Читать книгу Wolność emocjonalna - Judith Orloff - Страница 134
Poznaj duchowy wymiar lęków, zmartwień i wewnętrznego spokoju
ОглавлениеJako energopsychiatra staram się prezentować lęki i zmartwienia jako szansę rozwoju duszy. Tego typu emocje to dla nas bardzo ważny sprawdzian, warto zatem wyciągnąć z niego wnioski – nauczyć się odnajdywać swój wewnętrzny spokój i budować więź z czymś większym od nas. Konieczność funkcjonowania w świecie materialnym, w oddali od naszego duchowego domu, w pełni uzasadnia odczuwanie lęku przed rozłąką. Faktem jest, że wiele osób w ogóle nie rozpatruje tej kwestii w takim kontekście. Spokój to coś więcej niż tylko wolność od stresu – to zjednoczenie z pierwiastkiem duchowym, znajdującym się głęboko w naszym wnętrzu, pod zewnętrzną warstwą przepełnionych lękiem myśli i wzburzonego umysłu. Każda sekunda, każda minuta, każda chwila kontaktu z tym pierwiastkiem pozwala ci w coraz większym stopniu zdystansować się od lęków i zmartwień dnia codziennego.
Ludzie, którzy z powodu braku wiary rezygnują z rozpatrywania życia i emocji w kontekście duchowym, często postrzegają świat jako złożony z różnych losowych, chaotycznych, często niesprawiedliwych zdarzeń. Nie wierzą ani w siłę wyższą, ani w święte „ja”. Dla nich lęk nie jest drogą do odkupienia, a tylko źródłem poczucia bezradności, słabości i pognębienia. Takie osoby poszukują rozwiązania, które pozwoli im szybko zapomnieć o tych przykrych doznaniach – sięgają więc po leki lub rezygnują ze związku z wymagającym partnerem. Pragną szybko wrócić do normalnego życia. Jeżeli jest im z tym dobrze, to w porządku. Co jednak, jeżeli nie da się rozwiązać problemu dostatecznie szybko, albo co gorsza wszystkie wysiłki spełzną na niczym? Co jeżeli uda im się pozbyć najsilniejszych lęków, ale nadal będą nerwowo obgryzać paznokcie? Co jeżeli na miejscu trudnego partnera A szybko pojawi się trudny partner B? Nie tędy prowadzi droga do spokoju.
Osobiście traktuję lęki i zmartwienia jako symptomy braku duchowego zaangażowania, jako sygnał ponaglający do odtworzenia duchowej więzi. Co możemy zyskać dzięki takiemu podejściu do emocji?
Możemy nauczyć się ufać w słuszność tego, co przynosi nam życie; ufać czystym duchowym impulsom, które nim kierują – zwłaszcza jeżeli w danym momencie doświadczamy bólu lub jeżeli przytrafiło nam się coś złego.
Możemy powstrzymać się od kreślenia wizji przyszłości pod dyktando bieżących lęków i skupić się na chwili obecnej.
Możemy zrozumieć, że lęki skłaniają nas do poszukiwania nowych metod kontrolowania sytuacji, gdy tymczasem powinniśmy spokojnie poczekać i poddać się boskiej woli.
Możemy przekonać się, że to wychowanie jest źródłem przekonania, iż z porażki, przeszkód i chaosu nie może narodzić się nic dobrego.
Możemy dostrzec, że niepokojące wydarzenia otwierają drzwi, przez które do naszego życia napływać mogą miłość i łaska.
Oczywiście jesteśmy tylko ludźmi, a więc w obliczu dręczących nas lęków mamy skłonność do zapominania o więzach duchowych. Musisz wiedzieć, że to normalna rzecz – zetkniesz się z nią jeszcze wielokrotnie. Nie powinieneś się z tego powodu zrażać, nie powinieneś też robić sobie wyrzutów. Na drugi raz postaraj się po prostu nieco wcześniej wychwycić własny błąd. Jestem pełna podziwu, kiedy Sylvia Boorstein, nauczyciel buddyzmu, sama siebie nazywa czarnowidzem w stanie rekonwalescencji. Zdarza jej się czasem kreślić negatywne scenariusze rozwoju wydarzeń w przyszłości. Któż z nas tego nie robi? Sylvia doskonale zna sztukę medytacji i wartość wewnętrznego spokoju, dlatego robi wszystko, by nie potęgować własnych zmartwień. Powinieneś iść w jej ślady. Przemiana oblicza lęków i zmartwień wiąże się z dostrzeżeniem faktu utraty więzi duchowej i podjęciem działań na rzecz ich przywrócenia.
