę. Przesłuchanie będzie dla niej traumą, on znosi to z trudem, a co dopiero czternastolatka, która straciła matkę.
— Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy pana żona miała za sobą próby samobójcze?
— Nie miała.
— A brała jakieś leki?
— Nie.
— Mieliście w ostatnim czasie problemy rodzinne? Jakaś choroba, długi albo coś podobnego?
— Nie — odpowiada krótko i czeka na kolejne pytanie, ale podkomisarz jeszcze raz pyta o to samo, jak gdyby mu nie uwierzył. Prawdopodobnie policyjne doświadczenie podpowiada mu, że idealne rodziny są tylko na zdjęciach oprawionych w ramki i wiszących na ścianie.
— W ostatnim czasie nie mieliśmy żadnych problemów. — Po chwili dodaje: — Parę lat temu Malwina chorowała na depresję, ale na szczęście z tego wyszła.
Funkcjonariusz zamyka notes, w którym i tak niczego nie zapisał.
— Czy życzył pan kiedykolwiek śmierci żonie?
To pytanie wytrąca Borysa z równowagi. Bezwiednie ucieka wzrokiem w bok. Gdy wczoraj schylił się po zapalniczkę, pomyślał, żeby chwycić Malwinę za łydki i zrzucić z tarasu. To nawet nie była myśl, lecz ogromna ochota, aby to zrobić.
— Nie życzyłem żonie śmierci, kochałem ją — mówi pospiesznie.
Przychodzi mu do głowy, że nie musiał udzielać odpowiedzi, bo pytanie nie należało do tych standardowych, które stawia się w takich okolicznościach. Policja ma pytać o fakty, a nie o życzenia.
Podkomisarz Zalewski wyłącza dyktafon i podnosi się ciężko. Choć nie ma więcej jak pięćdziesiąt lat, to w ruchach jest powolny, trochę ociężały.
— Sądzę, że będę miał do pana jeszcze jakieś pytania po zapoznaniu się z dowodami i po sekcji zwłok, a na razie to wszystko.
Gdy Zalewski wychodzi z kuchni, Borys nie może usiedzieć w miejscu. Idzie do salonu i widzi, że technicy zabezpieczają ślady traseologiczne. Właśnie zdejmują folię daktyloskopijną z drewnianego podestu. Mimowolnie usiłuje przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz był zamiatany taras. Chyba dawno. Odcisków butów oraz bosych stóp będzie więc mnóstwo. Uświadamia sobie jednak, że dwa dni temu padał deszcz, a znaczna część tarasu nie ma zadaszenia.