Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 26

Kto jest pokrzywdzonym

Оглавление

Na ludzki rozum Henryk Karkosza jest dziś człowiekiem pokrzywdzonym. Ale ustawa o Instytucie Pamięci Narodowej pojęcie pokrzywdzonego rozumie inaczej. Według artykułu 6 pokrzywdzonym jest „osoba, o której organy bezpieczeństwa państwa zbierały informacje na podstawie celowo gromadzonych danych, w tym w sposób tajny”. Natomiast nie jest pokrzywdzonym „osoba, która została następnie funkcjonariuszem, pracownikiem, lub współpracownikiem organów bezpieczeństwa państwa”. „Nawet jeśli była wcześniej represjonowana” – dopowiada w „Biuletynie Instytutu Pamięci Narodowej” (2002 nr 4) dyrektor Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów Bernadetta Gronek. Tak więc fakt represjonowania Karkoszy przez SB bynajmniej nie czyni zeń pokrzywdzonego. A tylko pokrzywdzeni mają prawo żądać sporządzenia z esbeckich materiałów swej „teczki”.

Realizacja zasady sprawiedliwości? Wybiórczy dostęp do dokumentów już sam z siebie wprowadza społeczną niesprawiedliwość. Przyjmuje przecież nierówność obywateli wobec prawa, kwestionując zresztą tym samym porządek demokratyczny i naruszając Konstytucję. Co z tego, że odmawianie komukolwiek prawa zajrzenia do „teczki”, to represja mało dolegliwa? Czy ma nas uspokajać fakt, że ograniczenie to dotyczy tylko byłych ubeków bądź agentów? Przecież zarówno Niemcy, jak Czesi – ich praktyki lustracyjne tak często stawiamy za wzór – zapewnili dostęp do „teczek” wszystkim obywatelom. Czy i naszymi, polskimi współobywatelami nie są wszyscy? Czy mamy prawo (bez wyroku sądowego) traktować kogokolwiek odmiennie niż innych? Stosować odpowiedzialność zbiorową? Czy nie jest sprawą dla demokracji fundamentalną zapewnienie wszystkim obywatelom równości szans i obowiązków? Czy nawet wobec ubeków nie powinniśmy się kierować chrześcijańskim przeświadczeniem, że człowiek może (i ma prawo) się zmienić?

Ba! ale czy chodzi tylko o ubeków? Przecież ludzie, którzy nie byli agentami i nie byli obiektem zainteresowania bezpieki, są w ustawie – jako nie-pokrzywdzeni – wrzuceni z ubekami do jednego worka. Nie-pokrzywdzonymi okazują się na przykład polscy emigranci polityczni – o ile tylko bezpieka nie zbierała o nich informacji „w tym w sposób tajny”. Pisał ostatnio Piotr Pytlakowski:

Każdemu, komu nie nadano kategorii „pokrzywdzony”, IPN odmawia wglądu w dokumenty, nie informując w dodatku, czy powodem jest fakt, że nie ma w swoich zbiorach materiałów jego dotyczących, czy też dlatego, że w materiałach widnieje jako współpracownik służb PRL. „Niepokrzywdzony” zatem jest automatycznie trochę podejrzany, niepewny. Lepiej już w ogóle nie starać się zaglądać do akt, niż dostać taki wstydliwy status („Polityka” 4 IX 2004).

Artykuł 54 ustawy o IPN stanowi przy tym, że „kto w celu uzyskania informacji udzielanych pokrzywdzonemu na podstawie przepisów ustawy podaje nieprawdę lub zataja prawdę, wiedząc […] że jego dane osobowe mogą zostać ujawnione na podstawie ustawy bez jego zgody, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 3”. Gdy się myśli o wszelkich możliwych realizacjach ustawy o IPN, naprawdę ogarnia groza.

Pisałem kiedyś o złamanym torturami AK-owcu, który w świetle tej ustawy nie tylko nie miałby prawa poznać prawdy o swych donosicielach, ale jeszcze – gdyby chciał się czegoś dowiedzieć – ryzykowałby trzyletnim więzieniem. Pisałem też, że w myśl tej ustawy nawet Adam Mickiewicz byłby dziś uznany za agenta. Teraz przychodzi mi na myśl los Stanisława Dydo, mojego wuja („przyszywanego”, pochodzącego z rodziny zaprzyjaźnionej z moją od czterech pokoleń), żołnierza AK i WiN, straconego w roku 1948. Ponieważ podpisał on w krakowskim UB zobowiązanie współpracy – której nigdy nie podjął! – doprawdy nie wiem, czy nie miałby kłopotów z IPN-owską lustracją. Znawca życia wuja, Tomasz Balbus, dobrze wie, że przez całe swe krótkie, 26-letnie życie był on bohaterem najwyższej próby. Ale Balbus to profesjonalista, o fachowym doświadczeniu historyka i archiwisty, umiejący dokonać krytyki dokumentu. Co by jednak było, gdyby akta Stanisława Dydo ujrzał „pokrzywdzony w rozumieniu ustawy”?

I tak oto wracamy do sprawy Henryka Karkoszy. Do jego anonimowego oskarżyciela i do nieznanych dokumentów. Do procesu, który jest tajny i w którym brak adwokata. Do niemożności obrony przez samego oskarżonego, który przecież nie wykaże swej niewinności nie mając dostępu do akt IPN, a dostępu do akt IPN mieć nie będzie, bo nie wykaże, że jest pokrzywdzonym.

Antykomunizm, czyli upadek Polski

Подняться наверх