Читать книгу Od kultury "ja" do kultury "siebie" - Roma Sendyka - Страница 15

CZĘŚĆ I
Samotne i nieznane siebie
(Stanisław Brzozowski)
5. SIEBIE BRZOZOWSKIEGO (1911)

Оглавление

W przestrzeni Głosów wśród nocy zapisywany kursywą termin siebie pojawia się wcześniej niż w eseju o Lambie. W Kryzysie w literaturze rosyjskiej czytamy: „W namiętności pragniemy nie rozkoszy, nie siebie, lecz czegoś, co nas męczy i przykuwa” (s. 190; wszystkie podkreślenia od autora); w Maurycym Barrèsie – „Jest więc tak, że samym sobie przyglądamy się niejako, nie jesteśmy sobą, nie jesteśmy przynajmniej sobą całkowicie” (s. 203); w studium o Maurycym Mochnackim – „mamy samych siebie z pewną ustaloną sumą właściwości, wydających się nam po prostu cząstką naszej istoty” (s. 237). Wydaje się, że całe Głosy wśród nocy można przeczytać jako swoisty, rozwijany nie zawsze wprost traktat o problemie autentyczności i odniesienia jednostki do siebie132. Fascynacja angielskim pisarzem, urodzonym prawie równo sto lat przed autorem Idei, różniącym się od Brzozowskiego nieomal w każdym aspekcie tak biografii, jak i twórczości133, rodziła się z dostrzeżenia przez polskiego filozofa szczególnych właściwości w pozornie mało specyficznej, mało emocjonującej i nadmiernie wielomównej eseistyce Lamba. Jej odrębność polegałaby na szczególnej i skrajnie rzadkiej zdolności osiągania stanu tożsamości wypowiadającego się podmiotu z sobą. Tłumaczę, co miałoby to oznaczać. Lamb jest – najkrócej mówiąc – radykalnie nieswoisty: niczego nie wymaga, nie żąda od życia definicji, nie usprawiedliwia niczego, nie korzeni swoich myśli w żadnym pożyczonym światopoglądzie. „Nie ma on żadnej pretensji, żadnej możliwości, żadnego gruntu, z jakiego wyrastają pretensje i dlatego też nie ma dla tego pisarza określenia, nie daje się on zaliczyć: to jest Lamb” (s. 284).

Lamb więc to jest Lamb i nic ponadto, Lamb jest Lambem – osiągnął najdoskonalszy dostępny doczesnym stopień identyczności z sobą. Jego siebie nie zostało całkowicie przesłonięte przez fatalne Nic. To niejasne określenie opisywane dalej jako „sztuczka kaligraficzna, flores stylu” (s. 265) jest potencjalnie krytyczne dla procesu odzwierciedlania siebie. Bowiem by „rzeczy mogły być podobne do samych siebie”, muszą być pozbawione stylu – pisał Brzozowski, a Andrzej Zawadzki134 rozpoznawał w tej metaforycznej diagnozie warunków zachowania autoidentyfikacji ślad oddziaływania procesu semiotycznego – to język, dyskurs, jego formuły i gotowe społeczne wzorce autoprezentacji chwytają siebie, nie pozwalając mu się urzeczywistnić.

Można jednak poszerzyć zespół czynników powstrzymujących siebie przed utożsamieniem, Brzozowski sięga bowiem (uprzedzając Goffmana) do metafory teatru, pisząc o maskach, formach, stanowiskach – łatwych wzorcach podsuwanych nam przez rzeczywistość społeczną; działających równie opresyjnie jak dyskurs, w którym uczestniczymy: „Czepiając się jakiejś ostatniej krawędzi ja ludzkie nie wie, kto jest tu szalonym, kto błaznem udającym szaleńca, kto maską dworackiej komedii, kto katem” (s. 266). Akceptujemy te zapośredniczenia, a nasze przywiązanie do intersubiektywnej rzeczywistości wspierane jest przez zagadkowy „wpół ptasi, na wpół elfi ród istotek przenikliwych i bystrych, uśmiechniętych i jasnowidzących” (sportretowany z czułością w jednym z najpiękniejszych opisów, jakie znalazły się w tekście); bytów, które „są i jakby nie ma ich, należą do samej naszej obecności” (s. 280). To świat drobiazgów z życia rzeczy, „głos starego zegara, gotującej się wody, skrzypienie starych desek, cichy jęk i szept znanych nam domowych przedmiotów, pokorne istnienie tego, co zaciera, zagłusza, wyrównuje, co jest zawsze przed nami, nas poprzedza, usuwa niebywałe, czyni nas starym” (s. 280).