Nie bez powodu Jezus w „Kazaniu na górze” mówił do swoich uczniów: „Nie troszczcie się zbytnio”[8]. Nie bez powodu Budda mówi, że tajemnica zdrowia tkwi w tym, aby się nie martwić o przyszłość, lecz żyć teraźniejszością. Talmud uczy nas, abyśmy podążali własną ścieżką i nie zaprzątali sobie głowy ciemnością. Nakaz ten wydaje mi się szczególnie interesujący, ponieważ dorastałam w żydowskiej rodzinie do gruntu przesiąkniętej zmartwieniami. Czasami przypominaliśmy postacie z filmu Woody’ego Allena. Aj waj!, czyli żydowski odpowiednik okrzyku „Oj, biada, biada!”, był stałym elementem naszych codziennych rozmów (podobno Bobby McFerrin, autor piosenki Don’t Worry, Be Happy, ma żonę Żydówkę). Nikt oczywiście nie ma monopolu na zmartwienia.
Zmartwienia osłabiają nasze światło, odrywają nas od chwili obecnej. Dekoncentrują nas i rozbudzają w nas przekonanie, że świat nie jest bezpiecznym miejscem i że brakuje nam wsparcia duchowego. Trzeba też pamiętać, że na ogół okazuje się, że martwiliśmy się zupełnie niepotrzebnie (Will Rogers powiedział kiedyś: „Chyba nikt na świecie nie jest mi w stanie dorównać w kwestii zamartwiania się. Nic, o co się martwię, nigdy się nie wydarzyło”). Na ogół wyłączasz gaz przed wyjściem z domu, a ludzie wcale nie opowiadają o tobie strasznych rzeczy. Niech to przekonanie w tobie kiełkuje. Jeżeli chcesz się uwolnić, spróbuj przedrzeć się przez zasłonę dymną, którą stawiają zmartwienia. Nie formułuj pochopnych wniosków i nie spodziewaj się najgorszego.
Nie chcę sugerować, że wszystko, czym się przejmujemy, jest błahe i nieistotne. Jest rzeczą zupełnie naturalną, że matka martwi się o swojej chore dziecko – problem polega jednak na tym, że te zmartwienia przysparzają jej cierpienia. Uważam, że taką matkę należy wesprzeć w walce o zdrowie jej dziecka. Jednocześnie skłonna jestem nakłaniać ją, by była dla siebie życzliwa, by nie zamartwiała się zanadto. Konstruktywne działania to rzecz jak najbardziej pozytywna, ale tego samego nie można powiedzieć o ciągłym niepokoju. Jeśli spojrzymy na bolesne doświadczenia z perspektywy duchowej, zobaczymy, że stanowią one szansę wzbogacenia serca – surową, ale oswabadzającą lekcję postępowania z poczuciem krzywdy. Chociaż czasami wydaje się to niemożliwe, musimy postarać się zaakceptować życie takim, jakim jest, i wszelkimi siłami poszukiwać spokoju we własnym wnętrzu.
