Читать книгу Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow - Страница 65
Rozdział 7
DEPORTACJE NARODÓW
Lata 1941–1944
Operacja „Ułusy”
ОглавлениеO drugiej z kolei masowej deportacji – tym razem Karaczajewców – Sierow nic nie napisał prócz jednej, pośredniej wzmianki. W notatkach z roku 1954 pisał o pretensjach Michaiła Susłowa na posiedzeniu Prezydium KC, że „kiedy wysiedlał Karaczajewców, nie odwiedził komitetu okręgowego” (w latach wojny przyszły ideolog KPZR pełnił funkcję I sekretarza partii w okręgu Ordżonikidze) 186.
Dokumenty świadczą, że przed wysiedleniem Karaczajewców, które przeprowadzono 2 listopada 1943 roku, Sierow specjalnie przyjeżdżał do Mikojano-Szacharska (obecnie Czerkiesk) dla sprawdzenia stanu przygotowań do operacji, wydając ostatnie dyspozycje wojskom NKWD. Wywieziono wtedy 68 938 osób, którym Stalin zarzucił zdradę.
Gniew wodza spowodował aktywny opór karaczajewskiego podziemia po wyzwoleniu ich terytorium spod okupacji niemieckiej. W lutym 1943 roku to właśnie Sierow kierował operacjami czekistowsko-wojskowymi przeciwko lokalnym uzbrojonym oddziałom. Tylko w pierwszej połowie 1943 roku zlikwidowano 65 ugrupowań 187.
O następnej natomiast operacji, pod kryptonimem „Ułusy”, prowadzonej między 28 a 29 grudnia 1944 roku, Sierow pisze dość szczegółowo. Jej celem była totalna deportacja narodu kałmuckiego.
Decyzjami PRN i RKL ZSRR najpierw zlikwidowano Kałmucką Republikę Autonomiczną, dzieląc jej terytorium między obwody: stalingradzki, rostowski, astrachański oraz stawropolski. Stolicę, Elistę, przemianowano na Stiepnoj.
Jak zwykle za powód do represji posłużyło oburzenie Stalina, że podczas okupacji miejscowa ludność nie dość aktywnie walczyła z agresorami niemieckimi, za to zbyt aktywnie współpracowała z wrogiem.
W dodatku, już po wyzwoleniu w roku 1943, na terytorium Kałmukii nadal działało około 50 zbrojnych oddziałów, rekrutujących się głównie z członków utworzonego przez Niemców kawaleryjskiego korpusu kałmuckiego, dezerterów, policjantów itp.
Według niepełnych danych, w ciągu 11 miesięcy 1943 roku bandyci dokonali 28 napadów z bronią w ręku, nie licząc mordów na sowieckich oficerach, żołnierzach i funkcjonariuszach partyjno-administracyjnych. Postanowienie PRN wskazywało, że „wielu Kałmuków po wyzwoleniu przez Armię Czerwoną organizowało zbrojne bandy i aktywnie przeciwdziałało odbudowie zniszczonego przez okupanta przemysłu i rolnictwa, dokonywało zbrojnych napadów na kołchozy i terroryzowało okoliczną ludność”.
Należy stwierdzić, że pod koniec roku 1943 większość kałmuckich ośrodków oporu została zlikwidowana przez siły NKWD, dlatego też nie było ważkich podstaw – przepraszam za mimowolny cynizm – do masowej deportacji Kałmuków. Wodzowi raczej musiało chodzić o zemstę osobistą.
W toku pierwszego i podstawowego etapu operacji „Ułusy” pod kierownictwem Sierowa wywieziono na Syberię 46 pociągami 93 919 osób.
We wrześniu 1943 roku wezwano mnie do Stawki, gdzie Stalin dał mi do przeczytania telegram dowódcy Frontu Rostowskiego, Jeriomienki188, który narzekał, że działaniom na kierunku rostowskim mocno przeszkadzają kałmuckie szwadrony kawaleryjskie, które przeszły na stronę Niemców w pierwszych dniach wojny, i prosił o ich zlikwidowanie.
Przypomniałem sobie pewną historię – były bohater wojny domowej, kawalerzysta Oka Iwanowicz Gorodowikow*, rodowity Kałmuk, w porywie szczerego patriotyzmu za pozwoleniem Stalina (tak mi powiedział Szczadienko) pojechał w strony ojczyste z zamiarem uformowania dywizji kawaleryjskiej ze swych rodaków.
