Читать книгу Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow - Страница 53
Rozdział 5
UCIECZKA PRZED SMIERSZEM109
Rok 1942
Osetia, Czeczenia
ОглавлениеW Tbilisi otrzymałem telefon z Moskwy z nakazem, bym natychmiast jechał do Władykaukazu134, ponieważ Niemcy już podeszli na odległość czterech kilometrów od miasta, i sprawdził organizację obrony, szczególnie na odcinku zajmowanym przez jednostkę NKWD pod dowództwem bojowego generała W.I. Kisielowa135.
Przejechałem się po centrum Tbilisi – miasto żyło jak w czasach pokoju. Mieszkańcy chodzili weseli, elegancko ubrani. Młodych ludzi w wieku poborowym – setki. Ze zdziwieniem spytałem o to kierowcę – Rosjanina, odpowiedział, że tu za pieniądze można uzyskać zwolnienie z poboru, a na bazarze nabyć każde zaświadczenie o niezdolności do służby wojskowej.
Dziwne! Z książek wiem, że Gruzini są narodem wojowniczym, a w praktyce tego nie obserwuję. Rozpieszczono ich wszelkimi przywilejami.
Do Władykaukazu dotarliśmy samochodem po Gruzińskiej Drodze Wojennej około 20 października. Na podejściach do miasta stacjonowały wojska, choć nie były liczne. Na punktach kontrolnych zatrzymywano i sprawdzano dokumenty. Dużo okopów. Mieszkańcy zatroskani.
Miejscami nas zatrzymywano i uprzedzano, że dalej jechać nie powinniśmy – Niemcy trzymali szosę pod obserwacją i ostrzeliwali. Ale jechać przecież musimy. Udawało się przeskakiwać na pełnej szybkości. W takich przypadkach sam siadałem za kierownicę, by kierowca nie spanikował i nie stracił głowy.
Pewnego razu o mało nie trafiłem do leja po pocisku, który wybuchł przed nami.
W miejskim komitecie partii nikogo nie zastałem. W NKWD dyżurny poinformował, że kierownictwo siedzi w schronie przeciwlotniczym. Wskazał mi kierunek. Odnalazłem bez trudu.
Opowiedzieli mi o sytuacji. Wojska brakuje, a Niemców naciera dużo. Zadzwoniłem do dowódcy frontu, Tiuleniewa, oraz dowódcy Północnokaukaskiej Grupy Wojsk, generała pułkownika I.I. Maslennikowa, których zastałem w Groznym.
Ucieszyli się, że jestem we Władykaukazie. Umówiliśmy się na spotkanie w sztabie generała NKWD W.I. Kisielowa (ryżego) pod miastem. Generałów majorów Kisielowów w NKWD mieli trzech136.
Pojechałem do sztabu dywizji. Generał major Kisielow zapoznał z sytuacją na froncie. Obraz mało optymistyczny – front rozciągnięty, wojska mało. Po upływie półtorej godziny przyjechali Tiuleniew i Maslennikow. Ponarzekali, pobiadolili, że sprawy marnie stoją. Tiuleniew naraz mówi: „Dobrze, że przyjechałeś! Będzie nam lżej”. Na zakończenie rozmowy dodał: „My tutaj z Maslennikowem rozważyliśmy sytuację i doszliśmy do wniosku, że należy zameldować Stawce nasze wnioski i propozycje”.
Zgodziłem się. Należy. Stawka wiedzieć musi. Wtedy Tiuleniew wyjął z teczki polowej napisany na specjalnym blankiecie szyfrogram i podał mi ze słowami: „Tu właśnie sporządziliśmy meldunek do tow. Stalina z podpisami trzech Iwanów – Tiuleniewa, Maslennikowa, Sierowa”.
Zacząłem czytać tekst. Na początku wszystko jak należy – opis sytuacji. Kiwnąłem głową – słusznie. Doszedłem do ich propozycji dla Stawki: „Zająć stanowiska obronne na linii stanicy Slepcowskaja–Małgobek”, co oznaczało 30 kilometrów z tyłu, za Władykaukazem.
Przeczytałem to miejsce ponownie. „I co?” – spytali. Spojrzałem na nich – byli pewni, że się zgodzę. Powiedziałem, że tego świstka nie podpiszę. „Dlaczego?” – spytali. Wziąłem głęboki oddech i oświadczyłem: „Zamierzacie bez walki oddać Niemcom Władykaukaz? Dobrze zrozumiałem tę depeszę?”.
Odezwał się Tiuleniew: „Przecież sam widziałeś, jaka jest sytuacja. I trzech dni się nie utrzymamy”.