Duchowość ma moc kurczenia trosk – tych małych i tych większych. Przykładem niech będzie starzenie się. Jedna z moich pacjentek, pięćdziesięcioczteroletnia Darlene, nie mogła przestać o tym myśleć, mimo że czas był dla jej urody łaskawy, a mąż, z którym żyła od dwudziestu lat, nadal za nią szalał. Darlene zgłosiła się do mnie z powodu swoich niezliczonych lęków. Prowadziła firmę zajmującą się projektowaniem wnętrz i obawiała się, że interes przestanie się kręcić. Zamartwiała się, czy jej syn Goth odnajdzie swoją drogę w życiu. Zespół jelita drażliwego, uderzenia gorąca… można by wymieniać w nieskończoność. Podczas pierwszego naszego spotkania Darlene nie była się w stanie skupić się na dłużej niż kilka sekund. Widać było wyraźnie, że główną przyczynę jej zmartwień stanowi upływ czasu. Codziennie rano uważnie przyglądała się odbiciu swojej twarzy w powiększającym lusterku w poszukiwaniu nowych zmarszczek (wszystkie czasopisma dla kobiet umieszczają takie lustro na liście zakazanych narzędzi tortur). Dochodziła do naprawdę przerażających wniosków. Powiedziała mi kiedyś, że jej szyja wygląda jak grdyka indyka. Wysłuchiwałam opowieści o kurzych łapkach, obwisłych powiekach i policzkach, brązowych plamach. Im więcej defektów u siebie stwierdzała, tym większą miała ochotę wziąć sprawy w swoje ręce i tego wszystkiego się pozbyć – podejmując walkę z procesami starzenia, z góry skazywała się na porażkę. Była stałym bywalcem gabinetów dermatologicznych: wstrzykiwała sobie botox i wypełniała zmarszczki. Zabiegi te nie przynosiły zadowalających efektów, więc Darlene rozważała lifting twarzy. Intuicja podpowiadała mi, że również i to rozwiązanie nie zapewni jej szczęścia. Kluczową kwestią była jej skłonność do zamartwiania się. Każdy kolejny rok przynosiłby jej coraz większe rozgoryczenie, coraz bardziej krytycznie nastawiając ją do siebie samej. W końcu stałaby się więźniem swojego nieżyczliwego umysłu i straciłaby szansę wykorzystania licznych uroków starszego wieku.
Nie ulega wątpliwości, że Darlene nie była osamotniona w swojej pogoni za młodością i szczupłą sylwetką, czyli podstawowymi atrybutami hollywoodzkiej kultury. Przybywające lata i presja, by wbrew naturze pozostać wiecznie młodym, jest zmorą wielu moich pacjentów, w szczególności zaś starszych aktorek (starszych, czyli takich po czterdziestce). Mogą one liczyć co najwyżej na role babć, matek lub ewentualnie ponurych starszych sióstr (jak kiedyś słusznie zauważyła Goldie Hawn, aktorki przechodzą w życiu trzy etapy: laski, pani prokurator oraz Wożąc panią Daisy). Sama jako kobieta zmagam się z problem starzenia się. Przyznaję, że nieraz, kiedy nikogo nie ma w pobliżu, staję przed lustrem i palcami naciągam sobie skórę na policzkach czy szyi. Dlaczego? Aby wyobrazić sobie, że nic mi nie zwisa i nie opada. Zdarza mi się czasem śnić napawające lękiem sny przed starością. W jednym z takich snów Jack Nicholson, z szerokim uśmiechem na ustach, tonem znawcy szyderczo komentował mój wygląd: „Cóż, widzę, że czas w końcu odebrał ci to, co najlepsze”. Obudziłam się przerażona myślą, że oto nadszedł mój czas – na szczęście okazało się, że była to niewłaściwa interpretacja tego marzenia sennego. Właściwa interpretacja przedstawia się następująco: uwielbiam Jacka Nicholsona, ale faktem jest, że to znany kobieciarz, który umawia się z gwiazdeczkami o połowę (a może nawet dwie trzecie) młodszymi od siebie i trudno go chyba uznać za wzór człowieka pracującego nad rozwojem samoświadomości. Moim zadaniem było skupić się na tej części mojego „ja”, która choćby w pewnym sensie przypominała Jacka. Doszłam do wniosku, że muszę zmienić własne nastawienie do procesu starzenia się, zacząć szanować własną urodę i nauczyć się ignorować pretensjonalne i sprzeczne z naturą przykazanie „nie będziesz się starzeć”. Wiedziałam, że w przeciwnym razie nie będzie mi dane cieszyć się wolnością emocjonalną.