Po zakończeniu zameldował Szczadience, który wtedy nadzorował te sprawy, o wykonaniu zadania i na końcu telegramu dopisał prośbę, by nowej formacji nadano jego imię, aby „służyło Kałmukom za natchnienie w walce z wrogiem”. Szczadienko przezornie o tej prośbie tow. Stalinowi nie wspomniał.
W jakiś czas po powrocie Gorodowikowa do Moskwy kałmucka dywizja przeszła na stronę wroga189.
W mojej obecności Szczadienko żartował sobie ze swego przyjaciela Gorodowikowa: „Oka Iwanowiczu, a może teraz, jak przeszli na stronę wroga, zameldować Stalinowi o twojej prośbie, by nadać kałmuckiej dywizji imię Gorodowikowa?”. Oka się dąsał, lecz milczał. Niestety jego uczuć patriotycznych na całą dywizję nie starczyło.
Towarzysz Stalin rozkazał mi zlikwidować zbrojne ugrupowania kałmuckie, ponieważ napadały na sowieckie transporty z zaopatrzeniem dla frontu, mordowały czerwonoarmistów itd.
Jako że w telegramie podkreślono, iż szwadrony kałmuckie są dobrze wyposażone w niemiecką broń, wódz dodał: „Dowódca dywizji lotniczej w Kotielnikach pod Stalingradem wesprze was swym pułkiem myśliwskim”. Pożegnałem się i wyleciałem do Elisty.
Spotkałem się tam z wojskowymi – mieli duże pretensje do Kałmuków.
W ciągu kilku dni usiłowałem metodami agenturalnymi ustalić, gdzie kryją się bandyci. Jak tylko jednak przyjeżdżałem do tego regionu, znikali natychmiast, a miejscowa ludność kałmucka nie chciała mówić.
Wszyscy bandyci walczyli konno, uzbrojeni w lekką broń palną – karabiny i pistolety maszynowe. Ukrywali się w wąwozach o głębokości 3–4 metrów, wystawiali posterunki obserwacyjne i jak tylko zjawiały się wojska NKWD, znikali w miejscach niedostępnych dla samochodów.
Widzę, że taka taktyka walki na dłuższą metę nie poskutkuje. Wezwałem więc na lotnisko w Eliście eskadrę myśliwców z pociskami rakietowymi oraz dwa samoloty U-2.
Następnego ranka poleciałem szukać kałmuckich oddziałów zbrojnych. Mniej więcej wiedziałem, w jakim kierunku mam się udać. Rzeczywiście, po około 40 minutach lotu dojrzałem kolumnę około 100 jeźdźców w niemieckim umundurowaniu.
Wskazałem ją pilotowi, który dokonał zwrotu, by lepiej się im przyjrzeć. Widzę na dole rozbłyski z broni palnej – ci dranie ostrzeliwują nasz samolot. To zdrajcy!
Nakazałem pilotowi, by oddalił się do kolumny na bezpieczną odległość, i zaznaczyłem to miejsce na swojej mapie.
Po jakimś czasie wróciliśmy, by upewnić się co do kierunku marszu Kałmuków. Lecieliśmy ze 20 minut, a ich ciągle nie widać. Pokręciliśmy się po okolicy. Nikogo.
Lecimy dalej. Naraz widzę wątły dymek nad wąwozem. Wskazałem pilotowi. Przelecieliśmy obok, niby przypadkiem. Dojrzałem szwadron kałmucki, nie na koniach, tylko pieszo. Zaznaczyłem pozycję na mapie i wróciliśmy na lotnisko.
Kiedy w dwa samoloty podlecieliśmy potem do Kałmuków z tyłu i zaczęliśmy podchodzić do lądowania, otworzyli do nas ogień karabinowy pociskami smugowymi.
Wskazałem pilotowi ręką, by natychmiast nabierał wysokości, bez rozbiegu. W odpowiedzi w taki sam sposób zasygnalizował, że będzie musiał przelecieć nad samym wąwozem. Pełny gaz! – pokazałem.
Kiedy przelatywaliśmy nad kałmuckimi pozycjami, ostrzeliwali nas z karabinów. Już na lotnisku w skrzydłach samolotu znaleźliśmy kilka dziur po pociskach.
Po 10 minutach wrócił też drugi samolot, również z przestrzelonymi skrzydłami.
Skoro z moich prób w miarę pokojowego rozwiązania nic nie wychodziło, a do wieczora daleko, pojechałem do przydzielonego mi pułku NKWD190, załadowałem na ciężarówki pluton moździerzowy, pluton karabinów maszynowych oraz strzelecki. Zamierzałem otoczyć Kałmuków i zmusić do poddania się lub zlikwidować w razie konieczności.