„Więc tak właśnie piszcie, że chcecie oddać Władykaukaz, a nie wymyślajcie jakichś tam nowych slepcowskich rubieży. Podpisywać tego nie zamierzam i wam też nie radzę, ponieważ jest możliwość obrony miasta, a nie poddawania go przeciwnikowi”.
Na tym się pożegnaliśmy. Tiuleniew się zaczerwienił, Maslennikow milczał. Jego zmartwienie – niech się tłumaczy swemu szefowi.
Potem się dowiedziałem, że zamiast mojego podpisu był podpis członka Rady Wojennej, Fominycha*, i tak wysłali.
Zadzwoniłem do Poskriobyszewa i opowiedziałem o tej depeszy, by zameldował Stalinowi, że jest ciężko, ale musimy się trzymać, ponieważ po oddaniu Władykaukazu otwieramy dla Niemców Gruzińską Drogę Wojenną. Gdybyśmy się bronili na proponowanej równinnej rubieży slepcowskiej, to Niemcy pogonią nas aż do Morza Kaspijskiego, do Baku, a wtedy Grozny też padnie i stracimy źródła ropy naftowej.
Iwan Iwanowicz Maslennikow później mi opowiadał, że następnego dnia po wysłaniu szyfrówki Stalin strasznie ich zbeształ i rozkazał utrzymać pozycje we Władykaukazie i w żadnym przypadku nie oddawać miasta wrogowi. W następnych dniach dokonałem inspekcji dywizji W.I. Kisielowa, która broniła tego sektora, a potem przysłano nam posiłki w postaci brygady piechoty137.
Po zapoznaniu się z sytuacją wokół Władykaukazu pojechałem do sztabu frontu w Groznym.
Gwoli sprawiedliwości muszę zaznaczyć, że Maslennikow w sztabie nie bywał, w odróżnieniu od Tiuleniewa. Cały czas spędzał z wojskami na linii frontu.
Dysponowaliśmy w tamtym czasie informacją, że Hitler rozkazał swoim wojskom za wszelką cenę zająć Majkop i Grozny, inaczej armia niemiecka zostanie bez paliwa. W dodatku, jeżeli Niemcy zajmą Kaukaz, Turcja aktywnie wystąpi przeciwko ZSRR. Brzmiało to prawdopodobnie. Widać było, z jakim uporem hitlerowcy posuwali się na przełęcze kaukaskie i Władykaukaz.
Dowiedziałem się też od Iwana Iwanowicza, że dysponował pięcioma dywizjami piechoty, dziewięcioma brygadami strzeleckimi i pięcioma brygadami pancernymi. Wyglądało na to, że miał czym się bronić.
Maslennikow jest uczciwym dowódcą i szczerze mi powiedział, że Tiuleniew go ignoruje. Dodał: „Kiedy wyjechaliśmy od ciebie, mówiłem mu po drodze, że masz rację i takiego szyfrogramu wysyłać tow. Stalinowi nie należy, ale się uparł i postawił na swoim”.
Wspomniał, że z Giensztabu przyleciał generał Badin [generał lejtnant Bodin – przyp. red.] i opracowują plan ofensywy naszych wojsk, którego celem jest okrążenie dużego ugrupowania niemieckiego pod Władykaukazem, koło Ałagiru.
W sztabie poznałem dowódców armii: generała majora Chomienkę*, znanego mi jeszcze z NKWD, Rasskazowa*, dobrego generała, bojowego Korotiejewa*, Mielnika i innych. Wszyscy mieli w składzie swych wojsk bojowe dywizje NKWD, dobre, twardo walczące.
Dywizje NKWD rozmieszczono także pod Władykaukazem, Groznym, Machaczkałą, Baku itd., jak również na przełęczach Kaukazu pod nazwą „oddziały specjalne”138.
Wzdłuż Gruzińskiej Drogi Wojennej zorganizowałem tak zwaną „dywizję NKWD” z pracowników tego resortu, milicji, straży pożarnej, oddziałów pomocniczych NKWD oraz innych zbliżonych organizacji. Po sformowaniu pod Groznym przedstawiłem jej dowódcę, komisarza milicji Orłowa. Wielkie chłopisko, o wystarczająco silnej woli.
Dywizja miała za zadanie zapewnienie „drożności” Gruzińskiej Drogi Wojennej – wystawianie posterunków w jej newralgicznych punktach: na zakrętach, w wąwozach, na panujących nad terenem wzgórzach. Lokowano tam karabiny maszynowe, przygotowywano dynamit dla zawałów w wąskich miejscach itd.
