Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 38

Historia według IPN

Оглавление

Równie wiele krytycznych uwag padło w ostatnim czasie na temat uprawianej w IPN historiografii. „Mitem założycielskim III Rzeczypospolitej – pisał Janusz A. Majcherek, nie odwołując się zresztą wprost do IPN-u – jest legenda «Solidarności», która przetrwała najcięższe próby stanu wojennego i przy Okrągłym Stole wymogła na władzach PRL ustępstwa otwierające drogę do wolności i niepodległości […] Zwolennicy zlustrowania i prześwietlenia dawnej «Solidarności» twierdzą, że prawda nie może zaszkodzić prawdziwej wielkości. […] To żałosna naiwność” („Rzeczpospolita” 25 I 2005). Tego samego dnia w „Gazecie Wyborczej” Władysław Frasyniuk ostrzegał już wprost, że lustratorzy „chcą zabić Solidarność”. „Teraz ten wspaniały ruch – pisał Jan Lityński („Rzeczpospolita” 25 II 2005) – mamy oglądać przez teczki i raporty bezpieki. To tak jakbyśmy Polskie Państwo Podziemne i Armię Krajową oglądali, studiując archiwa gestapo i twierdząc, że w nich zawarta jest prawda o Polsce”.

Przeciw takim głosom oponował szef pionu badawczo-edukacyjnego IPN dr hab. Paweł Machcewicz („Rzeczpospolita” 4 III 2005). Ale jego polemika nie przekonuje – i to z kilku względów. Po pierwsze, z powodu jawnie demonstrowanych poglądów politycznych i osobistych sympatii autora. Po drugie, z powodu zbytniej oczywistości głoszonych przez niego tez. Nic mi nie wiadomo, by ktokolwiek wzywał do uprawiania historiografii kombatanckiej, bądź a priori kwestionował przydatność źródeł z SB. Ja sam uważam te źródła za bardzo przydatne, i to z tej właśnie przyczyny, o której pisze Machcewicz: że w PRL nie było normalnego obiegu informacji. Mimo to sądzę, że – na przykład – warto rozważyć wprowadzenie karencji archiwalnej. Istnieje ona na całym świecie po to, by chronić ludzką prywatność i by nie narażać na szwank interesów społeczeństwa i państwa. Niech nikt nie szermuje argumentem, że przyjęcie karencji uniemożliwi ludziom oczyszczenie się za życia. Jeżeli archiwista IPN jest w stanie wydać certyfikat niewinności osobie żyjącej, to potrafi go wydać także osobie nieżyjącej – choćby w pół wieku po jej zgonie. Przecież – powiada Wildstein – archiwa nie płoną… A przypadek Jana Nowaka-Jeziorańskiego, którego – jak chwalił się Kieres, a za nim Machcewicz – dopiero IPN oczyścił z zarzutów? Mój Boże, czy człowiek tej miary w ogóle wymagał takiego świadectwa?

Jednak przede wszystkim chodzi o umiejętność oceny. Historykiem nie jest każdy. Nie wszyscy są w stanie zrozumieć skomplikowane motywacje ludzkich działań. Prawda na temat esbeckich początków Klubu Krzywego Koła podana we „Wprost” (23 I 2005) jest zupełnie inną prawdą niż ta, którą znajdziemy w opracowaniach naukowych. Historyk bowiem nie szuka sensacji: omawia proces rodzenia się opozycji w łonie systemu komunistycznego i przedstawia splot różnorodnych uwarunkowań, z których zależności ubeckie będą tylko jednymi z wielu. Tymczasem historyk IPN-owski jest, jak się zdaje, zbyt zanurzony w teczkach i polityce, by móc sobie pozwolić na luksus obiektywizmu (kolegium Instytutu tworzą – przypomnę – osoby desygnowane przez partie polityczne). Kiedy w trakcie audycji w krakowskiej telewizji (24 I 2005) wyraziłem sprzeciw wobec szerzenia uproszczonej wizji Klubu Krzywego Koła, mój dyskutant – IPN-owski historyk z tytułem profesora – wykrzyknął z entuzjazmem: „Ależ tak! był! był inicjatywą ubecką!” Ba! – pomyślałem – jak to wykrzyknienie zrozumie człowiek, który z historią nie ma nic wspólnego?

