Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 29

Biedni archiwiści

Оглавление

Atakując Instytut, nie krytykowano na ogół Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów: dzięki tej agendzie (trzeciemu po Komisji Ścigania i Biurze Edukacji pionowi IPN) zasoby służb specjalnych miały zostać odpolitycznione. Istotnie, artykuł 25 ustawy nałożył na Ministrów Sprawiedliwości, Spraw Wewnętrznych i Obrony Narodowej obowiązek przekazania Instytutowi dokumentów wytworzonych odpowiednio do 31 XII 1989, 6 V 1990 i 31 XII 1990 (także i tym razem ustawodawca uznał za czas komunistycznych represji okres rządu Mazowieckiego). Obowiązek przekazania dokumentów ciąży również na prezesach sądów powszechnych i wojskowych, na prokuratorach, a wreszcie i – uwaga – na dyrektorze Archiwum Akt Nowych (AAN) oraz na dyrektorach innych archiwów państwowych. O przejmowaniu archiwów ustawa mówi zresztą kilkakrotnie, z wyjątkową wręcz natarczywością, a w artykule 54 wprost grozi: „Tej samej karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8 podlega ten, kto będąc w posiadaniu dokumentów lub zapisu informacji podlegających przekazaniu Instytutowi Pamięci […] uchyla się od ich przekazania, utrudnia przekazanie, lub je udaremnia”.

Czy bez artykułów 25 i 54 ustawy o IPN archiwa PRL-owskich służb byłyby niedostępne? Czy groziłoby im zniszczenie? Teza ta, często powtarzana, nie wytrzymuje krytyki: jeżeli nie spalono akt w ostatnich miesiącach starego systemu, nie było już tego niebezpieczeństwa w Trzeciej Rzeczypospolitej. Czyżby bowiem po roku 1989, a przed powstaniem IPN-u, historycy nie korzystali z tajnych akt? Ależ korzystali jak najbardziej! Uwzględniali procedury, zwracali się z oficjalną prośbą o odtajnienie, otrzymywali zgodę – i pracowali. Komu przeszkadzał ten trwający parę lat stan, jakie właściwie utrudnienia rodził? Rozumiem, że chciano mieć dokumenty w jednym miejscu, lecz przecież istniało Archiwum Akt Nowych. I gdyby wszystkie akta, bez dokonywania ich specyfikacji, trafiały w to miejsce, sytuacja tylko na krótką metę byłaby gorsza. Bo owszem, przygotowanie do udostępnienia trwałoby zapewne dłużej, powstałaby też niewątpliwie konieczność wprowadzenia karencji, jednak ostatecznie udostępnianie akt następowałoby na ogólnych zasadach, wiedzielibyśmy też, że otrzymujemy materiał kompletny i – co równie ważne – komplementarny wobec innych (tematycznie różnorodnych) zespołów. Natomiast dzisiejsza sytuacja urąga logice: zamiast przekazywać dokumenty do archiwów, powierza się je placówce historyczno­-edukacyjno-śledczo-politycznej. A tym samym dokonuje się nie tylko (fatalne dla badacza) rozproszenie archiwaliów, ale ich swoiste „zamrożenie”, bowiem na 75 km dokumentów (przejętych tylko do roku ubiegłego) brakuje w IPN pomieszczeń. I gdybyż tylko na tym się skończyło! Ale nie: z Archiwum Akt Nowych odbiera się dokumenty – także te już opracowane. „Polityka” z 10 V 2003 donosiła, że Instytut planuje przejąć z AAN kolejne 20 km dokumentów…

W ustawie o IPN nastąpiło złamanie fundamentalnej, obowiązującej od stuleci, zasady archiwistyki: że zbiorów nie dzieli się pod kątem ideowym czy politycznym, że nie przenosi się ich na nowe miejsce, nie rujnuje istniejących zasobów, nie niszczy tego, co już jest. Quieta non movere – nie ruszać tego, co spokojne, lecz w Instytucie Pamięci Narodowej dzieje się dokładnie na odwrót. IPN stworzył bowiem zjawisko groźne i nieznane nawet w PRL: upolitycznienie archiwów.

Antykomunizm, czyli upadek Polski

Подняться наверх