Dywizja wszystko to wykonała bardzo szybko. Po przeprowadzeniu inspekcji byłem zadowolony. Potem zaczęły napływać meldunki od Orłowa, że Czeczeni sprawiają problemy – zastrzelili kilku żołnierzy, poderżnęli gardło dowódcy kompanii, wysadzali w powietrze założone przez nas miny. Rozkazałem szefowi UNKWD obwodu groznieńskiego, Czeczenowi z pochodzenia, by zajął się tą sprawą. Coś tu jest nie tak…
Gdzie cienko, tam się rwie – głosi ludowe porzekadło. Okazało się, że Niemcy zrzucili na nasze zaplecze górskie, za Groznym, kilku oficerów na czele z pułkownikiem, których zadanie polega na zorganizowaniu oddziału dywersyjnego złożonego z Czeczenów oraz Inguszów o liczebności 200–300 osób. Na sygnał niemieckiego dowództwa dywersanci uderzyliby na nasze tyły i zajęli Grozny139.
W celu wyjaśnienia sytuacji pojechałem do Władykaukazu. Zamierzałem udać się też do Groznego. Doniesienia się potwierdziły. W Groznym poinformowałem sekretarza komitetu obwodowego partii, Iwanowa*, i przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych, Mołłajewa*, Ingusza.
Iwanow się zwierzył, że z posiadanej informacji wynika, iż Czeczenom, szczególnie źle usposobionym wobec władzy sowieckiej, ufać nie należy. Ustaliliśmy, że musimy opracować plan działań wobec tego oddziału dywersyjnego.
Nocą pojechałem do aułu Wiedieno, gdzie słynny powstaniec Szamil walczył z carskimi wojskami w XIX wieku. Jechaliśmy późnym wieczorem, ale przy świetle księżyca widzieliśmy, jak mieszkańcy siedzą w kucki i o czymś zawzięcie dyskutują. Bez zatrzymywania się wyjechaliśmy z osiedla, ale droga naraz się skończyła. Dalej prowadziła tylko szeroka ścieżka.
Zapadła cicha południowa noc, z jej wyraźnymi gwiazdami i wielkim księżycem. Po napatrzeniu się na wspaniały nocny pejzaż górski mieliśmy już wracać, kiedy usłyszałem oddalony szum silników samolotowych.
Ktoś powiedział, że to chyba nasi lecą na nocny zwiad nad Baku, ale po kilku minutach dotarł do nas wyraźny dźwięk niemieckiego samolotu. Musiał przelatywać na wysokości około 1500 metrów.
Za górami zauważyliśmy naraz kilka jasnych rozbłysków. Samolot skierował się w tamtą stronę. Po upływie około 5–7 minut zaczął krążyć nad tamtym oświetlonym miejscem. Musiało to być w odległości 10–12 kilometrów od nas. Zrozumiałem, że Niemiec nawiązuje łączność z oddziałem dywersyjnym i na pewno dokonuje zrzutów.
Wróciliśmy do Groznego. Wyszedłem na podwórze i ponownie usłyszałem dźwięk tego samolotu. Musiał spędzić nad tym oddziałem co najmniej 40 minut.
Rankiem wysłałem do aułu dwóch pracowników – Czeczenów z zadaniem zasięgnięcia języka o wspomnianym oddziale i wysłania do nich dobrego agenta…
Po naradzie rozkazałem, by Ałbogaczijew*, ludowy komisarz spraw wewnętrznych, zebrał późnym wieczorem w lokalu konspiracyjnym najlepszych swoich czekistów – 10 Rosjan i dwóch Czeczenów, najbardziej oddanych. Niech każe przywieźć tam żołnierskie szynele, waciaki i długie buty. Ałbogaczijew wyraźnie się zdziwił, ale polecenia nie kwestionował i poszedł wykonać. Sytuacja w Groznym napięta. Ludność boi się Niemców. Czeczeni zachowują się arogancko, niektórym Rosjanom grożą śmiercią, jeśli przyjdą Niemcy.
Odnotowano przypadki, gdy znajdowano ciała naszych żołnierzy, którzy wieźli żywność na front. Konie zabierano wraz z ładunkiem. Agenci donosili, że ludowa komisarz oświaty, Czentijewa*, sprzyja antysowiecko nastawionym Czeczenom i ułatwia im poprzez swoich ludzi kontakty ze zrzuconymi w góry Niemcami. Muszę ją jutro przesłuchać.
