Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 31

Inne rozkosze

Оглавление

Już 8 października 1998 Rada Legislacyjna przy Premierze wydała o ustawie IPN-owskiej miażdżącą opinię prawną. Opinii tej nie powtórzono jednak przy nowelizacji ustawy, choć istota nie została przecież zmieniona, przeciwnie: raczej zaostrzona – na przykład z roty ślubowania prezesa IPN skreślono wymóg „strzeżenia praworządności”. Skoro więc ostatecznie zabrakło zastrzeżeń i skoro nie chodzi nam już o praworządność – to nie dziwmy się, że skutki zakodowanego w ustawie lekceważenia prawa są dalekosiężne. Dziś pracownicy IPN, ujawniając w swych publikacjach samowolnie – bez procedury odtajnienia – kolejne wykryte przez siebie nazwiska i pseudonimy, funkcje i dokumenty, nieustannie łamią ustawę o ochronie danych osobowych i ustawę o ochronie informacji niejawnych. Prezes Kieres, w odpowiedzi na zarzut bezprawnego ujawnienia danych z IPN, ma do powiedzenia tylko tyle: „Publikacja materiałów dotyczących pokrzywdzonego powinna zawierać wyraźną informację, która wykluczałaby możliwość błędnego rozumienia przez czytelników roli, jaką odgrywała wskazana w publikacji z nazwiska osoba” („Polityka” 22 V 2004). Dyrektor krakowskiego Biura Dokumentacji i Archiwizacji, prof. Ryszard Terlecki, ogłasza tekst o nieżyjącym ojcu, który – jak się okazało – był agentem UB („Rzeczpospolita” 6–7 IX 2003). Można rzec: sprawa rodzinna Terleckiego i nawet przyjąć to ujawnienie z uznaniem. Ale nie sposób pogodzić się z faktem, że pracownicy IPN nie tylko nie zauważają złamania prawa, ale jeszcze piszą:

Jesteśmy dumni, że pośród wielu Polaków, którzy poznali w ostatnich miesiącach ponurą prawdę o swoich bliskich, właśnie pracownik Instytutu Pamięci Narodowej jako pierwszy odważył się w tej sprawie publicznie zabrać głos. […] Wyznaczył on wzór zachowania w tak trudnej i bolesnej sprawie. […] Czujemy się zaszczyceni, mogąc współpracować w jednej instytucji z człowiekiem, który ten właśnie nakaz przedłożył ponad pokusę ukrycia osobistej tragedii („Rzeczpospolita” 9 IX 2003).

Cóż, tak właśnie wygląda IPN-owska praworządność oraz IPN-ow­ska mentalność. Nikt przecież nie zwrócił uwagi na to, co w tekście Terleckiego było rzeczywiście przejmujące: na próbę zrozumienia ojca, rekonstrukcji jego motywów, wczucia się w jego sytuację. „Ach, jaka piękna denuncjacja!” – zdają się wołać pracownicy IPN. Czy ich list sprawił Terleckiemu przyjemność – tego nie jestem pewien.

Bo przecież, przy całym złu ustawy o IPN, psują ją jeszcze dodatkowo pracownicy Instytutu. I tak, chociaż artykuł 33 stanowi, że „pokrzywdzony ma prawo załączyć do zbioru dotyczących go dokumentów własne uzupełnienia, sprostowania, uaktualnienia, wyjaśnienia oraz dokumenty lub ich kopie”, Leszek Postołowicz, zastępca dyrektora Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów, uważa, że wykorzystywanie wiedzy pokrzywdzonych o ich donosicielach „nie należy do zadań IPN” („Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej” 2002 nr 4). Czyli: gdy jeden „pokrzywdzony w rozumieniu ustawy” stwierdza, że agent „Monika” to Karkosza, to drugi „pokrzywdzony w rozumieniu ustawy” nie może napisać, że to nieprawda. Najgorzej jest jednak wtedy, gdy ustawy w ogóle nie sposób zrozumieć. „Informacje uzyskane do celów naukowych i publicystycznych na podstawie dokumentów Instytutu Pamięci – głosi artykuł 44 – nie mogą być wykorzystywane do innych celów ani przekazywane innym instytucjom”. Czyli: dokumentów, które zobaczyłem w IPN, nie mogę „przekazywać innym instytucjom”, ale – proszę bardzo – mogę je opublikować, choćby w wysokonakładowej gazecie!

A powiedzmy jeszcze i to, że Instytut wkracza czasem w kompetencje innych organów państwa, że w gruncie rzeczy niszczy Monteskiuszowski podział władz. Oto, w jaki sposób zastępuje się władzę sądowniczą: „Prezes Instytutu Pamięci, po zasięgnięciu opinii Dyrektora Głównej Komisji, może ujawnić opinii publicznej, a także innym osobom […] dane osobowe sprawcy zbrodni [… nazistowskich i komunistycznych], jeżeli postępowanie karne nie zakończyło się wydaniem prawomocnego wyroku skazującego […] albo zostało zawieszone” (art. 46). A oto, w jaki sposób zastępuje się władzę wykonawczą: „Prezes Instytutu Pamięci może, w szczególnie uzasadnionych wypadkach, zezwolić na ujawnienie wiadomości stanowiącej tajemnicę państwową lub służbową oraz na udostępnienie dokumentów lub materiałów objętych tajemnicą państwową określonej osobie lub instytucji, jeżeli zachowanie tajemnicy uniemożliwiałoby wykonanie wskazanych w ustawie zadań Instytutu Pamięci” (art. 22). Tu już naprawdę świat staje na głowie, skoro racja Instytutu jest ustawowo postawiona ponad racją stanu, ponad państwem. I nie jest to sytuacja teoretyczna: IPN, obwieszczając plan „odrębnego śledztwa katyńskiego”, nie zechciał zwrócić się o opinię do polskiego MSZ… „Nie mogę nie zgodzić się z poglądem, że IPN może doprowadzić do sytuacji dramatycznych z punktu widzenia interesów Polski”. Tak mówi nie zapiekły krytyk Instytutu, ale sam jego prezes, prof. Leon Kieres („Gazeta Wyborcza” 2–3 VIII 2003). IPN usytuowany ponad państwem? Jeżeli tak – to czy nie jest antypaństwowy?

Kiedy na temat IPN rozmawiałem ze znajomymi, słyszałem często opinię, że przesadzam, bo Instytut działa od kilku lat, a nieszczęścia jak dotąd nie było. Odpowiadałem, że skoro ustawa jest zła, to nieszczęście może się zdarzyć w każdej chwili. Oraz że złą ustawę ucywilizował prezes Kieres, który – choć ponosi odpowiedzialność za łamanie przez IPN prawa – to przecież nie dopuszcza do jaskrawych nadużyć i przynajmniej miewa wątpliwości. Tymczasem jednak doszło właśnie do sytuacji dramatycznej – wprawdzie nie z punktu widzenia interesów Polski, lecz z punktu widzenia interesów jednostki ludzkiej, obywatela. Kto będzie następnym Henrykiem Karkoszą?

Antykomunizm, czyli upadek Polski

Подняться наверх