Wielu moich pacjentów, w tym Darlene, a także ja sama, dzięki duchowemu podejściu nauczyło się wykorzystywać potencjał doświadczenia gromadzonego z wiekiem. Aby wyzwolić się z lęku przed starością lub dowolnych innych zmartwień, należy zadać sobie pytanie: jaka duchowa nauka płynie z tej emocji? W ten sposób nabiera się dystansu, dzięki któremu łatwiej jest zmienić własne nastawienie i zachowania. W przypadku Darlene kwestią kluczową było dostrzeżenie wartości własnego wnętrza i uwolnienie się od presji wyglądu zewnętrznego. Podczas sesji koncentrowałyśmy się na jej wewnętrznym świetle. Kapłanki bogini nazywały to wywoływaniem swojego czaru, które to działania przynosiły znacznie lepsze efekty niż jakiekolwiek operacje plastyczne. Przedstawiłam też mojej pacjentce wskazówki dotyczące urody, które Audrey Hepburn poleciła odczytać na swoim pogrzebie: „Żeby usta były atrakcyjne, często wypowiadaj życzliwe słowa. Aby oczy błyszczały urokiem, staraj się dostrzegać w ludziach dobro. Aby poruszać się z gracją, pamiętaj zawsze, że nigdy nie jesteś sama”.
Podczas terapii pracowałyśmy z Darlene nad tym, by pogodziła się z myślą, że lat nie będzie jej ubywać. Nie mam nic przeciwko interwencjom kosmetycznym, przynajmniej tak długo jak stosuje się je z umiarem. Problem zaczyna się wówczas, gdy zaczynamy upatrywać w nich nadziei na rozwiązanie problemu starzenia się – a tak właśnie robiła Darlene. Negowanie faktów nie prowadzi do wyzwolenia, a jedynie dodatkowo zamyka człowieka w świecie iluzji. Darlene okazała się osobą otwartą na doświadczenie duchowości, a więc na podjecie próby osiągnięcia harmonii z cyklicznością życia. Skupiła się na innym aspekcie bytu, na poszukiwaniu mądrości. Czasami zdarza nam się coś stracić, ale czasami też coś zyskujemy. Poza tym seksapil nie zanika z chwilą osiągnięcia pewnego wieku. Jak udowodnił Peter O’Toole w swoim zmysłowym filmie Venus, można nim emanować aż do ostatniego tchu. Darlene zaczęła podchodzić do kwestii starzenia się nieco bardziej optymistycznie, rezygnując tym samym z bezsensownej walki z czasem. Wielki baseballista Satchel Paige powiedział: „Wiek to kwestia triumfu rozumu nad materią: jeżeli nie będziemy się nim przejmować, nie będzie miał znaczenia”. Darlene była skłonna słuchać moich rad, ponieważ nie próbowałam zniechęcać jej do dbania o swój wygląd czy kondycję fizyczną, do prowadzenia zdrowego stylu życia. Koncentrowałam się wyłącznie na równowadze między tym, co zewnętrzne i wewnętrzne. Namawiałam ją, by tak bardzo się nie przejmowała, by nauczyła się zachwycać własnym urokiem, by kolejne lata witała ze spokojem i starała się czerpać z nich radość.
W przedstawionej wskazówce podsumowałam ogólne zasady duchowego porządkowania i eliminowania zmartwień. Sprawdziły się one w przypadku Darlene. Jeżeli będziesz stosował je konsekwentnie, czeka cię nagroda w postaci większego spokoju wewnętrznego.
Wskazówka emocjonalna
Duchowe strategie eliminacji lęków i zmartwień
1 Zmień sposób myślenia. Poszukaj odpowiedzi na pytanie: jaka nauka duchowa płynie dla mnie z tych lęków czy zmartwień? Zanotuj swoją odpowiedź w dzienniku. Nie pomijaj żadnych szczegółów. Zmartwienie zdefiniowane następująco: martwię się, że nie będę w stanie pozyskać środków niezbędnych do funkcjonowania mojej firmy, może ci uświadomić, że musisz dążyć do realizacji swoich marzeń i nie możesz się poddawać. Ze sformułowania: martwię się, że moja córka jest nieustannie pogrążona w depresji, możesz wyciągnąć wniosek, że powinieneś zrobić, co tylko w twojej mocy, by jej pomóc, a kiedy to nie pomoże, powinieneś skupić się na modlitwie i próbować zaakceptować rzeczywistość. W każdym ze swoich zmartwień postaraj się dostrzec głębszy sens. Zastanów się, jaką rolę mogą one odegrać w twoim duchowym rozwoju.