Usunięcie niebywałego zasypuje potencjalną wyrwę w znanej, starej rzeczywistości: „Jesteśmy bezpieczni, gdyż nic nowego się nie stało; to, co nas zastanawiało, nie jest niebywałe. Wszystko jest typowe i trwa władzą wyznaczającą rolę, określającej prawa formy. Wszystko jest tym samym i niekwestionujący świat widzenia został ocalony. Niebywałość nie jest rzeczywista, nie ma jej, wszystko powraca, wszystko jest bywałe. To tylko jest. To tylko jest: świat form, wiecznie tych samych masek, ról i typów” (s. 278).

Podmiot zanurzony w oceanie nieswoistości szuka dramatycznie potwierdzenia: „Wszystko, cokolwiek widzę w sobie, naokoło siebie, jest tylko korowodem form, rytmiką powracających widzeń, wszystko, co wiem o sobie, jest tylko widziadłem. Kimże więc jestem sam w sobie? Co stanie się ze mną, gdy zniknie widzenie? Co stanie się i co staje się już w tej chwili?” (s. 279). Znajduje jednak tylko puste miejsce po sobie: teatr form nie dopuszcza elementów nieskoordynowanych: „Nie jestem nową, nieznaną, niebywałą rzeczą: rozpoznałem siebie sam i zostałem odpoznany” (s. 278).

W pismach Lamba Brzozowski znalazł wzorzec praktyk oporu – ucieczki w wyobrażenie. „Lamb wydobywa ukrytą w swojskości i złączonym z nią niepostrzeganiu codzienności cichych niezliczonych istnień – wyobraźnię utajoną; przetwarza w nią życie ledwie wiedzące o sobie” (s. 281). Twórca staroświeckiego Elii zbudował „mieszkalny świat” dla udręczonej jaźni, bezpieczny azyl. Jest to jednak świat wymagający dramatycznej odwagi, wciąż bowiem stoi na fundamencie „podziemnej wulkanicznej potęgi”, w zasięgu bezlitosnej ręki ciemności. „Na zwaliskach dnia codziennego zasiadł pan postrachu: oślepłe myśli krążą cichym kołem” (s. 281). Bolesny aspekt bytu jednostki to trwoga, zgroza, lęk – przed „ślepą siłą, bezmyślnym niebezpieczeństwem”, które czai się, niszczy, budzi strach przed „bezimienną otchłanią” – seria rozrzuconych po tekście metafor pozwala czytać ten egzystencjalny lęk bardzo konkretnie – to także obawa śmierci.

Lamb uciekał od bólu w pocieszenie, w melancholijną zgodę na rzeczywistość i koncentrację na przynoszeniu konsolacji innym – naznaczony stygmatem choroby, kalectwa, złamanego życiorysu, poświęcenia, tragedii rodzinnej (w tym i tylko tym miejscu spowinowacają się dwa rozpatrywane losy i zbiory tekstów). Sposobem wykonania, drogą tego cichego heroizmu była nieskrępowana wędrówka w inne jaźnie: Lamb „śni tu w samej rzeczy życie w kontemplacjach cudzych i dziwnych umysłów, błąka się w nich i kiedy powraca do siebie, czy nie jest to znowu tułacza przygoda” (s. 264). Brzozowski przenikliwie rozpoznawał egzystencjalny charakter centralnego motywu snu i marzenia w pisarstwie angielskiego eseisty, co znalazło później potwierdzenie u angielskiej krytyki135. W labiryncie nie swoich jaźni łatwo było jednak o zagubienie: „Dzieła – miły Boże – sen błąkający się po zawikłaniach obcej myśli: obce? Któraż jest własna? Kiedy jest powrót? Powrót prawdziwy: nie do tego, co jest do siebie podobne lub niepodobne; lecz co jest tym właśnie niezależnym już od tak drobnej rzeczy, siebie” (s. 265).

Siebie musi być więc zdobywane, wymaga nieustannej czujności, zagrożone jest nierozpoznaniem w kakofonii innych dyskursów, „gościnnych jaźni”, świergotliwych głosów drobin rzeczywistości. Mimo realnego niebezpieczeństwa rozproszenia siebie, Brzozowski wskazuje na konieczny, dostępny człowiekowi mechanizm koherencyjny: „Każde życie jest dla samego siebie centrum, każde tworzy z siebie i w sobie własne swe usprawiedliwienie, które nie da się wypowiedzieć abstrakcyjnie, gdyż polega właśnie na tem, że życie zostało przeżyte” (s. 282). Ostatni cytat zamyka drogę do dalszych dyskursywnych dywagacji: życie, autentyczne bycie siebie jest doświadczane tylko w przeżyciu – nie da się w pełni ująć go w słowa. O sobie nie można więc ostatecznie opowiedzieć, można je tylko doświadczyć. Jeden z najbardziej zagadkowych fragmentów eseju Brzozowskiego, zmieniając konstrukcje zaimkowe na pluralne, staje się rodzajem ewokacji zdarzenia autoidentyfikacji – zagarniając w ten akt tak podmiot wypowiadający się, jak i słuchający, a być może i jeszcze jakiś byt, którego głos współoznajmia ostatnie zdanie:

Nasza rdza, nasza rdza – krwi krople, zapomnianej, spiekłej, serdecznej. My byliśmy kroki ludzkie, stąpania, echa, głosy w nieznane noce, noce o rozwianych włosach, rozszerzonych poza możność oczach, czarnym krzyku. Domowe duchy codziennego ogniska oddalają się, rosną w mroku, świeci jak pożar całego świata żar ogniska, szara ręka kładzie się na sercu. To ja (s. 281).

W oddaleniu, gdy „szara ręka” spocznie w końcu na mym sercu – mówi Brzozowski – będę w swej śmierci – sam sobą.

132

Według Agaty Bielik-Robson (Romantyzm, niedokończony projekt. Eseje, Universitas, Kraków 2008) Brzozowski w Głosach wśród nocy rozpoznaje nowoczesne przeświadczenie o „stałej obecności uwarunkowania ‘Ja’ przez otaczający je ‘nieludzki’ świat” (Romantyzm…, op. cit., s. 81) i wzywa na świadków tych nielicznych romantyków, którzy „oparli się pokusie transcendentalizmu” (ibidem, s. 83–84). Jeśli uznajemy antycypacyjny, przewidujący ruch Brzozowskiego za otwarcie dyskusji o podmiocie nowoczesnym, tym istotniejsze – powtórzę raz jeszcze – może okazać się wypróbowywanie w ostatnich tekstach nowej formuły podmiotu w formie zaimka zwrotnego.

133

Co może łączyć autora: wyrazistego, krytycznego, twórcę manifestów i polemik, nieustającego w walce o światopogląd, wypowiadającego się skomplikowaną frazą, terminologicznie i poprzez przytoczenia uwikłaną w dyskurs filozoficzny, filozofa kultury i ucznia Nietzschego, ideologa pracy i czynu – najogólniej – zaangażowanego diagnostyka życia idei i losów nowoczesności z Elią – bohaterem/personą tekstów Lamba? Kreacja ta była – jak twierdzą krytycy – zasadniczą przyczyną sukcesu esejów, które zazwyczaj stanowiły monologi starego kawalera, trochę dziwaka, trochę wiecznego dziecka, dobrotliwego obserwatora drobiazgów życia, miłośnika codzienności i troskliwego opowiadacza o rzeczach małych, zwyczajnych, pogodnie melancholijnego samotnika kochającego towarzystwo i unikającego wszelkich ostatecznych tez – charming, old-fashioned – jak najczęściej go określano. Celem Elii było pocieszyć, rozśmieszyć – aż po burleskę – jak to się dzieje, gdy czytamy The Dissertation upon Roast Pig (pol. Rozprawa o pieczonym prosięciu, tłum. M. Heydel, „Dwutygodnik” 2013, nr 100), wzruszyć – jak w sentymentalnym tekście zatytułowanym Old China. Zasługą Lamba było trwałe rozdzielenie eseistyki z ideologią i pragmatycznym pouczeniem (Bacon, Addison) i połączenie jej z nieskrępowaną grą wyobraźni i pamięci (spod znaku Thomasa Browne’a). Lamb zmienił też tradycyjne adresowanie tego gatunku – pisał jakby rozmawiał z bliskim znajomym, konwersacyjnie, lekko, obejmując tym samym znacznie szersze audytorium niż jego poprzednicy (znów: Bacon). Można by się więc spodziewać, że cytowanie Lamba będzie w pracy Brzozowskiego raczej refutacją (por. A. Mencwel, Stanisław Brzozowski. Kształtowanie myśli krytycznej, Czytelnik, Warszawa 1976, s. 415). Istotnie, pewna część tekstu poświęcona została „przezwyciężeniu” postawy konsolacyjnej Lamba i zakorzenieniu jej – konkretnie – w katolicyzmie spod znaku Johna Henry’ego Newmana.

134

A. Zawadzki, Nowoczesna eseistyka filozoficzna…, op. cit., s. 197.

135

Np. G.H. Daggett, Charles Lamb’s Interests in Dreams, „College English” 1942, no. 3; W.L. MacDonald, Charles Lamb, The Greatest of the Essayist, PMLA 1917, no. 4; por. też W. Krajewska, Związki Brzozowskiego…, op. cit., s. 347.

Od kultury

Подняться наверх