Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 28

Jak prokurator z historykiem

Оглавление

Instytut Pamięci Narodowej to złączenie prokuratury z placówką historyczną. A przecież cele obu porządków są jakże odmienne! Prokurator zmierza do osądzenia, historyk – do zrozumienia mechanizmów. Prokurator nie szuka okoliczności łagodzących, nad tym może zastanawiać się adwokat, i to przecież nie w IPN, bo go tu nie ma, lecz na rozprawie sądowej. Historyk inaczej: nie interesuje go kwestia winy czy kary, lecz analiza procesu dziejowego. Pisał przed rokiem Paweł Smoleński:

Po konferencji IPN wiem, dlaczego lepiej jest, gdy zagmatwaną, mroczną i krwawą historią zajmują się naukowcy, a nie prokuratorzy. Rolą prokuratora jest wskazanie winnego. Prokuratorzy odmieniają słowo „ludobójstwo” przez wszystkie przypadki. Historycy unikają go, gdyż wiedzą, że tylko zaciemnia dyskusję. I choć nie ma zbrodni bez winy, koncentrowanie się tylko na winie sprawia, że umyka splątany historyczny kontekst („Gazeta Wyborcza” 2 VII 2003).

Połączenie sprzecznych porządków każe więc zadać kolejne pytanie: o zasady, na jakich opiera się uprawiana w IPN nauka historyczna. Pierwszą odpowiedź znajdujemy w zawsze niezawodnej ustawie. Artykuł 53 informuje, że Instytut „prowadzi badania naukowe nad zbrodniami i zdarzeniami, o których mowa w art. 1 [chodzi o zbrodnie nazistowskie i komunistyczne] oraz informuje społeczeństwo o strukturach i metodach działania instytucji, w ramach których zostały popełnione [te] zbrodnie”. Wspaniale, tyle że historia to nie tylko dzieje aparatu represji. Czy mówiąc o III Rzeszy mamy mówić jedynie o Gestapo? Czy polska pamięć narodowa ma zostać sprowadzona do dokumentów UB i SB? Pamięci bywają różne, lecz źródłem prawdy nigdy przecież nie były akta tajnej policji. Ale oto mamy artykuł 55: „Kto publicznie i wbrew faktom zaprzecza zbrodniom [nazistowskim i komunistycznym] podlega grzywnie lub karze pozbawienia wolności do lat 3. Wyrok podawany jest do publicznej wiadomości”. I znowu: zbrodni nazizmu i komunizmu nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie negować (a jeżeli nawet ktoś to czyni – to nie powinniśmy go zwalczać za pomocą kodeksu karnego). Jednak najciekawsze jest to, że z artykułu 55 zdążyli już wyciągnąć wnioski politycy (nawet ci nie najbardziej skrajni). „Doceniam wkład Wojciecha Jaruzelskiego w pokojowe odejście od systemu – mówił w „Tygodniku Powszechnym” (2001 nr 50) Jan Lityński. – Ale zarazem ten stary człowiek mówi o Grudniu 1970, o mordowaniu robotników, takie rzeczy, które na mocy ustawy o IPN są przestępstwem. Jaruzelski zaprzecza bowiem zbrodniom totalitarnym”. W tej sytuacji uzasadnione staje się już nie tylko pytanie o zasady uprawianej w IPN nauki historycznej, ale i pytanie o intencje. Bo czy taki miał być cel Instytutu? Czy chodziło o zakneblowanie ust ludziom głoszącym – choćby w obronie własnej – poglądy, które inni uznają za niesłuszne?