Aleksander Hall, choć tak jeszcze niedawno domagał się „historii dla dorosłych” („Rzeczpospolita” 5 I 2005), opublikował ostatnio dwie miażdżące polemiki ze Sławomirem Cenckiewiczem, historykiem z gdańskiego IPN. Hall (sam doktor historii) wierzy historykom IPN­-owskim mówiącym, że SB samej siebie nie oszukiwała (w tę tezę ja również – na ogół – wierzę, problem tkwi jednak w szczegółach, np. we wspomnianym liście Krzysztofa Łozińskiego). Mimo to hipotezy snute w jednostronnym oparciu o źródła esbeckie uważa Hall za fałszywe (podzielam tę opinię), co więcej: protestuje on przeciw uznawaniu historyków IPN-owskich za „święte krowy” – wyjęte spod krytyki. Faktem jest, że nawet członek Kolegium IPN, dr Andrzej Grajewski, mówi: „W pracach historyków IPN dostrzegam pewien problem metodologiczny: oto młodzi nieraz ludzie uzyskali dostęp do niezwykle interesującej kategorii źródeł. Zafascynowani, zapominają czasem o ich rzetelnej krytyce i konieczności sięgnięcia do innych archiwów” („Tygodnik Powszechny” 27 II 2005).

Przykładem niebezpieczeństw czyhających na historyka IPN-ow­skiego jest opublikowany w „Gazecie Wyborczej” (8–9 I 2005) artykuł Bogusława Kopki Gra Katyniem. Autor, przeciwstawiając się tezie wysuwanej niekiedy przez propagandę rosyjską o „wymordowaniu” przez Polaków po 1920 roku 83,5 tysiąca jeńców sowieckich, sięga po książkę Zbigniewa Karpusa Jeńcy i internowani rosyjscy i ukraińscy na terenie Polski w latach 1918–1924 i pisze: „Realia obozowe były bardzo przejmujące, ale trzeba podkreślić, że nie stanowiły wówczas niczego nadzwyczajnego, przeciwnie – były normą czasu powojennego. Warto pamiętać, że pandemia grypy pochłonęła wtedy w całej Europie co najmniej 20 mln ofiar” (sic!). Niestety, nie ma tu miejsca, by przypomnieć wstrząsające fakty opisane przez Karpusa, ale owa „norma” to wprawdzie nie 83,5 tysiąca, tylko 16–18 tysięcy zmarłych w ciągu dwóch i pół roku jeńców sowieckich. Czyli więcej niż ofiary Katynia, Charkowa i Miednoje razem wzięte! Oczywiście, nikt tych ludzi nie mordował: stworzono im tylko (z konieczności, z braku możliwości przetrzymania takiej liczby jeńców) nieludzkie warunki bytowania. Ale opinię taką wyda historyk – nazwijmy go tak – tradycyjny. Historyk IPN-owski natomiast uwzględni kontekst, jakim jest wszczęte przez IPN w listopadzie odrębne polskie śledztwo w sprawie Katynia i poczuje się zobowiązany dać Rosjanom odpór. Czy trzeba się dziwić, że wtedy tym chętniej dają odpór Rosjanie? Już słychać, że powstaje… rosyjski Instytut Pamięci Naro­dowej!

W działalności edukacyjno-naukowej IPN występują dwa rozbieżne wektory. Pierwszy – to „historia dla dorosłych”: rozdrapywanie ran, wykorzystujące na przykład teczki esbeckie. Drugi – to akcentowanie elementów martyrologicznych, ukazywanych na ogół w tonacji czarno-białej. Sądzę, że oba wektory są w jakimś stopniu nieprawdziwe, a trudno by też było poszukiwać prawdy pośrodku. Gorszący Machcewicza apel Janusza Andermana („Gazeta Wyborcza” 25 II 2005) o „odłączenie się od kroplówki z IPN”, wydaje się trafiać w sedno, choć przecież Lech Mażewski (skądinąd wywodzący się również z obozu „posierpniowego”) poszedł jeszcze dalej: „Celem działalności tej instytucji [IPN-u] – pisał – jest skodyfikowanie, a następnie obrona solidarnościowej «pamięci oficjalnej», co oczywiście nie ma nic wspólnego z rzetelnymi badaniami historycznymi” („Przegląd” 17 X 2004). Gdy w dodatku będziemy pamiętać, że pionowi historycznemu towarzyszy zawsze w IPN pion prokuratorski, zrozumiemy, jak był możliwy wniosek krakowskich historyków, by tytuł Kustosza Pamięci Narodowej przyznać… Wildsteinowi.

Marc Bloch, wielki historyk francuski, pisał w swej rozprawie Pochwała historii, czyli o zawodzie historyka: „Istnieją dwa rodzaje bezstronności: bezstronność uczonego i bezstronność sędziego. Wyrastają one ze wspólnego pnia […] w pewnym jednak punkcie rozchodzą się ich drogi. Zadanie uczonego kończy się z chwilą, gdy zebrał materiał i wyjaśnił go. Sędzia natomiast musi jeszcze wydać wyrok”. „Mania wydawania wyroków” – dodaje Bloch – to „szatański wróg prawdziwej historii”.

Antykomunizm, czyli upadek Polski

Подняться наверх