Teren tam był równinny, mimo że pocięty parowami. Szybko dojechaliśmy na miejsce. Środki ogniowe rozmieściłem z takim wyliczeniem, że jeśli Kałmucy po ostrzale z moździerzy zaczną uciekać z wąwozu wprost pod ogień naszych karabinów maszynowych przy drodze, to z plutonem strzelców (25 os.) wchodzę do wąwozu i zaczynam jego „przeczesywanie”, wyłapując poddające się niedobitki.
Na lewej flance umieściłem cztery karabiny maszynowe. Nakazałem dowódcy plutonu, by nie otwierał ognia, póki Kałmucy nie zaczną uciekać z wąwozu w step.
Na moje pytanie, czy rozumie postawione zadanie, dowódca, może 20-letni, zupełnie jeszcze zielony, odpowiedział twierdząco, po czym dodał: „Towarzyszu generale! A przecież mnie mogą zabić!”. Myślałem, że żartuje, i odpowiedziałem równie lekkim tonem: „Pewnie, że mogą!” – i udałem się do plutonu moździerzy.
Dziwiło mnie, dlaczego Kałmucy, widząc nasze przygotowania ogniowe, do nas nie strzelają.
Kiedy wszystko było gotowe, rozkazałem ostrzeliwać wąwóz z moździerzy. Kałmucy w odpowiedzi strzelali z karabinów i – co najbardziej nieprzyjemne – pociskami smugowymi. Padliśmy na ziemię.
Kiedy tak leżysz i słyszysz, jak wokół gwiżdżą i łomocą kule, wrażenie jest oczywiście przykre, ale niezbyt mocne. Nawet nie boisz się, że zginiesz. Zupełnie inne wrażenie sprawia czerwony lub biały punkcik błyskawicznie pędzący w twoją stronę z odległości 200 czy 300 metrów. Momentalnie wciska cię w ziemię. I jeżeli nawet tylko pacnie w grunt niedaleko od ciebie, wrażenie jest mocno nieprzyjemne.
Krzyknąłem do dowódcy plutonu moździerzy, by zwiększyli tempo ostrzału. Po kilku minutach zobaczyłem, jak Kałmucy zaczęli wybiegać z wąwozu wprost pod nasze karabiny maszynowe. Znaczy to, że poddawać się nie zamierzali.
Po usłyszeniu serii z karabinów maszynowych zerwałem się z ziemi i mimo świszczących dokoła pocisków smugowych wyrwałem z kabury mauzer i z krzykiem: „Do ataku! Za mną!” rzuciłem się do przodu. Nikt z żołnierzy nie zareagował. Leżeli jak przedtem.
Krzyczę do dowódcy: „Poderwać pluton do ataku!”. Dowódca wstał, powtórzył komendę. Nikt nawet nie drgnął. Co pozostawało? Zmusić żołnierzy do ataku pod groźbą użycia broni. Nie byliśmy jednak na linii frontu i na taki krok się nie zdecydowałem.
Odszedłem na bok. Cały się gotowałem. Kto wychowywał i szkolił tych żołnierzy, którzy stchórzyli w trudnej chwili? To mają być te osławione „doborowe” jednostki NKWD?
Naraz przypomniałem sobie Apołłonowa, zastępcę szefa NKWD do spraw wojskowych, który sam ani razu na froncie nie był, obiema rękami trzymał się wojsk wewnętrznych i nikomu ich nie przekazywał, bo inaczej pozostałby bez własnych oddziałów, a wtedy mogliby go wysłać na front. Mamy więc wyniki takiego „szkolenia i wychowania żołnierza”. Z drugiej strony, był to pojedynczy przypadek, mimo że przykry.
Wsłuchałem się – nasze karabiny maszynowe milczą. Zapadał zmierzch. Kałmucy bezkarnie wyłazili z wąwozu i znikali w stepie. Wskoczyłem w siodło i popędziłem na lewe skrzydło do stanowisk karabinów maszynowych.
Zeskoczyłem na ziemię, widzę – żołnierze grupkami stoją bezczynnie przy karabinach maszynowych. „Dlaczego nie strzelacie?”. – „Dowódcę zabiło”. Patrzę – rzeczywiście leży nieżywy. „Gdzie go trafiło?” – dopytuję się. „W kolano”. Dziwne! „A gdzie jeszcze?”. – „Nigdzie”.