Biuro Edukacji Publicznej IPN ma niezaprzeczalne zasługi jako wydawca książek: o polskim ruchu oporu wobec komunizmu, o „żołnierzach wyklętych”, zapomnianych spiskowcach, ostatnich partyzantach, „nielegalnych” opozycjonistach, ludziach usuniętych przez ówczesne władze na margines życia społecznego. Dobór tematyki bywa jednak dość przypadkowy, wykonanie pozostaje nierówne, a w bibliografii uderzają (zawsze te same) luki. Ostatecznie mamy z jednej strony fundamentalną, 1500-stronicową edycję Wokół Jedwabnego, imponującą na­ukową dociekliwością i bezstronnością, bądź rewelacyjną pracę zbiorową Ostatni leśni, ukazującą zamieranie resztek partyzantki antykomunistycznej jeszcze w latach pięćdziesiątych; mamy też różne zbiory dokumentów oraz niezwykle cenne słowniki biograficzne w rodzaju Konspiracji i oporu społecznego w Polsce 1944–1956. Z drugiej jednak strony publikuje się w Instytucie relacje rozmaitej wartości dokumentarnej, w dodatku bez aparatu bibliograficznego i nawet bez datowania poszczególnych tekstów (Świadectwa stanu wojennego), lub uprawia się w „Biuletynie IPN” dydaktyczną, czasem natrętną publicystykę – najczęściej w charakterze wywiadów, co samo w sobie jest już dziwactwem. Zasługi historyków Instytutu w ocalaniu pamięci o antykomunistycznym podziemiu (Pawła Machcewicza, Tomasza Łabuszewskiego, Krzysztofa Szwagrzyka, Tomasza Balbusa i tylu innych) są nie do przecenienia, lecz w kręgu tych badaczy budzą wątpliwość ujęcia jednostronne (np. każde działanie zbrojne po roku 1945 jest tu automatycznie waloryzowane dodatnio, nadużywa się pojęcia „podziemie niepodległościowe” itd.). „Nie chciałbym – zauważał w „Przeglądzie Politycznym” (nr 66) prof. Jerzy W. Borejsza – porównywać Instytutu Pamięci Narodowej z Wydziałem Historii Partii przy KC PZPR, jednak łączy je polityzacja, ideologizacja i status szczególnych uprawnień”.

Pisanie historii opartej tylko na archiwach ubeckich jest z pewnością pomysłem ryzykownym: rzeczywistość widziana spoza „teczek” bywa zafałszowana – jeżeli nie przez zmyślane dane, to przez lipne analizy, a choćby tylko przez język (i może nawet przez język przede wszystkim). Co więcej: prawda „jedynie słuszna” w zderzeniu z ludzką pamięcią (z reguły idealizującą przeszłość), może zaowocować nieufnością do wszelkich prawd, a w rezultacie kolejnym wcieleniem nihilizmu. Przestrogi prof. Jerzego Wiatra nie straciły w każdym razie aktualności. Pisał on o IPN:

Wolno mieć wątpliwość, czy edukacja prowadzona przez ten instytut będzie bezstronna i wolna od politycznej tendencyjności i czy w ogóle zadanie prowadzenia edukacji historycznej powinno być realizowane przez instytucję państwową powoływaną w trybie politycznym. Łatwo przecież wyobrazić sobie, jak taki upolityczniony instytut forsować może jednostronną wizję historii najnowszej, zgodną z politycznym obstalunkiem. Byłoby znacznie lepiej, gdyby IPN – jeśli ma pozostać – był jedynie placówką badawczą i by obsada jego kierownictwa gwarantowała pluralizm polityczny, bez którego nie ma warunków do obiektywnego badania przeszłości (Spory o historię najnowszą, „Gazeta Wyborcza” 18–19 VIII 2001).

Trochę wstyd, że prawdy tak oczywiste musi przypominać uczony o PZPR-owskiej przeszłości. Jednak nawet w przypadku, gdyby obiektywizm historyków IPN nie pozostawiał nic do życzenia, istnieje i tak to jedno, fundamentalne pytanie: czy chodzi o poznanie przeszłości, czy o wszczęcie procesu karnego?

Antykomunizm, czyli upadek Polski

Подняться наверх