2 Skup się na chwili obecnej. Kiedy w twojej głowie pojawiają się napawające lękiem wizje przyszłości, postaraj się skupić całą swoją uwagę na chwili obecnej. Powiedz sobie: „Dzisiaj mogę być szczęśliwy. Dzisiaj postaram się zrobić wszystko, by sprawy rozwijały się w dobrym kierunku – i to wystarczy. Dzisiaj będę dla siebie życzliwy i postaram się doceniać to, co piękne i za co powinienem być wdzięczny”.
3 Zmów modlitwę. Czasami dopadają cię zmartwienia i nie jesteś ich w stanie odpędzić. Zdajesz sobie sprawę, że za bardzo się przejmujesz, ale po prostu nie możesz przestać. W takich chwilach poproś o pomoc siłę, którą utożsamiasz z duchem. Głos płynący z serca podpowie ci słowa modlitwy. Czasami może to być proste zdanie: „Proszę, zabierz ode mnie te troski”. Improwizacja jest jak najbardziej dozwolona. Chcąc się uspokoić przed operacją, pewien chirurg zmawiał modlitwę następującej treści: „Drogi Boże, oto Twoje ręce. Nie skompromituj się”. Godna polecenia jest również buddyjska mantra, która liczy sobie dwa i pół tysiąca lat.Niech będę wolny od trosk Niech będzie mi dobrze Niech ogarnia mnie bezpieczeństwo i łagodność Niech będę w pokojuMódl się zawsze wtedy, kiedy dopada cię zmartwienie: podczas egzaminu, w trakcie wizyty w gabinecie przełożonego, przed publicznym wystąpieniem. Bez względu na sytuację, zawsze możesz szukać ukojenia w więzi łączącej cię z istotą boską. Skierowanie do niej prośby o interwencję pozwoli ci zachować spokój.
4 Medytuj nad głębokim wewnętrznym spokojem. Nawet kiedy ogarnia cię najsilniejszy lęk, pamiętaj, że spokój pomaga odzyskać równowagę. Poszukiwanie tego źródła postaraj się traktować jako cenne duchowe doświadczenie. Lęki i niepokoje mogą zawładnąć tylko umysłem, tylko zewnętrzną warstwą twojej świadomości. Poszukiwanie spokoju powinno cię skłonić do zanurzenia się w głąb siebie. Pierwszym krokiem w tej podróży – bez względu na to, czy akurat chodzisz, czy siedzisz – zawsze będzie kilka głębokich powolnych oddechów: w ten sposób uwalniasz napięcie i wprowadzasz się w stan odprężenia. Następnie wyobraź sobie, jak zanurzasz się coraz głębiej w istotę swojego jestestwa, jak docierasz do bezpiecznego miejsca, w którym panuje spokój. W każdym z nas znajduje się rezerwuar spokoju. Nie angażuj się nadmiernie w poszukiwania, po prostu skup się na intuicyjnym wyczuwaniu tego spokoju – w ten sposób będziesz mógł go w pełni doświadczyć. Im silniej będziesz się na nim koncentrował, tym bardziej będzie on narastać.
Zarówno dla moich pacjentów, jak i dla mnie, świadomość istnienia duchowego ratunku przed lękiem jest źródłem pocieszenia. Mówi się czasem, że zmartwienia rozglądają się wokół, żal patrzy w przeszłość, a wiara spogląda ku górze. Wiara we wsparcie ze strony siły wyższej pozwala nam łatwiej osiągnąć spokój. Czasami zdarza mi się (tobie również może się zdarzyć), że poczucie spokoju i lęk będą szły ze sobą w parze. Jest to połączenie dziwne, ale zupełnie możliwe – zwłaszcza w okresie, kiedy dopiero napełniamy nasz rezerwuar spokoju. Sztuka korzystania z wolności emocjonalnej polega na tym, by wybrać spokój i odwrócić się od lęku. W ten sposób stopniowo przeciągamy linę na stronę wewnętrznego spokoju.