Po 22.00 udaliśmy się z Ałbogaczijewem do lokalu konspiracyjnego. Któryś z pracowników wykazał niezbędną przytomność i przyniósł coś do jedzenia. W samą porę.
Powiedziałem zebranym: „Od tej chwili wszyscy jesteście bandytami. Jeden z was to dezerter z Armii Czerwonej, inny uniknął poboru, jeszcze inny nienawidzi władzy sowieckiej, kolejny to uciekinier z Groznego itd. Niech każdy z was wymyśli sobie odpowiednią legendę, ubierzcie się stosownie i chwytajcie za broń”. Patrzą na mnie i myślą: Zwariował nam generał.
Kontynuowałem: „O świcie niewielkimi grupkami udajcie się w okolice Wiediena, koło Groznego. Tam łączycie się w jedną bandę i żywicie się kosztem ludności. Macie się dowiedzieć, gdzie są Niemcy i ich pomagierzy i co zamierzają. Jak się dowiecie, wyślijcie do mnie gońca, najlepiej dwóch. Pozostajecie w górach aż do mojego rozkazu powrotu. Jasne?”. – „Jasne!”. – „Ałbogaczijew, zostaniecie do rana, omówcie wszystkie szczegóły, odprowadzicie ich w góry i po powrocie zameldujecie”.
Po dwóch dniach otrzymałem w nocy meldunek z powiatu kurczałojewskiego, że poprzedniego wieczoru dwustuosobowa banda rozpędziła lokalne władze, zablokowała kompanię żołnierzy i zaproponowała, by się poddali.
Coraz gorzej. Od siedziby powiatu dzieliło mnie 40 kilometrów. Rozkazałem przygotować na rano wierzchowce dla mnie i jeszcze 10 pracowników. Pojadę na miejsce. Przecież tam stacjonuje kompania naszych żołnierzy. Na pewno wszystkich nie wystrzelali.
Dojechaliśmy do Wiediena samochodami, dalej – konno.
Przejechaliśmy połowę drogi, gdy niektóre konie zaczęły wykazywać objawy zmęczenia. Niedobrze. Rozkazałem konie zostawić, żołnierzom iść pieszo.
W pobliżu siedziby powiatu zobaczyliśmy w górach ogniska i przy nich ludzi. Też musieli nas widzieć.
Z gmachu komitetu miejskiego wyszedł Czeczen, za nim czerwonoarmista. „Gdzie kompania?” – pytam. Nie odpowiada. Okazało się, że bandyci trzykrotnie wysyłali parlamentariuszy z propozycją poddania. Żołnierze odmówili. Banda usiłowała podpalić budynek – czerwonoarmiści ich powstrzymali, intensywnie się ostrzeliwując. Ucieszyli się na nasz widok.
„Gdzie władze?” – spytałem. Dowódca odpowiedział: „Rozbiegli się… ktoś do lasu, ktoś do aułów, jak tylko bandyci weszli. Bali się, że ich zabiją”.
Obiecałem mu, że przyślę dodatkową kompanię. Ma bronić pozycji. „Jeśli będą wracali pracownicy administracji, przygarnijcie ich i dajcie broń” – poleciłem.
Generalnie wśród Czeczenów sporo jest różnego draństwa. Jak tylko poczuli, że Niemcy się zbliżają, od razu głowy podnieśli i zaczęli rozrabiać na zapleczu. Władza sowiecka pomagała im przez całe 23 lata, na ludzi ich wyprowadziła, a jak tylko znalazła się w tarapatach, podnieśli na nią rękę. Podli ludzie.
W drodze powrotnej zdarzył się ciekawy wypadek. Jadę z przodu, ciemno, mauzer w ręku, walther w kieszeni. Naraz zza krzaków wyskakuje bandyta z pistoletem maszynowym.
„Towarzyszu komisarzu! Bandytę złapaliśmy!”. Nic nie pojmuję. Gdzie? Kto? Kim jesteś? „Jestem z waszej grupy” – odpowiedział.
Uff! To moi „bandyci”. Zszedłem z konia. „Bandyta” zaprowadził mnie w krzaki. Tam dwaj podobni osobnicy trzymali człowieka, któremu na głowę wdziali koński worek obrokowy, by nic nie widział.
Co się okazało? Zatrzymany przed pół rokiem jeszcze pełnił obowiązki przewodniczącego powiatowego komitetu wykonawczego w Wiedieno, należał do partii. Potem zabrał pieniądze z kasy i broń i przeszedł do bandytów. Pokłócił się z nimi i działał samotnie.