Podchodzę. Rozrywam nogawkę i widzę, że pocisk rozwalił mu rzepkę kolanową. Przy takim zranieniu człowiek mógłby okuleć, w najgorszym przypadku, ale nie umrzeć. Czyżby zmarł ze strachu?
Jednym słowem, zawaliliśmy operację. Kałmucy w ciemnościach uciekli w step.
Następnego dnia nakazałem przeprowadzenie sekcji zwłok dowódcy plutonu. Wieczorem pułkowy lekarz zameldował, że śmierć nastąpiła wskutek niewydolności serca. Jasne. Młody, nieostrzelany żołnierz, krańcowo lękliwy i niepewny siebie, nastawił się, że zginie, i po lekkim zranieniu zmarł z szoku. Morał – musisz być mężny, mieć silną wolę, musisz radzić sobie w trudnych sytuacjach.
Długo jeszcze musieliśmy potem walczyć z Kałmukami, którzy dzielili się na grupy po 5–7 osób i wymykali obławom. Wielu przebrało się w cywilne ciuchy i walczyło w miasteczkach i osiedlach. Miejscowa ludność kałmucka ich nie wydawała.
Wkrótce otrzymałem polecenie powrotu do Moskwy.
Niebawem wyszło postanowienie GKO o wysiedleniu wszystkich Kałmuków do oddalonych regionów ZSRR za ich antysowiecką działalność na tyłach Armii Czerwonej. Zadanie to powierzono mnie191.
Zebrałem w komitecie obwodowym całe kierownictwo partyjne i otworzyłem dyskusję na temat jak najlepszej realizacji powierzonego zadania. Dyskusja przebiegała spokojnie. Kałmucy rozumieli swoją winę za niewłaściwe prowadzenie pracy patriotyczno-wychowawczej wśród swoich rodaków, co w końcu doprowadziło do antysowieckich zachowań.
Komitet rozesłał odpowiednie instrukcje do instancji powiatowych oraz gminnych, by przygotować ludność do ewakuacji, i muszę powiedzieć, że sam proces wywózki przebiegł bez specjalnych zakłóceń.
W kilku przypadkach nie obeszło się bez wzajemnych pretensji – z jednej kolumny samochodowej z Kałmukami wyrzucono na pobocze dziecko. Kiedy podjechaliśmy, półtoraroczny maluch już nie żył.
Z innego wozu wyleciała Kałmuczka. Złamała nogę. Coś krzyczała w swoim języku. Przesadziliśmy ją do innego pojazdu.
Po wykonaniu zadania wróciłem do stolicy.
186
Patrz rozdział 16.
187
N. Bugaj, „Ł. Beria – I. Stalinu: Posle Waszich ukazanij prowiedieno sledujuszczeje…”, Grif, Moskwa 2011, s. 204–205).
188
Błąd – generał A. Jeriomienko dowodził wtedy Frontem Południowym, który zimą 1943 r. wyzwolił Rostow.
189
110. i 111. specjalne dywizje kałmuckie zaczęto formować w końcu listopada 1941 r. Decyzją komitetu obwodowego oraz Rady Komisarzy Ludowych Kałmuckiej ASSR pierwszej z nich nadano imię Budionnego, drugiej – Gorodowikowa.
Potem jednak, wskutek małej skuteczności kawalerii w warunkach nowoczesnej wojny, formowania 111. Dywizji zaprzestano, a jej skład osobowy przekazano do 110. Od czerwca 1942 r. kałmuccy kawalerzyści uczestniczyli w działaniach bojowych w składzie 51. Armii Frontu Północnokaukaskiego. Istotnie, miały miejsce przypadki masowej dezercji. Dezerterzy kałmuccy na okupowanym przez Niemców terytorium wstępowali do tworzonych przez Wehrmacht szwadronów kałmuckich. Mimo to dowództwo sowieckie nie likwidowało 110. Dywizji, lecz starało się ją skompletować – kiedy w lutym 1943 r. dywizję jednak rozformowano, w jej składzie pozostawało zaledwie 11 procent Kałmuków.
190
3. zmechanizowany pułk piechoty NKWD, który przedtem brał udział w wysiedlaniu Karaczajewców. W operacjach deportacyjnych uczestniczyło prawie 3 tys. oficerów – enkawudzistów.
191
Operacja „Ułusy” bazowała na decyzji nie GKO, lecz Rady Komisarzy Ludowych nr 1432-425 z dnia 28 grudnia 1943 r. „O wysiedleniu Kałmuków zamieszkujących Kałmucką ASSR do regionu ałtajskiego i krasnojarskiego, obwodów omskiego i nowosybirskiego”.