Po spotkaniu naszej „bandy” postanowił do niej dołączyć. Wszystko to opowiedział i wyznał, kogo z działaczy zamordował w ciągu tego półrocza. Nasi pracownicy wiedzieli o tych morderstwach, ale sprawcy nie znali.
Nasza „banda” rozbroiła go, sądząc, że naprowadzi na trop wrogiego oddziału dywersyjnego. „Zaprowadzimy cię do naszego dowódcy” – obiecali.
Kiedy zacząłem z nim rozmawiać przez ten worek na głowie, cały czas usiłował mi udowodnić, jakie to ma zasługi w mordowaniu naszych ludzi. Rozkazałem zdjąć mu worek z głowy. Kiedy zobaczył romby na moim kołnierzu, zbladł jak papier i usiadł na ziemi.
Zaprowadziłem potem grupę żołnierzy do wąwozu, gdzie ukrywali się Niemcy. Zarzuciliśmy ich granatami, zadając znaczne straty. Przejęliśmy około 200 karabinów z irańskimi znakami firmowymi. Wyjaśniliśmy, że wyprodukowali je Niemcy, podając za irańskie.
134
Od 1931 r. Władykaukaz oficjalnie nazywał się Ordżonikidze. Ponieważ Osetyńcy w 1944 r. mężnie walczyli, w nagrodę miasto nazywano z osetyńska Dzaudżikau. Po śmierci Stalina ponownie Ordżonikidze i dopiero w 1990 r. przywrócono historyczną nazwę Władykaukaz. Sierow z jakiegoś powodu używa tylko „Władykaukaz”.
135
W końcu października 1942 r. dowództwo niemieckie skrycie przegrupowało 1. Armię Pancerną Grupy Armii „A” i skoncentrowało jej podstawowe siły – dwie dywizje pancerne i jedną strzelecką – w kierunku nalczyckim z celem natarcia na Ordżonikidze i kontynuacją marszu na Grozny–Baku i po Gruzińskiej Drodze Wojennej na Tbilisi. Tego manewru dowództwo sowieckie się nie spodziewało – drogę agresorowi zagradzała tylko osłabiona walkami 37. Armia, bez wsparcia pancernego. Po przejściu do natarcia 25 października Niemcy przełamali sowiecką obronę i 28 października zajęli Nalczyk, otwierając sobie drogę na Ordżonikidze. Powstała krytyczna sytuacja – tylko pilne przerzucenie posiłków mogło powstrzymać hitlerowskie natarcie.
136
W 1942 r. w NKWD istotnie służyli trzej generałowie o nazwisku Kisielow: Wasilij Iwanowicz, dowódca 12. Dywizji Piechoty wojsk wewnętrznych imienia Ordżonikidzego, Nikołaj Siergiejewicz , dowódca wojsk NKWD do spraw ochrony zaplecza okręgu północnokaukaskiego, oraz Aleksandr Jakowlewicz, dowódca wojsk NKWD do spraw ochrony zaplecza Frontu Karelskiego.
137
Przerzucenie pod Ordżonikidze jednostek Północnej Grupy Wojsk Frontu Kaukaskiego nie tylko umożliwiło zatrzymanie niemieckiej ofensywy, lecz pozwoliło też na okrążenie pokaźnego ugrupowania przeciwnika, przyczyniając się do osiągnięcia znaczącego zwycięstwa na tym odcinku frontu.
138
Wkład wojsk NKWD w obronę Kaukazu był niezwykle wielki. Na podstawowych kierunkach hitlerowskiej ofensywy walczyły dywizje piechoty wojsk wewnętrznych NKWD, w skład których wchodziły: groznieńska, machaczkalska, ordżonikidzowska, suchumska i tbiliska. Pracownicy NKWD odpowiadali też za bezpieczeństwo sowieckiego zaplecza: walkę z bandami, grupami dywersantów, szpiegami itd.
139
Wraz ze zbliżaniem się linii frontu sytuacja w Czeczenii wyraźnie się skomplikowała. W górach działały bandy dezerterów i kryminalistów. W wielu regionach dochodziło do powstań antysowieckich wzniecanych przez tak zwany Tymczasowy Rząd Ludowo-Rewolucyjny Czeczenii. Od połowy 1942 r. nasiliły się zrzuty niemieckiej agentury na spadochronach celem nawiązania łączności z powstańcami – do sierpnia 1943 r. desantowano co najmniej osiem oddziałów o ogólnej liczbie 77 osób. (Stalinskije dieportacii, 1928–1953, Sbornik dokumientow, Diemokratija, Moskwa 2005, s. 436).